Ileż to razy czytaliśmy o ligowych występach Realu, Barcelony czy Manchesteru City zdania w stylu: mieli gorszy dzień, cierpieli, ale udało im się kolanem przepchnąć mecz. Przywykliśmy, że takie opisy pasują do zespołów z zagranicy, ponieważ te polskie, jak wiemy, bardzo często miały problemy z godzeniem gry w lidze i pucharach. Cóż, Jagiellonia nie ma, czego dowodem tabela. Dziś drużyna Adriana Siemieńca straszliwie męczyła się w drugiej połowie, Widzew osaczył ją całkowicie, ale mimo to mistrzowie kraju kończą te zawody z trzema punktami na koncie!

Adrian Dieguez, Tomas Sacek, Norbert Wojtuszek – to trio zawodników mistrzów Polski zmaga się z kontuzjami. A że Jaga gra co kilka dni, trener Siemieniec musi umiejętnie rotować składem. Na przykład dziś w wyjściowej jedenastce dokonał aż pięciu zmian względem spotkania z Cercle Brugge.
Zamiast Imaza zagrał… fan Ronaldo
I ta rotacja sprawiła, że w Jagiellonii od pierwszej minuty wyszedł dziś Bartosz Mazurek, rocznik 2007, dla którego był to… debiut w ekstraklasie. Stawianie na nastolatków to w przypadku Siemieńca nic szokującego, w ostatnich miesiącach zdążyliśmy przecież przywyknąć do tego, że regularnie daje szanse Oskarowi Pietuszewskiemu, który jest o prawie półtora roku młodszy od Mazurka.
Kilka informacji o świeżaku? Proszę bardzo: uwielbia oglądać mecze Realu Madryt, wzoruje się na Cristiano Ronaldo, za swój największy atut uważa drybling, Akurat dziś Bartek go nie pokazał, natomiast sporo biegał, nie odstawał fizycznie od rywali, z którymi wchodził w – udane – pojedynki bark w bark. Jego występ uznalibyśmy za niezły, gdyby nie strata w końcówce pierwszej połowy spotkania, która mogła kosztować Jagę gola. Mazurek zaimponował nam natomiast w przerwie, gdy pokazał, że nie tylko na boisku bywa odważny.
– Zasłużyłem na tę szansę, dobrze wyglądam na treningach. Jesus powiedział mi, żebym się nie stresował i że kiedyś wejdę w jego buty – mówił przed kamerami C+ Darii Kabale-Malarz.
Na drugą połowę Mazurek już nie wyszedł, co nie może dziwić. Siemieniec uznał w przerwie, że Imaz odpoczął wystarczająco po starciu z Cercle Bruggge i można go posłać do boju.
Ale zatrzymajmy się jeszcze przy pierwszej odsłonie: Widzew w niej nie istniał. xG na poziomie 0,06 najlepiej oddaje bezradność gospodarzy w tej części meczu. Grali w niej tak, jakby cały zespół obejrzał na odprawie spotkanie Jagi z Cercle i uznał po nim, że nawet nie ma sensu podejmować rękawicy.
Zemsta Hansena
Przed przerwą błysnął za to były gracz łódzkiego klubu, czyli Kristoffer Hansen. Norweg znakomicie wrzucił piłkę z rzutu wolnego na głowę Mateusza Skrzypczaka, który strzelił – jak się potem okazało – jedynego gola w tym meczu. Ta bramka musiała dać Hansenowi sporo satysfakcji, bo przecież Łódź opuszczał czując się niedoceniony, o czym świadczą jego wypowiedzi z wywiadu z Jakubem Białkiem:
„Trenowałem na sto procent. Chciałem wygrywać. Zostawałem po treningach. Czułem się bardzo dobrze. Czy byłem najlepszy w zespole? Może to prawda, nie wiem. Nawet to nie zmieniło jednak faktu, że nie grałem zbyt dużo. To nie była tylko kwestia obozu przygotowawczego. Wyglądałem dobrze na treningach przez cały poprzedni sezon. I szans było niewiele. To trochę frustrowało.”
Jeśli ktoś myślał, że w drugiej połowie tego spotkania Jaga pójdzie w ślady Pogoni i zapakuje rywalom trzy kolejne gole, to musiał się solidnie zdziwić. Gospodarze – na szczęście dla widowiska! – przypomnieli sobie po przerwie, czym jest słynny widzewski charakter, i wzięli się do roboty. Groźny rzut wolny Sebastiana Kerka, a potem kolejny strzał Niemca, główka Saida Hamulicia, po której piłka trafiła w słupek, uderzenie w poprzeczkę… Joao Moutinho, który był blisko samobója – to tylko niektóre z licznych okazji, jakie łodzianie (i jak widać ich rywale) sobie stworzyli po przerwie.
Patrząc na to, co dzieje się na murawie, nie zastanawialiśmy się, czy Widzew strzeli tylko kiedy. Wydawało się, że ta nieskuteczność gospodarzy, połączona z kilkoma dobrymi interwencjami Sławomira Abramowicza, w końcu zostanie przełamana, że chociaż jeden gol po stronie łodzian to pewnik.
Nic bardziej mylnego – Jagiellonia, mimo gorszego dnia w pracy jej liderów, takich jak Taras Romanczuk, Afimico Pululu czy Imaz, wywozi z Łodzi komplet punktów. Dzięki temu w czołówce nadal jest ciasno, a przyszłotygodniowe starcia pomiędzy Rakowem a Legią oraz białostoczanami a Lechem zapowiadają się jeszcze bardziej pasjonująco!
Zmiany:
Legenda
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Lechia ma sporo atutów, ale robi dużo, by spaść
- Zmiana trenera na zapleczu Ekstraklasy. Miedź zwalnia Mamrota i ma następcę! [NEWS]
- Piłkarz Atletico naubliżał sędziemu. “Synu tysiąca dziwek, twoja matka to p***a!”
- Historia z B klasy w I lidze. Bramkarz zagrał w polu!
- No proszę, Marek Papszun jednak lubi futbol?
fot. Newspix.pl