Nie jest łatwo być kibicem Pogoni Szczecin. Przyjeżdżasz po roku na Stadion Narodowy, znów mając wielką nadzieję, że twoja drużyna sięgnie po Puchar Polski, ale Pogoń po raz kolejny przegrywa. Jak zawsze – jednym golem. Fan musi przywyknąć do myśli, że kibicuje polskiemu Tottenhamowi. Kamil Grosicki po porażce 3:4 z Legią jest dumny z drużyny, podobnie jak nowy właściciel Alex Haditaghi, opowiadający w pięknych słowach o zespole, który nigdy się nie poddaje. Fakty są jednak nieubłagane: Legia ma 21 wygranych Pucharów Polski, a Pogoń dalej pustą gablotę. Jeżeli natomiast coś nas mocno zdziwiło, to fakt, że Ilia Szkurin potrafi strzelić gola w stylu Brazylijczyka Ronaldo.
![Pogoń to polski Tottenham, a Szkurin może grać jak Ronaldo [REPORTAŻ]](https://static.weszlo.com/cdn-cgi/image/width=1920,quality=85,format=avif/2025/05/20250502AAAB147-scaled.jpg)
Już półtorej godziny przed meczem pod Narodowym dało się wyczuć duże napięcie. Była mniej więcej 14.15, okolice bramy numer sześć, którą wjeżdżały VIP-y. W jej stronę zbliża się czarny samochód, a jeden z kibiców poznaje siedzącego za szybą Szymona Marciniaka. Podbiega do niego, chce zdjęcie. – Niech pan dziś nam pomoże, potrzebujemy w końcu tego pucharu! – krzyczy. Interweniuje policja.
Marciniak bardzo dobrze poprowadził ten finał Pucharu Polski. Nie podjął żadnej ważnej i zarazem błędnej decyzji na korzyść Pogoni, choć na swój sposób pomógł jej w pierwszej połowie, gdy piłkarze Legii cieszyli się już z gola na 2:0, ale po interwencji VAR-u i obejrzeniu sytuacji na monitorze przez najlepszego polskiego sędziego gola anulowano, lecz Legii przyznano rzut karny. Tyle że Marc Gual (też mieliście wrażenie, że zabrał się za to ze zbyt dużą pewnością siebie?) uderzył fatalnie i Valentin Cojocaru odbił jego strzał.
W meczu z Lechią Gdańsk (2:1) jedenastkę beznadziejnie wykonał Ilia Szkurin. Na Stamford Bridge Tomas Pekhart co prawda trafił z jedenastu metrów, ale tamtego karnego też nie uderzył najlepiej. Legia ewidentnie ma problem z tym elementem.
Kibic Pogoni przed finałem z Legią: „Obiecałem sobie, że tu nie wrócę. Ale jestem”
Wiadomo było, że czeka nas najważniejszy mecz tego roku w polskiej piłce klubowej. Spotkanie drużyn, dla których porażka będzie wielką katastrofą. Legia przed sezonem mierzyła w dublet, ale w lidze zawodzi i jest dopiero piąta. Tylko Puchar Polski mógł dać udział w europejskich pucharach i w pewnej mierze uratować sezon. Z jednej strony właśnie ona – Legia, która sięgnęła po to trofeum aż 20 razy, najwięcej w historii (drugi w tej klasyfikacji Górnik Zabrze ma tylko sześć triumfów). Legia, która wygrała osiem ostatnich finałów. A po drugiej stronie Pogoń, która nie ma w gablocie żadnego trofeum, a finał Pucharu Polski przegrywała czterokrotnie, zawsze różnicą jednego gola, w tym w ostatnim roku, przeciwko Wiśle Kraków, gdy była zdecydowanym faworytem.
– Byłem tutaj rok temu i po tamtym meczu obiecałem sobie, że już nie wrócę. Za bardzo to przeżyłem. Ale jednak jestem – mówił nam pod stadionem jeden z kibiców Pogoni.
Wszyscy w Szczecinie do dziś pamiętają tamten dramat – prowadzenie ich ulubieńców 1:0, a później bramkę dla Wisły w doliczonym czasie gry, i jeszcze jedno trafienie dla Białej Gwiazdy, autorstwa Angela Rodado, w dogrywce. Łzy pomieszane z wściekłością. Kamila Grosickiego, który zapowiadał, że za rok wróci z zespołem na Stadion Narodowy.
I wrócił. Tyle że znów nie udało się wygrać. A Pogoń kolejny raz przegrała jednym golem. Można powiedzieć, że Pogoń Szczecin znów była Pogonią Szczecin.

Piłkarze Pogoni po przegranym finale
Reakcje Grosickiego i Przyborka
Oglądając ten mecz z wysokości trybun, było widać, że dla drużyny ze Szczecina to coś więcej niż spotkanie o dużą stawkę. Grosicki po tym, jak idealnie dograł z rzutu wolnego na głowę Danijela Loncara i Pogoń doprowadziła do remisu 1:1, nie cieszył się razem z kolegami, tylko pobiegł do ławki rezerwowych i uściskał trenera Roberta Kolendowicza, a później wykonywał gesty w stronę kogoś wspierającego Pogoń i siedzącego niedaleko boiska.
Adrian Przyborek, gdy w drugiej połowie zmarnował dobrą okazję po indywidualnej akcji „Grosika”, rozpaczał tak, jakby właśnie przegrał najważniejszy mecz w życiu. A spotkanie dalej trwało. Tuż po końcowym gwizdku Grosicki wolnym krokiem, z wyrazem twarzy człowieka, który nie wie, co właściwie się stało, poszedł usiąść na ławce rezerwowych. Musiał to przetrawić. Obok niego Przyborek klęczał na boisku, totalnie załamany.
Doświadczenie i młodość. Lider Pogoni i przyszłość tego klubu oraz polskiej piłki. Obaj nie mogli pogodzić się z kolejną porażką.
W przerwie było 1:1 i w pomieszczeniu dla mediów, znajdującym się kilka poziomów pod trybuną dla dziennikarzy, jedna z osób rzuciła, że trzeba się już zbierać, przypominając mecz z Chelsea przy Łazienkowskiej, kiedy weszła po kilku minutach drugiej połowy, zauważyła jakąś zmianę nastroju na stadionie i dopiero wtedy zrozumiała, że jest już 0:1. W windzie inny dziennikarz przekonuje mnie, że Pogoń, która doprowadziła do wyrównania, ma lepsze „momentum” i może dominować w drugiej połowie.
I chyba wszyscy widzieliście, co się stało. Pogoń od 46. do 60. minuty stworzyła sobie pięć dobrych okazji. Grała w piłkę nie gorzej niż Legia, a mimo to straciła w tym czasie dwie bramki, nie zdobywając żadnej.
„Z Puszczą przeszło, z Legią się nie uda”
Jeżeli chcesz wygrać w piłce cokolwiek poważnego, nie możesz dać sobie strzelić gola 16 sekund po rozpoczęciu połowy. Po prostu. I nie możesz mieć w składzie gościa, który zachowuje się jak Leonardo Koutris. Legia wyraźnie zdiagnozowała, że to najsłabszy punkt defensywy zespołu Kolendowicza i celowo atakowała właśnie jego strefą. Najpierw Ryoya Morishita ograł go jak juniora, a później Grek dwa razy fatalnie zagrywał piłkę i po chwili ukrył twarz w dłoniach, gdy zrobiło się 1:2.

Ryoya Morishita i Leonardo Koutris
W filmie „Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj” jest scena, w której bohaterowie zwiedzają muzeum i widzą „Sąd Ostateczny”. Zaczynają rozmawiać o tym, czym jest czyściec. Jeden z nich mówi, że to takie miejsce, gdzie trafiasz, jeżeli nie jesteś gówniany, ale nie jesteś też wielki. I dodaje: „Jak Tottenham”.
Pogoń w ostatnim czasie staje się polskim Tottenhamem.
Grosicki po meczu mówił, że o ile rok temu przepraszał wszystkich kibiców, o tyle teraz jest dumny z drużyny. Alex Haditaghi, nowy właściciel Portowców, w pełnej emfazy rozmowie z dziennikarzami opisywał Pogoń jako zespół, który nigdy się nie poddaje. Przywoływał spotkanie z Cracovią, pierwsze, które oglądał na żywo w tej roli, kiedy Pogoń od stanu 0:2 doprowadziła do zwycięstwa 5:2. Wspomniał mecz w Niepołomicach, kiedy Puszcza strzeliła jego ekipie trzy gole w osiem minut, a mimo to to Pogoń zwyciężyła 5:4. Mówił wreszcie, że drużyna dała z siebie 100 procent, ale decydowały pojedyncze błędy.
Dobrze Pogoń podsumował w rozmowie z Weszło Michał Elmerych, znany w Szczecinie dziennikarz, obecnie prowadzący podcast 1.9.4.8. – Z Puszczą jesteś w stanie odrobić stratę, ale z Legią podobna rzecz ci się po prostu nie uda – stwierdził.
Dwóch nieoczywistych bohaterów
Jeden z kibiców zespołu z Warszawy, którego zaczepiliśmy pod stadionem, obstawiał wynik 3:0 dla Legii i powiedział, że wszystkie gole strzeli Szkurin. Stojący obok niego kolega zaczął się śmiać. Nasz rozmówca nie trafił, ale to był trochę finał nieoczywistych bohaterów. Oczywistym był Ryoya Morishita – Japończyk, który w ostatnich tygodniach jest najlepszym zawodnikiem Legii, a tym razem obok gola dołożył dwie świetne asysty.
Nieoczywistym – Ruben Vinagre, który po tym, jak Legia wykupiła go za rekordowe 2,5 miliona euro ze Sportingu, zaczął grać zdecydowanie słabiej, ale to on zdobył bramkę na 4:2, która praktycznie rozstrzygnęła mecz. Kolejnym był Szkurin. Białorusin, którego transfer do Legii był krytykowany czy wręcz obśmiewany, pojawił się na boisku w drugiej połowie i to on w 64. minucie znalazł się w sytuacji sam na sam, po czym zachował się jak Ronaldo (ten z Brazylii) na mistrzostwach świata w Niemczech w 2006 roku. Niektórzy pewnie pamiętają jego gola z Ghaną w 1/8 finału tamtej imprezy. Szkurin w sytuacji z Cojocaru zachował się bardzo podobnie.
Swoją drogą – wiedzieliście, że tamten mecz Brazylia – Ghana z mundialu sprzed 19 lat był… ustawiony? Zawsze dziwiło nas, jak na takim poziomie można zachowywać się w obronie tak, jak wtedy piłkarze z Afryki. Po latach Declan Hill, świetny dziennikarz, udowodnił w swojej książce „The Fix”, że Ghana tamto spotkanie po prostu chciała przegrać odpowiednio wysoko. Miała za to obiecane pieniądze.
Kibice Pogoni wrócą za rok?
Ale wróćmy na Narodowy, gdzie Pogoń robiła wszystko, by sięgnąć po puchar, ale nie wyszło.
Widząc mowę ciała opuszczających stadion kibiców ze Szczecina, było ich, tak po ludzku, cholernie żal. Wrócą za rok, jeżeli ich zespół znów dojdzie do wielkiego finału? Być może niektórzy tak, ale na pewno z jeszcze mniejszą wiarą w końcowy sukces.
Przed meczem kibice Pogoni zachowywali się pokojowo. Można było nawet spotkać ich obok stadionu przemieszanych z fanami Legii. Jedyny incydent – jakieś półtorej godziny przed meczem, bliżej stacji metra. Część kibiców Legii zaczęła się szarpać z policją, w ruch poszedł gaz. Ale sytuację dość szybko opanowano. Na boisku też nie było incydentów. Kojarzony z „poddymianiem” Feio na początku meczu dość gwałtownie domagał się żółtych kartek dla przeciwników, ale po końcowym gwizdku poszedł w stronę sztabu Pogoni. Zaczął pocieszać najpierw Kolendowicza, a później wszystkich obecnych na ławce rezerwowych. Duża klasa, a przy tym pokazanie innego oblicza.

Piłkarze Legii świętują wywalczenie Pucharu Polski
Prowokacja Jana Ziółkowskiego
Prowokował kto inny. Jan Ziółkowski ma 19 lat i powszechnie uważany jest za najlepszego młodego środkowego obrońcę w Polsce. Świetnie wypadł przeciwko Lechii, bardzo dobrze w Londynie, grając z Chelsea. Pojawił się na boisku w drugiej połowie i dostał trudną misję. To on od tego momentu przede wszystkim miał zająć się Efthymiosem Koulourisem – napastnikiem Pogoni, który z 25 golami na koncie pewnie prowadzi w klasyfikacji strzelców Ekstraklasy. I poradził sobie nieźle. Tuż po meczu najwidoczniej poczuł się jeszcze bardziej pewny siebie, bo w internecie rozeszło się nagranie, na którym mówi: „Powiem tak: Artur Jędrzejczyk 14, Pogoń – 0”.
Chodziło oczywiście o liczbę zdobytych trofeów.
Osoba, która dobrze zna Ziółkowskiego od lat, napisała mi niedługo po spotkaniu: „Zawsze był wyrazisty i wiedział, czego chce. Zawsze też wypowiadał się szczerze. To urodzony przywódca”.
Godzinę później, w rozmowie z dziennikarzami, młody obrońca przepraszał. Jego słowa: – Jeżeli według niektórych przesadziłem, to chciałbym przeprosić kibiców Pogoni. Pokornie się kłaniam. W emocjach czasami się nie kontrolujesz.
Ale czy Ziółkowski naprawdę aż tak bardzo przesadził? Ok, może wykazał się trochę brakiem szacunku do przeciwnika, przyznajemy. Nie jest jednak tak, że polski sport jest czasami trochę zbyt nudny i brakuje w nim prowokacji, takiej lekkiej bezczelności? Sami sobie odpowiedzcie na to pytanie.
Poza tym Ziółkowski po prostu powiedział prawdę…
JAKUB RADOMSKI
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Najlepszy młody stoper w Polsce. Czy Jan Ziółkowski zrobi karierę?
- Słynny agent piłkarski: Lewandowski nie może być najlepszy na świecie [WYWIAD]
- Jan-Krzysztof Duda: „Szachy przestały sprawiać mi radość”
Fot. Newspix.pl