Czy Idze Świątek brakuje wiary w siebie? A może rywalki już w pełni rozczytały jej grę? Nie wiemy. Pewne jest jedynie to, że w ostatnich miesiącach faktycznie nie wszystko w grze i postawie Polki na korcie działało odpowiednio. Stąd Indian Wells, gdzie broni tytułu, i późniejszy turniej w Miami będą dla Igi czasem wielkiej próby. Momentem, w którym musi udowodnić, że zostawiła za sobą wszelkie trapiące ją problemy.
![Czas próby. Iga Świątek musi pokazać, że problemy ma za sobą [KOMENTARZ]](https://static.weszlo.com/cdn-cgi/image/width=1920,quality=85,format=avif/2025/03/imago1058841450-scaled.jpg)
***
Sporo było przed sezonem optymizmu wokół Igi Świątek. Zresztą – wydaje się – całkowicie zasłużonego. Polka, po problemach związanych z pozytywnym wynikiem testu antydopingowego i słabszą dyspozycją w drugiej części sezonu, całkiem nieźle zamknęła rok, dobrze wyglądając w rozgrywkach Billie Jean King Cup. W dodatku zmiana trenera wydawała się wnieść potrzebny Idze powiew świeżości (nawet jeśli reszta sztabu została taka sama) i nowych idei.
CZYTAJ TEŻ: JEDNA ZAWODNICZKA MU NIE WYBACZY, INNEJ URATOWAŁ KARIERĘ. WIM FISSETTE
Polka była uśmiechnięta, w pozytywnych słowach mówiła o oczekiwaniach na kolejnych dziesięć miesięcy. Wydawała się gotowa do walki o powrót na pozycję liderki rankingu.
Czy to wszystko zostało szybko zweryfikowane? Niekoniecznie. W United Cup Iga grała nieźle, choć widać było nieco rdzy i problemów, które uwidoczniły się już w zeszłym roku. Wykorzystała to Coco Gauff, łatwo ją ogrywając. Z drugiej strony triumfy nad Karoliną Muchovą, Katie Boulter i Jeleną Rybakiną pokazywały, że Świątek łapie rytm i wydaje się zmierzać w dobrą stronę. Dało się też zauważyć rzeczy, o których tuż po zatrudnieniu mówił Wim Fissette – jej nowy trener – czyli więcej akcji ofensywnych, chęć spychania przeciwniczek za linię końcową, częstsze wizyty przy siatce.
W Australian Open też było dobrze. Tak naprawdę jedna, może dwie akcje zdecydowały o tym, że to nie Iga, a Madison Keys weszła do finału. Jak pokazał jednak mecz o tytuł – Amerykanka sobie na to zapracowała, a potem pokonała też Arynę Sabalenkę. W Melbourne zagrała po prostu turniej życia. Polka z kolei miała pełne prawo czuć się rozczarowana, ale z drugiej strony – po trzech latach wyrównała na tamtejszych kortach swoją życiówkę.
CZYTAJ TEŻ: MADISON KEYS I JEJ DROGA DO WYGRANIA SZLEMA. „MOJE CIAŁO POWOLI SIĘ ROZPADAŁO”
A więc kolejny dobry sygnał. Problem polega na tym, że jak na razie – ostatni.
***
Trudno powiedzieć, co tak naprawdę jest z Igą Świątek – od dłuższego już czasu – nie tak.
Czy to brak wiary w siebie, powodujący, że gdy przeciwniczka nie daje się napocząć, wszystko się sypie? Czy też może to kwestia rywalek, które rozczytały już grę Polki i tej faktycznie potrzeba jej urozmaicenia? A może jeszcze inaczej: wiary w siebie może i nie brakuje, ale nie idzie za tym w pełni forma, bo ta – jak to czasem bywa – po prostu jest gorsza? I trzeba ten gorszy okres przetrwać?
A może najbardziej prawdziwe byłoby stwierdzenie, że wszystko po trochu?
Tak naprawdę wie to tylko Iga i jej sztab. Po porażkach w Katarze (gdzie Igę rozbiła – znowu – Jelena Ostapenko) i Zjednoczonych Emiratach Arabskich (tam lepsza okazała się fenomenalna Mirra Andriejewa, późniejsza triumfatorka) sporo pojawiło się wobec tenisa Polki znaków zapytania. A obrazkiem, który krążył po sieci najczęściej był ten spoza kortu – gdy sfrustrowana Świątek nie przybiła piątki trenerowi. Sugerowano konflikty, pisano, że współpraca może szybko się zakończyć.
Na razie warto się od takich stwierdzeń powstrzymać. Ale faktycznie, na korcie Iga często zdawała się pogrążać w negatywnych emocjach, wyraźnie nie potrafiła się z nich wydobyć, a co za tym idzie – podnieść poziomu swojej gry, by odmienić losy gema, seta czy meczu. W efekcie przegrywała gładko i z Ostapenko, i z Andriejewą. Bo o to w tym chodzi – problemem nie jest sama porażka, a jej styl. Przegrać można zawsze, zostać rozbitym – to boli.
A Iga dwukrotnie w krótkim czasie została właśnie rozbita.
***
Po turnieju w Dubaju Polka miała ponad dwa tygodnie przerwy. Czas na odpoczynek, refleksje, ale też najpewniej – zintensyfikowane treningi. No i na przetransportowanie się do Stanów Zjednoczonych, bo tenisowy tour tradycyjnie to właśnie tam teraz zagląda, by zakończyć zimowo-wiosenny sezon gry na kortach ziemnych. Najpierw w Indian Wells, potem w Miami. Iga oba te turnieje już w swojej karierze wygrała, ten pierwszy nawet dwukrotnie.
Ale wygrywała też w Katarze. Ba, tam triumfowała trzy razy z rzędu. A w tym sezonie okazało się, że jednak historia znaczy niewiele.
Szczególnie, że w Kalifornii – gdzie będzie bronić tytułu – nastąpiła zmiana nawierzchni. Wolniejsza, bardziej sprzyjająca Idze, została usunięta. Nowa ma przypominać bardziej te w Miami czy US Open, a z nimi – jak wiadomo – Polka ma problemy, bo premiują one zawodniczki grające płasko i szybko. Czyli inaczej od Świątek (choć sama Iga twierdziła po treningach, że nie dostrzega przesadnej różnicy pomiędzy starą a nową nawierzchnią, inaczej wypowiadała się np. Aryna Sabalenka). Dlatego też tegoroczny turniej będzie dla Polki wielkim wyzwaniem. Czasem próby, który pokaże nam, czy poprzednie dwa turnieje to wypadek przy pracy, falstart na wprowadzeniu do dalszej – po Australian Open – części sezonu, czy też zwiastun pewnego kryzysu.
W finale sprzed roku Iga nie pozostawiła Marii Sakkari żadnych wątpliwości.
Opcjonalne zwycięstwo udowodni, że Iga ma wielkie możliwości i wszystko zmierza w dobrą stronę. Finał czy półfinał z porażką po dobrym, wyrównanym meczu – da pewne powody do optymizmu. Odpadnięcie wcześniej, zwłaszcza jeśli po spotkaniu rodzaju tego, co z Ostapenko czy Andriejewą – rozwinie spory już niepokój i niepewność. I u Polki, i u jej kibiców.
Rozwinie, bo ten zasiany został już wcześniej. Dlatego rywalizacja w Indian Wells będzie tak ważna.
***
Drabinka Idze, na papierze, sprzyja… ale niekoniecznie tym, że jest łatwa. Wręcz przeciwnie, zdaje się, że może okazać się wyzwaniem. Ale to dobrze. Iga potrzebuje pokazać sobie, że potrafi, że może pokonywać solidne rywalki i pewnie zmierzać po swoje. Dlatego mecz otwarcia (dla Świątek, która zaczyna od drugiej rundy) z Caroline Garcią to niezły start. Ryzyko wpadki, owszem, istnieje, bo Francuzka gra niewygodny dla Polki tenis. Ale z drugiej strony – od dwóch sezonów nie potrafi się odnaleźć, aktualnie jest 71. w światowym rankingu.
Potem? Być może Ons Jabeur, która po urazach też spadła w rankingu WTA, ale którą Iga raczej zawsze potrafiła ogrywać i wtedy, gdy ta była wysoko (bilans ich meczów to 5:2 dla Polki). Dalej czekać może Karolina Muchova, a w IV rundzie ktoś z dwójki Qinwen Zheng/Linda Noskova. Chinka co prawda ograła Igę w Paryżu przy okazji igrzysk olimpijskich, ale na ogół to Polka okazywała się lepsza. Noskova regularnie bywa dla Świątek wyzwaniem, ale też znacznie częściej z nią przegrywa, niż wygrywa.
Ścieżka więc jest niełatwa. Ale taka, z którą Iga w dobrej dyspozycji powinna sobie poradzić. Przy czym podkreślić należy te trzy słowa: w dobrej dyspozycji.
Indian Wells będzie więc idealną na ten czas próbą. Pewnego rodzaju papierkiem lakmusowym, który powie nam, czego możemy w tej chwili od Polki oczekiwać. I dobrze byłoby – i dla nas, i dla samej Świątek – dowiedzieć się, że można oczekiwać dużo. W przeciwnym razie presja nakładana na Igę – głównie przez nią samą – będzie tylko rosnąć.
A akurat tego nie potrzeba żadnej tenisistce.
Fot. Newspix
CZYTAJ WIĘCEJ O TENISIE: