Podania na nos z głębi pola, idealnie wymierzone prostopadłe piłki, efektowne sztuczki techniczne, piękne dryblingi… Josue ewidentnie przystąpił do dzisiejszego starcia z Zagłębiem Lubin z zamiarem rozegrania takich zawodów, jakie na długo pozostaną w pamięci kibiców Legii Warszawa. I trzeba przyznać, że dopiął swojego. W ostatniej kolejce sezonu 2023/24 Portugalczyk poniósł “Wojskowych” do zwycięstwa 2:1, zamykając w ten sposób warszawski rozdział swojej kariery. Wyszła mu naprawdę zgrabna puenta.
Magiczny występ Josue
Teoretycznie dzisiejsze starcie Legii Warszawa z Zagłębiem Lubin toczyło się bez jakiejkolwiek stawki. “Wojskowi” już przed startem spotkania byli bowiem pewni zajęcia trzeciego miejsca w tabeli, podczas gdy “Miedziowi” mieli zagwarantowaną ósmą pozycję w stawce. Z drugiej jednak strony, w przypadku obu ekip trudno mówić o satysfakcji z osiągniętych w tym sezonie rezultatów. Kiedy Piotr Burlikowski podczas konferencji prasowej zaczął chwalić się progresem Zagłębia w porównaniu z poprzednimi rozgrywkami i spektakularnym przeskokiem z dziewiątej lokaty na ósmą, kibice nie pozostawili na nim suchej nitki w mediach społecznościowych i jeszcze głośniej niż dotychczas zaczęli się domagać jego dymisji. Z kolei fani Legii poprzez oprawę dobitnie dali do zrozumienia, co sądzą o sytuacji swojego zespołu. “Warszawa zasługuje na więcej” – tak brzmiał komunikat zaadresowany przede wszystkim do Dariusza Mioduskiego i Jacka Zielińskiego.
W takich okolicznościach obie ekipy miały zatem coś jeszcze do udowodnienia. Tym bardziej że mecz stał również pod znakiem pożegnań. I mamy tu oczywiście na myśli przede wszystkim Josue, który ostatecznie nie przedłużył kontraktu z Legią. Portugalczyk nawet nie próbował udawać, że jego rozstanie ze stołeczną ekipą przebiegło gładko i bezboleśnie. Publicznie przejechał się po klubie i jego szefostwie. Było zatem jasne, że zrobi on wszystko, by swój pobyt przy Łazienkowskiej spuentować w efektownym stylu. By swoim pożegnalnym występem wykrzyczeć działaczom Legii w twarz: “widzicie, kogo tracicie?”.
No i wykrzyczał.
Jasne – trzeba brać poprawkę na fakt, że Zagłębie nie zawiesiło dziś Legii zbyt wysoko poprzeczki, jeśli chodzi o intensywność gry. Przestrzenie między formacjami ekipy “Miedziowych” także były chwilami zatrważająco duże, co wydatnie ułatwiało legionistom konstruowanie akcji. Ale to, co od pierwszych minut dzisiejszego spotkania wyprawiał Josue, naprawdę zasługiwało na owację na stojąco. Portugalczyk czarował w rozegraniu, właściwie co kilka chwil przeszywając linię obrony lubinian perfekcyjnie wymierzonymi podaniami, po których jego partnerzy znajdowali się w stuprocentowych sytuacjach strzeleckich. Spokojnie mógł schodzić na przerwę z trzema czy nawet czterema asystami na koncie. Ostatecznie stanęło “tylko” na dwóch, zresztą obu przy trafieniach Marca Guala.
Pożegnanie kapitana
Takiego Josue pokochano w Warszawie – dyktującego tempo gry, mającego oczy dookoła głowy. O ile jednak przed przerwą napędzana przez niego Legia była bliska całkowitego zdeklasowania Zagłębia, tak w drugiej odsłonie mecz mocno się wyrównał. Oczywiście Josue wciąż popisywał się błyskotliwymi zagraniami, ale coraz częściej były to sztuczki, z których niewiele wynikało, wykonywane na stojąco i nie przyspieszające akcji. Skorzystali z tego przyjezdni. Po około godzinie gry podopiecznym Waldemara Fornalika udało się wreszcie na dłużej zepchnąć Legię do defensywy. Mało tego, “Miedziowi” ten lepszy w swoim wykonaniu okres podsumowali ładnym trafieniem Marka Mroza zza pola karnego. Aczkolwiek akurat w tej sytuacji trudno komplementować lubinian za dobrze rozegraną akcję, ponieważ Mrozowi asystował… Ryoya Morishita, który w fatalny sposób stracił futbolówkę przed własną szesnastką.
Okazało się jednak, że Zagłębia na więcej nie było już dzisiaj stać.
W końcowej fazie meczu to znowu Legia była nieco bliżej zapisania na swoim koncie kolejnych trafień. Wynik nie uległ już jednak zmianie, a nawet zszedł na dalszy plan, gdy w 90. minucie meczu Goncalo Feio ściągnął z boiska Josue, dając szansę kibicom na nagrodzenie Portugalczyka burzą oklasków.
***
Josue nie grał w Legii zbyt długo i nie wywalczył w jej barwach wielu trofeów. Bywał irytujący, a niektóre z jego zachowań zdecydowanie przyniosły klubowi więcej szkód, niż pożytku. Pokazał to zresztą nawet dziś, gdy w przypływie frustracji ostro potraktował jednego z przeciwników, mimo że spokojnie mógł sobie w tej sytuacji darować wślizg. Ale jedno trzeba Portugalczykowi oddać – na pewno udało mu się zapisać w pamięci kibiców “Wojskowych” na dłużej i jeszcze przez ładnych parę lat gracze odpowiadający w stołecznej ekipie za rozegranie futbolówki będą do niego porównywani. Dzisiejszy występ doskonale zresztą tłumaczy, skąd ten fenomen.
Przy wszystkich swoich słabościach, Josue ma bowiem jedną, podstawową zaletę – cholernie dobrze gra w piłkę.
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Wyboista droga na ligowy szczyt. Jak odradzały się Jagiellonia i Śląsk?
- Mecz jak film. Siemieniec kontra Szulczek, przyjaciele w walce o tytuł i utrzymanie
- Siedem wypowiedzi przedstawicieli Lecha Poznań, które fatalnie się zestarzały
fot. FotoPyk