– Kiedy usłyszałem, że mogę trafić do klubu Premier League, nawet się nie zastanawiałem – powiedział nam Fredrik Ulvestad, norweski pomocnik, który latem przeniósł się do Pogoni Szczecin. Zanim jednak pojawił się w Polsce, miał trochę przygód w różnych krajach. Widział w kadrze debiut Martina Odegaarda. Trafił do Burnley pod skrzydła Seana Dyche’a. Posmakował poziomu Premier League, Championship i League One. W Chinach naciął się na skutki pandemii. W Szwecji i Turcji wygrał mistrzostwo kraju, a już w Ekstraklasie dostał swoją pierwszą czerwoną kartkę w karierze. Zapraszamy do lektury.
Jak zaczęła się twoja przygoda z piłką?
Mam trzech starszych braci i każdy miał jakiś związek z piłką. Tata też w nią grał, jest trenerem, więc wszystkie drogi w moim przypadku prowadziły do futbolu. Walczyłem z braćmi. Kiedy mieliśmy jedną piłkę, droczyli się ze mną, miałem trudniej, ale może przez to lepiej? Nie wiem, w każdym razie skończyło się to dobrze. Dla jednego z braci też, bo od 11 lat gra w jednym klubie w najwyższej lidze w Norwegii i jest tam kapitanem.
W 2014 roku po raz pierwszy pojawiłeś się w realiach dorosłej reprezentacji Norwegii. Wtedy siedziałeś na ławce, jeszcze nie zadebiutowałeś, ale mogłeś zobaczyć z bliska, jak robi to pewien 15-latek.
Martin Odegaard. Tak, dobrze to pamiętam. Wszyscy byli skupieni przede wszystkim na nim. Hajp był niesamowity i myślałem, że to go przytłoczy, ale po nim w ogóle nie było widać stresu. Ten dzieciak robił na boisku rzeczy, których nie powstydziłby się wtedy doświadczony zawodnik. Ja jestem uważany za spokojnego, ale on to jeszcze inny poziom. Fajny chłopak i jeszcze lepszy piłkarz. Nie dziwię się, że wszystko świetnie się dla niego potoczyło.
Norwegia ma świetnych zawodników na czele z Erlingiem Haalandem i właśnie Odegaardem, ale w tym wieku nie zakwalifikowała się na żaden turniej. Jako Norweg i czterokrotny reprezentant kraju jak sądzisz, skąd to wynika?
To rzeczywiście dziwne, nie da się ukryć. Przed XXI wiekiem graliśmy na turniejach i wypadaliśmy na nich całkiem nieźle. Moim zdaniem mieliśmy dobre generacje piłkarzy, ale odpadaliśmy w play-offach albo ostatniej kolejce eliminacji. Myślałem, że przy okazji EURO 2024 to się zmieni, bo każdy w Norwegii wie, że obecnie mamy złotą generację, może nawet najlepszą w tym wieku. Ale znów się nie udało i tak naprawdę cały naród zapłakał. Nie potrafię tego konkretniej wytłumaczyć i myślę, że wielu ludzi w Norwegii też nie.
W wieku 31 lat dalej masz ambicje, żeby grać w reprezentacji?
Tak, choć zdaję sobie sprawę, że aby wskoczyć do kadry, muszę być na naprawdę wysokim poziomie w Pogoni. Nie ma innego wyjścia, ale taka motywacja jest dobra. Odkąd tutaj jestem, daję z siebie maksimum. Nie ma opcji, że coś odpuszczę.
Jak trafiłeś do Burnley? Miałeś wtedy 22 lata, więc nie wrzuciłeś się tak szybko na głęboką wodę.
W Norwegii byliśmy już poza sezonem, a w Anglii chcieli mnie zobaczyć podczas treningów. Zależało im na sprawdzeniu, czy jestem wystarczająco twardy fizycznie w pojedynkach, więc pojechałem na testy. Powiedzieli, że im się podobam, podpisałem wstępny kontrakt i czekałem, aż sprawy papierkowe się rozwiążą. To był naturalny krok. Kiedy usłyszałem, że mogę trafić do klubu Premier League, nawet się nie zastanawiałem.
I trafiłeś pod oko Seana Dyche’a.
Oldschoolowy szkoleniowiec. Miał swoje zasady. To był mój pierwszy wyjazd do innego kraju, więc czułem się trochę niepewnie, ale przy nim to szybko zniknęło. Było dużo pracy na treningach i to często takiej podstawowej, bo Burnley bazowało na prostocie.
Jakie miał zasady?
Bardziej charakterystyczną filozofię. Wtedy klub miał niewielki budżet w porównaniu do realiów Premier League, więc trener Dyche szył z ograniczonego materiału. Ale dał radę.
Ten styl jest znany w Polsce. Laga na wysokiego napastnika, dużo dośrodkowań na głowę i ciągła walka.
Tak! Walka w każdym sektorze. Ogółem walka wręcz była tam podstawą do wszystkiego. To zupełnie inny styl niż ten, który ma Pogoń.
Nie brzmisz jak ktoś, komu ten styl pasował.
Bo rzeczywiście tak było. Burnley to świetnie doświadczenie i dla niego naprawdę warto było opuścić Norwegię. Nawet jeśli nie grałem tam tyle, ile chciałem, zyskałem coś na przyszłość. Ale zgodzę się, że wolę mieć piłkę na ziemi, a nie latającą ciągle nad moją głową.
Miałeś dwa występy w Premier League, z czego jeden w pierwszym składzie w ostatniej kolejce spadkowego sezonu. A w Championship liczbę tych meczów można policzyć na palcach jednej ręki. Byłeś outsajderem.
Nie będę ukrywał: nie poszło to mojej myśli, ale muszę powiedzieć, że nie pomógł mi jeden uraz. Przed startem drugiego sezonu miałem bardzo dobry okres przygotowawczy, ale złapałem kontuzję i wypadłem na kilka miesięcy. Wtedy klub pozyskał też Joeya Bartona i kiedy wróciłem na drugą rundę w Championship, zespół zanotował serię 22 meczów bez porażki aż do ostatniej kolejki. Nie było wtedy łatwo wbić się do składu, a właściwie droga do niego pozostawała niemal zamknięta. Byłem młody i brakowało mi minut, ale chociaż wygraliśmy ligę, dlatego łatwiej to zniosłem.
Widziałeś z bliska poziom Premier League. Intensywność potrafi być tam zabójcza?
Tak, aczkolwiek moim zdaniem wyższa jest w Championship. Tam masz mniej czasu na reakcję, będąc przy piłce. Ciągle ktoś cię pressuje i nie masz chwili wytchnienia. Nieważne, o jakiej pozycja mowa, ale oczywiście środkowi pomocnicy i skrzydłowi mają najwięcej roboty. Odpuszczanie pressingu u trenerów tam nie przechodziło. W Premier League jest trochę inaczej pewnie ze względu na liczbę świetnych obcokrajowców, którzy mają najwyższą jakość. Mogą sobie pozwolić na odrobinę więcej i właśnie dzięki umiejętnościom kreują sobie więcej przestrzeni i czasu do grania. Ale jeśli chodzi o Premier League, tam strata piłki w pewnych strefach jest zabójcza. Dobry zespół prawie zawsze cię ukarze. Tam nie ma zmiłuj.
W Charlton w League One tak to zapewne nie wyglądało. Na trzecim poziomie rozgrywkowym grałeś już regularnie.
Trafiłem tam w ostatniej chwili, kiedy zobaczyłem, że perspektywy na grę w Burnley są właściwie żadne. To był dosłownie ostatni dzień okienka i okazało się, że zejście do League One to dobra decyzja. To trudna liga, bardzo fizyczna, choć prawie w każdej drużynie było po kilku zawodników, którzy mieli umiejętności z wyższych poziomów. Dużo jest tam zespołów walczących o utrzymanie i klasycznych klubów z wielką historią, które grały kiedyś w Premier League. Fajne doświadczenie.
Jaki zawodnik w Anglii zrobił na tobie największe wrażenie?
Wydaje mi się, że Alexis Sanchez. Graliśmy przeciwko Arsenalowi w FA Cup i był cholernie dobry.
A gdzie czułeś się najlepiej? Grałeś w Norwegii, Szwecji, Anglii, Turcji i Chinach, choć te ostatnie na pewno wrzuciłbyś w inną kategorię.
W Szwecji. Nie dość, że na boisku wygraliśmy mistrzostwo i puchar kraju, to jeszcze tam urodziło się moje dziecko. No i życie w Sztokholmie – myślę, że każdemu mogę polecić, żeby spróbował.
Dlaczego w takim razie po świetnym okresie w Djurdgardens poszedłeś do Chin rok po starcie pandemii? To był czysto zarobkowy wyjazd?
Pieniądze na pewno były dobre, nie ukrywam. Ale też możliwość doświadczenia czegoś zupełnie innego bardzo mnie interesowała. Sęk w tym, że problem z pandemią okazał się bardziej inwazyjny, niż myślałem. Dlatego byłem tam tylko przez pół roku i po sezonie poszedłem do Turcji. Tam z kolei radość z życia była już trochę większa.
W Chinach żyłeś w hotelu?
Niestety tak. Przez pierwsze dwa tygodnie musiałem też przebyć kwarantannę, nie mogłem nigdzie wychodzić. Myślałem, że zwariuję sam ze sobą. Chińczycy byli bardzo restrykcyjni i dobrze, że moja rodzina nie poleciała ze mną. Poza tym ciągle przekładano ligę. Covid rozdawał tam karty. Życie w Chinach było więc dziwne, ale na swój sposób również ciekawe.
W Sivassporze miałeś okazję spotkać Karola Angielskiego. Mówił ci coś o Ekstraklasie, zanim tutaj przyszedłeś?
Na pewno nie próbował mnie zniechęcać! To mój dobry kolega. Rozmawiałem z nim o Pogoni i polskiej lidze. Usłyszałem wiele dobrych rzeczy, nie było żadnego “ale”. Jest Polakiem, żył tutaj, więc wierzyłem mu na słowo. Muszę przyznać, że jego opinie okazały się bardzo istotne. Szkoda tylko, że w Turcji miał problem z grą. Trener nie dawał mu wielu szans.
Słyszałem, że jesteś bardzo spokojny poza boiskiem, ale tureckie realia nie są spokojne.
Jedno i drugie to prawda, ale na Turcję byłem przygotowany. Nie jestem naiwnym i głupim gościem, który idzie gdzieś bez researchu. Uwierz mi, zrelaksowane podejście jest kluczem. Oczywiście to inna kultura i inni ludzie niż standardowi Europejczycy, ale nic mnie nie zszokowało.
Nic? Tam prezydenci wchodzą na boisko i grożą sędziom albo przynajmniej schodzą do szatni i rzucają premie na stół.
Słyszałem o takich rzeczach, ale sam nigdy tego nie doświadczyłem. Nasz prezydent też nigdy nie zszedł do szatni. Był spokojny, a kibice byli ciepli. Może dlatego, że dobrze nam szło? W sumie nie było się do czego przyczepić, bo byliśmy najlepsi w lidze.
Które mistrzostwo smakowało lepiej, w Turcji czy Szwecji?
Chyba to w Szwecji. Wtedy zresztą zagrałem w każdym meczu, byłem ważnym zawodnikiem. Poza tym bardzo ważny był też dla mnie puchar Norwegii z Aalesund, kiedy miałem 18 lat. Wygranie czegoś z klubem z rodzinnego miasteczka to wielka sprawa.
Dlaczego Pogoń Szczecin?
Rozmawiałem z trenerem Gustafssonem, który pokazał mi projekt klubu i styl gry zespołu. Obie kwestie mi się spodobały. Zobaczyłem też, że Pogoń to klub, który bardzo chce wskoczyć na najwyższy poziom w lidze. To tego typu wyzwanie, w którym fajnie uczestniczyć. Ja sam chciałbym nauczyć się czegoś nowego i zdobyć tutaj kolejne trofea. Jestem też blisko domu. To dobra decyzja. Moim marzeniem jest podniesienie jakiegoś pucharu z Pogonią.
Jakie są twoje wrażenia po pierwszym półroczu?
To liga podobna do Championship. Wiele zespołów znajduje się na podobnym poziomie, rywalizacja jest wyrównana. Trudno kogoś zdominować i już widziałem, że teoretycznie gorszy zespół potrafi zabrać nam punkty. Na pewno dobrze się to ogląda z perspektywy kibiców. Spodziewałem się tego wszystkiego, choć przyznam szczerze, że zaskoczyła mnie cała otoczka. Nie sądziłem, że na stadionach będzie aż tylu ludzi.
Gdzie był ten spokojny Fredrik Ulvestad w meczu z Puszczą Niepołomice? Zaliczyłeś dwie szybkie żółte kartki i zjazd do bazy w pierwszej połowie.
To była moja pierwsza czerwona kartka w karierze… Ale jeśli mówimy o boisku, tam mam inną twarz. Mam je dwie. Owszem, jestem bardzo spokojny poza piłką, ale kiedy gram, staję się agresywny. W tamtym meczu miałem wątpliwości do pierwszej żółtej kartki, to był mój pierwszy faul w meczu, a co do drugiej – widziałem po meczu, że była absolutnie zasłużona. Spieprzyłem podanie, próbowałem to jakoś naprawić i wybrałem opcję odbioru 50/50. Niestety wyszło to złe 50. Na szczęście wygraliśmy, a moje zejście może nawet pomogło otworzyć mecz.
Widziałem, że lubisz wspinaczkę górską. Co robisz jeszcze poza piłką?
Zdecydowanie. W rodzinnych stronach w Norwegii mamy mnóstwo terenów do wycieczek i kiedy jest okazja, wychodzimy w góry z braćmi. Zajmuję się też inwestowaniem, ale jestem dopiero na początku tej drogi. Jeszcze za mało wiem, żeby określać się inwestorem. No i dużo czasu zajmuje bycie ojcem. Dzieci dają inną perspektywę na futbol. Pomagają zachować balans i ograniczyć szaleństwo na punkcie piłki. Kiedy zostajesz rodzicem, zaczynasz rozumieć, że twoja osoba i twoje interesy nie są najważniejsze na świecie.
https://twitter.com/WeszloCom/status/1753048230131126514
WIĘCEJ MATERIAŁÓW ZE ZGRUPOWANIA W TURCJI:
- “Twoje nazwisko brzmi znajomo!”, czyli polskie ślady na zimowym obozie w Turcji
- Sztylka: Moje zwolnienie ze Śląska? Zero klasy i profesjonalizmu [WYWIAD]
- Kapuadi: Chcieli mnie złamać, ale nie złamali. Profesjonalizm mam w DNA [WYWIAD]
- Hofmayster: Mój pradziadek zbudował moje miasto, a dziadek przeżył Holokaust [WYWIAD]
- Miłość do Szymańskiego i barwy Stambułu. Z wizytą na Basaksehir – Fenerbahce [REPORTAŻ]
- Durmisi: Na boisku modliłeś się, żeby Messi cię nie zabił [WYWIAD]
Fot. Newspix