Reklama

Iga Świątek królową Madrytu! Niesamowity mecz przeciwko Sabalence

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

04 maja 2024, 22:06 • 12 min czytania 24 komentarzy

W zeszłym roku w finale w Madrycie przegrała. W tym przyjechała po rewanż. I ten rewanż się udał, choć nie było łatwo. Na korcie Iga Świątek i Aryna Sabalenka spędziły ponad trzy godziny. Polka broniła w tym czasie trzech piłek meczowych. Momentami wydawało się, że nie ma już prawa tego wygrać, że Sabalenka gra zbyt mocno, zbyt dokładnie, że się nakręca. A jednak to Świątek okazała się najlepsza. W wielkim stylu podbiła stolicę Hiszpanii.

Iga Świątek królową Madrytu! Niesamowity mecz przeciwko Sabalence

Jak przed rokiem

W 2023 roku Aryna Sabalenka była najlepszą tenisistką początku sezonu. Iga Świątek starała się za to dotrzymać jej kroku. I wydawało się, że na mączce spokojnie to zrobi. W końcu już na start po raz drugi z rzędu ograła wtedy Białorusinkę w finale turnieju WTA 500 w Stuttgarcie. Ponownie spotkać miały się za to w meczu o tytuł w Madrycie. Obie przez turniej przeszły wtedy w znakomitym stylu – Sabalenka straciła na drodze do finału tylko jednego seta, Iga zero.

Ale w finale stan strat się wyrównał. Lepsza bowiem – po stosunkowo wyrównanym spotkaniu – okazała się Aryna. Triumfowała 2:1 w setach, zgarnęła trofeum.

Oczywiście, zrobiła to w najbardziej sprzyjającym jej turnieju na mączce. Wysokość, warunki, nawet sama mączka – wszystko w stolicy Hiszpanii sprzyja jej na ogół bardziej niż Idze (zresztą Aryna triumfowała też w Madrycie w 2021 roku). Świątek po zeszłorocznym finale mówiła jednak na antenie Canal+: – Nie weszłam w ten mecz źle, ale mogłam lepiej, grając przeciwko Arynie. Z drugiej strony, zdaję sobie sprawę z tego, że nie zawsze będzie perfekcyjnie. To był mecz, który zależał od kilku piłek. Nie zawsze wszystko się da idealnie zrobić i nie wszystko zależy ode mnie. – Można więc było zakładać, że jeśli w kolejnych latach lepiej w spotkanie wejdzie, dołoży kilka dobrych zagrań i nie da się Białorusince wyszaleć, to będzie lepiej.

Reklama

Najpewniej: będzie trofeum. Bo już przed startem tego turnieju wiedzieliśmy, że jeśli obie się w nim spotkają, to dopiero w finale. Ich drogi do meczu o tytuł były zresztą zupełnie różne. Iga grała po swojemu. Stracła tylko jednego seta – w ćwierćfinale z Beatriz Haddad Maią – a poza tym ogrywała rywalki głównie to do zera, to do jednego. Sabalenka pobiła za to rekord… największej liczby wygranych gemów (60!) na drodze do finału. Co mówi nam też wprost, że musiała się namęczyć, by w ogóle w meczu o tytuł się znaleźć.

No i faktycznie tak było. Dość napisać, że bliska wyeliminowania jej była już w drugiej rundzie – a pierwszym meczu Aryny w turnieju – Magda Linette. Polka wygrała drugiego seta, długo walczyła w trzecim, by ostatecznie ulec tam 4:6. Problemy Sabalence – mimo wygranego do jednego pierwszego seta – sprawiła też grająca w Madrycie z dziką kartą Robin Montgomery, amerykańska tenisistka. Podobnie jak Magda wygrała drugiego seta i tak samo uległa w trzecim – również 4:6. Z Danielle Collins z kolei Aryna zaczęła od przegranej partii, wygrała dwie kolejne. Jedynie w ćwierćfinale – z młodziutką Mirrą Andriejewą – wygrała w dwóch setach.

A półfinał to w ogóle był mecz kosmiczny. Po słabym pierwszym secie (1:6) starcia z Jeleną Rybakiną, Sabalenka się ocknęła. I obie dały popis niesamowitego tenisa. Ostatecznie wygrała Aryna, w drugim secie 7:5, a w trzecim po tie-breaku, w którym triumfowała do pięciu. Trudno o bardziej zacięte dwa sety. Trudno też o trudniejszą – choć nie tyle nazwiskami, co wynikami – drogę do finału. Sabalenka przetrwała wszystkie swoje problemy i dotarła do najważniejszego meczu. Pytaniem pozostawało, jak po tym wszystkim się w nim zaprezentuje. Na korcie spędziła w końcu dużo więcej czasu od Igi Świątek.

Iga w gazie

Pierwszy set zaczął się dla nas najlepiej jak mógł, bo od przełamania serwisu Sabalenki. Tyle tylko, że samo to przełamanie nie utrzymało się długo, bo Aryna odpowiedziała znakomitymi returnami i podanie Igi odebrała. To mogło zaniepokoić, bo nawet w wysoko wygrywanych przez siebie spotkaniach, zdarzały się Polce gemy przy własnym podaniu, gdy miała problemy z utrzymaniem rywalek na dystans. Kluczowe było więc, by w miarę trwania spotkania zaczęły funkcjonować inne elementy gry Świątek.

I wiecie co? Zaczęły.

Reklama

W miarę trwania seta i kolejnych gemów mogliśmy to doskonale zaobserwować. Wiele z nich toczyło się bowiem “na styku”, zwłaszcza przy stanie 2:3 przytrafił się Idze gem, w którym trzykrotnie musiała bronić się przed przełamaniem. Zrobiła to skutecznie i momentami grając doskonały, dojrzały tenis. Co się wyróżniało? Świetna praca w defensywie, ale też momentami naprawdę umiejętne serwowanie – niekoniecznie na siłę, a dobrze “rozdzielane” kierunki, tak, by zaskoczyć Arynę. Ta jednak i tak returnowała momentami doskonale, bo robić to przecież potrafi. Ale Iga na te returny – nawet najtrudniejsze – często miała odpowiedź. Była w stanie utrzymać piłkę w grze, przeciągnąć wymiany.

ZWROT 50% DO 500 zł – BEZ OBROTU W FUKSIARZ.PL!

Często dostawała za to nagrodę, bo Sabalenka w pierwszym secie nie grała najdokładniej, a im dłużej trwała akcja, tym większa była szansa, że coś zepsuje. Albo że sama Iga wygra, bo kilkukrotnie znakomicie kontrowała Białorusinkę. Bywało nawet, że przyjmowała wręcz jej warunki, a i tak była w stanie pokonać Arynę w bezpośredniej wymianie. Brakowało w tym wszystkim Świątek tylko jednego – przełamania. Tak, by zamknąć seta przed tie-breakiem.

Ale i ten break w końcu nadszedł. W kluczowym momencie, przy stanie 5:5. Świątek returnowała wtedy doskonale, wyszła na 40:15. Pierwszego break pointa Sabalenka jeszcze obroniła, przy drugim nie dała rady. Nie była też w stanie wygrać gema przy podaniu Igi, choć próbowała ze wszystkich sił. Pierwszego seta na swoje konto zapisała więc Polka – wygrała 7:5. I była o krok od debiutanckiego tytułu w Madrycie – ostatniego z największych, jakiego jeszcze nie zdobyła na mączce. Bo wygrywała już w Rzymie, najlepsza była też na nieco mniejszej scenie w Stuttgarcie, a na Roland Garros królowała trzykrotnie.

A Madryt na podbój wciąż czekał.

Aryna kontratakuje

Przed drugim setem Aryna Sabalenka skorzystała z przerwy toaletowej. I wróciła zdecydowanie odświeżona, z czystą głową i pełną mocą. W dodatku – niemal bezbłędna. O ile wcześniej się myliła, pomagała Idze w kluczowych sytuacjach, o tyle w drugim secie po prostu w pewnym momencie przestała. Szybko Polkę przełamała i wydawało się, że – choć już w pierwszym secie gra mocno – to zaczęła piłkę uderzać jeszcze szybciej i precyzyjniej.

Świątek coraz trudniej było się temu przeciwstawić, bo Iga wobec takiej mocy wyrównanej gry nie nawiąże. To momenty, w których musi szukać sposobu, kątów, precyzji.

I w sumie to znajdowała. Stratę przełamania odrobiła bowiem natychmiast. A potem… znów straciła serwis. I znów podanie odzyskała. Ot, na moment włączyło się paniom “typowe WTA”, w końcu jednak sytuację przy własnych serwisach ogarnęły – a właściwie zrobiła to Polka, która wyrównała stan rywalizacji na 3:3. Potem? Potem obie przez jakiś czas podania wygrywały… aż do kluczowego, dziesiątego gema. Wtedy Aryna Sabalenka niesamowicie zaatakowała na returnie, raz po raz uderzała piłkę z pełną mocą.

A takiej sile niesamowicie trudno się przeciwstawić. Iga doskonale o tym wie, zresztą robiła to przez niemal pełne dwa sety w naprawdę wspaniałym stylu. Ale w tym gemie jej się nie udało. Sabalenka wygrała, wyrównała stan rywalizacji i wyglądała… nawet bardziej świeżo niż na początku spotkania. Co – biorąc pod uwagę jej całą drogę przez turniej – mogło zaskakiwać. Była przy tym głośniejsza, bardziej nakręcona i niezwykle pewna siebie.

Wiedzieliśmy więc jedno: na Igę czekało w trzecim secie niesamowicie trudne zadanie.

Najlepsze na świecie

Polka przekonała się o tym niemal natychmiast. Choć sama miała dwa break pointy w trzecim gemie – Sabalenka w świetnym stylu się wybroniła – to ona jako pierwsza straciła serwis. I to przy pierwszej takiej okazji dla Aryny, ta bowiem nie pozostawiała miejsca na błąd. Każdą niedokładność, krótszą piłkę, zbyt wolne zagranie wykorzystywała właściwie natychmiast. Z miejsca też kontrowała zagrania Polki, nawet te lepsze. Doskonale zaczął funkcjonować jej backhand po linii, po przekątnej zresztą też działał dobrze.

Ogółem cała Białorusinka grała lepiej, niż na początku spotkania. Więc poziom swojej gry musiała też podnieść Iga.

I wreszcie to zrobiła. W reakcji na stratę podania – wiedząc, że nie ma wiele do stracenia – zagrała odważniej na returnie. Szukała linii, grała precyzyjnie i szybko. I zaskoczyła tym Sabalenkę, która nie była w stanie na taki tenis odpowiedzieć. Przy własnym serwisie ugrała tylko jeden punkt, Polka zaliczyła przełamanie powrotne. Po czym szybko wygrała własnego gema serwisowego i wyrównała stan rywalizacji. W kolejnym gemie zresztą znów powalczyła, mimo że przegrywała już 0:40, to wygrała dwa kolejne punkty i… wpakowała łatwy forehand w siatkę, przez co Sabalenka wyszła na prowadzenie 4:3.

Serwować miała jednak, oczywiście, Iga Świątek. Liczyliśmy więc, że po pierwsze – nie przejmie się błędem z końcówki seta. A po drugie? Że wygra swojego gema serwisowego pewnie, tak jak poprzedniego.

Stało się inaczej, bo Iga miała nieco problemów, ale podanie wygrała. I tak wkroczyliśmy w kluczową strefę całego spotkania. Trzeci set, 4:4. Każdy punkt zaczynał się liczyć, każda wymiana mogła być absolutnie brzemienna w skutki. Gema przy serwisie Aryny wspaniale zaczęła Iga – dwoma wymianami, które rozegrała doskonale, fantastycznie przeganiając po korcie Arynę. Ale ta potem zaczęła serwować. Pierwsze podanie. Pierwsze podanie. W końcu błąd, który jednak… nic nie znaczył, bo przyszedł as z drugiego serwisu! I to pokazywało, jak pewna swego jest Sabalenka – zdecydowała się bowiem na tak ryzykowne podanie w kluczowym momencie. Gdyby nie trafiła, Iga miałaby przecież break pointa.

Ale trafiła. A chwilę później zamknęła gema. Prowadziła 5:4, piłka była po stronie Świątek. I jednego mogliśmy być pewni – że Aryna zaatakuje z pełną mocą.

I zaatakowała. Ale Polka absolutnie NIC sobie z tego nie zrobiła. Wygrała do zera po czterech doskonałych wymianach, zagrała najlepszego gema w całym spotkaniu. Oglądaliśmy najlepszą tenisistkę globu w starciu z drugą najlepszą tenisistką globu – nie tylko rankingowo, a i pod względem czystej gry. Aryna grała dobrze? No to Iga jeszcze lepiej. Iga podnosiła poziom swojej gry? No to Aryna dokładała. I tak przez całe spotkanie. Decydujące gemy zapowiadały się jak prawdziwa uczta.

Iga. Mistrzyni w mieście mistrza

Ostatecznie obie utrzymały swoje podania. Nie to, że zrobiły to bez problemów – musiały sporo wypocić w kolejnych wymianach. Iga broniła nawet piłek meczowych, ale zrobiła to skutecznie. Przy pierwszej okazji – bo Aryna wyrzuciła swoje zagranie nieco za linię boczną. Potem też nie było lekko – próba zamknięcia gema zakończyła się minimalnym autem. Druga – podwójnym błędem. Chwilę później Polka znów musiała bronić piłki meczowej i zrobiła to fenomenalnym forehandem. W końcu udało jej się  utrzymać serwis, podobnie jak wcześniej Arynie. Ten mecz – absolutnie doskonały, godny finału jednego z największych turniejów w tourze – zakończyć miał się więc w najlepszy możliwy sposób.

Tie-breakiem.

Rozgrywką na utrzymanie nerwów na wodzy, w której każdy, najmniejszy nawet błąd mógł mieć katastrofalne skutki.

Obie zaczęły od trzech punktów przy własnych serwisach. Iga dostała okazję przy czwartym punkcie tie-breaka, bo Aryna nie trafiła pierwszym podaniem. Ale się nie udało, Sabalenka piekielnie mocnymi forehandami zdobyła punkt. Chwilę później stało się dokładnie to samo – po mocnych zagraniach Białorusinki, Polka wyrzuciła piłkę. Po chwili mieliśmy wielką nerwówkę, bo Idze przy drugim serwisie wywołano aut… który jednak natychmiastowo odwołała sędzia główna. Sabalenka nie protestowała, a przy powtórce punktu trafiła w siatkę.

Na przerwę obie tenisistki schodziły więc przy 3:3, bez małych przełamań.

Ale pierwsze miało miejsce zaraz po niej.

Sabalenka doskonale zareturnowała, od razu wywierając presję na Idze. Ta jeszcze się wybroniła, ale ostatecznie musiała uznać wyższość Aryny, która w tym momencie zyskała przewagę… i z miejsca ją straciła, bo Iga odwdzięczyła się returnem z backhandu, po którym Sabalenka nie trafiła nawet w kort. Było 4:4, obu brakowało trzech punktów do zamknięcia meczu. Po chwili o dwa od triumfu była Sabalenka, bo Świątek minimalnie wyrzuciła backhand. Ale w następnej piłce zagrała doskonałym serwisem na ciało, a w kolejnej Aryna fatalnie pomyliła się przy forehandzie.

Iga Świątek miała piłkę mistrzowską… i nie dostała nawet szansy na jej wykorzystanie. Białorusinka zagrała bowiem idealnie serwisem. As wyrównał stan rywalizacji.

W im gorszej sytuacji była któraś z nich, tym lepiej zaczynała grać – tak wyglądał do tej pory ten mecz. I przy 6:6 w tie-breaku trzeciego seta obie planowały wyciągnąć z rękawa najlepsze, najmocniejsze karty.

Pierwotnie wydawało się, że zrobi to Iga, która przy serwisie Aryny zagrała doskonałą wymianę, ale po chwili powtórzyła to, co Białorusinka zrobiła dwa punkty wcześniej – wyrzuciła niemal identyczny forehand, w tę samą stronę kortu. I znów to Sabalenka – po raz trzeci w tym meczu – miała piłkę mistrzowską. Ale “do trzech razy sztuka” tym razem nie zadziałało. Iga zagrała świetnie, Aryna trafił w aut. Było po 7. Jeden serwis Polki i złe zagranie Białorusinki później – 8:7 dla Igi.

Polka miała tym samym drugą szansę na zamknięcie meczu i pierwszy w karierze triumf w Madrycie.

I JĄ WYKORZYSTAŁA!

W kluczowym momencie to Aryna Sabalenka nie wytrzymała. Wyrzuciła backhand w niemalże otwarty kort. Minimalnie, ale to wystarczyło. Iga Świątek podbiła Madryt w ten sam dzień – i kilka godzin po tym – jak Real Madryt, któremu przecież sprzyja, po raz 36. zdobył mistrzostwo Hiszpanii. Świątek zdobyła mistrzostwo w ten sam dzień i w mieście mistrza. Zrobiła to po niesamowitym meczu, być może najlepszym w tym sezonie, jaki został rozegrany w cyklu WTA.

To był finał roku. Mecz roku. Ponad trzy godziny grały obie na korcie i grały przez ten czas swój absolutnie najlepszy tenis. Różnice były minimalne. Ale ostatecznie lepsza okazała się Iga, zdobywając 20. tytuł WTA w karierze.

I tylko to się w tym momencie liczy.

Iga Świątek – Aryna Sabalenka 7:5, 4:6, 7:6 (7)

Fot. Newspix

CZYTAJ WIĘCEJ O TENISIE:

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Czas na debiut Amorima. Najważniejsze wyzwania przed nowym trenerem Manchesteru United

Michał Kołkowski
3
Czas na debiut Amorima. Najważniejsze wyzwania przed nowym trenerem Manchesteru United

Polecane

Anglia

Czas na debiut Amorima. Najważniejsze wyzwania przed nowym trenerem Manchesteru United

Michał Kołkowski
3
Czas na debiut Amorima. Najważniejsze wyzwania przed nowym trenerem Manchesteru United
Ekstraklasa

Szef polskich sędziów: Nie uważam, by błędów było znacząco więcej niż w przeszłości

Paweł Paczul
9
Szef polskich sędziów: Nie uważam, by błędów było znacząco więcej niż w przeszłości

Komentarze

24 komentarzy

Loading...