Jego nazwisko jest już nieśmiertelne i to mimo tego, że mało kto kojarzy je ze sportowymi sukcesami. Ale i takie odnosił. Rene Lacoste sto lat temu został brązowym medalistą olimpijskim. Teraz, kiedy igrzyska wracają do stolicy Francji, wspominamy sylwetkę urodzonego w Paryżu człowieka, bez którego nie byłoby odzieży, obuwia czy perfum z kultowym krokodylem.
To siedemnasty artykuł z realizowanego we współpracy z ORLEN S.A. cyklu „Droga do Paryża”, opowiadającego o igrzyskach olimpijskich, który od końcówki poprzedniego roku ukazuje się na naszym portalu
***
Przełomowy moment w życiu Rene’a Lacoste’a miał miejsce, kiedy… po raz pierwszy ubrał koszulkę z krótkim rękawkiem i kołnierzykiem na mecz tenisa. Było to bowiem może nie faux pas, ale kompletne wyjście przed szereg w czasach, kiedy sportowa moda wyglądała zupełnie inaczej, niż znamy ją obecnie. Tenisiści w latach dwudziestych ubiegłego wieku zakładali odzież z długimi rękawami – nie martwiąc się o to, czy jest to w ogóle praktyczne.
Lacoste nie wiedział wtedy jeszcze, jak wielkiee znaczenie będą mieć jego ówczesne czyny. Był skupiony na grze w tenisa. Jak to opisywał: bardzo nie lubił nie przegrywać, a także bardzo nie lubił uczucia, kiedy na korcie rzeczy nie szły po jego myśli. Dlatego nieusatysfakcjonowany bywał również po zwycięstwach. Charakter Francuza wiązał się również z inną kwestią: nie chciał robić niczego na pięćdziesiąt procent, albo mieć głowy w kilku różnych miejscach. Wolał być skupionym na jednym celu.
Dlatego, kiedy w wieku 25 lat coraz mocniej ciągnęło go w stronę biznesu (a także odzywały się u niego problemy zdrowotne), postanowił zakończyć karierę sportową. Był już wówczas trzykrotnym triumfatorem Roland Garros, dwukrotnym zwycięzcą Wimbledonu i dwukrotnym mistrzem US Open. Za jego największy sukces należało jednak uznać coś innego – przełamanie dominacji Amerykanów w Pucharze Davisa, w którym triumfował wraz z drużyną Francji w 1927 oraz 1928 roku.
Po pożegnaniu się z rakietą Lacoste początkowo zaangażował się w dużej mierze w branżę motoryzacyjną. Ale jedna rzecz, która pozostała po nim w świecie okołosportowym, wciąż go nurtowała: wspomniana koszulka z krótkim rękawem była sprzedawana jako… „koszulka Lacoste’a” przez wiele różnych podmiotów. Uznał zatem, że głupio byłoby, gdyby sam nie korzystał na swojej „spuściźnie”. Tak więc – razem z André Gillierem, producentem materiałów odzieżowych – zaczął tworzyć ubrania spod szyldu firmy, która została nazwana „La Societe Chemise Lacoste” (a potem naturalnie przemianowana do samego Lacoste).
Biznesowe działania Francuza na tym polu początkowo nie przynosiły co prawda takich sukcesów. W czasie drugiej wojny światowej jego firma przeszła nawet w tryb nieaktywności. Ale w końcu wszystko ruszyło. I jak to sam Francuz opisywał w 1967 roku: przez kolejnych dwadzieścia lat chętnych na jego ubrania było więcej, niż sam był w stanie ich wyprodukować.
Tenisista drapieżny
Skąd w tym wszystkim wziął się jednak kultowy znaczek przedstawiający krokodyla? Lacoste już we wczesnych czasach zawodniczych był znany jako „aligator”. Tę ksywkę zyskał po tym, jak założył się z jednym z rywali o zwycięstwo, którego stawką była torebka ze skóry właśnie tego gada. Jeden z dziennikarzy podchwycił tę historię i napisał, że tenisista Lacoste „gra jak aligator”. To jednak pierwsza wersja. Druga jest taka, że wspomnianą torebkę obiecał tenisiście jego trener, Alan Muhr, jeśli uda mu się wygrać mecz.
W tym, że Rene gra jak aligator, było jednak sporo prawdy. Francuz zasłynął jako zawodnik, który zamęczał i wykorzystywał słabości swoich przeciwników. A poza tym… z wyglądu również podobno miał coś z gada. Jak to opisywało „Sports Illustrated”: „patrząc na jego senne oczy, potężny nos oraz spokojny, ale stanowczy charakter, wyglądał jak jeden z nich (aligatorów)”.
Wracając jednak do tenisa: słynący z wybitnej kondycji Lacoste faktycznie był w stanie rozszyfrować, a potem „rozszarpać” swoich rywali. W czasie kariery wielokrotnie mierzył się z Billem Tildenem, rosłym i mocno uderzającym Amerykaninem, który sam seryjnie wygrywał US Open i Wimbledon. – Dokładnie analizowałem jego grę. I zdecydowałem się brać krótki zamach, po którym odgrywałem piłkę z nietypową rotacją. To wszystko. Czekałem na jego uderzenia i odgrywałem je, biorąc krótki zamach. Tym samym denerwowałem Tildena od samego początku – opisywał po latach dumny Francuz dla „Sports Illustrated”.
Sam Amerykanin nie ukrywał swojej frustracji – regularność, z jaką ten „nieuśmiechnięty, wręcz smutny Francuz” returnował jego najlepsze uderzenia, miała sprawiać, że chciał rzucić w niego rakietą. Jak natomiast doszło do tego, że Lacoste wypracował taki styl gry? Jak to sam opisywał: jego pierwszą motywacją było pokonanie siostry, która również grała w tenisa. A że ta była starsza i bardziej doświadczona, to skupiał się na defensywie.
Karierę ostatecznie zakończył w 1929 roku. Ale sława wciąż się za nim ciągnęła. I to zanim jeszcze marka sygnowana jego nazwiskiem stała się wielka. Za sprawą triumfu w Pucharze Davisa zapisał się bowiem bowiem złotymi zgłoskami w historii francuskiego sportu. – Kiedy jakikolwiek z Muszkieterów [w skład których wchodzili też Jean Borotra, Jacques Brugnon oraz Henri Cochet – przyp. red.] pojawiał się we Francji, wraz z nim zjawiała się jego renoma. Byliśmy francuskimi bohaterami przez kilkadziesiąt lat. I to tylko z jednego powodu: bo żaden inny francuski zespół nie wygrał przed nami Pucharu Davisa. Gdyby któryś tego wcześniej dokonał, bylibyśmy zapomniani – opowiadał Rene.
W pewnym momencie stało się oczywiście jasne, że on sam zapomniany być nie mógł. Ubrania Lacoste były marzeniem każdego człowieka, który zaczynał grać w tenisa. A wkrótce doszły do nich… rakiety. Francuski tenisista znowu okazał się bowiem wizjonerem – uznał, że zamiast z drewna, zacznie je tworzyć z metalu. Inspirację wziął tu z golfa, gdzie właśnie drewniane kije zostały swego czasu wyparte przez metalowe. Nie wspomnieliśmy zresztą o jeszcze jedynym przełomowym wynalazku paryżanina – czyli maszynie do wyrzucania piłek, którą pomagała mu również w czasach zawodniczych.
Jak sam Francuz wspominał jednak po latach: nie odniósłby tych wszystkich sukcesów, gdyby nie kultowy, charakterystyczny znaczek krokodyla. To poniekąd przypadek sprawił, że on oraz jego nazwisko stały się ikonami w świecie mody oraz sportu. – Nie mogę tego wytłumaczyć. To po prostu zażarło. Ludzie chcieli mieć na sobie tego małego aligatora. Czy to nie dziwne, jak działa życie? Te elementy szczęścia, które są w nim zawarte? Nazywali mnie krokodylem i okazało się, że to idealny znak handlowy. Ale co jeśli byłbym nazywany inaczej? Na przykład obrońcą, returnerem? Myślicie, że wtedy sprzedawałbym odnoszącą sukcesy odzież? Byłem wielkim, a to wielkim szczęściarzem.
Golf, Catherine i koniec rodzinnej firmy
Co ciekawe, sportowe wątki w rodzinie Lacoste nie znikały jeszcze przez długie lata. Po pierwsze dlatego, że Rene związał się z Simone Thion de la Chaume, golfistką, która wygrała amatorskie mistrzostwa Wielkiej Brytanii. A po drugie: z ich związku narodziła się Catherine Lacoste – której sukcesy być może nawiązały nawet do tych, jakie osiągał jej ojciec.
Czego dokonała latorośl rodu Lacoste? Przede wszystkim, wygrała w 1967 roku zawody U.S. Women’s Open w golfie. Dokonała tego jako pierwsza zawodniczka z zagranicy, pierwsza zawodniczka o statusie amatora i najmłodsza zawodniczka w historii (miała tylko 22 lata). Choć z naszej perspektywy to wszystko może nie robić piorunującego wrażenia (skoro żyjemy w kraju, gdzie golf to nisza), to Catherine faktycznie zrobiła wówczas doprawdy międzynarodową furorę.
„New York Daily News” opisał ją jako „najlepszą rzecz, jaka wyszła z Francji, od czasów Brigitte Bardot”. Associated Press określiło Francuzkę jako „zemstę De Gaulle’a”. Gratulacje składał jej choćby Król Belgii, a premier Francji Georges Pompidou specjalnie wydzwonił swojego przyjaciela Rene Lacoste’a, aby zapytać się, kiedy jego córka będzie mogła spotkać się z nim na lunch. W paryskich gazetach królowała natomiast teza, że triumf Catherine był największym w historii francuskiego golfa.
Rene, wówczas już prawdziwa francuska ikona, mógł pękać z dumy. Sam zresztą z czasem – mimo tego, że smukłą sylwetkę utrzymywał przez całe życie – przestał grać nawet rekreacyjnie w tenisa (co najwyżej uderzał piłkami o ścianę, w celu testowania swoich produktów) i przestawił się właśnie na golfa.
Lacoste stosunkowo szybko zaczął usuwać się w bok, jeśli chodzi o biznesowe działania. Na początku lat sześćdziesiątych oddał szefostwo w firmie synowi Bernardowi, bo sam lepiej czuł się w roli wizjonera, osoby kreatywnej, niż głowy korporacji. Zdarzało mu się też kontaktować z tenisistami, dawać im rady, zapraszać do swojej rezydencji czy składać gratulacje przy właściwych okazjach (jak wtedy, gdy w 1992 roku Francja po kilkudziesięcioletniej przerwie znowu wygrała Puchar Davisa). Jego potomek natomiast radził sobie w nowej roli bardzo dobrze – w latach 70. oraz 80. francuska marka odnosiła olbrzymie sukcesy, stając się choćby oficjalnym sponsorem Roland Garros.
O ile jednak Rene i Bernard smykałkę do biznesu mieli, tak kolejny członek rodziny, Michel, już niekoniecznie. Głową firmy został bowiem w 2005 roku – a już siedem lat później udziały w Lacoste w całości przeszły w ręce szwajcarskiego grupy Maus Frères. Rene naturalnie tego momentu w historii swojej firmy nie doczekał – zmarł w 1996 roku, w wieku 92 lat, w umieszczonej nad Zatoką Biskajską miejscowości Saint-Jean-de-Luz.
Fakt, że w 1924 roku, jeszcze przed swoimi największymi sukcesami Lacoste, został brązowym medalistą olimpijskim w grze podwójnej, jest stosunkowo zapomniany w jego życiorysie. Ale faktycznie: wkrótce Francuzi będą obchodzić stulecie igrzysk, a więc i stulecie jednego z sukcesów ikony tamtejszego sportu.
Za kilka miesięcy powinniśmy zatem usłyszeć o nazwisku Lacoste, a także pozostałych francuskich „Muszkieterów”, kiedy do gry w Paryżu przystąpią Iga Świątek, Hubert Hurkacz, Rafael Nadal i cała reszta gwiazd współczesnego tenisa.
SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ
KACPER MARCINIAK
Czytaj więcej tekstów z cyklu „Droga do Paryża”:
- Siatkarze, młociarze, Iga i reszta, czyli kto z Paryża wywiezie medal?
- Korzeniowski: Rosjanie na igrzyskach? Nie jesteśmy w stanie odczarować tej sytuacji
- Sztuczna inteligencja i igrzyska na telefonie. Jakie nowinki technologiczne wykorzysta Paryż?
- Wizjoner. Jak Pierre de Coubertin stworzył igrzyska olimpijskie?
Fot. Newspix.pl