Reklama

Piotr Lisek: Wiem, że daję kibicom radość. A to jest w sporcie najważniejsze

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

26 sierpnia 2023, 14:51 • 15 min czytania 1 komentarz

Piotr Lisek w zeszłym roku przeżywał jeden z gorszych sezonów w karierze, a na mistrzostwach świata nie wszedł do finału. W tym jednak wrócił na wysoki poziom, a już dziś od 19:05 w Budapeszcie będzie walczyć o kolejny medal wielkiej imprezy. W rozmowie z Weszło opowiada o tym, że cieszy go uznanie Armanda Duplantisa. O hejcie, na który sam jest uodporniony, ale wie, że dotyka sportowców. O tym, że kibice często mają nieco zakrzywioną skalę oczekiwań. No i o tym, ile trzeba będzie skoczyć, by powalczyć o medale.

Piotr Lisek: Wiem, że daję kibicom radość. A to jest w sporcie najważniejsze

SEBASTIAN WARZECHA: W czasie kwalifikacji miałeś specjalną chłodzącą kamizelkę, ale nie wystarczyła na długo. A przecież w sobotę – w czasie finału – ma być nawet cieplej. Jak radzisz sobie z tym upałem? Sam mam wrażenie, że w momencie, gdy dochodzę na stadion, powinienem wrócić do hotelu i się przebrać.

PIOTR LISEK: Ja też. (śmiech) Jestem gościem, który się dość mocno poci, ale wychodzę z założenia, że wszyscy mamy równe warunki. Nie za bardzo jest na co narzekać, bo niby jesteśmy tu w pracy, ale też czerpiemy z tego skakania przyjemność. Cieszę się tym, że mogę reprezentować Polskę. Na takich mistrzostwach po prostu trzeba działać, nieważne jakie są warunki. Wielu zawodników na to narzeka, ja nie będę, bo wszyscy mamy tę pogodę taką samą. Choć jasne, że to nie ułatwia skakania.

Ale pewnie się cieszysz, że finał będzie wieczorem.

Reklama

Wiadomo, że tak. Lepiej dla nas wszystkich. Ale w skoku o tyczce czołówka jest tak silna i mocna, że pogoda nie ma znaczenia.

Niespodziewanie do finału wszedł Robert Sobera…

Tak, choć nie ukrywam, że Robsona widziałem ostatnio na różnych zawodach i z rozmów wynikało, że jest na dobrej drodze. Cieszę się, że odpalił petardę w najważniejszym momencie sezonu. Bo to jest istotne, by jak najwyżej skakać na mistrzostwach świata czy igrzyskach olimpijskich, a nie pobocznych mityngach. Mam nadzieję, że i mi się uda. Cieszę się, że Robert jest w finale, bo nasze konkursy trwają często bardzo długo. Fajnie będzie z kimś rozluźnić tę atmosferę.

Zastanawiałem się właśnie, czy to dodatkowo pomaga. Bo wy, tyczkarze, w ogóle jesteście grupą, która dużo ze sobą rozmawia.

Tak, często żartujemy sobie w trakcie konkursów.

SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ

Reklama

Ale jak obok jest ktoś z kadry to nawet lepiej?

Jest to na pewno bardziej budujące. W sumie jestem do tego przyzwyczajony, bo często byliśmy w dwójkę czy trójkę w finałach mistrzostw. Od jakiegoś czasu się to dopiero zmieniło i wchodziłem do tych finałów sam. Fajnie, że teraz wraca to do normy.

Macie stosunkowo długą przerwę – kwalifikacje były w środę w sesji porannej, finał będzie w sobotę w wieczornej. Czy to jakoś zmienia przygotowania?

Nie, nie zmienia. Nawet fajnie, że jest tak długa przerwa. Mnie dużo kosztowały te kwalifikacje, organizm był wypłukany z tych mikro- i makroelementów przez wysiłek. Na pewno nie ma czasu na to, by coś jeszcze zrobić przez te kilka dni. Robota była wykonana wcześniej, teraz liczymy po prostu na wykorzystanie tej formy. Nie dorobimy nagle tych centymetrów. Teraz raczej odpoczynek i rozruch.

Ile trzeba będzie skakać na medal? Nie pytam nawet o złoto, bo jest w końcu Armand Duplantis…

Wiadomo, że wszyscy są do pokonania, bo to sport i wszystko może się wydarzyć. Ale jeśli ktoś chce myśleć o wskoczeniu na podium, to trzeba będzie skoczyć jakieś 5.85 m. Zaznaczmy, że mamy wysokości takie jak 5.55, 5.75, 5.85 i 5.90 m. Skoczenie w pierwszej próbie 5.85 m to może być naprawdę dobry krok, by myśleć o czołowych miejscach.

Jakiś czas temu mówiłeś w TVP Sport, że wierzysz, że stać cię jeszcze na to, by znów skakać sześć metrów. 

Nie wiem, czy wierzę, czy nie, ale na to wskazują po prostu tyczki. To jest u nas najlepszy współczynnik. Jeśli nie bierzesz odpowiednio twardej tyczki, która wyrzuci cię na taką wysokość, to wiadomo, że tyle nie skoczysz. Po prostu jest to ograniczone prawami fizyki. Ja na szczęście w tym sezonie skaczę na tyczkach, na których skoczyłem w przeszłości sześć metrów. Fizycznie jestem w stanie to zrobić. Pytanie, czy to się uda. Nie jest to łatwe, bo taki skok musiałby wyjść perfekcyjnie. Ale nie myślę o sześciu metrach. Mój mindset jest taki, by skakać dobrze, poprawnie. A sześć metrów? To wyniki historyczne. Ja wiem, że perspektywa jest nieco zakrzywiona przez Mondo, bo wszystkim nam się wydaje, że sześć metrów to nagle jest nic. Ale nie oszukujmy się – 5.80 m to już są świetne wyniki, a sześć metrów to rezultaty historyczne.

Podobnie o tym mindsecie mówił Wojciech Nowicki po medalu – że chciał po prostu oddawać dobre technicznie rzuty, z których byłby zadowolony. A czy dałoby to pierwsze, drugie czy nawet ósme miejsce, to już nieważne. Czyli też tak masz?

Dokładnie tak. Miałem dwie zrzutki w tych eliminacjach – na 5.55 i 5.75 m. Ja tam źle zrobiłem całą ewolucję skoku, to był problem tych moich potknięć. Jeśli wszystko jest wykonane po drodze dobrze, to możemy liczyć na dobre, wysokie skakanie.

Takie skakanie bez zrzutek jest trudne. Co zrobić, żeby było czysto?

Tak się nie da. Wiadomo, że każdy z nas chciałby skakać czysto, ale jak zrzucimy na przykład na 5.55 m to nie dlatego, że w tym skoku nam się nie chciało aż tak mocno, jak potem. (śmiech) To 5.85 m bez zrzutek to była sugestia, ten konkurs może się jednak ułożyć zupełnie inaczej. To tylko spekulacje.

Wyobrażasz sobie, że trzeba będzie skoczyć nawet sześć metrów, żeby stanąć na podium?

Myślę, że tak. Na mistrzostwach Europy w Berlinie skoczyłem 5.90 m w pierwszej próbie i byłem czwarty, a chłopaki rozstrzygali złoto na wysokości 6.05 m.

Poziom skoku o tyczce urósł ostatnio niesamowicie. Na tych mistrzostwach nie ma przecież wielu świetnych tyczkarzy – choćby Sama Kendricksa.

Są konkurencje, w których ten poziom jest bardzo wysoki, a są takie, gdzie panuje lekka posucha i niektórzy na tym jadą dłużej lub krócej. Nie ma co nikogo obwiniać, że poziom jest taki, a nie inny. Trzeba się odnaleźć w danej sytuacji. A że nie ma Sama? Trzeba było wybrać jakieś reguły dotyczące wybrania składu Amerykanów na mistrzostwa. Minimum na mistrzostwa miało u nich zaliczone siedem osób. Trudno w takiej sytuacji powiedzieć: „Sam jedzie, bo jest Samem, tak samo KC Lightfoot jedzie, bo to KC Lightfoot”.

No tak, jego też zabraknie. A miał przecież drugi wynik na listach. 6.07 m, jeśli się nie mylę? 

Jakoś tak, nie pamiętam już dokładnie. Już mi się o nim trochę zapomniało, już się skończył! (śmiech) Żartuję, oczywiście. Te kwalifikacje są brutalne, ale to równocześnie bardzo uczciwy system.

Kogo więc jeszcze widzisz tutaj w walce o podium? Pewnie powiesz, że każdy może tam wejść, bo to sport…

W sumie to nie, bo ze statystyk widzimy jednak, jakie wyniki osiągali ludzie w tym sezonie.

Na srebro najczęściej typowani są chyba Ernest Obiena i Chris Nilsen?

Tak. Oni i Armand to taka trójka medalistów, która powinna tam stanąć według naszych spekulacji. Potem są jeszcze z dwie-trzy osoby i któraś na pewno wypali. Jak nie jedna, to druga albo trzecia. Dlatego ten konkurs będzie tak emocjonujący, bo powinna być walka. Może nie o pierwsze miejsce, ale zawsze walka.

Niedawno wrzucałeś statystykę na Twittera… [w tym momencie przerywa nam kelnerka – przyp. red.]

Smacznego! Mam nadzieję, że to ujmiemy! Właśnie przyszło ciacho czekoladowe! Mam nadzieję, że się najesz.

Postaram się, ale już po wywiadzie. (śmiech) Wracając do statystyki – chodziło o to, że jesteś pierwszym skoczkiem z Polski, który po trzydziestym roku życia przeskoczył 5.80 m. Czujesz w ogóle, że masz już te te trzy dyszki na karku?

Nie, właśnie nie! W ogóle się nie czuję na te trzy dychy.

Czyli zdziwiłeś się nie tym, że skoczyłeś 5.80 m, a tym, że masz 31 lat? 

(śmiech) Mam już tak, że przyjeżdżam na kadrę, zawody czy zgrupowania i nie poznaję wszystkich twarzy. Pamiętam, jak w Goeteborgu byłem z Robertem na halowych mistrzostwach Europy i byłem najmłodszym członkiem kadry. Teraz nie jestem jeszcze najstarszy, ale jestem w gronie starszych osób. I dziwnie się z tym czuję, bo się za trzydziestolatka nie uważam.

Pytam też o to, bo twoje poprzednie sezony nie były najlepsze. Czułeś wtedy trochę zmęczenia tyczką?

Nie, na szczęście nie przeżywam takiego wypalenia. I jeśli chodzi o ten sezon 2022, bo głównie o nim mówimy, to spadek formy po ośmiu latach obecności w czołówce musiał nastąpić. Mam nadzieję, że jest już po nim i teraz będziemy się na powrót w tej czołówce trzymać.

Zmieniałeś coś, żeby z tego spadku formy wyjść?

Ten spadek formy wyszedł tak… kurczę, nawet trudno o tym mówić, bo trochę wiemy dlaczego, a trochę nie wiemy. Za dużo w każdym razie nie zmienialiśmy. Widać tak musiało być, musiałem wyciągnąć lekcję, poukładać sobie niektóre rzeczy w głowie. Ten trening był dobry, bo sprawdzał się przez wiele lat. Więc nie zmienialiśmy dużo, raczej po prostu dostosowujemy go do tego, ile mam lat i jak się czuję zdrowotnie. A pod tym względem czuję się, jakby miał 18 lat, więc – odpukać – jest spoko.

To jak Cristiano Ronaldo! On też był dobrze po trzydziestce, a wszędzie się rozpisywano, że jego biologiczny wiek wskazuje na dużo mniej. 

(śmiech) No to ja tak samo!

Ale jak już wyciągać pozytywy z tego spadku formy, to chyba był na to jeden z najlepszych momentów? Za rok przecież igrzyska, teraz forma ci już rośnie – zresztą bardzo harmonijnie. Zdarzały się wpadki, ale poza tym było w tym sezonie naprawdę dobrze.

Jasne, to jest sport. Wiele zależy od dnia, samopoczucia, pogody… Nasza sporty jest podporządkowany imprezom mistrzowskim i zawsze staramy się, żeby ten szczyt formy był właśnie na tę imprezę docelową.

Skoro wspomniałem o wpadkach: co się działo na mistrzostwach Polski? Bo one u fanów wzbudziły nieco niepokoju. Tam skoczyłeś tylko 5.46 m. 

Najprostsza odpowiedź brzmi: naddyspozycja. Nie tyle możesz przygotować się tak, że robisz na maksa i jest super, bo musisz dobrać tyczkę do swoich umiejętności, prędkości i siły. Ja byłem za mocny na tyczkę, od której zaczynałem. Zderzyliśmy się z takim: „o, naprawdę jest dobrze”. Nie nadążyliśmy za moją formą . Na następnych mityngach skoczyłem już 5.82 i 5.87 m, a to pokazywało, że było naprawdę dobrze.

Czyli teraz też powinno. Ale chciałem zapytać o coś innego: oglądałeś konkurs tyczki kobiet na tych mistrzostwach świata?

Oczywiście.

Skakanie tam stało na wysokim poziomie. Więc pytam: czy rozbieg, albo w ogóle stadion w Budapeszcie sprzyjają osiąganiu niezłych wysokości?

Myślę, że stadion sprzyja. Choć, skoro mowa o konkursie kobiet, to nie ukrywam, że nieco gryzie się to z moim wyobrażeniem o sporcie to dzielenie pierwszych miejsc [w konkursie kobiet dwie najlepsze zawodniczki osiągnęły takie same rezultaty i zdecydowały podzielić się złotem – przyp. red.]. Wiem, że Gianmarco Tamberi i Mutaz Barszim zrobili to w Tokio, ale oni są przyjaciółmi, to było coś innego. Tutaj dziewczyny skakały dalej, zrzuciły, myślałem, że zakończy się dogrywką i będzie to jeszcze bardziej ekscytujące. Ale trzeba przyznać, że obie były świetnie przygotowane, bardzo dobrze się to oglądało i do samego końca był to konkurs na poziomie. Ale ja bym chyba w takiej sytuacji dążył do dogrywki.

Nawet jakbyś miał w niej walczyć z Mondo Duplantisem?

Chyba tak. Wiadomo, że Mondo jest lepszy, jest poziom wyżej. Ale jeśli kiedykolwiek miałaby mi się przytrafić taka sytuacja, to walczyłbym do końca. Po to jest ten sport, po to się nim emocjonujemy, żeby wyłonić najlepszego na dany moment.

Z drugiej strony – pół żartem, pół serio – cieszyliśmy się, jak Ewę Swobodę przywrócono do finału po proteście…

Tak, ale to był zupełnie inny case. Ewa walczyła do końca i wybiegała sobie to miejsce. Myślę, że my w ogóle jako naród jesteśmy dużymi walczakami. Nie wiem, czy to kwestia historyczna i nas tak nauczono, czy mamy taką mentalność, ale to mi się podoba. Ja się w tym dobrze odnajduję.

Czyli możemy oczekiwać walki do samego końca.

Taką mam nadzieję. Trudno mi zawsze mówić, że „a, skoczę tyle i tyle” czy że będę najlepszy. To jest takie czcze gadanie. Ja będę robił co w mojej mocy, by skakać jak najwyżej, nawet jeśli wam się wydaje, że mogłem wyżej, to to było moje sto procent. Ja jestem na tych mistrzostwach przygotowany bardzo dobrze i nie mam sobie nic do zarzucenia w tej kwestii. Tak się staram zawsze przyjeżdżać na imprezę docelową. Swoje wcześniej zrobiłem, teraz pozostaje liczyć, że uda się to wykorzystać na imprezie docelowej.

A oglądasz też na tych mistrzostwach inne konkurencje?

No jasne, że tak.

To akurat wczoraj [rozmawialiśmy dzień po srebrze Natalii Kaczmarek – przyp. red.] był chyba ku temu najlepszy dzień.

Tak jest. Oglądam, kibicuję, strasznie się cieszę. Jestem dość dużym patriotą, zawsze trzymam kciuki za Polaków. Myślę, że sport mimo że jest tylko rozrywką, to jest rozrywką potrzebną. Bo jest budujący i daje nam wszystkim siłę do egzystowania.

CZYTAJ TEŻ: DOBRA TAKTYKA, SPOKÓJ I ŚRODEK NA KOMARY. MAREK ROŻEJ, TRENER NATALII KACZMAREK O SREBRZE MŚ

Mówiłeś, że przede wszystkim zależy ci na dobrych skokach. Ale w kontekście reszty kariery ustalasz sobie jeszcze jakieś cele? Podejrzewam, że jednym z nich może być medal igrzysk.

Jasne, to w końcu jeden z nielicznych medali, których brakuje mi w mojej „dyskografii”. Na ogół cieszę się jednak tym, że mogę wejść do finału i rywalizować z najlepszymi. To daje mi dużo radości, a czuję, że wam z kolei daję emocje. Po to obserwujemy ten sport. A cele? Walka o medale, po prostu.

Mondo Duplantis mówił w „Przeglądzie Sportowym”, że jak zakończysz karierę – choć skoro czujesz się na 18 lat, to do tego pewnie daleko – będziesz prawdziwą legendą tego sportu. Jak reagujesz na takie słowa?

Widziałem tę rozmowę. Cieszę się, że ma takie spostrzeżenie na mój temat. Od kiedy tylko zaczęliśmy spotykać się na skoczni, trzymaliśmy się razem, lubimy sobie pożartować i dobrze czujemy się w swoim towarzystwie. Fajnie, że tak o mnie mówi. Bo pewnie niewielu z kibiców i czytelników zdaje sobie sprawę z tego, ile Piotr Lisek przywiózł tych medali z różnych imprez. Mam ich natrzaskanych sporo i przez to często jestem przedstawiany jako „wicemistrz świata” albo „rekordzista Polski” czy „sześciometrowiec”, a łącznie tych medali mam aż dziesięć. Często się temu nieco umniejsza, bo wrzuca się do jednego worka na przykład z medalami mistrzostw Polski innych zawodników.

Wiem, że wiedzieliście o talencie Mondo na długo przed tym, jak zaczął skakać z wami, ale czy miałeś taki moment, gdy najpierw myślałeś sobie, że wchodzi młody, nowy skoczek, a po chwili orientowałeś się, że już skacze na równi czy nawet wyżej od was? Że to wszystko stało się niezwykle szybko?

Raczej nie, właśnie dlatego, że o nim wiedzieliśmy. Nie zaskoczył nas tym. Bardziej zaskakuje to, że potrafi utrzymać tę swoją formę i że aż tak wysoko zaszedł. Bo że będzie dobry – wiedzieliśmy. Ale myślę, że jeszcze dużo przed nim. Widać, że on też się tym bawi. Nie wychodzi z założenia, że musi skakać, bo jest w tym dobry. Ma taki „surferski” styl.

Kiedy sam wchodziłeś do światowej czołówki, to też patrzyłeś na starszych zawodników i mówiłeś sobie: „o, ten będzie legendą”? Bo między tobą a Mondo to właściwie – mogę tak powiedzieć? – całe tyczkarskie pokolenie różnicy.

W ogóle to ja myślę, że Mondo był trochę miły w tej wypowiedzi. Nie wiadomo w końcu, jaki będzie mój odbiór w Polsce po skończeniu kariery. Wiadomo, że osłuchaliśmy się trochę tego mojego nazwiska. Nie obrażam się też, jak mówisz, że jest to tyczkarskie pokolenie różnicy, bo przeżyłem nawet nie jedno, a zaczyna mi się chyba drugie! Tych młodziaków, co skaczą wysoko, jest naprawdę dużo. Często muszę nadrabiać znajomości. I faktycznie, ja przeżyłem te stare wygi, jak Malte Mohr, jak Bjoern Otto, czyli sześciometrowiec z Niemiec, jak Renaud Lavillenie, którego jednak nie skreślam, bo myślę, że wróci i nadal będzie z nami rywalizować. To taka moja stara paczka, potem przyszła nieco młodsza, później Mondo, a teraz jest jeszcze kolejna. Trochę już jestem na tym rynku. (śmiech)

Pewnie przydałoby się, żeby ktoś z Polski doszedł do tego grona.

Mam nadzieję, że Michał Gawenda jest na dobrej drodze.

Oby, bo trochę patrzy się u nas na to pod tym kątem, że w kobiecej tyczce były Ania Rogowska i Monika Pyrek, a na kolejne zawodniczki, które by tak skakały, nadal czekamy i nikt nie chciałby, żeby u was za kilka lat było podobnie. Paweł Wojciechowski już przecież ogłosił, że po igrzyskach w Paryżu skończy karierę…

Mam nadzieję, że Paweł tylko tak powiedział i jeszcze zobaczymy go skaczącego wysoko. Wiadomo, że to trudne momenty dla zawodnika, gdy nie wchodzi się do finału. Ja to przeżyłem w Eugene, co prawda nie miałem myśli o skończeniu kariery, ale wiem, jak on się teraz czuje i to na pewno nie jest łatwe, poukładać sobie to wszystko w głowie.

Myślę, że nie zdajemy sobie sprawy, jak trudno jest wskoczyć na światowy poziom. A jeśli chcesz istnieć w świadomości kibica, który niekoniecznie interesuje się lekkoatletyką na co dzień, to trzeba być dość dobrym, rywalizować z najlepszymi. Wielu patrzy z perspektywy takiej, że po Monice czy Ani nie było dziewczyn skaczących, a przecież zdarzały się takie, które skakały 4.40 m, ale o nich słyszało się mniej, bo nie skakały na aż takim poziomie. A to nie jest tak łatwe. Często potrzeba kilku lat, by kibice dostrzegli dane nazwisko.

Nawet po biegu Ewy Swobody było nieco komentarzy, że „czym tu się jarać, skoro nie stanęła na podium”. A to przecież pierwsza Polka w finale setki na mistrzostwach świata. Oczywiście, więcej pewnie było pozytywnych opinii, ale jednak to postrzeganie chyba – jak mówisz – bywa zakłócone.

My, sportowcy, znaleźliśmy się w nowej erze. Ja jeszcze pamiętam starsze czasy, gdy Internet nie wchodził tak mocno w nasze sportowe życie. Musimy się nauczyć radzić z hejtem, który jest teraz rozpowszechniony i coraz częściej nas dotyka. Łatwo jest napisać zza monitora proste słowa, o których osoba, które je pisze, zapomina za dwie minuty i scrolluje dalej. A nas to dotyka. To nowy rodzaj presji, z którą kolejna generacja sportowców musi sobie poradzić. Jak odchodzą problemy z dietą w sporcie czy świadomością treningu – bo wiedza na ten temat się znacząco zwiększyła – to teraz pojawił się hejt.

Wiem, że ty sam czytasz komentarze w social mediach.

Tak, czytam, ale nigdy nie reagowałem źle na hejt. Uważam, że każdy ma prawo wypowiedzieć swoje zdanie. Fajnie, jeśli to niepochlebne zdanie jest konstruktywne, wtedy łatwiej je przełknąć.

Jest różnica między hejtem a krytyką.

Dokładnie. Niemniej ja jestem już uodporniony. Wokół mojej postaci jest dużo albo bardzo negatywnych, albo bardzo pozytywnych odbiorów. Jakoś brakuje pośrednich.

Pozostaje liczyć, że po finale będzie pozytywnie.

Tak jest. W ogóle bardzo dziękuję wszystkim swoim kibicom, bo tworzymy dużą społeczność.

Zdradźmy zresztą, że jak tu wszedłeś na wywiad, to jeszcze zanim zaczęliśmy gadać, musiałeś cyknąć fotkę z kibicami.

(śmiech) Tak, dlatego chciałem podziękować tym osobom, które są ze mną na dobre i na złe. Bo jest ich dużo. To jest ważne, bo ja wiem, że daję wam wszystkim radość. A to jest w tym sporcie, tej pracy naprawdę ważne.

 

 

 

Fot. Newspix

Czytaj też:

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

1 komentarz

Loading...