Reklama

Świetny Kiwior, Majecki z kolejnym babolem. Arsenal górą w starciu z Monaco

Aleksander Rachwał

Autor:Aleksander Rachwał

11 grudnia 2024, 23:36 • 5 min czytania 4 komentarze

Na Emirates Stadium zobaczyliśmy dziś dwa oblicza Arsenalu. Kanonierzy z pierwszej połowy wyglądali przy Monaco jak wytrawny mistrz, dający srogą lekcję uczniowi, któremu wydaje się, że jest gotowy, by grać z najlepszymi. Po przerwie mogło się za to wydawać, że na boisko wyszli zupełnie inni piłkarze. Nie przeszkodziło to jednak graczom Artety zakończyć spotkania wysokim zwycięstwem.

Świetny Kiwior, Majecki z kolejnym babolem. Arsenal górą w starciu z Monaco

Poprzedni mecz Monaco w Lidze Mistrzów nie był popisem Radosława Majeckiego. Polski bramkarz był zamieszany w utratę jednej z bramek w przegranym 2:3 starciu z Benfiką. O Jakubie Kiwiorze czytamy od tygodni, że jest już skreślony w Arsenalu i pozostaje tylko kwestią czasu, kiedy opuści północny Londyn. Dzisiaj przez długi czas wydawało się, że obaj będą zadowoleni ze swoich występów, ale ostatecznie powody do radości ma tylko jeden. Obrońca Arsenalu pomógł zachować drużynie czyste konto i pokazał się z dobrej strony w grze ofensywnej. Majecki natomiast – choć kilka razy miał okazję się wykazać – w drugiej części meczu, do spółki z Mohammedem Salisu, pogrzebał szanse gości na korzystny rezultat.

W pierwszej połowie były bramkarz Legii był zmorą Gabriela Jesusa, dwukrotnie świetnie wygrywając pojedynki z napastnikiem Arsenalu. Pierwsza sytuacja Brazylijczyka powinna skończyć się golem dla Kanonierów, ale jego strzał kapitalnie – nieco w stylu Artura Boruca z najlepszych czasów w reprezentacji Polski – obronił bramkarz Monaco. Inna sprawa, że napastnik klasy Jesusa powinien taką sytuację zamienić na bramkę. A tak, Jakub Kiwior został okradziony z fantastycznej asysty, bo to właśnie Polak popisał się rewelacyjnym podaniem przez niemal całe boisko. Już chwilę później Majecki wyszedł zwycięsko z kolejnego pojedynku z napastnikiem Arsenalu.

W tym momencie Monaco mogło przegrywać już 0:2, powinno przynajmniej 0:1, a dzięki dobrej postawie Polaka – wciąż bezbramkowo remisowało.

Stare powiedzenie mówi jednak, że nic, co dobre, nie trwa wiecznie. W przypadku Monaco “dobre” trwało do okolic trzydziestej minuty, kiedy Kanonierzy w końcu rozmontowali defensywę gości. Aczkolwiek trzeba oddać piłkarzom Adiego Huettera, że w akcji Arsenalu zagrać musiało absolutnie wszystko, aby osiągnąć taki efekt. Gospodarze cierpliwie rozgrywali, a w kulminacyjnym momencie Lewis-Skelly doskonale wypatrzył Gabriela Jesusa, który posłał piłkę wzdłuż bramki do Bukayo Saki. Takiej okazji reprezentant Anglii nie mógł zmarnować.

Reklama

Z grą Arsenalu w pierwszej połowie było jak z butelką keczupu – Kanonierzy trzęśli nią zawzięcie, ale nic nie leciało. Za to jak już poleciało, to gęstym strumieniem. Najpierw z pomyłki Thilo Kehrera nie skorzystał Odegaard, posyłając piłkę obok interweniującego Majeckiego, ale – na szczęście dla Polaka – także obok bramki. Chwilę później pomylił się Martinelli i wydaje się, że również arbiter, który odgwizdał w tej sytuacji spalonego. Sędzia liniowy miał jednak to szczęście, że jego błąd mógłby jeszcze naprawić VAR, a skrzydłowemu Arsenalu pozostało tylko schować twarz w dłoniach.

Podsumowując, pierwsza połowa była totalną dominacją Arsenalu. 4:0 dla gospodarzy byłoby w tym momencie wynikiem jak najbardziej uzasadnionym.

Ale w przerwie wydarzyło się coś zagadkowego. Gracze, który całkowicie kontrolowali przebieg spotkania, od których aż biła aura piłkarskiej jakości, nagle… przepadli. Gra Kanonierów kompletnie przestała się kleić, a to sprawiło, że inicjatywę przejęli goście.

I wysłali w kierunku gospodarzy kilka strzałów ostrzegawczych. Najpierw była niezła sytuacja po stałym fragmencie, kiedy Raya tylko przyglądał się piłce uderzonej głową przez Kehrera, która ostatecznie minęła bramkę Hiszpana. Kolejną okazję miał wprowadzony w przerwie Minamino, ale uderzył prosto w golkipera Arsenalu. Bodaj najlepszą sytuację mieli goście po błędzie Saliby, jednak nieznacznie pomylił się Embolo.

Reklama

Aż ciężko było uwierzyć, że drużyna, która wyglądała tak dobrze, może nagle aż tak obniżyć loty. Nieporadność Arsenalu biła po oczach. Coś, co w pierwszej części meczu wydawało się w wykonaniu graczy Artety dziecinnie łatwe, czyli cierpliwe budowanie akcji dokładnymi podaniami, w drugiej połowie właściwie nie istniało. Ataki prawą stroną, która przed przerwą była królestwem Martina Odegaarda i Bukayo Saki, po zmianie stron kompletnie nie funkcjonowały.

I kiedy mogliśmy zaczynać się zastanawiać, czy Bukayo Saka w ogóle wyszedł z szatni na drugie czterdzieści pięć minut, Anglik przypomniał o sobie i z zimną krwią wykorzystał brzemienny w skutkach błąd defensywy Monaco. Ciężko wytłumaczyć, co miał w głowie Mohammed Salisu, któremu Majecki zdecydowanym gestem pokazywał, by wyekspediował piłkę daleko do przodu. Ghańczyk z jakiegoś powodu uznał, że wskazując ręką w kierunku połowy przeciwnika, polski bramkarz daje mu sygnał, że chce otrzymać od niego futbolówkę. Odegrał ją więc do Majeckiego, który równie zaskoczony, co spóźniony, zagrał ją pod nogi skrzydłowego Kanonierów, który drugi raz tego wieczoru udowodnił, że gdy znajduje się w stuprocentowej sytuacji, to można na nim polegać.

Powyższe zdanie nabrało jeszcze większego znaczenia chwilę później, kiedy Saka znów miał udział przy golu. Szukający hat-tricka reprezentant Anglii uderzył, dość słabo, na bramkę Majeckiego, przed którą Kai Havertz walczył o pozycję z Kehrerem. I choć gracz Arsenalu dotknął piłki, to ostatecznie wpadła ona do siatki po odbiciu od stopy obrońcy gości.

Końcowy wynik należy uznać za sprawiedliwy, choć byłby taki zdecydowanie bardziej, gdyby wszystkie bramki dla Arsenalu padły w pierwszej połowie. W drugiej, były one w dużej mierze dziełem błędu rywala i przypadku. Monaco można pochwalić za niezłe wejście w drugą część meczu, ale to wszystko. Powiedzenie, że gracze Huettera zasłużyli dziś choćby na punkt byłoby, mimo wszystko, pewną przesadą.

Kanonierzy dzięki tej wygranej wskoczyli na trzecie miejsce w tabeli i wykonali duży krok w kierunku bezpośredniego awansu, mając w perspektywie mecze z Dynamem Zagrzeb i Gironą. W zdecydowanie trudniejszej sytuacji znalazło się Monaco, które ma przed sobą spotkania ze świetnie spisującymi się Aston Villą i Interem. Porażka w obu meczach może oznaczać, że drużyny z Księstwa ostatecznie zabraknie w barażach o kolejną rundę Champions League.

Arsenal – Monaco 3:0 (1:0)

  • 1:0 – Saka 34′
  • 2:0 – Saka 78′
  • 3:0 – Havertz 88′

Fot. Newspix

Zainteresowany futbolem od kiedy jako 10-latek wziął wolne w szkole żeby zobaczyć pierwszy w życiu mecz reprezentacji Polski na mistrzostwach świata. Na szczęście później zobaczył też Ronaldo wygrywającego mundial, bo mógłby nie zapałać uczuciem do piłki. Niegdyś kibic ligi hiszpańskiej i angielskiej, dziś miłośnik Ekstraklasy i to takiej z gatunku Stal Mielec – Piast Gliwice w poniedziałkowy wieczór.

Rozwiń

Najnowsze

Liga Mistrzów

Komentarze

4 komentarze

Loading...