25 z pierwszych 28 nagród MVP ligi przypadło im. To była absolutna dominacja. Potem jednak zmieniono zasady. I centrzy w NBA zaczęli być coraz bardziej marginalizowani, aż do momentu, gdy niektóre zespoły zaczęły… grać właściwie bez nich. Dziś pozycja środkowego zalicza renesans, choć rola zajmujących ją graczy wygląda już zupełnie inaczej. Czy to już prawdziwy renesans wielkich – dosłownie i w przenośni – zawodników? I dlaczego w pewnym momencie omal nie wymarli?
Bill Russell, Wilt Chamberlain, Hakeem Olajuwon, Kareem Abdul-Jabbar, Shaquille O’Neal, Nikola Jokić, David Robinson, Bill Walton, Dwight Howard, George Mikan czy Patrick Ewing. To wszystko legendy NBA. Co je łączy? Gra na pozycji centra. Wyjątkowej, choćby ze względu na wizualną dominację zawodników. Zazwyczaj gra tam najwyższy, największy i najsilniejszy zawodnik na parkiecie, który wzbudza strach u przeciwników. To wiemy wszyscy. Warto jednak skupić się na innej wyjątkowości centrów w historii. Koszykówka oraz sama NBA systematycznie ewoluują na przestrzeni lat, a pozycja środkowego idealnie ilustruje zachodzące w nich zmiany, uwydatniając cechy charakterystyczne danej epoki.
Wyruszmy zatem w podróż po historii NBA, w czasie której centrzy znajdą się, nomen omen, w samym centrum uwagi.
Era dominacji
Pierwszy sezon NBA rozegrano tuż po II wojnie światowej, w 1946 roku, gdy koszykówka dopiero stawiała swoje pierwsze kroki na drodze do zostania sportem, który oglądamy dzisiaj. Kto był pierwszą gwiazdą ligi NBA? Oczywiście center, George Mikan. Lider i najlepszy zawodnik Minneapolis Lakers – drużyny, która zdobyła aż pięć mistrzostw NBA w latach 1949-1954.
Mikan był prekursorem gry na pozycji centra i nie tylko, gdyż jego ulubione ćwiczenie na wykończenia spod kosza (“mikan drill”) jest praktykowane po dziś dzień, zarówno przez młodych adeptów koszykówki, jak i najlepszych w tym fachu – takich jak Kyrie Irving. Z kolei tuż po erze George’a, w 1956 roku, przyznano pierwszą nagrodę dla MVP sezonu NBA. Otrzymał ją inny legendarny zawodnik – Bob Pettit, grający zarówno jako silny skrzydłowy, jak i center – ale w sezonie, za który go nagrodzono, występował w tej drugiej roli. Pettita uznaje się za najlepszego punktującego wczesnych lat NBA. Z kolei w latach 60. liga została zdominowana głównie przez dwóch legendarnych środkowych: Billa Russella i Wilta Chambelaina. Ich rekordy, takie jak 11 mistrzostw Russella czy średnia 50 punktów na mecz oraz 100 punktów w jednym spotkaniu Chamberlaina, prawdopodobnie nigdy nie zostaną pobite.
CZYTAJ TEŻ: MISTRZ I BUNTOWNIK. HISTORIA BILLA RUSSELLA
Dlaczego centrzy w pierwszych latach istnienia NBA byli aż tak dominujący?
Wszystko sprowadza się do zasad i stylu gry w tamtej epoce. W latach 60. nie było jeszcze linii rzutów za trzy punkty, a zatem celem każdego ataku było to, by oddać rzut z jak najmniejszej odległości. Z tego też powodu cała gra opierała się na centrach i ich zdobyczach punktowych. Wspomniani dominatorzy tamtych czasów byli bardzo tego świadomi. George Mikan twierdził, że „musisz być w stanie zdobywać punkty z bliska, a ja zawsze wierzyłem, że najłatwiejsze rzuty to te, które oddajesz tuż przy koszu”. Natomiast Bob Pettit stwierdził: „Bycie centrem w czasach, gdy nie było jeszcze linii trzypunktowej, oznaczało, że musisz być prawdziwym dominatorem pod koszem. To był czas, kiedy centrzy rządzili ligą”.
Nie inaczej było też po bronionej stronie parkietu. Zasada defensywnych trzech sekund w NBA to wynalazek XXI wieku, a zatem wielki i silny center mógł stać cały czas pod samym koszem, znacząco utrudniając przeciwnikowi możliwość oddania skutecznych rzutów.
– Moim zadaniem było upewnienie się, że nasza obrona jest nie do przejścia. Obrona wygrywa mistrzostwa, a jako środkowy jesteś jej fundamentem. Nie chodzi tylko o blokowanie rzutów; chodzi o kontrolowanie gry, o panowanie nad strefą pod koszem – mówił Bill Russell, arcymistrz obrony, który do dziś jest uznawany za jednego z najlepszych defensorów w historii. Wracając jednak do meritum: specyfika gry we wczesnych latach NBA sprawiała tym samym, że każda drużyna z mistrzowskimi aspiracjami musiała posiadać w składzie topowego centra.
CZYTAJ TEŻ: WILT CHAMBERLAIN I REKORD, KTÓRY PADŁ W NUDNY DZIEŃ NA ZADUPIU
Nie inaczej było w latach 70. Choć koszykówka pod względem umiejętności stale się rozwijała, a zawodnicy umieli coraz więcej, to jedno się nie zmieniało – centrzy wciąż decydowali o sile drużyn. Najlepiej świadczy o tym jedna statystyka – wszystkie 10 statuetek MVP w tamtej dekadzie wygrali środkowi! Aż sześć z nich zdobył legendarny Kareem Abdul-Jabbar, a pozostałe otrzymali Dave Cowens, Bob McAdoo, Bill Walton i Moses Malone.
Mało tego – na pierwszych 28 nagród MVP ligi, aż 25 zdobyli zawodnicy grający na pozycji centra. Takich rozmiarów była to dominacja.
Era marginalizacji
Momentem kulminacyjnym dla centrów był sezon 1979/80, gdy po raz pierwszy wprowadzono linię rzutu za trzy punkty. Sprawiło to, że średnia odległość oddawanych przez zawodników prób znacznie się zwiększyła, ponieważ rzuty dystansowe stały się bardziej opłacalne. Również z tego powodu kluczowym elementem taktycznym stał się „spacing”, czyli ustawienie i poruszanie się zawodników w taki sposób, aby tworzyć jak najwięcej przestrzeni do rzutów i wjazdów. Oczywiście proces adaptacji do nowych zasad trwał latami, a ilość oddawanych trójek stale rośnie z roku na rok aż do dziś. Był to jednak przełomowy moment, który zapoczątkował proces zmian w stylu gry.
Sezon 1979/80 to też debiutancka kampania dwóch późniejszych legend basketu – Magica Johnsona i Larry’ego Birda. To właśnie ci dwaj zawodnicy odmienili NBA pod względem biznesowym i marketingowym, ale również udowodnili, że nie trzeba być centrem, aby zostać najlepszym zawodnikiem ligi. Ten precedens nakłonił zarządy klubów do zmiany podejścia w kwestii konstrukcji składu. Koszykówka również ewoluowała stając, się bardziej widowiskowa. – Kiedy debiutowałem w lidze, wiedziałem, że gra staje się bardziej dynamiczna. Centrzy muszą dostosować się do nowego stylu, inaczej zostaną zepchnięci na boczny tor – mówił wówczas Magic.
CZYTAJ TEŻ: “WESOŁYCH, KUR**, ŚWIĄT”. LARRY BIRD, WIRTUOZ TRASH TALKU
Oczywiście w latach 80. czy 90. na parkietach NBA grało wiele znakomitych centrów, ale nie był to jedyny przepis na sukces, jak to miało miejsce w pierwszych czterech dekadach istnienia NBA. Od drugiej połowy lat 80. rozpoczął się proces marginalizacji pozycji centra, gdy drużyny grające o tytułu nie opierały swej gry na tych zawodnikach. Wyjątkiem był Hakeem Olajuwon i jego Houston Rockets, których doprowadził do dwóch mistrzostw NBA w 1994 i 1995 roku.
Hakeem był jednak ewenementem i zawodnikiem, który wyprzedził swoje czasy. Nigeryjczyk zaczął grać w koszykówkę dopiero w wieku 15 lat, natomiast od małego kopał piłkę, przez co w naturalny sposób wykorzystywał pracę nóg w pojedynkach 1 na 1 pod koszem.
– Wierzę, że technika stóp i finezja to te cechy, które wyróżniają wielkich środkowych. Nie można polegać tylko na wielkości i sile potrzebna jest technika, potrzebny jest timing, trzeba zrozumieć, jak poruszać się w strefie podkoszowej. Dlatego pozycja środkowego to forma sztuki – stwierdzał sam Hakeem. W dzisiejszych czasach jest to powszechna wiedza, jednak trzydzieści lat temu było to coś zupełnie nowego. Dlatego Olajuwon jest uznawany za wzór dla obecnych centrów.
Jednak w tamtych latach był to, jak stwierdziliśmy, wyjątek.
Spójrzmy zresztą na innych mistrzów z tego okresu. Los Angeles Lakers wygrywając dwa mistrzostwa w 1987 i 1988 roku wciąż mieli w składzie Kareema Abdul-Jabbara, jednak nie był on już tym samym zawodnikiem co dawniej. Średnio zdobywał zaledwie 16 punktów oraz 6 zbiórek na mecz. W mistrzowskich Detroit Pistons centrzy odgrywali rolę typowych zadaniowców walczących pod koszem i wykonujących brudną robotę dla reszty zespołu. Natomiast Chicago Bulls wygrali wszystkie sześć pierścieni, nie posiadając ani jednego centra na poziomie All-Star w składzie.
Era zmian zasad
Na przełomie XX i XXI wieku w NBA wprowadzono zmiany zasad, które ostatecznie diametralnie odmieniły też styl gry zespołów. Niektóre z nich były korzystne dla centrów, jak wprowadzenie „restricted area”, czyli strefy oznaczanej linią w kształcie półkola pod samym koszem, w której nie można odgwizdać faulu w ataku (poza ekstremalnymi sytuacjami, jak np. intencjonalne uderzenie obrońcy w twarz). Ta zasada, wprowadzona przed sezonem 1997/98, w znacznym stopniu spotęgowała dominację Shaquille’a O’Neala, który dzięki swoim warunkom fizycznym został najlepszym zawodnikiem ligi, co potwierdził, zdobywając trzy mistrzostwa i nagrodę MVP za sezon 2000/01.
Była to jednak ostatnia statuetka MVP zdobyta przez centra aż do sezonu… 2020/21, gdy po statuetkę sięgnął Nikola Jokić.
CZYTAJ TEŻ: 10 NAJLEPSZYCH CENTRÓW W HISTORII NBA [RANKING]
Przyczyną tej posuchy były bez wątpienia inne zasady wprowadzone na początku XXI wieku. Przed sezonem 1999/00 zabroniono posiadania piłki tyłem do kosza przez dłużej niż pięć sekund, co znacząco utrudniło grę 1 na 1 w strefie podkoszowej. Natomiast przed sezonem 2001/02 dozwolona została obrona strefowa, czyli taka, gdzie obrońcy odpowiadają za dane strefy boiska, a nie konkretnego zawodnika. Obrona strefowa w dużym stopniu utrudniła grę podkoszową i wjazdy pod kosz – wszystko kosztem większej przestrzeni na rzuty dystansowe. Ponadto wprowadzono zasadę defensywnych trzech sekund, które zmniejszyły wpływ centrów w defensywie, gdyż nie mogli oni przebywać przez całe posiadanie defensywne w „trumnie”, blokując przeciwnikowi dostęp do kosza. Oczywiście centrzy zawsze byli i wciąż pozostają najbardziej wpływowymi zawodnikami w obronie, jednak nie da się ukryć, że zasada ta zdecydowanie wspiera zawodników ofensywnych.
Kolejna zmiana w zasadach gry, która znacząco odcisnęła swoje piętno jest zabronienie „hand-checkingu” przed sezonem 2004/05. Hand-checking polegał na ułatwieniu obrony indywidualnej poprzez położenie ręki na udzie zawodnika z piłką, co ograniczało jego mobilność. Taka zmiana przyczyniła się do rozwoju ofensywnego stylu koszykówki oraz sprawiła, że na znaczeniu zyskali mniejsi i słabsi fizycznie zawodnicy. Wszystkie z wymienionych zmian sprawiły, że koszykówka ewoluowała, a centrzy poza kilkoma wyjątkami zostali ograniczeni do roli zadaniowców.
Era wymierania
Szczyt marginalizacji i słabości pozycji centra przypadł na lata 2010-15. W tym okresie zaledwie trzech zawodników z tej pozycji zaliczyło sezon ze średnimi zdobyczami na poziomie 20+ punktów i 10+ zbiórek na mecz. Ta trójka to Dwight Howard, Al Jefferson i DeMarcus Cousins. Dla porównania – w samym sezonie 1992/93 liczby na tym poziomie osiągnęli: Hakeem Olajuwon, Patrick Ewing, Shaquille O’Neal, Brad Dougherty, Alonso Mourning i David Robinson.
Spadek jakości na pozycji centra był ewidentny, zarówno pod względem liczby środkowych na poziomie All-Star oraz porównując ze sobą najlepszych na tej pozycji zawodników z danego okresu. Centrzy w większości stali się zadaniowcami, którzy mieli bronić strefy podkoszowej, zbierać piłki, stawiać twarde zasłony i dobrze operować w pick&rollu. Oczywiście, są to bardzo ważne zadania dla drużynowego kolektywu, lecz mało który center wyrastał poza tę rolę.
W 2015 swoje pierwsze mistrzostwo NBA od 40 lat zdobyli Golden State Warriors. Był to początek dynastii Wojowników, których innowacyjny styl gry na dobre odmienił NBA. Drużyna prowadzona przez Steve’a Kerra była pierwszą ekipą opierającą swój atak na rzutach trzypunktowych. Dzisiaj brzmi to niedorzecznie, ale w 2015 wielu ekspertów skreślało Warriors w play-offach. Po prostu nie wierzyli, że da się wygrać mistrzostwo, grając w ten sposób. Nas jednak interesuje myk taktyczny, który sprawił, że Draymond Green przez pewne fragmenty meczu grał na pozycji centra.
„Small-ball lineup” Warriors był najbardziej efektywnym składem w całej lidze dzięki możliwości ciągłej zmiany krycia, co znacznie ułatwiało obronę pick&rolli i rotacje defensywne. W ataku taki skład miał przewagę dzięki temu, że każdy zawodnik groził rzutem za trzy, a tym samym obrońcy wraz z centrem drużyny przeciwnej musieli wychodzić wyżej do strzelców, zostawiając za sobą większe przestrzenie do wjazdów. Schemat gry Golden State szybko podłapały inne drużyny w lidze i zaczęły rozgrywać fragmenty meczów bez nominalnego centra.
To właśnie od tego momentu centrzy tacy jak Al Jefferson, opierający swoją grę na akcjach 1 na 1 tyłem do kosza, stracili prawo bytu w NBA. Był to bowiem przestrzały sposób konstrukcji akcji ofensywnych, nieprzystosowany do aktualnych zasad gry i umiejętności koszykarskich zawodników.
Centrzy tego typu, aby pozostać w rotacji, musieli zmienić swój styl gry. Idealnym przykładem takiej przemiany jest Brook Lopez. Amerykanin był czołowym punktującym z pozycji centra za czasów gry w Brooklyn Nets, a jego styl gry przypominał wspomnianego Ala Jeffersona. Natomiast gdy kilka sezonów później w 2021 sięgał po mistrzostwo w barwach Milwaukee Bucks, brylował już w obronie podkoszowej i rzutach dystansowych, a tym samym doskonale wywiązywał się z zadań nowoczesnego centra.
Era renesansu
W dzisiejszej NBA, aby być podstawowym centrem w dobrej drużynie, należy przede wszystkim świetnie bronić dostępu do własnego kosza i być sprawnym w zapobieganiu akcjom pick&roll. W ataku wielu centrów jest jednak surowych i zwyczajnie polega na swoim atletyzmie, który tworzy „vertical spacing”, czyli potrafi złapać w akcji pozycyjnej podanie lobem i zakończyć je wsadem. Miłym bonusem jest oczywiście umiejętność trafiania rzutów dystansowych, gdyż zwiększa to możliwości taktyczne. Ponownie wykorzystać tu warto przykład Brooka Lopeza, którego dobra skuteczność w rzutach za trzy pozwoliła Bucks utrzymać dobry spacing mimo tego, że ich lider – Giannis Antetokounmpo – jest bardzo słabym strzelcem.
W ciągu ostatnich kilku lat swój renesans przeżywają jednak środkowi na poziomie All-Star. Obecni gwiazdorzy na pozycji centra poza przewagą warunków fizycznych nad resztą zawodników, posiadają także elitarne umiejętności techniczne. Anthony Davis, Domantas Sabonis, Bam Adebayo, Joel Embiid, Karl Anthony Towns, Alpren Sengun, Nikola Jokić czy Kristaps Porzingis – każdy z nich posiada „skillset”, który nigdy dotąd nie był domeną centrów. Żaden środkowy nie rzucał tak dobrze za trzy jak Karl Anthony Towns, nie grał 1 na 1 na koźle jak Joel Embiid i nie podawał jak Nikola Jokić.
Ten trend stale się potęguje, wystarczy spojrzeć na dwójkę najlepszych młodych centrów, czyli Cheta Holmgrena i Victora Wembanyamę, którzy grają dosłownie jak „guardzi”, tyle że są od nich 20-30 centymetrów wyżsi. W tym kierunku zmierza liga, a centrzy za 5 czy 10 lat prawdopodobnie znowu będą stanowić o sile ligi. Będą to jednak inni środkowi niż lata temu – tacy, którzy umieją świetnie kozłować, rzucać i podawać. Zgadzają się z tym sami zawodnicy.
– W dzisiejszej grze, jeśli nie jesteś wszechstronny, zostaniesz w tyle. Środkowy musi robić więcej niż tylko blokować rzuty czy wsadzać piłkę do kosza. Musi rzucać, bronić, grać w pick&roll, to wszystko to must-have dla nowoczesnego centra – mówił na przykład Embiid.
Nikola Jokić i Victor Wembanyama. Fot. Newspix
Podania z pozycji centra odmieniły w ostatnich latach koszykówkę. Głównie za sprawą trzykrotnego MVP ligi Nikoli Jokicia. Jak stwierdził sam Serb: – Bycie centrem to już nie tylko kwestia bycia największym lub najsilniejszym. Uwielbiam podawać; uwielbiam angażować swoich kolegów z drużyny. Bycie środkowym dzisiaj oznacza dostrzeganie boiska, podejmowanie decyzji i wkładanie się w każdą część gry.
Jokić zapoczątkował styl gry, w którym center staje się „ofensywnym hubem”, czyli zawodnikiem, przez którego gra się najwięcej akcji w ataku. Nikola i tacy zawodnicy jak Sabonis, Adebayo czy Sengun nie przeprowadzają piłki przez połowę przeciwnika, ale podejmują najwięcej decyzji z piłką w ataku. Od kilku lat najskuteczniejszym zagraniem w NBA jest „post-up” w wykonaniu Nikoli Jokicia, gdyż z łatwością wygra on pojedynek 1 na 1 z obrońcą, a gdy przyjdzie pomoc lub podwojenie, to podejmie odpowiednią decyzję i wykona idealne podanie do kolegi z drużyny. To różni go od tradycyjnych centrów, którzy nie potrafili tak dobrze podawać.
Dziś to już środkowi innego rodzaju. Wielofunkcyjni, w odpowiedzi na nowe wyzwania i rozwiązania taktyczne. To, co kiedyś było domeną siły i przewagi fizycznej, dziś staje się synonimem techniki, inteligencji i umiejętności. Przyszłość centrów i całej NBA zapowiada się niezmiernie ciekawie
Kto wie, jakie innowacje, trendy i zmiany przyniosą kolejne lata czy dekady?
PATRYK ALEXANDROWICZ
Fot. Newspix