Witam, kiedy panowie zagrają jednostronny mecz? Witamy, chyba nigdy – tak, parafrazując starego mema, moglibyśmy opisać historię pojedynków Huberta Hurkacza z Tallonem Griekspoorem. Podczas 1/8 turnieju ATP serii 500 w Rotterdamie Polak i Holender grali ze sobą już po raz czwarty. Tradycji stało się zadość, bowiem dzisiejsze spotkanie, tak jak wszystkie poprzednie, było bardzo wyrównane. Niestety dla polskich fanów, tym razem to Griekspoor cieszył się ze zwycięstwa. Bo choć Hubi w tym sezonie zniwelował wiele bolączek z ubiegłych lat, to umiejętność pakowania się w tarapaty w tie-breakach wciąż pozostała.
Reprezentant gospodarzy to zawodnik, na którego w zeszłym sezonie Hubert trafiał aż trzykrotnie. Najbardziej dramatyczny przebieg miało ich pierwsze spotkanie, gdy w 2. rundzie French Open stoczyli ze sobą pięciosetowy bój. Mecz trwał aż cztery godziny i czterdzieści cztery minuty! To najdłuższe spotkanie, które Hubert Hurkacz rozegrał w swojej karierze. Lecz ostatecznie nasz rodak opuszczał kort z tarczą, co po takim boju musiało go szczególnie cieszyć.
Griekspoor udanie zrewanżował się Polakowi niespełna miesiąc później. Wówczas triumfował 2:1 podczas turnieju w Halle, jednak nie był to dla Holendra łatwy mecz. W drugim secie ugrał zaledwie gema, w trzecim zaś o zwycięstwie zadecydował tie-break grany na przewagi. Ich ostatnim spotkaniem była październikowa rywalizacja w Bazylei, także bardzo wyrównana, trwająca blisko dwie i pół godziny. Wówczas Polak okazał się lepszy. Czego zatem mogliśmy się spodziewać po dzisiejszym meczu? Z pewnością tego, że będzie to zaciekły pojedynek.
MOCNY SERWIS I MENTAL
Zgodnie z przewidywaniami, największym atutem Huberta był jego znakomity, mocny serwis. Polak ustawiał nim rywala, albo po prostu zdobywał punkty bezpośrednio z asów. Ale Griekspoor pokazywał swoje atuty, mądrze schodził do siatki, czym potrafił zaskoczyć Huberta. Przez to nasz tenisista musiał być cały czas czujny, bo grający na returnie Holender miał apetyt na spłatanie mu figla.
Chociaż dzisiejsza partia była kolejnym meczem na styku polsko-holenderskiej dwójki, to nijak nie dało się jej porównać do pierwszego spotkania, granego na mączce. Bój toczony na twardym korcie z powodu oczywistych różnic w nawierzchni był znacznie szybszy. Dość powiedzieć, że dojście do stanu 5:4 dla Hurkacza i pierwszego gema na wagę wygranej partii zajęło obu panom niespełna pół godziny.
W tej partii wszystko zmierzało jednak do tie-breaka. No, może poza tym, że Griekspoor w decydujących momentach zaczął grać nieco bardziej nerwowo. Holender doprowadził nawet do sytuacji w której Holender musiał obronić dwie piłki setowe. Ta sztuka jednak mu się udała, wobec czego o wszystkim decydował trzynasty gem. Tam zobaczyliśmy Griekspoora napędzonego tym, że chwilę wcześniej zdołał utrzymać się w trudnym momencie seta. Holender szybko wyszedł na prowadzenie 3:0, a przy klasie serwisu obu tenisistów ten skromny mini-break był sporym atutem.
Jednak Hubert udowodnił wtedy, że poza poza serwisem, który w tym roku wzniósł na niebywały poziom, popracował także nad odpornością psychiczną. Owszem, Polak miał moment w którym po nieudanej akcji sfrustrowany rzucił rakietą o kort. Jednak nawet chwilowe niepowodzenie nie wpłynęło na ogólną jakość gry Huberta. On dalej grał swoje, doprowadził do stanu po 5, a następnie sam przełamał rywala. A kiedy Tallon szykował się do odbioru trudnej piłki, Hurkacz nie pozostawił mu złudzeń i zakończył partię asem serwisowym.
TRADYCJI STAŁO SIĘ ZADOŚĆ
Druga partia pod względem stylu gry nie przyniosła żadnych zmian w stosunku do pierwszego seta. Wymiany były krótkie, a kolejne gemy szybkie i nacechowane mocnymi uderzeniami po obu stronach siatki. Tenisowe status quo zostało zatem zachowane… co być może ciut bardziej cieszyło Hurkacza. W końcu w poprzedniej odsłonie spotkania to Polak udowodnił, że w decydujących momentach nie pęka na robocie.
Oddajmy jednak zawodnikowi gospodarzy szacunek. Tenisista z końca trzeciej dziesiątki rankingu ATP kolejny już raz postawił wyżej notowanemu rywalowi bardzo trudne warunki zwycięstwa. Był nieustępliwy i nawet kiedy Polak miał okazję do przełamania, Holender wychodził z niej obronną ręką.
Tym sposobem druga partia ponownie stanęła pod znakiem tie-breaka. I był to chyba jeden z ciekawszych tie-breaków, jakie fani mogli zobaczyć w Rotterdamie. Griekspoor wyszedł bowiem na prowadzenie już 5:1, zatem wydawało się, że łatwo zgarnie wygraną. Ale Hurkacz i tak zdołał postawić się rywalowi na tyle, by doprowadzić do stanu 5:6. Niestety, decydującej piłki przy podaniu Holendra nie zdołał już uratować i tak tradycji stało się zadość. Czyli otrzymaliśmy kolejny mecz tej dwójki rozgrywany na pełnym dystansie setowym. Szkoda o tyle, że gdyby Polak nie przespał początku tie-breaka, to najpewniej mógłby już pakować rakietę do torby i myśleć o ćwierćfinale.
PRZEGRANA NA WŁASNE ŻYCZENIE
Wprawdzie nie sprawdzaliśmy czy bukmacherzy przyjmują zakłady na to, że w trzecim secie dojdzie do tie-breaka, ale nie zdziwilibyśmy się gdyby stwierdzili, że taki nie ma to sensu.
Jeżeli jednak nadal pozwolili obstawiać to użytkownikom, to spora część z nich w pewnym momencie mogłaby żałować tej decyzji, bo chętnych na postawienie pewniaczka pewnie nie brakowało. I każdy, kto skusiłby się na taki zakład, już po piątym gemie miałby podniesione ciśnienie, bowiem wówczas doszło do pierwszego przełamania w meczu. Niestety dla polskich fanów, to Hurkacz stracił podanie.
Na szczęście Polak błyskawicznie odpowiedział w najlepszy z możliwych sposobów. Gema później grał jak maszyna. Skracał, lobował, celnie uderzał z głębi kortu i rozklepał Holendra do zera. Można było tylko przecierać oczy ze zdumienia i zastanawiać się, jakim tenisowym kosmitą byłby Hubert, gdyby potrafił grać na tak niebotycznym poziomie przez większość meczu…
Pozostawało jednak mieć nadzieję, że moment perfekcyjnej gry napędzi Polaka na tyle, by nie oddał rywalowi wygranej. Hubert miał bowiem zagrania świetne. Jak wtedy, kiedy w dziewiątym gemie posłał piłkę na forehand Griekspoora. Holender mógł wykonać tylko bezradny ślizg, a i tak nie sięgnął celu.
Ostatecznie o tym, kto awansuje do ćwierćfinału, rozstrzygnął – a to niespodzianka! – tie-break. Po blisko dwóch godzinach i trzydziestu minutach gry mieliśmy zatem kolejną wojnę nerwów. Pozostawało jedynie trzymać kciuki, by nasz tenisowy as tym razem nie przespał początku kluczowego momentu spotkania.
No i nie uwierzycie – Holender szybko wyszedł na prowadzenie 3:0. Doprawdy, już sami nie wiedzieliśmy, co o tym wszystkim myśleć. Naszą głowę zaczęły nawet ogarniać absurdalne teorie spiskowe, że może Hubert daje sobie taki challenge, by źle rozpoczynać tie-breaka i starać się wyjść z jak największej dupy? Przecież to jest aż niemożliwe, żeby dosłownie każdego decydującego o losach seta gema zaczynać tak źle. A Hurkaczowi dziś udało się to trzy razy. Szkoda tylko, że nie udało się wygrać. Bo owszem, powalczył. Ponownie doprowadził do stanu 4:5. Ale kolejny raz nie dał rady przechylić szali zwycięstwa na swoją korzyść. Niestety, ale nasz rodak dziś przegrał w dużej mierze na własne życzenie. Choć przecież długimi momentami grał naprawdę dobry tenis.
W ćwierćfinale zawodów w Rotterdamie Holender zmierzy się ze zwycięzcą pojedynku Jan-Lennard Struff – Emil Ruusuvuori.
Hubert Hurkacz – Tallon Griekspoor 1:2 (7:6, 6:7, 6:7)
Fot. Newspix
Czytaj więcej o tenisie:
- Rene Lacoste, czyli paryska ikona i pan nie tylko od mody
- Marat Safin. Dwa szlemy, tysiąc złamanych rakiet, samotność i kosmici w Peru
- Magda Fręch i jej droga do życiowego sukcesu. O bólu, depresji i wierze w siebie
- Od Kłapouchego do “najlepszego trenera w historii”. Brad Gilbert wrócił i prowadzi Coco Gauff do sukcesów
- Hurkacz – gdzie oglądać?