Novak Djoković gra właśnie w US Open. Ale triumfować w nim nie musi, żeby swój sezon i tak uznać za sukces. Na dobrą sprawę – od czasu zdobycia złotego medalu igrzysk w Paryżu Serb już tak naprawdę nic nie musi. Wygrał każdy turniej. Ma prawie każdy rekord. I ponad 15 lat na szczycie tenisa za pasem. Czy Serb stał się już sportowym “GOAT-em”, bez podziału na dyscypliny?
Pierwsze wielkie sukcesy zaczął osiągać w 2007 roku, kiedy w US Open przegrał dopiero w finale z Rogerem Federerem. Na szczyt wdrapał się kilka miesięcy później, gdy po raz pierwszy został mistrzem wielkoszlemowym. W tym samym sezonie sięgnął też po brąz turnieju singla w Pekinie.
Teraz mamy 2024 rok. Kompletnie inną sportową epokę. Zawodnicy, którzy obecnie przygotowują się do debiutu w seniorskim tourze, zdążyli się od wspomnianych czasów urodzić, przejść przez różne etapy dojrzewania i nabrać tenisowych szlifów. To, jak długo Serb utrzymuje się na szczycie, jest wręcz absurdalne.
W trakcie niedawnych igrzysk w Paryżu Djoković znów dokonał niemożliwego. Bo przecież jego finałowy rywal Carlos Alcaraz wygrał Roland Garros, a potem Wimbledon, w którego finale przejechał się właśnie po Serbie. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że nastał jego czas i Nole musi się z tym pogodzić. A jednak nie zrobił tego i na swoich piątych igrzyskach wreszcie sięgnął po złoto.
Teraz Djoković ogrywa sobie kolejnych rywali w US Open, którego półfinał w przeszłości zaliczył aż trzynastokrotnie i pewnie zaliczy po raz czternasty. To wszystko skłania nas do refleksji: czy Serb skompletował sportowe CV, któremu dorównać… nie może nikt?
Był najlepszy na świecie w szczycie formy. A tych szczytów było kilka
Patrząc na dokonania Djokovicia, musimy zacząć od rzeczy najważniejszej. Istnieją wybitni sportowcy, którzy nie mieli dłuższego okresu, podczas którego byli uważani za bezsprzecznie najlepszych na świecie. U Nole takich wątpliwości nie ma – i to mimo istnienia tenisowej Wielkiej Trójki.
Ba, Serb miał nawet kilka szczytów formy. Powszechnie mówi się, że najlepszy był w 2011 roku. Wówczas wygrał 70 z 76 rozegranych meczów. Zgarnął trzy turnieje wielkoszlemowe. Zdobył pięć tytułów rangi Masters, a także dwa mniej ważne – w Dubaju oraz Serbii. Łącznie zatem dziesięciokrotnie podnosił w górę trofea. Do pełni szczęścia zabrakło mu tylko zwycięstwa w Roland Garros. Wówczas przegrał w 1/2 z Rogerem Federerem. Ale następnie triumfował w… 41 pojedynkach z rzędu.
Ale to nie wszystko. Serb miał też fenomenalny sezon 2015. Wówczas wygrał jeszcze więcej turniejów, bo 11, a jego bilans meczów wynosił 82-6. Zdarzyło mu się wykręcić serię 15 finałów rangi ATP z rzędu albo 31 kolejnych zwycięstw z zawodnikami z TOP 10 rankingu.
Generalnie – Novak ma aż cztery sezony, w których wygrał trzy z czterech turniejów wielkoszlemowych. Bo oprócz 2011 i 2015, mówimy też o 2021 i 2023. Na dodatek Nole siedmiokrotnie kończył rok jako jedynka światowego zestawienia ATP.
To historyczny poziom dominacji. Nawet patrząc na wszystkie dyscypliny sportu.
Był najlepszy, kiedy przychodziło do rywalizacji z innymi najlepszymi
Termin “Wielka Trójka” w świecie tenisa powstał nieprzypadkowo. Przez kilkanaście lat sytuacje, w których turnieje wielkoszlemowe wygrywali zawodnicy inni niż Federer, Nadal i Djoković należały do rzadkości. Od 2006 do 2019 roku Szlemy zdołali wygrywać jeszcze tylko Stan Wawrinka i Andy Murray (obaj trzykrotnie) oraz Marin Cilić i Juan Martin Del Potro (po razie). Jak wspomnieliśmy, były okresy, kiedy to Djoković ze wspomnianego tria był w najlepszej formie. Czasem nie do zatrzymania był natomiast Rafa. A czasem Roger. Ale co się działo, gdy ci giganci spotykali się razem na korcie?
A no najczęściej wygrywał właśnie Serb. Jego bilans meczów bezpośrednich z Federerem wynosi 27 zwycięstw i 23 porażki. A z Nadalem 31 zwycięstw i 29 porażek. Oczywiście trudno tu o wielką dominację, bo mówimy w końcu o trójce absolutnych tytanów tenisa. Nie można spodziewać się, by ktokolwiek z nich był w stanie regularnie górować nad innym.
Gdy jednak mocniej zagłębimy się w te statystyki, to tym bardziej wypadają na korzyść Djokovicia. Ze Szwajcarem zmierzył się w 19 meczach finałowych i triumfował w aż 13 z nich! Z Nadalem wygrał natomiast 15 z 28 meczów o puchar. Oczywiście Hiszpan nieporównywalnie lepiej wypadał od Serba na nawierzchni ziemnej, mając z Nole choćby bilans 8-2 w Roland Garros. Wciąż jednak ogólne liczby delikatnie, bo delikatnie, ale faworyzują Djokovicia.
A co jeszcze warte podkreślenia: Serb kapitalnie wypada w porównaniach z innymi kozakami ze swojej ery (albo tej późniejszej). Wygrał 21 z 27 meczów z Wawrinką, 25 z 36 meczów z Murrayem, 10 z 15 meczów z Daniiłem Miedwiediewem i na ten moment ma nawet pozytywny bilans z Carlosem Alcarazem (4 triumfy na 7 pojedynków).
Był najlepszy jako młody chłopak. I jako sportowy staruszek
Moment, w którym Djoković po raz pierwszy powszechnie zaczął być uważany za największego asa w tourze, nastąpił prawdopodobnie we wspomnianym 2011 roku. Wówczas nikt już nie miał wątpliwości, że 24-letni Serb jest ulepiony z tej samej gliny co Nadal, Federer czy Pete Sampras. W kolejnych sezonach jego forma zwyżkowała, czasem też nieco spadała, ale poza kryzysem w 2017 roku, Nole regularnie zdobywał najważniejsze tytuły. I następnie – mniej więcej w okolicach wybuchu pandemii – rozpoczęła się kolejna era, w której jesteśmy do dzisiaj. Czyli era staruszka Novaka – jednego z najbardziej leciwych zawodników w tourze, regularnie łamiącego sportowe serca młodszych o nawet kilkanaście lat rywali.
W momencie, gdy ze światowej czołówki powoli zaczęło wypadać pokolenie urodzone w latach osiemdziesiątych (Federer, Murray, Del Potro, Wawrinka i Nadal, który trzymał się najdłużej), Djoković uznał, że nigdzie się nie wybiera. W sezonach 2021-2023 w finałach wielkoszlemowych turniejów pokonał sześciu tenisistów młodszych od niego o przynajmniej dziewięć wiosen. Nie licząc nawet triumfów odniesionych na wcześniejszych fazach turniejów z graczami pokroju Carlosa Alcaraza (rocznik 2003), Jannika Sinnera (2001) czy Holgera Rune (2003). W międzyczasie Serb żartował sobie, że “36 lat to nowe 26”. A jego kibice tworzyli memy z twarzą Serba i tekstem (używając łagodniejszego określenia) – “walić te dzieciaki”.
O czym to wszystkim świadczy? Że Djoković był w stanie dostosować się do nieco wolniejszego czasu reakcji, do ciała, któremu dłużej zajmuje regeneracja, czy do nóg, które nie są w stanie aż tak szybko zasuwać po korcie. Inaczej mówiąc: ewoluował. Na przykład poprzez poprawę gry serwisowej czy wprowadzenie większej różnorodności do swojego tenisa. Przy tym raz po raz pokazywał, że jest człowiekiem, który ma nerwy z żelaza. I nawet jeśli młodszy od niego rywal będzie miał swój dzień i obejmie prowadzenie w setach, to na przestrzeni pięciu partii może nie być w stanie go pokonać. Nole faktycznie nie dał sobie wmówić, że w takim 2021 roku musi być gorszy niż w 2011.
Był największy jako sportowiec w sile wieku. I jako sportowiec będący w swoim środowisku staruszkiem. Taka sztuka udawała się naprawdę nielicznym. Bo przecież nawet Usain Bolt po trzydziestce zaczął wyglądać jak cień dawnego siebie. “Długowieczni” sportowcy nie zdarzają się wcale tak często.
A Djoković? W obecnym momencie nie ma już praktycznie nic do udowodnienia – jedyna rzecz, której nie zrobił w tenisie, to skompletowanie kalendarzowego Wielkiego Szlema. Z naciskiem na kalendarzowego, bo niekalendarzowego akurat zaliczył (w połowie 2016 roku był jednocześnie obrońcą tytułu w Wimbledonie, US Open, Australian Open i Roland Garros).
Jeśli nie Nole, to kto?
Oczywiście, to dyskusja, której wygrać się nie da. W teorii nie można w pełni obiektywnie wyłonić kogoś absolutnie najlepszego z kilkudziesięciu różnych dyscyplin. Ale na dobrą sprawę… i tak to robimy. W Internecie znajdziecie nieskończoność rankingów, które zestawiają ze sobą sportowców z różnych czasów i różnych światów.
Te światy się przenikają. Szczególnie w amerykańskich mediach, które już w latach dziewięćdziesiątych zadawały pytania typu: czy największą postacią sportu jest Muhammad Ali, Michael Jordan czy może jednak Babe Ruth? Debaty dotyczące jednej dyscypliny są już natomiast powszechne jak bochen chleba. Messi czy Maradona? LeBron czy Jordan? I tak dalej.
W lipcu oliwy do ognia postanowiło dodać ESPN, wypuszczając ranking stu (!) najlepszych sportowców XXI wieku. Na pierwszym miejscu dziennikarze amerykańskiego medium umieścili Michaela Phelpsa. Dalej znaleźli się Serena Williams, Lionel Messi, LeBron James oraz Tom Brady. Gdzie Djoković – zapytacie? Otóż dopiero na jedenastej pozycji.
Wówczas Serb był jednak jednym z trzech (obok Tigera Woodsa i Brady’ego) sportowców w TOP 12 bez złotego medalu igrzysk. Plus nie trzeba też tłumaczyć, że Amerykanie mają delikatną tendencję do faworyzowania postaci ze swoich środowisk i dyscyplin. Każdy ma jednak prawo do własnej opinii.
Więc sami możecie zadać sobie pytanie: czy na kortach US Open obserwujemy najlepszego sportowca wszech czasów? A jeśli nie podejmujecie się odpowiedzi na takie pytanie, to możecie spróbować pomyśleć o tym tak: czy Djoković to postać, którą powinniśmy już zawsze wymieniać razem z największymi z największych: Jordanem, Alim, Messim czy Phelpsem?
Czytaj więcej:
- Problem Murraya. Czy kiedykolwiek istniała tenisowa Wielka Czwórka?
- Novak wreszcie ma złoto. Jego dziedzictwo jest kompletne [KOMENTARZ]
- Wolfke: Iga nie ma planu B. I może nigdy nie będzie mieć
Fot. Newspix.pl