– Napisali, że jestem biegaczką “bez mózgu”, obrazili mnie – mówi Kryscina Cimanouska o tym, jak traktują ją białoruskie i rosyjskie media. W ojczyźnie biegaczki wciąż pamiętają o tym, że uciekła z ich kraju w trakcie igrzysk w Tokio. Dziś Cimanouska reprezentuje Polskę, a na mistrzostwach świata w Budapeszcie po raz pierwszy startowała z orzełkiem na piersi, indywidualnie i w sztafecie, z którą zajęła piąte miejsce. – To mój życiowy sukces – twierdzi. Ale opowiada też o nadziei na to, że Białoruś stanie się kiedyś normalna, o rodzinie i babci, która chciała jej przesłać jedzenie, bo myślała, że w Polsce go brakuje.
Jak czujesz się po pierwszych startach z orzełkiem na piersi?
Na razie zmęczona, boli mnie właściwie wszystko. Ale jestem zadowolona z tego, że się tu znalazłam, że biegłam w półfinale na 200 metrów i wywalczyłyśmy piąte miejsce w sztafecie. Przyjechałam, zrobiłam swoje. Może mogłam więcej, ale dałam radę tyle.
Więcej pewnie mogłabyś zrobić, gdyby nie to, że byłaś już roztrenowana?
W głowie byłam już na wakacjach, a potem nagle dostałam informację, że skończono mi karencję i jadę na mistrzostwa świata. Gadaliśmy z trenerem, powiedział, że dobrze, może nie trenowałam, ale warto spróbować. Bo może na tym luzie zrobię życiówkę, zobaczymy. Wyszło, jak wyszło. Wydaje mi się, że trochę tych treningów zabrakło. Ale jak potrenuję normalnie, to powinno być lepiej. I może nawet nie będzie takich problemów zdrowotnych, jakie przydarzyły się mi tu przy okazji półfinału na 200 metrów [chodzi o omdlenie, Kryscinę po biegu zwożono z bieżni na wózku – przyp. red.].
Miałaś takie problemy kiedykolwiek wcześniej?
Nie. Ale już po eliminacjach biegu na 200 metrów czułam się okropnie. Bardzo bolała mnie głowa, czułam, jakby moja skóra była cały czas gorąca, jakbym miała gorączkę. Leżałam cały dzień, okładali mnie lodem i dawali leki. Myślałam, że w ogóle nie pobiegnę w półfinału. Zrobiłam, co mogłam. W ten dzień nie miałam siły na więcej.
Widać było, że coś z tobą jest nie tak. Po biegu eliminacyjnym mówiłaś przecież, że już nie chcesz biegać 23 sekund, a w półfinale zostałaś jednak mocno z tyłu od samego początku.
Tak było. To jest życie. Kiedy byłam na obozie w Karpaczu i wracałam z treningu, to widziałam, że też tam jakaś starsza pani leżała. Też się źle poczuła. Coś takiego może stać się z każdym z nas, nie tylko ze sportowcami na zawodach.
Dla ciebie to piąte miejsce w sztafecie to życiowy sukces?
Tak. Do tej pory miałam tylko medal na mistrzostwach Europy U23, więc to faktycznie życiowy sukces.
Znasz rekordy Polski na 100 i 200 metrów?
Znam na 200. 22.13 s.
W Budapeszcie pobiegłaś najszybciej z jakiejkolwiek Polek od 36 lat – 22.75 s, trzeci wynik w historii polskiej lekkiej atyletyki.
A do tego byłam bliska rekordu Białorusi. On wynosi 22.68 s. Ja się na tym nie skupiam, ale moja babcia chciałaby, żebym pobiła ten rekord. To jej marzenie. Od kiedy tylko zaczęłam biegać, to chciała, żebym pobiła jakiś rekord kraju. Powiedziałam jej, że kiedyś to zrobię. Pewnie, że teraz oni tego nigdzie nie wpiszą, ale dla babci to będzie ważne.
Czy to znaczy, że twojej babci jest trudno z tym, że biegasz jako Polka?
Nie, ona nie chce, żebym biegała dla Białorusi, tylko żebym pobiegła szybciej, niż ten rekord.
Jak w ogóle twoi bliscy patrzą na to, że biegasz teraz dla Polski? Jest to dla nich wszystkich zrozumiałe?
Oni chcieli, żebym ja w ogóle biegała. Nieważne, czy dla Białorusi, Polski czy na przykład Stanów Zjednoczonych. Byle bym była na bieżni i robiła swoje.
Dostajesz teraz wiadomości z Białorusi, choćby od fanów?
Fani piszą, tak. Ale widziałam, że w mediach w Białorusi i Rosji pisali, że źle tu wystartowałam, że miałam ostatnie miejsce w półfinale i lepiej by było, jakbym tu w ogóle nie pojechała. I że nie wiadomo, czemu Polska mnie tu w ogóle wzięła, bo jestem słaba. Nie jest to miłe.
Ja tego nawet nie czytałam, mama mi to powiedziała. Jak to przeczytała, to jej się nie spodobało. Oni tam jeszcze napisali, że jestem biegaczką “bez mózgu”, obrazili mnie. I że byłam trzydziesta na 100 metrów, a w półfinale na 200 byłam ostatnia. To nie jest miłe.
Brzmi jak uliczne obelgi.
Dla mnie nie ma różnicy, co oni tam piszą. Ale dla moich rodziców tak, bo ktoś tam dzwoni i pyta, czemu oni tak napisali. Albo czy naprawdę już nie biegam, bo dużo pisali przez te ostatnie dwa lata, że skończyłam karierę, a jeśli nawet biegam, to gorzej niż dzieci. Do mojej mamy czy babci zawsze ktoś dzwoni i pyta, czy to prawda.
Rozumiem, że oni to piszą specjalnie, by ludzie w to wierzyli. Ale jak masz Internet, to możesz po prostu wpisać moje nazwisko i zobaczyć, że nie biegam jak dzieci i nie skończyłam kariery. Ale jeśli ludzie to czytają i nie myślą… Ja nie mogę do każdego pisać, że to nieprawda i pokazywać mu, jak biegam.
Z rodzicami nie widziałaś się od ponad dwóch lat. Nie mogą tu przyjechać?
Nie, jak tu przyjadą, to po powrocie na Białoruś będą mieli duże problemy.
A przez to, że sama wyjechałaś z Białorusi nie mają?
Na początku przychodzili tam do nich ludzie z policji, pytali, gdzie jestem. Oni powiedzieli, że nie mamy kontaktu. Teraz nie mają.
A nie mogliby tu zostać? Nie dostaliby azylu?
Nie, bo mają problemy zdrowotne i nie mogą pracować. Gdyby tu przyjechali, musiałabym wynająć im mieszkanie, a mam też brata. Ja nie jestem na to gotowa, oni zresztą też. Na razie lepiej niech tam zostaną.
Dlaczego właściwie trafiłaś do Polski? W Tokio to właśnie Polacy powiedzieli, że ci pomogą?
Tam się zgłosiło dużo krajów. Rodzice powiedzieli mi, że muszę sama wybrać. Więc wybrałam Polskę.
Pamiętasz jakie to jeszcze były kraje?
Czechy, Francja, Niemcy, Szwecja i Japonia, która proponowała, żebym została, ale przez 10 lat miałabym nie wyjeżdżać i rodzice też do mnie by nie mogli przyjechać. Mówili, że dostanę jakieś pieniądze, będę mieszkać w apartamencie i wszystko będzie dobrze, ale nie wyobrażałam sobie dziesięciu lat bez swoich bliskich. Generalnie z tych wszystkich opcji Polska od razu spodobała mi się najbardziej. Jest blisko Białorusi i myślałam, że rodzicom będzie łatwiej kiedyś do mnie przyjechać. Znałam też Ewę Swobodę, biegałam z nią przez lata na różnych zawodach. I najważniejsze: siedem lat temu w podróż poślubną z mężem przyjechaliśmy do Polski. Bardzo nam się podobał Gdańsk, a kiedy spacerowaliśmy po Starym Mieście w Warszawie, to żartowaliśmy, że fajnie byłoby tu zamieszkać. Byłam w wielu krajach i nigdzie nie czułam się tak dobrze, jak w Polsce. Teraz mieszkam w Polsce razem z mężem od dwóch lat i jest nam dobrze.
Kryscina Cimanouska na konferencji prasowej po przyjeździe do Polski. Fot. Newspix
Polskiego nauczyłaś się sama?
Chodziłam do szkoły przez sześć miesięcy, na poziom B2. Potem na treningach gadałam z trenerem, prosiłam, żeby jeśli mówię coś nie tak, to mnie poprawiali. Wiem, że jeszcze robię dużo błędów, ale staram się słuchać, jak wszyscy mówią, żeby było lepiej.
Ale chyba nie było wielkich trudności, bo to podobne języki?
Na co dzień używam polskiego, białoruskiego, rosyjskiego i angielskiego. Teraz jest śmiesznie, bo jak gadam po rosyjsku, to czasami używam polskich końcówek. Tak jest nawet kiedy coś piszę, mimo że piszę rosyjskim alfabetem. Jak zaczynałam się uczyć polskiego, to też było trudno, bo na treningach rozmawiałam z trenerem po angielsku, a z mężem w domu po rosyjsku. I do tego chodziłam na polski. W głowie miałam taką mieszankę, że nie wiedziałam, w jakim języku mam z kimś gadać. Z trenerem umówiłam się tak, że odpuszczamy angielski i mówimy po polsku. A jak czegoś nie będę wiedzieć, to powiem po rosyjsku, bo trener trochę rozumie. I on miał mnie poprawiać.
Mąż cię jeszcze trenuje?
Tak, w połowie mąż, w połowie trener.
Jak się odnalazł poza tym wszystkim?
Pracuje. Niedawno otworzył swój biznes, zajmuje się samochodami. Do tego pracował jako trener personalny na siłowni, zresztą ma jeszcze jakichś klientów. Ma też polskie obywatelstwo. Może dostałby nawet, gdyby nie ja. Bo ma polskich przodków.
Kiedy poczułaś się w Polsce w pełni bezpiecznie?
Sześć miesięcy po przyjeździe. Jak już nie miałam ochrony.
To twój pierwszy wyjazd zagraniczny od tego czasu, prawda?
Tak.
W Budapeszcie czujesz się bezpieczna?
Tak, choć ktoś nawet pisał do mnie na Instagramie, żebym uważała, wychodząc z hotelu. Ale ja takie wiadomości po prostu blokuję.
Czyli groźby cały czas się przewijają?
Czasem dostaję.
Jak zareagowałaś, gdy wybuchła wojna w Ukrainie?
Przez pierwsze dni płakałam, bo mam też dużo rodziny w Ukrainie. Moja babcia i mój ojciec są właśnie z Ukrainy. Wiem, że przez kilka dni nie mieliśmy z tą rodziną kontaktu. Nie było wiadomo, co się z nimi dzieje. Moja babcia z jedną przyjaciółką nie miała kontaktu nawet przez trzy miesiące. Dopiero po tym dostała informację, że przyjaciółka żyje i nic się nie stało. Bo ona jest z Mariupola, który został zniszczony. To był trudny moment.
Gdzie mieszka ta część twojej rodziny?
W Kijowie i mniejszych miastach. Ale nie blisko frontu. W Kijowie trochę się działo, choć oni mówili, że nie jest normalnie, ale też nie jest aż tak źle. Zostali tam.
W wojnie giną sportowcy z Ukrainy, niszczona jest infrastruktura sportowa. Toczy się dyskusja, czy sportowcy z Rosji i Białorusi powinni być dopuszczeni do startów.
Ja już wiele razy o tym mówiłam. Widziałam wywiady rosyjskich i białoruskich sportowców, którzy popierają wojnę. Nie chciałabym być z nimi na jednej bieżni. Nie wiem, jak można tak mówić i powtarzać, że ta wojna jest dobra, że trzeba było tak zrobić, że ktoś powinien zginąć. Dla mnie to jest niemożliwe. Nigdy nie mogłabym czegoś takiego powiedzieć. Nie chciałabym z nimi biegać, mieszkać w jednym hotelu czy w ogóle widzieć gdzieś w pobliżu. W Białorusi też mamy wielu sportowców, którzy popierają wojnę czy Łukaszenkę. Sport to nie polityka, ale jednak to ważny temat, choć trudny. Decyzję musi podjąć World Athletics. Ja w każdym razie nie chciałabym z kimś takim biegać.
A sportowcy z Białorusi mają problemy, jeśli nie popierają Łukaszenki? Do Polski przeniosła się na przykład Karyna Kazłouska – łuczniczka, która w Tokio była czwarta drużynowo. Mówiła, że cały czas rzucano jej kłody pod nogi, nie pozwalano trenować.
U mnie też tak było przed igrzyskami. Miałam trenera z Austrii, ale nie mogłam do niego jechać. Na treningi chodził ze mną mąż, on mi pomagał, a oni mu tego zabronili. Powiedzieli, żebym trenowała sama. A jak mogę trenować sama, jak mam jechać na igrzyska olimpijskie? To nie jest normalne. Robili wiele, żebym czuła się dziwnie.
Dlaczego działacze z Białorusi utrudniali ci treningi?
W 2020 roku byłam na protestach. Starałam się nie pokazywać, że na nich jestem, ale i tak wyszło. Do tego przyjeżdżał do nas minister sportu i coś tam mu powiedziałam. Dodał mnie potem na taką “black listę”. Mówili mi, że na niej jestem. Ja i jeszcze wielu innych zawodników.
Ciekawe, że byłaś na takiej liście, a mimo wszystko pojechałaś na igrzyska.
Oni mówili, że nie pojadę! Bo coś powiedziałam, byłam na tych protestach. Mówili, że nie pojadę i nie pojadę, a w końcu pojechałam. (śmiech) Sama byłam zdziwiona.
Odzywają się do ciebie inni sportowcy z Białorusi?
Wszystkich zablokowałam, nie chcę tego kontaktu.
Nie piszą z prośbą o pomoc?
Pisały te osoby, które najpierw mówiły o mnie złe rzeczy. Potem prosiły mnie o pomoc. Dlatego ich zablokowałam.
A wierzysz, że Białoruś stanie się jeszcze normalnym krajem?
Mam nadzieję.
Ludzie chcą zmienić władze, są zdeterminowani?
Wydaje mi się, że ci, którzy tam zostali – nie. Rozmawiałam z osobami, które jeżdżą na Białoruś regularnie, mówili mi, że tam jest dziwnie. Ludzie powtarzają, że jest tam dobrze, nie ma wojny, że mają najlepszego prezydenta.
SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ
Skąd więc wiara, że to się zmieni?
Nie może tak być przez całe życie, po prostu.
A młodzi ludzie z Białorusi, którzy wyjeżdżają za granicę, widzą, że to dwa zupełnie inne światy?
Widzą, ale wielu z nich już nie mieszka w Białorusi. W ostatnich dwóch latach wyjechało jakieś 200 tysięcy osób i to tych normalnych. A ci, co tam zostali, to trudny temat. Jak mówiłam, że oni piszą, że skończyłam karierę, nie biegam i nie mam wyników – to tak piszą właściwie o wszystkim.
Kiedyś zadzwoniła do mnie babcia i spytała, czy wysłać mi jedzenie, czy może czegoś potrzebuję. A ja pytam: dlaczego? Na co ona, że oglądała telewizję i w niej mówili, że w Polsce nie ma jedzenia, nic nie ma. W sklepach pusto. I czy chcę, żeby coś mi wysłała. Poszłam wtedy do sklepu i zrobiłam jej zdjęcie i nagrania, żeby zobaczyła, że wszystko jest w porządku. Naprawdę myślała, że tak jest, że nie ma jedzenia. Zrobiłam jej zdjęcia, że mam jedzenie w domu, że jest w sklepach. Wtedy się uspokoiła.
A mówią na Białorusi cokolwiek więcej o mistrzostwach świata poza tym, że o tobie? Skoro nie mają w Budapeszcie swoich sportowców?
Ja się staram na te informacje nie patrzyć, ale babcia i mama mi opowiadają. Ale tak, mówią. Bo wiem, że przy okazji eliminacji na 200 metrów pokazali wszystkie biegi poza moim. Po swoim biegu dostałam wiadomość od babci, czy ja w ogóle wystartowałam. To spytałam dlaczego miałabym nie biegać i mówię, że weszłam do półfinału. Okazało się, że oni o tym nie powiedzieli.
Z czasem łatwiej ci się to ignoruje?
Już tego nie przeżywam. Ale moi rodzice tak. Ja już im powtarzam, żeby mi nawet nie mówili, co tam jest o mnie pisane, bo nie chcę tego wiedzieć. Może powinni przepracować to z psychologiem, nie wiem.
Reprezentujesz Polskę, ale Białoruś chyba nadal jest w twoim sercu, prawda?
Białoruś jako kraj – tak. Na pewno nie prezydent, nie to wszystko, co się tam teraz dzieje. Tylko jako kraj. Tam się urodziłam. Ale wydaje mi się, że nie będę miała nawet białoruskiego obywatelstwa.
Odbiorą ci?
Tak.
Gdy opowiadasz to dziennikarzom z całego świata, to są tym wszystkim zaskoczeni?
Czasami są w szoku. Tak myślę. Mamy przecież 2023 roku, żeby tak nadal było, no to… nienormalnie, nie?
ROZMAWIAŁ I NOTOWAŁ:
Fot. Newspix
Czytaj też:
- “Wydaje ci się, że jesteś nadczłowiekiem. A potem potrzebujesz pomocy, by iść do toalety”
- Piotr Lisek: “Wiem, że daję kibicom radość. A to jest w sporcie najważniejsze”
- “Trzeba mieć twarde cztery litery”. Kasia Zdziebło o swoich problemach
- Dobra taktyka, spokój i środek na komary. Marek Rożej, trener Natalii Kaczmarek o srebrze MŚ