Kłopoty, kłopoty Mariusza Rumaka. – Myślę, że podczas tego półrocza będziemy mogli pomylić się tylko dwa razy – powiedział przed rundą, uznając za pomyłkę także remis. Niestety, trener Lecha wypełnił już limit. Ze Śląskiem – remis. Z Rakowem – porażka. Dobrze, że do tego bilansu liczy się tylko Ekstraklasa, bo wraz z Pucharem Polski byłyby już trzy potknięcia!
Lech ma do końca sezonu jeszcze jedenaście meczów. Za tydzień czeka go wyjazd do Zabrza (trudny), podejmie u siebie Pogoń (mocną) i Legię (zmotywowaną), zagra kilka meczów z drużynami, które walczą o życie, a więc będą na boisku umierać za wynik. I co – Lech już nie może zaliczyć wpadki aż do końca sezonu?
A jeśli zaliczy – to co? Jeśli Lech zremisuje z Pogonią, co powinien wziąć raczej w ciemno, patrząc na historię z ostatnich miesięcy (upokarzające 0:5 i odpadnięcie z PP), to po meczu zamiast się cieszyć, trzeba będzie odtrąbić nieudany sezon? Co teraz mają myśleć sobie piłkarze? Granicę wyznaczoną przez trenera osiągnęli już po czterech meczach. On im mówił o całej rundzie, a oni nie potrzebowali nawet pełnego miesiąca. To jakby rodzic mówił dziecku, że do końca roku może przynieść maksymalnie dwie dwójki z matmy, a ono przyniosłoby je jeszcze we wrześniu. Nie najlepszy byłby to początek, przyznacie.
Ten cały powrót Rumaka miał w sobie dużo kolorytu. Dobrze oglądało się kogoś, kto zaraża entuzjazmem, bo zawsze dobrze ogląda się ludzi energicznych, którzy traktują swoją pracę jak życiową szansę. Przypominaliśmy sobie kultowy występ w Lidze+ Ekstra, gdy na starcie pracy w 2012 roku wpompował w siebie tyle powietrza, że fruwał przy ławce trenerskiej jak balon. Zastanawialiśmy się – życie go doświadczyło, zepchnęło wręcz na margines piłki, to może będzie pokorniejszy?
No i jest pokorniejszy, niewątpliwie, nie brzmi już jak człowiek, który wymyślił piłkę na nowo. Ale przy ocenie możliwości swojego zespołu – znowu przeszarżował. Mógł powiedzieć, że dla Lecha każdy mecz będzie jak finał. Ale wyraził się jasno i konkretnie – dwa mecze bez zwycięstwa, więcej nie możemy.
No to teraz muszą wszystko wygrywać.
Niepotrzebną presję wrzucili na siebie także sami piłkarze, którzy w przerwie między rundami zbiorowo objechali w wywiadach van den Broma (zrobili to Sousa, Hotić, Salamon, Ishak i Pingot). Wymowa była mniej więcej taka: mielibyśmy więcej punktów, ale trener nie dojeżdżał taktycznie, poza tym dawał nam za dużo luzu, wolimy więcej dyscypliny.
Van den Broma już w Lechu nie ma, a wyniki – takie same. Na co teraz zrzucą piłkarze „Kolejorza”? Pozbyli się holenderskiego balastu, więc kto tym razem hamuje rozpędzoną maszynę, która była już na prostej drodze do mistrzostwa? Jeśli z Rumakiem było z Rakowem 0:4, to ile byłoby z van den Bromem? 0:6?
A więc mamy trenera, który zezwolił drużynie na dwa potknięcia i nie minął nawet pełny miesiąc, a te dwa potknięcia już są.
Mamy piłkarzy, którym nie pasował szkoleniowiec, a po zmianie na ławce wcale nie grają lepiej.
Nie wygląda to jak gonitwa rozpędzonej lokomotywy.
WIĘCEJ O LECHU POZNAŃ:
- Nie do wiary – Pogoń w półfinale Pucharu Polski dzięki wyrachowaniu!
- Kwekweskiri: Zawiodłem jako ojciec. Incydent alkoholowy zmienił moje życie [WYWIAD]
Fot. newspix.pl