Reklama

Madison Keys. Miała zastąpić siostry Williams. Do dziś walczy o tytuł wielkoszlemowy

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

22 stycznia 2025, 19:14 • 18 min czytania 2 komentarze

Miała 13 lat, gdy pisano o niej pierwsze spore teksty. Już jako czternastolatka zanotowała pierwsze zwycięstwo w kobiecym tourze i zaczęto powszechnie mówić, że może stać się następczynią sióstr Williams. Los miał inne plany i Madison Keys nigdy w pełni nie zrealizowała swojego potencjału, ale niezmiennie była blisko wielkich zwycięstw. Zawsze czegoś brakowało, a przegrywała choćby ze swoją przyjaciółką. Teraz wypracowała sobie kolejną szansę. By jednak zagrać o wielkoszlemowy tytuł musi uporać się z Igą Świątek.

Madison Keys. Miała zastąpić siostry Williams. Do dziś walczy o tytuł wielkoszlemowy

Madison Keys. Sylwetka amerykańskiej tenisistki

Odrodzenie, czyli Australia jej służy

Madison Keys zawsze się z australijskimi kortami lubiła. To na nich – w 2015 roku – zaliczyła w końcu pierwszy wielkoszlemowy półfinał. Przegrała, owszem, ale po niezłym meczu z Sereną Williams (rundę wcześniej pokonała z kolei starszą z sióstr, Venus). A ulec wybitnej rodaczce to żaden wstyd, stąd wspomnienia z tamtego turnieju ma bardzo dobre.

To było coś niesamowitego. To był pierwszy raz, gdy grałam z Sereną. Wspaniale było móc zagrać z kimś, kto znaczył tak dużo dla mnie i mojej gry. To był pewnie jeden z moich najlepszych turniejów – mówiła po latach. Zupełnie inaczej wspominała jednak swoją drugą wizytę w australijskim półfinale. Ta miała miejsce siedem lat później, w 2022 roku. Keys rozgrywała wtedy świetny turniej i to zupełnie niespodziewanie.

Reklama

Bo początek 2022 roku był tak naprawdę jej odrodzeniem.

Sezon pandemiczny – 2021 – stał bowiem pod znakiem jej problemów. Nie potrafiła odnaleźć się w covidowej rzeczywistości. Miała problemy z urazami i trenerami. W efekcie grała słabo. Przez cały rok wygrała zaledwie 11 spotkań, a pod koniec sezonu przegrała sześć z siedem ostatnich meczów. W niczym nie przypominała tenisistki, która kilka lat wcześniej dochodziła do finału US Open i która potrafiła walczyć z najlepszymi na świecie. W rankingu nie spadła tylko przez jego zamrożenie, ale to i tak okres, w którym zajmowała 56. miejsce. A na starcie 2022 na moment zjechała nawet na 87. pozycję.

Szybko się jednak podniosła. Co prawda w Melbourne – w jednym z turniejów poprzedzających Australian Open – odpadła w II rundzie, ale potem pojechała do Adelajdy. A tam zagrała znakomicie i będąc zawodniczką nierozstawioną pokonała trzy rywalki ze światowej czołówki (Elinę Switolinę, Liudmiłę Samsonową oraz Coco Gauff), po czym sięgnęła po tytuł. A potem przeniosła tę formę na rywalizację w turnieju wielkoszlemowym.

I doszła do półfinału, zaskakując tymi wynikami właściwie wszystkich.

Dla mnie najważniejsze jest, że po prostu gram dobre mecze i to, że jestem w stanie wygrywać nawet, gdy mam problemy. Powtarzam wtedy sobie, że mogę to zrobić, a nawet jeśli mi się nie uda, to wyjdę następnego dnia na trening i wtedy rozgryzę ten problem. Łatwo jest mi wpaść w pułapkę uderzania mocno, a potem frustracji, że nie zagrywam winnerów. Pracuję nad tym, by świadomie i umiejętnie budować punkty – mówiła.

I to jej wychodziło. Na drodze do półfinału pokonała choćby Sofię Kenin, Paulę Badosę i Barborę Krejcikovą. Ale już w meczu o finał trafiła na Ash Barty, która marzyła o zdobyciu tytułu na własnej ziemi. I to jej się udało, a Madison w 1/2 właściwie nie dała szans – wygrała 6:1, 6:3. I choć porażka z Barty nikogo nie mogła zaskoczyć – w tamtym okresie Ash, jeśli nie nękały ją urazy, była po prostu najlepsza na świecie – to Keys została po niej zadra.

Reklama

To był zupełnie inny półfinał niż ten z Sereną. Próbowałam o nim zapomnieć.

Czy się udało? Tego nie mówiła, ale pewnie nie. Takie mecze zostają w głowie… ale możliwe, że już jutro Keys będzie mogła przestać o tamtym spotkaniu rozmyślać. Po raz trzeci doszła bowiem do półfinału Australian Open i zagra w nim z Igą Świątek. I znów jest to moment, w którym niekoniecznie można się było takiego wyniku spodziewać. Choć tak jak w 2022 roku, tak i teraz poprzedziła ten awans triumfem w Adelajdzie.

Ale zeszły sezon? Oj, to był prawdziwy rollercoaster.

Bo zaczęła go od ominięcia Australii z powodu kontuzji. Potem zagrała kilka niezłych turniejów – choćby w Miami i Madrycie. Na Roland Garros było bez szału (trzecia runda), a gdy na Wimbledonie wydawało się, że może osiągnąć duże rzeczy – jej gra jest w końcu wręcz skrojona pod ten turniej – to doznała urazu i skreczowała (prowadząc) w starciu z Jasmine Paolini, późniejsza finalistką. – To był dewastujący moment, ale to jeden z moich ulubionych meczów, jakie zagrałam. Czułam, że gram niesamowicie dobrze – mówiła potem.

Takie spotkania dawały jej nadzieję, że jeszcze swoje może zrobić. Mówiła też, że im starsza jest, tym łatwiej jest jej przejść do porządku dziennego nad wszelkimi niepowodzeniami i przeszkodami. – Zmieniłam perspektywę na to, czym jest sukces – twierdziła. I zamiast zakładać określone cele i zaliczać sobie coś jako sukces tylko, gdy udało jej się je wypełnić, teraz pyta: jaką lekcję wyciągnęłam z tego wszystkiego?

Ubiegłoroczny Wimbledon powiedział jej na przykład, że jej priorytetem musi być zdrowie. Dlatego wycofała się z igrzysk olimpijskich, nie planowała bowiem przyspieszać rehabilitacji i ryzykować pogłębienia urazu. Zresztą czas pokazał, że słusznie. Bo wróciła jeszcze co prawda na US Open i późniejsze turnieje w Azji, ale wielkich rzeczy tam nie osiągnęła.

Te miały przyjść dopiero na starcie tego sezonu – wygrana w Adelajdzie, półfinał Australian Open. Właściwie jak kopia 2022 roku, a tu wciąż może być lepiej.

Ale skąd właściwie ta świetna gra Madison?

Duet na korcie i poza nim

Przez lata Madison Keys miała sporo trenerów i trenerek. Z jednymi osiągała spore sukcesy i doskonale się rozumiała, z innymi szybko się rozstawała, z różnych powodów. Gdy jednak na karku przybyło jej lat i szukała kolejnego szkoleniowca, okazało się, że najlepszym wyborem będzie jej… wieloletni partner, z którym kilka miesięcy później wzięła ślub.

I to nie tak, że Bjorn Fratangelo to na tym stanowisku człowiek z przypadku. Amerykanin, nazwany przez rodziców na cześć Bjoerna Borga, to były tenisista, w przeszłości 99. zawodnik rankingu ATP. Nie jest to przesadnie wysokie miejsce, ale jednak o setkę zahaczył. A wyżej się nie udało, bo właściwie bez przerwy nękały go kontuzje. Tenis jednak znał od podszewki, dobrze wiedział, jak wygląda rywalizacja w tourze.

Choć miał wątpliwości co do propozycji Madison.

Przyszła do mnie po kilku porażkach. Poprosiła o pomoc. Pierwszą rzeczą, jaką powiedziałem, było: „Jesteś pewna?”. W końcu przez wiele lat udawało nam się pozostać z dala od swoich karier. Ale powiedziała, że jest – wspominał Fratangelo. A skoro jego wówczas narzeczona była pewna, to i on był. Zaczął pracę w nowej roli i okazało się, że zgrywają się idealnie nie tylko w życiu prywatnym, ale też w rolach trenera oraz jego podopiecznej.

W tamtym okresie miałem bardzo duże problemy z kontuzjami. Możliwość zajęcia się czymś innym była pewnym błogosławieństwem. Wcześniej pracowałem w USTA [United States Tennis Association] z juniorami i podobało mi się to. Wtedy po raz pierwszy pomyślałem: „Wow, to trenowanie jest fajniejsze, niż się spodziewałem”. Więc gdy Madison zapytała, czy mogę z nią pojechać na turnieje na trawie, zgodziłem się. W końcu i tak niczego specjalnego nie robiłem – twierdził Fratangelo.

Bjorn Fratangelo

Bjorn Fratangelo w czasie meczu z Novakiem Djokoviciem w 2019 roku. Fot. Newspix

Bjorn wie, jak przekazać informacje i kiedy to zrobić. Bazuje na tym, czego sam by chciał od trenera. Komunikujemy się bardzo dobrze i bardzo miło jest mieć obok kogoś, kto dobrze mnie zna i wie, czego potrzebuję w określonym momencie – mówiła z kolei Keys. Choć wcale nie było tak łatwo, jak to przedstawia. Jej mąż twierdził po czasie, że początkowo niesamowicie denerwował się każdym spotkaniem. Czy przekazał Madison odpowiednie wskazówki? Może o czymś zapomniał? Może powinien powiedzieć coś inaczej? Skupić się na innym elemencie?

Wyniki Keys się jednak poprawiły, wychodziło więc, że swoją pracę wykonuje dobrze. Dlatego zdecydowali się kontynuować występy w takim duecie i Bjorn został trenerem Keys na pełen etat. On sam twierdzi, że od zawsze lubił taktyczną stronę tenisa, stąd łatwo mu analizować zachowania żony na korcie, ale też to, jak grają jej przeciwniczki. Ona powtarza, że dobrze się komunikują i rozumie, czego mąż-trener (czy też trener-mąż) od niej wymaga. A przy tym pozostają najlepszymi przyjaciółmi.

Najlepsza rzecz w tym, że to on mnie trenuje? Że widujemy się cały czas. Wcześniej bywało z tym różnie, nasze kalendarze startów często się nie pokrywały. Teraz spędzamy więcej czasu razem. Najgorsza część? Często muszę mu mówić, że miał rację. (śmiech) – żartowała Keys. Inna dobra część, dodajmy, jest taka, że mąż przekonał ją do zmian, które trzeba było wykonać, by pomóc w jej karierze. I to w nich częściowo kryje się sekret tak dobrej formy Madison na starcie tego sezonu.

Przede wszystkim sama Keys mówiła, że czuje się coraz starsza, bo rywalizuje z zawodniczkami, które mają 19 czy 20 lat, a ona sama dobija 30. – Zorientowałam się, że wszystkie one grają szybko i świetnie poruszają się po korcie. Więc jeśli chciałam móc z nimi rywalizować, musiałam zrobić coś innego, bo moje ciało kruszyło się nieco bardziej – mówiła. Tak więc razem z mężem rozłożyła wszystko w swojej grze na czynniki pierwsze. I zaczęła myśleć nad zmianami.

Myślała, myślała, mąż też myślał. Aż wymyślili.

Po pierwsze, zmieniła rakietę. Nowa miała zwiększyć – i faktycznie zwiększyła – kontrolę nad uderzeniami, bez odejmowania czegokolwiek z jej wielkiej mocy uderzeń. Po drugie – do czego podobno trzeba było ją wręcz zmusić – zaczęła pracę nad zmianami w technice serwisu, co było istotne, bo rok temu ominęła Australian Open z powodu kontuzji ramienia.

Moje ciało powoli się rozpadało, na co wpływ miał mój stary serwis. Wiedziałam, że muszę dokonać tej zmiany – mówiła Madison. Zresztą testy miały miejsce już w zeszłym roku, w Azji. Wtedy jednak szło kiepsko, ale okres przygotowawczy między sezonami bardzo pomógł w rozwoju i przystosowaniu się do nowego serwisu. – Zajęło to chwilę, ale mój serwis zaczął funkcjonować, jak powinien. Zmieniły się nieco statystyki – spadł procent trafionych pierwszych podań, ale wzrósł punktów zdobywanych przy swoim serwisie. A to właśnie w tę stronę lepiej.

Wreszcie, zmieniło się też jej nastawienie. Na powrót w pełni uwierzyła w swoje możliwości. Nowa rakieta pomogła jej grać swój skuteczny, ofensywny tenis. I to na wiele sposobów. Na przykład już w Melbourne, w meczu z Jeleną Rybakiną, jej główną bronią okazał się return, którym rozmontowała Kazaszkę i jedną z faworytek turnieju. W innych spotkaniach ważne okazało się to, jak serwuje i jak buduje akcje, ale też – to już szczególnie w starciu z Eliną Switoliną – jej odporność psychiczna, która pozwoliła odrobić straty po przegranym pierwszym secie.

Wszystko to będzie musiała zaprezentować na najwyższym poziomie, jeśli chce pokonać Igę Świątek. A, co za tym idzie, jeśli chce w końcu dopełnić losu, który wróżono jej już dobrych 15 lat temu.

Następczyni sióstr

Ojciec Madison ma co prawda nieco sportowej przeszłości – grał w koszykówkę w college’u – ale to tyle. Keys nie pochodzi ze sportowej, a z prawniczej rodziny. Stąd Rick, tata, który początkowo odbijał z nią piłkę, szybko „przekazał” córkę w odpowiednie ręce. – Klucz to znaleźć właściwych ludzi. Trzeba być mądrym i mieć trochę szczęścia – mówił po latach.

Ale skąd właściwie ten tenis?

Kiedy miałam cztery lata, weszłam do sypialni rodziców i w telewizji akurat był Wimbledon. Zobaczyłam Venus Williams i chciałam mieć jej strój! Powodem, przez który zainteresowałam się tenisem, była więc moda. Zawarłam z rodzicami pakt, że jeśli zacznę grać, kupią mi taki strój. A gdy już zaczęłam grać, zakochałam się w tym sporcie – wspominała Madison.

Szybko wyszło, że ma talent. Miała dziewięć lat, gdy trafiła do akademii na Florydzie. Pojechała z nią matka, Christine, która przeszła w tamtym momencie na zawodową emeryturę, żeby móc przebywać z córką. – Rolą Christine było być matką, szoferem, kucharzem, wsparciem psychologicznym, nauczycielką i tak dalej. Ja pracowałem, żeby móc podtrzymać marzenie Madison. Oboje poświęciliśmy się na jego rzecz – wspominał Mike.

Głośno zrobiło się o niej, gdy miała 13 lat. Była wtedy czołową juniorką w kraju i zaczęły rozpisywać się o niej gazety oraz portale internetowe. W artykułach pisano, że jest wyrośnięta nad swój wiek, że ma wielką moc zagrań, że jest tenisową nadzieją kraju. Trenowała zresztą pod okiem między innymi Chris Evert, jednej z najlepszych tenisistek w dziejach, w akademii prowadzonej przez jej męża.

I to właśnie Evert tonowała nieco nastroje.

Madison świetnie się rozwija, ale musimy uważać z nakładaniem na nią presji. Ma jednak świetnych rodziców, jej matka bardzo ją wspiera, ale pozostaje tylko mamą. […] Czasem rozgrywam z Madison punkty i widzę jej postępy. Myślę, że nie mamy z nią problemów na żadnej płaszczyźnie. Czy w kwestii techniki, balansu, siły – wszędzie się rozwija – mówiła.

Co jednak ciekawe, gdy pierwszy raz pojawiła się w akademii, nie jawiła się jak taki talent. John Evert, mąż Chris, mówił, że owszem – fizycznie miała wielkie predyspozycje i potrafiła generować ogromną jak na swój wiek siłę uderzeń. Ale jej technika była o kilka poziomów gorsza od jej rówieśniczek. Do tego miała problemy taktyczne, wynikające choćby z tego, że tenis… ją nużył. Nie chciała grać długich wymian, więc gdy odbiła piłkę kilka razy, bez żadnego planu biegała do siatki.

Z drugiej strony – to był świetny znak. Bo pokazywał, że ma zacięcie do gry ofensywnej, a przy jej naturalnych atutach to właśnie była najlepsza droga. Zresztą, trudno by grała inaczej, skoro jej idolkami pozostawały siostry Williams, które przecież dominowały nad właściwie każdą rywalką. Madison też tak potrafiła i często to robiła, szczególnie gdy już nadrobiła braki. Nie podobało jej się tylko jedno – przeciwniczki, które oszukiwały.

Moja babcia zawsze powtarza, że tenis to taki miły sport. A ja mówię jej, że nie. Dużo jest dziewczyn, które zrobią wszystko, by wygrać. Odcisną butem ślady, które pokażą jako miejsce lądowania piłki. Albo wywołają auty, gdy piłka była w korcie. Początkowo mnie to denerwowało, ale mój tata powtarzał, że muszę sobie z tym radzić. Dziś już się tym nie przejmuję, nawet się tego spodziewam. Nikt tu nie lubi przegrywać – mówiła.

Madison Keys

Madison Keys w 2011 roku w czasie turnieju dziewcząt na Wimbledonie. Fot. Newspix

Ona, oczywiście, też nie lubiła. I w sumie rzadko przegrywała. Dlatego szybko została nadzieją na kolejne amerykańskie tenisowe sukcesy. Ochrzczono ją – również ze względu na styl gry i możliwości – następczynią sióstr Williams. Eksperci wieszczyli jej wielką przyszłość. Początkowe sukcesy zdawały się to potwierdzać. Nie tylko te w juniorskim tourze – już w wieku 14 lat zadebiutowała wśród seniorek i w swoim drugim meczu pokonała 81. na świecie Rosjankę Ałłę Kudriawcewą. Wspinała się też w rankingu – na koniec 2012 roku, jako niespełna 18-latka, była 149.

Jak na swój wiek – bardzo wysoko. Ale wielu to nie wystarczało. Bo oczekiwania były większe.

Tymczasem Madison rozwijała się dość harmonijnie, ale bez wielkiego wystrzału. Zaliczała niezłe zwycięstwa (choćby nad Li Na, dwukrotną mistrzynią wielkoszlemową), ale przeplatała je porażkami z niżej notowanymi rywalkami. Dobrze radziła sobie w niektórych turniejach, by w innych kompletnie przepaść. Innymi słowy: była typową młodą tenisistką – utalentowaną, ale jeszcze nieregularną. Ale ludzie chcieli następczyni sióstr Williams, więc było to dla nich za mało.

Samej Madison – wręcz przeciwnie. Cieszyła się z rozwoju i starała nie zwracać uwagi na to, co się o niej pisze i mówi.

To był trudny okres. Wrzucono mnie przed reflektory, które nagle świeciły prosto we mnie. Przeszłam od tego, że ktoś mówił: „pewnego dnia może być z niej dobra tenisistka”, do „Ma 20 lat, czemu jeszcze nie wygrała Szlema?”. Czułam, jakby wszystko się zmieniło w ciągu jednego dnia. Nie byłam na to gotowa. Musiałam poświęcić dużo pracy na to, żeby przestać słuchać głosów z zewnątrz. Pomogło też to, że wokół było wiele innych utalentowanych amerykańskich tenisistek.

Wśród tych innych zawodniczek znalazła się Sloane Stephens. I to z nią – nieco później, niż wszyscy zakładali – Madison zagrała w finale US Open 2017. Swoim jedynym meczu o taką stawkę.

Nie wspomina go dobrze.

Gdy ogrywa cię przyjaciółka

Dziesięć ćwierćfinałów. Sześć półfinałów. Jeden finał. Ale tytułów? Zero. Bilans wielkoszlemowy Madison Keys jest naprawdę solidny, o ile odpuścimy sobie ostatnią liczbę. Choć nawet z nią Amerykanka wypada dobrze. Porównać można to choćby do Agnieszki Radwańskiej, która owszem, zaliczyła 12 ćwierćfinałów, ale pięć występów w półfinałach. I jeden finał, też przegrany.

Innymi słowy: kariera wielkoszlemowa na podobnym poziomie. Tyle że Madison coś jeszcze może dołożyć i na pewno tego chce. Bo do tej pory była co najwyżej blisko.

Można zresztą zrobić listę. I podzielić ją na kategorie. Jedna z nich na pewno brzmiałaby: „bez pretensji do siebie” i tu trzeba by wrzucić choćby dwa półfinały Australian Open. Bo że Serena ją pokonała? A kogo nie pokonała! Z kolei trzy lata temu zrobiła to Ash Barty w doskonałej dyspozycji. Też do zaakceptowania. Na US Open 2018 dokonała tego Naomi Osaka, zmierzająca po sensacyjny, pierwszy w karierze, tytuł wielkoszlemowy, a w 2023 – też w Nowym Jorku – Aryna Sabalenka.

Wszystkie te porażki da się i wytłumaczyć, i przeboleć. Trudniej jest z dwoma, które zapisała na konto Madison jej… dobra przyjaciółka.

Sloane Stephens jest co prawda starsza o dwa lata, ale że Madison szybko zaczęła grać najpierw wśród juniorek, a potem seniorek, to ich drogi przeplatały się od dawna. – Dorastałyśmy ze sobą, więc patrzyłyśmy, jak rozwijamy się jako ludzie – przeprowadzki, kupowanie mebli, nowi chłopacy… mamy wiele podobnych doświadczeń. Madi ma fioła na punkcie roślin. To moim zdaniem dość dziwne i nie mogę tego zrozumieć, ale cały czas przysyła mi ich zdjęcia – mówiła Sloane.

Traf chciał, że obie spotkały się w 2017 roku w finale US Open. Niespodziewanie, bo to był sezon, który zaczęły od… rehabilitacji. – Kontuzje to oczywiście coś strasznego. Wydaje mi się, że okres przed US Open w 2017 roku był jedyną okazją, gdy obie byłyśmy jednocześnie kontuzjowane. Obie zastanawiałyśmy się, co robić dalej. Czy nadal będziemy w stanie grać i rywalizować na wysokim poziomie? To jedyny raz, gdy nasze kontuzje się zsynchronizowały. Choć nie powiem, że było to coś dobrego – wspominała Stephens.

Ona wtedy „ucierpiała” bardziej. Przez uraz znacznie spadła w rankingu, szybko go odbudowywała, ale w Nowym Jorku występowała dzięki chronionemu, zamrożonemu rankingowi. Keys z kolei była rozstawiona z „15” i przed ich spotkaniem wydawała się faworytką. Ale gdy obie wyszły na kort, to Sloane wręcz zmiotła z kortu swoją przyjaciółkę. Wygrała 6:3, 6:0, nie pozostawiając wątpliwości co do tego, że to zasłużony tytuł.

A potem powtórzyła to na Roland Garros, tyle że w półfinale. Tym razem Keys ugrała co prawda więcej gemów – było 6:4, 6:4 dla Stephens – ale znów musiała przełknąć gorycz porażki. – Trudno jest wygrać z nią jakąkolwiek wymianę. Dziś była znakomita, odgrywała mnóstwo głębokich, „ciężkich” piłek. To jeden z tych dni, gdy grała znakomicie – mówiła Madison. A Sloane podkreślała, że nie jest jej łatwo grać przeciwko przyjaciółce. Ale znów sobie z tym poradziła i to znów na wielkiej scenie.

Keys mogła więc mieć spore poczucie niedosytu. I pewnie czuje je do dzisiaj. Pytaniem pozostaje czy po jutrzejszym meczu tylko się ono spotęguje, czy może pojawi się nadzieja, że już w sobotę zniknie całkowicie?

Miła i grzeczna, a na korcie niebezpieczna

Na korcie Madison Keys to przede wszystkim siła i ambicja oraz chęć zdominowania każdej przeciwniczki. Poza nim? Jedna z najmilszych i najbardziej przyjaznych osób, jakie przewijają się w tourze. Od zawsze powtarza, że matka i babcia mówiły jej, by była dla wszystkich miła, to ci odwdzięczą się tym samym. I tej filozofii się trzyma.

Ba, robi to tak mocno, że lata temu najpierw zaangażowała się w działania jednej fundacji, a potem stworzyła inną – „Kindness Wins” (Życzliwość wygrywa).

Jej organizacja miała przede wszystkim pomagać „ludziom, którzy sprawiają, że świat jest lepszym miejscem”. Jak? Poprzez granty, ale też pomoc w sprawach organizacyjnych czy udostępnianie przestrzeni medialnej. – Określiłabym nasze działania jako współpracę ludzi, którzy chcą rozsiewać życzliwość. Wszyscy znamy małe i duże akty dobroci i wiemy, jak mogą się roznieść, choćby w internecie. One mają moc angażowania wielu ludzi, również do tego, by oni zrobili coś sami – mówiła.

Wiadomość, jaką chciała wysłać światu to: „Bądźmy dla siebie dobrzy”. I robiła to regularnie. Fundacją postanowiła po prostu wysłać światu mocniejszy sygnał.

– Założyłam fundację, ponieważ wcześniej współpracowałam z inną, Fearlessly Girl. Działające w niej osoby zrobiły naprawdę dużo, pomagając dziewczętom w wieku gimnazjalnym i licealnym budować pewność siebie i ucząc je, jak być liderkami. Odwiedziłam kilka szkół, poznałam te dziewczęta, rozmawiałam z nimi i naprawdę mi się to podobało. Chciałam nieco rozszerzyć zasięg tych działań. Nie zamierzałam skupiać się tylko na dziewczętach ze szkół, ponieważ istnieje wiele pracujących kobiet w moim wieku i starszych, które identyfikują się z tym przekazem i potrzebują pomocy. Chciałam, żeby drzwi do fundacji były otwarte także dla innych sportowców, ponieważ prowadzenie takiej organizacji to naprawdę złożony proces. Moim celem było stworzenie czegoś, czego częścią będzie wiele osób, i rozszerzanie naszych działań. Podoba mi się przekaz Kindness Wins, ponieważ jest bardzo szeroki i pozwala mi zaangażować się na różnych polach. To najlepszy sposób, w jaki mogę nieco pomóc światu – mówiła.

Ale to poza kortem. Na nim przecież nie może pomóc swojej przeciwniczce.

I w tegorocznym Australian Open do tej pory żadnej nie pomogła. Pokonała już pięć, szóstą na jej celowniku będzie Iga Świątek. Z Polką grała do tej pory pięciokrotnie, przegrała cztery razy. Jedyne zwycięstwo? Rok 2022, Cincinnati. Akurat moment, gdy Iga wpadła w dołek, w dodatku turniej zorganizowano na niezwykle szybkiej jak na korty twarde nawierzchni. Idealny scenariusz dla Madison, z którego ta skorzystała.

Teraz znów korty twarde. Całkiem szybkie, ale nie aż tak. Niby też dobrze, jednak kluczowe pozostaje to, w jakiej formie jest Iga. A Światek na razie w Australii gra doskonale i eksperci są zgodni co do tego, że będzie wielką faworytką starcia z Keys. Choć tej lekceważyć nie można, bo ma w swoim arsenale i świetny serwis, i piekielnie mocny forehand, i solidną grę z głębi kortu, w której w mgnieniu oka potrafi przejść do ofensywy.

Z tą ofensywą Iga jednak sobie już czterokrotnie radziła. A jeśli poradzi sobie po raz piąty, to Madison znów będzie musiała pogodzić się z tym, że półfinał Szlema będzie jej pożegnaniem z marzeniem o triumfie w turnieju tej rangi.

SEBASTIAN WARZECHA

Źródła: Tennis Florida, Nike, Tennis.com, ESPN, The Ringer, NY Post, ATP Tour, People, Interview Magazine, Vogue, Guardian, Eurosport, WTA Tennis, The Music Essentials, New York Tennis, USA Today, Just Women Sports, social media Madison i jej fundacji.

Fot. Newspix

CZYTAJ WIĘCEJ O TENISIE: 

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Stanowczość prezesa Wisły Kraków. “Nie będzie żadnych transferów na siłę”

Kamil Warzocha
5
Stanowczość prezesa Wisły Kraków. “Nie będzie żadnych transferów na siłę”

Polecane

Komentarze

2 komentarze

Loading...