W szachy gra od piątego roku życia i choć mu się nie nudzą, to miał moment, kiedy myślał o zakończeniu kariery. A nawet dziś nie jest pewien, czy będzie grać jeszcze długo. Z Janem-Krzysztofem Dudą, najlepszym polskim szachistą, spotkaliśmy się przy okazji Superbet Rapid&Blitz 2025. Rozmawiamy o perfekcjonizmie, triumfie w Pucharze Świata 2021, który w pewnym sensie mu zaszkodził czy tym, dlaczego nie zgodziłby się z nim Andre Agassi. Ale też o wypaleniu. – W pewnym momencie szachy przestały mi cokolwiek dawać, zero radości – mówi nam Duda.
Jan-Krzysztof Duda o samotności w szachach, presji i potencjalnym końcu kariery
SEBASTIAN WARZECHA: Jesteś perfekcjonistą?
JAN-KRZYSZTOF DUDA: Tak. Bardzo łatwo jest mi nawet nie zaczynać jakiegoś działania, gdy wiem, że nie wyjdzie mi perfekcyjnie. Powiedziałbym, że mam dwa oblicza, bo czasem, gdy już zacznę coś robić, to nawet, kiedy bardzo mi się nie chce, musi być wykonane idealnie. Choćby domowe porządki.
Ale to jest tak, że może się zrobić brudno, tylko potem musisz posprzątać idealnie, czy nawet do tego brudu nie dopuszczasz?
To pierwsze. Po prostu jak już zacznę robić, musi być perfekcyjnie.
Pytam o to, bo przy szachownicy bardzo widać niekiedy twoje emocje. Olimpiada szachowa z 2024 roku była tego dobrym przykładem, bo gdy w dwóch partiach wykonałeś złe ruchy, bardzo się tym zdenerwowałeś. Czy gdy widzisz, że popełniłeś błąd, już nie jesteś w stanie wrócić do partii, bo perfekcjonizm ci nie pozwala?
Bywa to irytujące, ale dużo zależy od sytuacji. Czasem trudno jest o czymś zapomnieć, ale często człowiek wie, że coś było, minęło i roztrząsanie tego nie ma większego sensu. Niczego to nie zmieni. Trzeba się skupić na sytuacji na szachownicy, która często wciąż jest przecież nieprzesądzona. Bywa, że zawodnicy patrzą gdzieś w dal czy sufit – choć to bardziej Beth Harmon w „Gambicie Królowej” – i to rozpamiętują. Ale to wtedy, gdy sytuacja jest już beznadziejna i najpewniej za moment się poddadzą. A jeśli jeszcze są szanse, to rozpamiętywanie tego nie ma sensu. Nawet jeśli czasem trudno jest tego nie robić.
Opcjonalnie można się przejść po sali i popatrzyć na inne szachownice.
Tak, oczywiście.
Jak to działa? Z mojej perspektywy – absolutnego amatora – skupienie się nawet na moment na innej partii to coś, co kompletnie wybiło mnie z rytmu. Jakim sposobem wy jesteście w stanie to robić?
Trudno jest się skupiać na czymś przez długi czas, po prostu. Przerwy od swojej partii są naturalne. Patrzenie na innych zawodników to forma relaksu, ale może też być zdobywaniem wiedzy czy inspiracji. Zdarza się, że gramy jakąś partię, a dwie „deski” dalej jest ta sama pozycja czy ten sam wariant. A ja osobiście jestem też kinestetykiem, dużo się ruszam, ruch stymuluje u mnie myślenie. Dlatego zawsze chodzę i podglądam partie innych.

Jan-Krzysztof Duda. Fot. Rafał Oleksiewicz/Superbet Rapid&Blitz 2025
Uważasz, że szachy to samotny sport?
[Jan-Krzysztof zastanawia się chwilę] Być może… Aczkolwiek Andre Agassi by się ze mną nie zgodził, bo twierdził, że tenis jest najbardziej samotnym sportem, bo w nim nawet nie czuć zapachu przeciwnika. W szachach przynajmniej ten zapach czuję, przeciwnik jest przecież blisko.
Czyli czytałeś „Open”. Dodam jednak, że w tenisie pozwolili teraz na coaching z trybun, więc zawodnicy mają już – w przeciwieństwie do czasów Agassiego – wsparcie trenerów.
Tak, tak. A co do mnie – jestem osobą, która po części lubi samotność, introwertykiem. Dla mnie to dość naturalne, a w szachy gram od piątego roku życia. Nikt mnie do tego nie zmuszał.
Czy szachy się w pewnym momencie nie nudzą? Grasz w to od dziecka, cały czas siedzisz przed tą szachownicą, te same piony, te same figury, te same warianty…
O wszystkim tak można by powiedzieć. Piłka w futbolu też jest ta sama, w koszykówce kosze na tej samej wysokości i tak dalej. Oczywiście, że jest w szachach ta powtarzalność, ale trening wygląda zupełnie inaczej. Można powiedzieć, że zmienia się w zależności od miejsca, w którym się jest, poziomu gry. Każda partia też jest inna. Więc nie, nie sądzę, by się nudziły.
Wydaje się jednak, że w pewnym momencie znudziły się nawet Magnusowi Carlsenowi. Przynajmniej partie klasyczne, te najdłuższe.
Mogło tak być. Ale Magnus jako jeden z niewielu szachistów na świecie wygrał właściwie wszystko. Może stąd nieco zabrakło mu motywacji. Bo granie meczów o mistrzostwo świata jest trudne, czasochłonne, wiele cię kosztuje. Zrozumiałe, że jak się powygrywa wszystko, to ta motywacja gdzieś wygasa. Jednak niewielu ludzi osiągnęło tyle, co on. Trudno się porównać.
Tobie też jednak zdarzało się mieć dość partii klasycznych.
Jak najbardziej. Po prostu zdecydowanie wolę szybsze partie. Jestem osobą, która ma dość dobrą intuicję, takiego „feela”, a to przydaje się do szachów szybkich. W klasycznych działa głównie kalkulacja. Na ruch jest dużo czasu, jeśli popełni się jakiś błąd, to rywal w efekcie to najpewniej znajdzie. W szachach błyskawicznych tempo jest szybsze, nie ma się dużo czasu na myślenie.
Trzeba działać – jak sama nazwa wskazuje – błyskawicznie.
Można się tam czasem zawiesić na jakąś minutę, ale potem gra się na tak zwanej „kroplówce”, czyli dwóch sekundach dodatku za każdy ruch. I trzeba wtedy przyspieszyć. I nawet jak jest ciekawy układ, to gracze wiedzą, że kalkulowanie wszystkiego nie ma sensu, bo stracisz czas, a ostatecznie ruch może zadziałać, a może nie. Trzeba umieć wyważyć te decyzje, których nie ma w szachach klasycznych. Do tego szachy klasyczne są długie, wymagają wysiłku. Wiesz, tak naprawdę szachy w ogóle są bezlitosnym sportem. Można porównać je do sztuk walki, bo jeden moment rozluźnienia, braku koncentracji może sprawić, że przegrasz. W ringu jest podobnie.
Jeden błąd i leżysz na deskach.
Dokładnie tak. Są sporty, w których można popełnić nawet tysiąc błędów i nadal wygrać. W szachach wygląda to inaczej, są bezlitosne, jak powiedziałem. No i szachy na najwyższym poziomie potrafią rzutować na psychikę.
Z tobą też tak po części było? Mówiłeś przy kilku okazjach, że paradoksalnie bardzo dużo kosztowało cię wygranie Pucharu Świata w 2021 roku. Może nawet więcej zaszkodziło, niż pomogło?
Może, ale to nadal wielkie osiągnięcie, z którego jestem bardzo dumny. Jeśli jutro umrę i Bóg się mnie zapyta, co zrobiłem w życiu, to powiem, że wygrałem Puchar Świata. (śmiech) Tutaj to tak naprawdę bardziej kwestia nie samego zwycięstwa, a wszystkiego, co było po nim. Tej otoczki medialnej.
Nie byłeś na to gotowy?
Myślę, że nie. To zwycięstwo było czymś niespodziewanym i naprawdę dużym. To był całkowity „breakthrough”. Trochę tych rzeczy pozaszachowych wtedy przybyło, a ich ilość była przytłaczająca. Są zawodnicy, którzy to uwielbiają, ale ja wręcz przeciwnie. W pewnym momencie to wszystko stało się wręcz ważniejsze od treningu szachowego. Popełniłem wtedy błędy.

Szachiści też rozdają autografy. Fot. Rafał Oleksiewicz/Superbet Rapid&Blitz 2025
Dzisiaj z góry wiedziałeś, że będziesz ze mną rozmawiać, a przy okazji udzielisz też pewnie kilku innych wypowiedzi. Wtedy to było zaskakujące.
Przede wszystkim dzisiaj jest tylko dzisiaj. Wtedy było stale, przez naprawdę długi czas. Nie było to dla mnie komfortowe. Nie chodzi tylko o wywiady, ale też pozyskiwanie sponsorów, spotkania z politykami… Nie jest to do końca mój świat. Wiem, że wielu ludzi dałoby się za to pokroić, ale ja nie.
Kiedy zacząłeś czuć, że sytuacja się unormowała?
Ja wtedy szykowałem się do najważniejszego turnieju w życiu, czyli Turnieju Kandydatów, którego zwycięzca gra mecz o tytuł mistrza świata. Wtedy jeszcze walczyło się o możliwość gry z Magnusem Carlsenem. Turniej oczywiście zawaliłem i nie było to przyjemne doświadczenie, ale przez to wszystko się wtedy uspokoiło. To jeden z niewielu plusów tego, jak wówczas zagrałem. (śmiech)
Zahaczyłeś wcześniej o tenis, to też się odwołam. Dominic Thiem po wygraniu US Open 2020 mówił, że stracił motywację do treningów, bo już osiągnął to, na co pracował całą karierę. Też tak przez chwilę miałeś? Nasycił cię ten Puchar Świata?
Myślę, że jednak bardziej chodziło o otoczkę tego sukcesu, ale faktycznie tak jest, że czasem jakiś większy sukces może sprawić, że nieco tracisz motywację. Aczkolwiek ja wtedy miałem jej dużo, bo czekał mnie wspomniany Turniej Kandydatów.
Turniej Kandydatów, jak powiedziałeś, to droga do meczu o tytuł. Wierzysz nadal, że możesz zostać mistrzem świata?
Mniej niż kiedyś. W przeszłości byłem co do tego właściwie przekonany. Teraz człowiek się starzeje, popełniłem też po drodze kilka błędów – treningowych czy innych. Jest też młoda gwardia, w dużej mierze z Indii. Lubię z nimi grać, ale oni mają… no, przede wszystkim lepsze nastawienie do samej gry. Dla nich sam rozwój szachowy jest istotny sam w sobie. Stanowi najwyższą wartość. Dla mnie to nienormalne. Mnie nie obchodzi to, jak dobrze będę grać w szachy, ale ile będę dzięki temu wygrywać. Tylko aspekt rywalizacji ma dla mnie znaczenie. U nich to też po części kwestia religijna.
Wygrana jest dodatkiem do gry, nie odwrotnie.
Tak, najbardziej cenią sam progres. Liczy się bycie lepszym, niż wczoraj. Ciągły rozwój. Dla mnie ważna jest rywalizacja. A ich też nie bolą tak na przykład porażki, bo to jakiś tam kamyczek rzucony pod stopy, który jednak traktują na zasadzie „to musi się czasem wydarzyć”. Są w tym bardziej stoiccy niż ja, bo ja jestem impulsywny. To na pewno im pomaga. Choć też ja na to patrzę z perspektywy kogoś, kto podchodzi do tego inaczej. A zawsze bardziej ceni się coś, czego się nie ma.
To pewnie ważne w takich imprezach jak Turniej Kandydatów. Grasz tam kilka spotkań, nawet jak zepsujesz pierwsze z nich, to musisz szybko o tym zapomnieć i nadal walczyć.
Dokładnie. Ja właśnie miałem tak, że zremisowałem pierwszą partię [z Richardem Rapportem – przyp. red.], mimo że po 15 ruchach miałem wygrywającą pozycję, a to się normalnie nie zdarza. Potem się długo trzymałem, bo remisowałem inne mecze, ale w końcu przydarzyły się niewymuszone porażki, na przykład z Dingiem Lirenem, który ze mną zaliczył pierwszą wygraną, a potem miał serię kilku zwycięstw i ostatecznie zajął drugie miejsce w turnieju. A jak Magnus wycofał się z obrony tytułu, to Ding zagrał w meczu o mistrzostwo świata. I wygrał, został mistrzem. Byłem trybikiem w tym sukcesie. (śmiech)
Myślałeś sobie: „To mogłem być ja”?
Nie, bo w Turnieju Kandydatów nie miałem raczej shota na wygranie całej imprezy. Ale denerwowało mnie, że z Dingiem mogłem wziąć remis, a odmówiłem. Jakbym wziął, to on by pewnie wrócił do Chin i tyle z tego było, a o mistrzostwo świata grałby ktoś inny. Ale tak to wygląda, szachy to gra błędów. Tylko dlatego, że ludzie są niedoskonali, ta gra w ogóle ma sens.

Jan-Krzysztof Duda. Fot. Rafał Oleksiewicz/Superbet Rapid&Blitz 2025
Inaczej moglibyśmy oddać ją komputerom.
Tak, a komputery remisują przecież wszystko z pozycji wyjściowej, bo najczęściej grają ten sam debiut. W turniejach – bo są turnieje komputerowe, gdzie silniki grają ze sobą – testuje się to tak, że ustawia się gorszą pozycję czarnymi i sprawdza, czy silnik jest w stanie obronić daną partię. Lepszy silnik zrobi 1.5-0.5, czyli obroni gorszą pozycję, a wygra z lepszej. Dla człowieka ma to edukacyjny walor.
Mówisz, że ludzie są niedoskonali. I właśnie, chyba dość rzadko mówi się o tym, że szachy to nie tylko treningi stricte szachowe właśnie, ale też ogrom przygotowania fizycznego i mentalnego. Zaniedbasz któryś z tych aspektów i możesz przegrać.
Aspekt psychiczny… nawet nie wiem, jak go trenować. Miałem spotkania z różnymi psychologami, ale jestem na to dość oporny. Aspekt fizyczny jest oczywiście bardzo ważny, bo w turniejach – zwłaszcza klasycznych, gdzie jedna partia może trwać nawet sześć-siedem godzin, a w całej imprezie gra się ich nawet kilkanaście – chodzi o utrzymanie koncentracji i posiadanie energii. To nie jest łatwe, bo taki turniej wyczerpuje. Dlatego bycie fit jest ważne, pomaga pozostać skoncentrowanym.
Zabolą cię plecy od ciągłego siedzenia i już się dekoncentrujesz.
Ja już jestem przyzwyczajony do tego siedzenia. (śmiech) Ale jasne, zdarza się, że coś boli, z tym też trzeba walczyć. Różne okoliczności niesprzyjające się zdarzają – a to jakiś ból, a to dźwięki z zewnątrz. Ignorowanie ich to też kwestia doświadczenia.
Niedawno w wywiadzie z Dawidem Czerwem mówiłeś, że myślałeś o zakończeniu kariery. Jak blisko byłeś tego, by odpuścić granie w szachy – przynajmniej na zawodowym poziomie?
Zależy, co uznamy za zawodowy poziom. Nie wyobrażam sobie, bym miał nigdy nie zagrać w szachy. Hipotetycznie zakładam, że nie byłbym czynnym zawodnikiem na co dzień, ale dalej grałbym w niektórych turniejach. Na przykład tu, w Warszawie, jeśli dostałbym dziką kartę. Problem był taki, że w pewnym momencie szachy przestały mi cokolwiek dawać, zero radości. Nie mówię już nawet o euforii, ale poczuciu zadowolenia ze zwycięstw. Z kolei przegrane rozsierdzały mnie tak, że zdarzało mi się zdemolować pokój. Ewidentnie coś było nie tak.
Olimpiada szachowa, o której wspomniałeś, była dziwnym doświadczeniem. Miałem tam dwie słabsze partie, ale reszta była bardzo dobra. A z jakiegoś powodu bardzo mnie ten turniej rozdrażnił. Gdybym nie zdobył medalu w Nowym Jorku [Jan-Krzysztof został brązowym medalistą MŚ w szachach błyskawicznych pod koniec 2024 roku – przyp. red.], to nie wiem, czy byłbym jeszcze zawodowcem. Aczkolwiek to wszystko nadal nie jest pewne. Mam kilka turniejów w tym roku i po nich zobaczymy. Wtedy zadecyduję.
Zastanawiałem się, czy część z was – mam tu na myśli topowych szachistów – nie byłaby ostatecznie szczęśliwsza, wychodząc sobie do parku na te stoliki i grając z przypadkowymi ludźmi. Bez żadnej presji czy stresu.
(śmiech) Nie, to byłoby nudne. Dla mnie to nie kwestia presji, a tego, że szachy przestały mi dawać jakikolwiek pozytywny feedback. Ale jakbym hipotetycznie został streamerem, to… no weźmy Hikaru Nakamurę. On dużo streamuje i chyba jest bardziej zrównoważony psychicznie, niż był wcześniej, bo traktuje szachy trochę po macoszemu. Powtarza, że jego głównym zajęciem jest streaming, nawet jeśli to nie do końca prawda. W moim przypadku też by to tak mogło zadziałać. Zobaczymy, co będzie. Może będę miał rok konia i w ogóle nie będę myśleć o ograniczeniu liczby turniejów?
Zdarzają się szachiści, którzy robią sobie przerwy. Gata Kamski w wieku 22 lat bezpośrednio po spotkaniu z Anatolijem Karpowem o tytuł mistrza świata, postanowił poświęcić się studiom prawniczym i przez osiem lat właściwie nie grał. A potem wrócił.
Zdarza się, aczkolwiek wiadomo, że poziom wtedy leci w dół.
Co byś robił, gdybyś teraz odpuścił szachy?
To jest dobre pytanie, bo tylko w szachach jestem na ten moment naprawdę dobry. (śmiech) W szachy gram od piątego roku życia, zawsze się tym zajmowałem. Nie mam pojęcia, co innego mógłbym robić, bo jak mogę to wiedzieć?
ROZMAWIAŁ
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Rafał Oleksiewicz/Superbet Rapid&Blitz 2025