Gdyby reprezentacja Polski siatkarek awansowała do półfinału igrzysk, odtrąbiliśmy wielki sukces. Gdyby odpadła w grupie, byłaby to sporo porażka. Jest przegrana w ćwierćfinale, czyli wynik, którego w zasadzie można było się spodziewać. Jednak styl, w jakim Polki przegrywały z Brazylią i dziś z USA, powoduje, że trudno mówić nawet o średnim czy przyzwoitym występie w Paryżu. One w tych dwóch spotkaniach zagrały na wysokim poziomie w zasadzie tylko część jednego seta. Dziś niby prowadziły 10:4 w trzeciej partii, ale wynikało to może z dwóch-trzech ich efektownych akcji, a bardziej – z beznadziejnej przez pewien czas dyspozycji Amerykanek.
Mieliśmy duże nadzieje związane ze startem siatkarek na igrzyskach w Paryżu, a one zaprezentowały się na tej imprezie bardzo przeciętnie. W skali szkolnej – na trójkę. Doceniam to, że awansowały do ćwierćfinału, mam cały czas w głowie, że od 1972 roku siatkarki grały w igrzyskach tylko w Pekinie w 2008 roku (wygrywając jedno spotkanie na pięć), ale od drużyny, która w ostatnich dwóch latach pokazała, że jest w ścisłej światowej czołówce, można oczekiwać więcej.
Lanie od drużyny na naszym poziomie
We Francji, trochę upraszczając, wyglądało to tak:
- Z Japonią, porównywalnym zespołem – wygrana, choć mecz mógł się różnie skończyć.
- Z Kenią, totalnym outsiderem – łatwe, spodziewane 3:0.
- Z Brazylią, wydaje się, że trochę lepszym zespołem, niż Polska – porażka 0:3 i heroiczna walka tylko w drugim secie.
- A dziś ten fatalny występ i 0:3 przeciwko Amerykankom. Lanie od zespołu, który mamy prawo uważać za drużynę na naszym poziomie.
Niby po drugiej stronie siatki były mistrzynie olimpijskie z Tokio, ale jednocześnie zespół, z którym Polki potrafiły wygrać trzy ostatnie mecze. Które ogrywały w mistrzostwach świata czy w kwalifikacjach do igrzysk, mając nóż na gardle. Które potrafiły pokonać na ich terenie, po dramatycznym tie-breaku, gdy stawką był brązowy medal Ligi Narodów. Polki miały szczęście, bo trafiły w ćwierćfinale na zespół, który leży im bardziej, niż Turczynki, Serbki, Chinki czy Brazylijki. Ale co z tego.
Było jeszcze gorzej
W pierwszym secie raziła nieskuteczność Polek w ataku. Po meczu z Brazylią napisałem, że jeżeli Biało-Czerwone chcą znaleźć się w strefie medalowej, trzy skrzydłowe muszą być zdecydowanie bardziej skuteczne w ataku. Niestety, wspomniane trzy zawodniczki, patrząc łącznie, dziś zagrały jeszcze słabiej.
Liczby z meczu z USA:
- Magdalena Stysiak – 6 skończonych ataków na 22. Wyliczono jej 4,5% (!) efektywności w ataku.
- Natalia Mędrzyk – 1 na 10 w ataku.
- Martyna Łukasik – 9 na 23. Tylko ona trochę się poprawiła w stosunku do spotkania z Brazylią.
Martyna Łukasik i Agnieszka Korneluk
Wydawało się, że przeciwko Amerykankom naszym atutem może być 20-letnia Martyna Czyrniańska. Pamiętacie pewnie mecz z Japonią, w którym weszła na boisko w końcówce i ze spokojem kończyła najważniejszą akcję, a na sam koniec zagrała asa serwisowego? Przeciwko Brazylii było jeszcze jako tako w ataku, ale gorzej w innych elementach. Dziś Czyrniańska skończyła jedną piłkę na 13. Tak, jedną. Nie ma co przesadnie krytykować tej niewątpliwie zdolnej zawodniczki, ale wykres jej gry na igrzyskach byłby krzywą opadającą w dół.
Będzie brakowało Wołosz
Tomek Wolfke, komentator tenisa, który zna się też na siatkówce, bo pracował przy wielkich imprezach w tej dyscyplinie sportu, postawił kilka dni temu w programie “Stan Igrzysk” tezę, że Stysiak to najlepsza atakująca świata. Już wtedy wydała mi się ona mocno kontrowersyjna, tym bardziej, że sama Magda – tak mi się wydaje – ma świadomość, jak wiele potrafią m. in Serbka Tijana Bosković, Włoszka Paola Egonu, Turczynka Melissa Vargas czy Szwedka Isabelle Haak, której w igrzyskach nie uświadczymy, bo gra w zbyt słabej reprezentacji. Jedna z najbardziej obiecujących atakujących na świecie? Może tak. Ale najlepsza Stysiak? Nie, jeszcze nie. Nie wyszły jej te igrzyska i pewnie sama wymaga od siebie sporo więcej.
Mamy za to, w osobie Joanny Wołosz, najlepszą rozgrywającą na świecie, która świetnie prezentował się przeciwko Japonkom, a dziś ciężko winić ją za to, że koleżanki atakowały często z trudnych piłek. Wołosz próbowała, w jej grze była pewna logika, ale gdy ciągle musisz biegać do źle przyjętych piłek, nie zrobisz wiele, nawet, gdy masz tak wielkie umiejętności.
Wołosz powiedziała po meczu, że to koniec jej występów w reprezentacji Polski. Szkoda. Drugiej rozgrywającej na tym poziomie nie mamy.
Joanna Wołosz
Nie da się grać aż tak źle
W drugim secie Polki wyglądały na bardzo spięte, a od pewnego momentu – na pogodzone z losem. W trzecim -niby prowadziły 5:0 i 10:4 i jakiś laik mógłby powiedzieć: “Wow! Co za genialny powrót!”. Ale jeżeli ktoś choć trochę zna się na siatkówce, widział, że to bardziej Amerykanki zaczęły się zachowywać, jakby chciały powiedzieć naszym reprezentantkom: “Wy gracie bardzo źle? To my pokażemy, że jednak da się jeszcze gorzej”. Nasze rywalki w pewnym momencie trzeciej partii miały skończone dwie akcje na 14.
Siatkówka to wbrew pozorom logiczna gra. Jeżeli jesteś na kosmicznym poziomie, raczej nie utrzymasz go na pełnym dystansie, ale to działa też na odwrót – jeżeli nagle stajesz się kompletnie beznadziejny, a przeciwniczki prowadzą wysoko, nie pokazując dużo lepszej gry, możliwe jest, że jeszcze je dojdziesz. I coś takiego stało się dzisiaj. Amerykanki od stanu 4:10 wygrały trzeciego seta 21:10.
Demolka.
Pamiętajmy, że żeńska kadra USA na czterech poprzednich igrzyskach sięgała po medal. Że w Tokio po wyjściu z grupy wszystkie mecze fazy pucharowej wygrywała po 3:0. Zmierzam do tego, że ten ukształtowany zespół potrafi grać na igrzyskach, które zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych uważa się za coś totalnie najważniejszego. A dla wszystkich Polek był to jednak debiut na takiej imprezie. Ale czy to może w pełni usprawiedliwiać to, co się stało?
O tym słabiutkim meczu z Amerykankami najlepiej po prostu jak najszybciej zapomnieć.
Fot. Newspix.pl
WIĘCEJ O SIATKÓWCE NA WESZŁO: