Z jednej strony polski klub, który w 2011 był zbieraniną kumpli, grającą w IV lidze. Z drugiej włoska potęga, nie schodząca z podium w rodzimej lidze. Aluron CMC Warta Zawiercie pierwszy raz w historii zagra o stawkę z włoską Perugią i od razu w wielkim finale Ligi Mistrzów. Kiedyś byłoby to starcie Dawida z Goliatem, a teraz wyraźnego faworyta nie ma. Polski klub liczy na zawodnika, który siedem lat temu chciał kończyć z siatkówką i zostać programistą. Liderem ma być Bartosz Kwolek, który irytuje rywali od lat. W tle mamy osobowości prezesów: jeden tłumi w sobie emocje, chodząc po hali, a drugi potrafi podczas meczu wskoczyć na stół i na nim tańczyć. Polscy kibice mają nadzieję, że w niedzielę nie zatańczy z radości w łódzkiej Atlas Arenie.

Gdy Barcelona, najlepiej grająca obecnie w piłkę drużyna na świecie, odpadła, przegrywając po dogrywce 3:4 z Interem Mediolan, zastanawiałem się, co tuż po końcowym gwizdku musi czuć Lamine Yamal. Albo szerzej – co musi czuć sportowiec, który rozgrywa fantastyczne spotkanie, ale uprawia dyscyplinę zespołową i to nie wystarcza do tego, żeby zwyciężyć. Teraz siatkarskim odpowiednikiem Yamala jest Tomasz Fornal. Też Liga Mistrzów, też półfinał, i też mowa o świetnym technicznie zawodniku. Jest wiele cech wspólnych, naprawdę.
Spis treści
- Tomasz Fornal grał świetnie, ale nie wystąpi w finale Ligi Mistrzów
- Chciał rzucić siatkówkę i być programistą
- Pewność siebie, irytowanie i bezczelność
- Tu jedno trofeum, a tam - 14
- Historia pewnej kosy
- Nie każdy lubi Kryspina Barana
- „Pyta pan jak prawdziwy Włoch!”
- Włochowi zaimponował libero Zawiercia
Tomasz Fornal grał świetnie, ale nie wystąpi w finale Ligi Mistrzów
We wczorajszym półfinale siatkarskiej Ligi Mistrzów przeciwko Aluronowi CMC Warcie Zawiercie (2:3) Fornal zdobył 29 punktów. Bardzo dobrze przyjmował zagrywkę, zagrał trzy asy, miał cztery punktowe bloki. W tie-breaku, kiedy jego Jastrzębski Węgiel bronił piłki meczowej, Fornal dwa razy atakował. Drugą z tych prób skończył, obijając blok, będąc w bardzo trudnej pozycji. Jednak po chwili to rywale cieszyli się z awansu do wielkiego finału. – Ten mecz był jak cały nasz sezon. Długo gramy dobrze, ale jednak czegoś nam brakuje w decydujących momentach – mówił po spotkaniu. Yamal pogra jeszcze pewnie przynajmniej przez kilka lat dla Barcelony i wygra wiele. Dla Fornala to była ostatnia szansa na wywalczenie z Jastrzębiem trofeum, którego jeszcze nigdy nie zdobył, bo latem przenosi się do tureckiego Ziraatu Ankara.
Drużyna, która swój „ostatni taniec” (obok Fornala odchodzą też inne gwiazdy) miała zwieńczyć triumfem w Lidze Mistrzów, musi zadowolić się rywalizacją o brąz z Halkbankiem Ankara (dziś o 16.00), na którą, co tu dużo mówić, nie będzie łatwo się zmobilizować. A później jastrzębianie będą oglądać, jak o złoto z włoską Perugią bije się Aluron CMC Warta Zawiercie. To może być jeden z najciekawszych finałów ostatnich lat.

Tomasz Fornal we wczorajszym półfinale
Chciał rzucić siatkówkę i być programistą
Gdy Fornal odpowiadał po meczu na pytania dziennikarzy, kilka metrów obok stał rozradowany Patryk Łaba. Przed sezonem – żelazny rezerwowy Aluronu. Wydawało się, że jeżeli będzie wchodził na boisko, to głównie na zagrywkę, która jest, a raczej była do niedawna, jego największym atutem. Tymczasem ten sezon zmienił jego sportowe życie.
W rywalizacji o finał PlusLigi z Projektem Warszawa pojawił się na boisku i grał świetnie. Dostał nawet statuetkę MVP. W półfinale Ligi Mistrzów zmienił przeciętnie grającego Aarona Russella i zaczął swoje show. Dostawał ważne piłki, często radził sobie w ataku. W tie-breaku wielkie wrażenie zrobiła jego obrona jedną ręką.
Liderem numer jeden, który dał zawiercianom finał Champions League, był w tym meczu Bartosz Kwolek, ale numerem dwa stał się niepozorny Łaba, mierzący 188 cm wzrostu. Powiecie, że to bardzo mało jak na siatkarza i będziecie mieć rację. Ale to nie oznacza, że taki człowiek nie może dokonywać cudownych rzeczy.
– W 2018 roku byłem bliski zakończenia kariery, o ile można to tak nazwać. Chciałem już zająć się pracą w IT, programowaniem, ale żona powiedziała mi: „Do programowania jeszcze wrócisz, ale jeżeli zrobisz sobie przerwę od sportu, to już do tego nie powrócisz. Możesz tego żałować”. Ona ma olbrzymi wkład w to, że jestem dzisiaj tu, gdzie jestem i mogę odpowiadać na wasze pytania – opowiada nam Łaba.
Wtedy, w 2018 roku, miał 26 lat i był graczem TSV Cellfast Sanok. Z całym szacunkiem dla tej drużyny, ale pewnie dużo osób, nawet trochę interesujących się siatkówką, nie wie o jej istnieniu. Łaba wiele nauczył się w AZS AGH Kraków, grając na zapleczu elity. Dopiero jako 30-latek debiutował w PlusLidze. Miał 33 lata, gdy wywalczył pierwszy w karierze medal na tym poziomie. Teraz ma 34 i zaraz zagra w wielkim finale Ligi Mistrzów.

Patryk Łaba w akcji
Pewność siebie, irytowanie i bezczelność
Trener Aluronu, Michał Winiarski, ewidentnie widział w nim więcej, niż wielu innych trenerów, bo pracował z Łabą już w Treflu Gdańsk i chciał ściągnąć go do Zawiercia. A Michał Winiarski zna się na siatkówce jak mało kto. W polskiej siatkówce jest trochę historii cudownych dzieciaków, które w młodym wieku przejawiały wielki talent, jak np. Jakub Kochanowski. Łaba pokazuje, że wiele można zdziałać, będąc po trzydziestce. Koledzy z Aluronu śmieją się, że film „Ciekawy przypadek Benjamin Buttona” opowiada o nim. Sam zawodnik po ograniu Jastrzębia w półfinale powiedział na antenie Polsatu, że zwrot „American Dream” to za mało, by opisać jego siatkarskie losy.
Kluczem do wygrania półfinału Ligi Mistrzów był jednak Kwolek – gość z genialnego rocznika 1997, którego przedstawiciele wygrywali z reprezentacją Polski kolejne młodzieżowe imprezy. Pamiętam jego pierwszy mecz w seniorskiej PlusLidze, jeszcze w barwach warszawskiej Politechniki. Wszedł na boisko i trochę zapłacił frycowe: rywale polowali na niego zagrywką, popełniał błędy. Ale od początku widać było duże umiejętności i to, o czym dziś mówią wszyscy: pewność siebie, irytowanie rywali, czasami nawet pewną bezczelność.
Liczby Kwolka z półfinału Ligi Mistrzów:
24 punkty
55% skuteczności w ataku (skończył 21 na 38 piłek)
65% pozytywnego przyjęcia.
Znakomite statystyki.
A charakter Kwolka dobrze oddaje rozmowa, która miała miejsce po meczu:
– Bartek, oglądałeś pierwszy półfinał między Perugią a Halkbankiem Ankara? Co sądzisz o finałowym rywalu?
– Nie, nie oglądałem. A działo się tam coś ciekawego?
W sumie to się nie działo – Perugia ograła 3:0 Halkbank Ankara, a mecz przypominał poziomem starcie GKS-u Katowice z Będzinem.

Bartosz Kwolek wychodzi na mecz
Tu jedno trofeum, a tam – 14
Aluron i Sir Safety Susa Perugia, bo tak brzmi pełna nazwa włoskiej drużyny, zagrają ze sobą w niedzielę o 20.00 w łódzkiej Atlas Arenie. To będzie pierwszy w historii oficjalny mecz obu drużyn, od razu w finale Ligi Mistrzów. Perugia, choć jest jedną z największych firm we włoskiej siatkówce w ostatnich latach, nigdy nie wygrała tych rozgrywek. W sezonie 2016/2017 grała w wielkim finale, ale odbiła się wtedy od Zenita Kazań z Wilfredo Leonem w składzie. Szukając porównań do piłki – to tak, jakby przegrać finał Champions League z Realem Madryt w jego najlepszym, galaktycznym czasie.
Żadna ujma.
Dla klubu z Zawiercia to dopiero drugi w historii start w Lidze Mistrzów. I od razu wielki finał. W 2011 roku zespół był grupką kumpli, którzy chcieli sobie poodbijać, więc zgłosili drużynę i zaczęli rywalizację od IV ligi. W tej dużej rozmowie prezes Aluronu, Kryspin Baran, opowiedział mi o kulisach powstania i rozwoju klubu. To projekt w zasadzie stworzony z niczego, podobnie jak jego firma, której początki można nazwać garażowymi.
Perugia w tamtym 2011 roku istniała od 10 lat. Rok później awansowała do włoskiej elity. W 11 ostatnich sezonach tylko raz (wyłączamy rozgrywki przerwane przez pandemię koronawirusa) zdarzyło się, że włoski zespół nie zakończył ligi w pierwszej czwórce. W poprzednim sezonie było mistrzostwo kraju, z Wilfredo Leonem w składzie. Leon odszedł, bo, jak mówi prezes Perugii, Gino Sirci, był nawet dla niego za drogi (musiał podkreślić to „nawet”). W tym – zespół był o krok od wielkiego finału ligi, ale odpadł po dramatycznej rywalizacji z odwiecznym przeciwnikiem, Cucine Lube Civitanova.

Gino Sirci, prezes Perugii
Aluron w całej swojej historii wywalczył tylko jedno trofeum – Puchar Polski w ubiegłym roku. A Perugia, policzmy: dwa mistrzostwa Włoch, sześć Superpucharów, cztery krajowe puchary. Do tego dwukrotnie wygrane Klubowe Mistrzostwa Świata. W Perugii występuje Simone Giannelli, rewelacyjny rozgrywający reprezentacji Włoch. Ale niedzielny mecz nie będzie starciem Dawida z Goliatem.
Wydaje się, że siatkarski potencjał obu drużyn jest zbliżony, a nawet że – z racji problemów z łydką przejmującego Perugii Kamila Semeniuka – to Zawiercie może mieć lekką przewagę. Pytanie tylko, czy polski zespół, który w ostatnich tygodniach też zmagał się m.in. z problemami zdrowotnymi graczy, zdąży zregenerować się na najważniejszy mecz. Perugia swój półfinał zakończyła w piątek przed 22.00. Zawiercie – w sobotę przed 17.30.
Szanowna europejska federacjo – przecież to kpina z tworzenia obu ekipom w miarę równych szans.
I drugie ważne pytanie – jak zaprezentuje się atakujący Aluronu Karol Butryn, który wraca po kontuzji i nie jest w pełni sił? W półfinale z Jastrzębiem pojawił się na parkiecie, ale, choć cały zespół zaczął grać znacznie lepiej, on akurat nie był zbyt skuteczny w ataku.
Kuba Lewandowski z podcastu „Szósty set” jest nastawiony nieco mniej optymistycznie. – Typując wynik finału, trzeba wziąć pod uwagę niespotykaną sytuację rozbicia turnieju Final Four na trzy dni i fakt, że Perugia ma prawie dobę więcej na regenerację. Drużyna z Zawiercia sama mówi o sobie, że momentami jest cała polepiona „tejpami”, więc mam dużą obawę, jak będzie się prezentować fizycznie, a szczególnie Butryn. Choć Perugia też mierzy się z wieloma urazami, a jej gra w półfinale nie porażała. Moim zdaniem zespołowi z Zawiercia zabraknie jednak zdrowia i paliwa w baku, aby zagrać drugi tak trudny mecz na przestrzeni dwóch dni. Natomiast Perugia, dobrze grająca w systemie blok-obrona, wyeliminuje skrzydłowych Zawiercia i wygra finał 3:1 – ocenia Lewandowski w rozmowie z Weszło.
Historia pewnej kosy
Przed polsko-włoskim meczem o złoto trzeba wspomnieć o jeszcze jednej historii. W Zawierciu ważnym punktem, choć ostatnio mającym problemy ze zdrowiem, jest Russell, jeden z najlepszych amerykańskich siatkarzy ostatnich kilku sezonów. W latach 2015-2018 występował właśnie w Perugii, która była jego pierwszym klubem w karierze poza USA, i nie ma z tamtego okresu dobrych wspomnień związanych z prezesem Sircim. Amerykańscy sportowcy często są dyplomatami. Russell, gdy pytałem go kilka miesięcy temu o relacje z Sircim, nie szczędził jednak działaczowi gorzkich słów, choć pewnych rzeczy próbował nie mówić wprost.

Aaron Russell
Jego wypowiedź z tamtej rozmowy: – Prezydent klubu, Gino Sirci, wchodził do szatni i opieprzał nas po włosku. Na początku nie znałem języka i pytałem chłopaków, co mówił. Uwierz mi, to nie były fajne słowa. To był też czas, kiedy strasznie schudłem. Za mało jadłem, trochę ze względu na ciągłe treningi, mecze i podróże, a trochę pewnie przez cały ten stres.
Gdy spytałem Russella, jak oceniłby osobowość Sirciego, dodał tylko: – Powiedzmy, że to człowiek pełen pasji do siatkówki. I na tym zakończmy ten temat.
Nie mam wątpliwości, że Russell, jeżeli będzie w jako takiej formie zdrowotnej, zapragnie, by w tym finale coś udowodnić.
Nie każdy lubi Kryspina Barana
Zawiercie i Perugia to też osobowości prezesów. Obaj są biznesmenami, którzy odnieśli sukces. Obu w tej chwili stać na ściąganie graczy ze światowego topu. Ale osobowościowo są inni. Nie każdy w środowisku polskiej siatkówki przepada za Baranem, bo ten ma swoje zdanie na różne kwestie, często krytyczne i zdarza mu się je wypowiadać publicznie. Nie kryje się np. z tym, że siatkówka w Polsce ma jego zdaniem spory potencjał, który nie jest wykorzystywany marketingowo.
Z drugiej strony – wiele osób podziwia Barana za to, jak potrafił stworzyć w kilkanaście lat czołowy klub świata. Jak go rozwija, jak czyni lepszym z roku na rok. Jak dojrzale podchodzi do zgarniania trofeów, przekonując, że celem jest regularne bycie w najlepszej czwórce w lidze i europejskich pucharach, a wygranie konkretnego finału zależy od różnych czynników – kontuzji, dyspozycji dnia.
Osoba ze środowiska: – Spójrz na taki Projekt Warszawa. Mam wrażenie, że tam zawodnikom czasami brakowało głodu wygrywania. Że nie każdy tak bardzo pragnął zwycięstwa. W Zawierciu, jeśli jakiś zawodnik by odleciał, dość szybko poczułby, jak wymagającym człowiekiem jest prezes Baran.

Kryspin Baran, prezes Aluronu
Barana podczas meczów nosi, ale inaczej niż szefa Perugii. Prezes Aluronu tłumi w sobie emocje, czasami podczas spotkania przechadza się po hali, rozmawia spontanicznie z ludźmi. A Sirci? Ktoś powie, że ma ADHD. Inny stwierdzi, że to pozytywny wariat. Gdy w 2019 roku miałem okazję być na domowym meczu Perugii w Lidze Mistrzów, specyficzne wrażenie zrobiła na mnie stara i brzydka z zewnątrz hala Pala Barton, w której włoscy fani potrafią jednak zgotować piekło. Widziałem zachowania Sirciego podczas spotkania: szef Perugii po udanych akcjach wskakiwał z radości na stół. Parę razy na nim tańczył. A kiedy chcieliśmy porozmawiać po spotkaniu, poprosił, by chwilę poczekać. Poszedł po lampkę wina, spytał, czy my też nie chcemy, usiadł obok, ułożył nogi na stole, uśmiechnął się i stwierdził: „Teraz możemy robić wywiad!”.
„Pyta pan jak prawdziwy Włoch!”
Sirci to człowiek towarzyski, umiejący ripostować. Gdy po polskim półfinale kolega ze Sport.pl, Jakub Balcerski, zapytał go, czy w niedzielę będzie miał miejsce najważniejszy mecz w jego życiu, stwierdził: „Pyta pan teraz jak prawdziwy Włoch!” I zaczął się śmiać.
– Dużo było emocji, zwłaszcza pod koniec. To była przyjemność oglądać to spotkanie. Nie miałem palpitacji serca, bo to nie moi chłopcy występowali w tym horrorze. Po pierwszych dwóch setach dla Jastrzębia wszystko się zmieniło. Mam wrażenie, że rozgrywający Aluronu zaczął się prezentować dużo lepiej niż jego kolega po drugiej stronie siatki. Wiemy, jak wielką mamy szansę. Pamiętamy, że w 2017 roku przegraliśmy finał Ligi Mistrzów w Rzymie z Zenitem. Ale to sport. Liczę jednak na sukces, to byłoby coś wspaniałego – mówił, już dużo poważniej, o meczu Aluronu z Jastrzębiem.
A kiedy spytałem go, kiedy Perugia, którą zarządza od lat, była najsilniejsza, dodał: – W ubiegłym sezonie, gdy wywalczyliśmy mistrzostwo, puchar i superpuchar kraju. Teraz drużyna ma bardzo podobny skład. Straciliśmy Leona, mamy w jego miejsca Japończyka Yukiego Ishikawę. Wtedy byliśmy fantastyczną drużyną, teraz niestety nie znajdujemy się w najlepszym momencie. Gramy bardzo nierówno.

Tak prezes Sirci zapozował nam wczoraj do zdjęcia
Włochowi zaimponował libero Zawiercia
Prezes Perugii jest człowiekiem trochę nieogarniętym, ale zarazem bardzo ambitnym. Chce, żeby jego zespół zgarniał trofea, na meczach przeżywa emocje, ale nie zna nazwisk niektórych bardzo dobrych zawodników W 2017 roku świetna gra Leona miała duży wpływ na to, że Zenit rozbił Perugię w finale Ligi Mistrzów. Minął rok i Wilfredo trafił do włoskiego klubu. Sirci po prostu musiał go mieć, tym bardziej, że słyszał od wszystkich wokół: „Kto ma Leona, ten wygrywa trofea”.
W maju 2022 roku Kamil Semeniuk, jeszcze jako zawodnik ZAKS-y, został MVP finału Ligi Mistrzów. Pewnie domyślacie się, co stało się niedługo później – tak, Sirci wziął go do swojego klubu.
Nasza wczorajsza rozmowa z szefem Perugii:
– Gdyby mógł pan wziąć do siebie jednego zawodnika z klubu z Zawiercia, kto by to był?
– Bardzo podoba mi się libero. Świetny refleks i te obrony. Jak on się nazywa?
– Luke Perry, Australijczyk.
– A, ok. Naprawdę mi dzisiaj zaimponował.
Perry po sezonie zmienia klub, ale nie wybiera się do Perugii. Nie zdziwi nas jednak, jeśli za kolejny rok znajdzie się we włoskim klubie.
W końcu zaimponował Gino Sirciemu.
WIĘCEJ O SIATKÓWCE NA WESZŁO:
- Byli grupą kumpli. Teraz mogą wygrać Ligę Mistrzów
- Marcelo Mendez: „Miałem 39 lat i nie było mnie stać na kawę” [WYWIAD]
- Złoto PlusLigi dla Lublina. Wilfredo Leon: „To prezent dla Pana Boga”
JAKUB RADOMSKI
Fot. Newspix.pl / Jakub Radomski