Co złego może się stać, gdy grasz z ostatnim zespołem w tabeli, rozbitym kontuzjami i prowadzisz 1:0? Niewiele, jeśli masz chłodną głowę i potrafisz zapanować nad tym, co dzieje się na boisku. Mówimy jednak o defensywie Legii Warszawa. Formacji, która ostatnimi czasy realizuje swoją nową pasję: gotowanie bigosu.
Kilka dni po tym, jak Legia postanowiła odstawić w Wiedniu takie wesołe miasteczko, że nawet Prater wyglądał przy tym jak wiejski festyn, ekipa Kosty Runjaicia była o krok od podarowania punktów Koronie Kielce. Była 74. minuta gry, gdy Mateusz Czyżycki bardzo łatwo uciekł Arturowi Jędrzejczykowi samym przyjęciem piłki. Stoper postanowił nie przebierać w środkach i po prostu powalił rywala chwytem rodem z mat i klatek.
Pech kapitana Legii Warszawa polegał jednak na tym, że już w pierwszej części spotkania złapał “żółtko”, więc ta lekkomyślna decyzja zaowocowała osłabieniem swojej drużyny. Akurat w momencie, gdy zdecydowanie bardziej przydałby się jej spokój i gol zamykający mecz.
Domino ruszyło, parę chwil później Nono posłał dłuższe podanie, Adrian Dalmau dopadł do zgrane w pole karne piłki i wylądował na ziemi po wślizgu Rafała Augustyniaka. Damian Sylwestrzak wskazał na “wapno”, legioniści czuli się już jak w tym memie, w którym przed oczami latają myśliwce i wojskowe helikoptery.
Wtedy jednak VAR podpowiedział arbitrowi, że Hiszpan znalazł się na spalonym. Nieznacznym, ale wystarczającym, żeby uratować skórę wesołej defensywie Legii.
Legia Warszawa – Korona Kielce. Makana Baku z wisienką na torcie dobrej formy
Korona się rozochociła i zaczęła szukać swoich szans, gospodarze zdołali jednak przetrwać to chwilowe oblężenie. W dodatku bez większych problemów, bo Kacper Tobiasz nie musiał się specjalnie wysilać. Nawet gdy w akcji gubił się Yuri Ribeiro, nawet gdy na alibi grał Lindsay Rose, kielczanie dogodnych okazji sobie nie stworzyli. Koniec końców zwycięstwo Legii Warszawa jest jak najbardziej zasłużone, bo mniej więcej przez godzinę to ona dominowała na boisku.
W poprzeczkę po strzale z dystansu trafił Maciej Rosołek.
Xavier Dziekoński musiał wykazać się refleksem po ekwilibrystycznym uderzeniu Tomasa Pekharta z powietrza.
Celnie i kąśliwie uderzał Ernest Muci.
To wszystko sytuacje, które mogły przynieść bramkę, a przecież coś do siatki Korony i tak wpadło. Makana Baku podsumował swoją ewidentną zwyżkę formy, wykorzystując niepewność duetu kieleckich obrońców. Dominick Zator wybił piłkę mniej więcej na jedenasty metr, Kyryło Petrow próbował jeszcze ratować sytuację, ale gdy mógł powalczyć z Niemcem o piłkę, trochę się wycofał i wahadłowy Legii bez problemu ją opanował, a potem umieścił w siatce.
Nie, nie był to mecz porywający, nie była to zupełna dominacja, jednak śmiemy twierdzić, że bez czerwonej kartki Jędrzejczyka Korona na Łazienkowskiej 3 by nie pohasała.
Korona Kielce musi łatać skład
Inna rzecz, że specjalnie nas to nie dziwi. W Kielcach ostatnio pomór jak w trakcie średniowiecznej epidemii. Więzadła zerwał Jakub Łukowski, najlepszy strzelec Korony z poprzedniego sezonu. Niedostępny nadal jest Piotr Malarczyk, a tuż przed meczem wypadł także Miłosz Trojak. W dodatku Marius Briceag gra na własną odpowiedzialność, bo zmaga się z kontuzją kostki. Gdyby nie to, że do treningów wrócił Petrow, trener Kamil Kuzera miałby naprawdę spory problem z zestawieniem składu.
– Od początku sezonu łatamy – przyznał na pomeczowej konferencji prasowej szkoleniowiec gości.
Efekty tych perturbacji zdrowotno-kadrowych odzwierciedla tabela. Korona Kielce, która w tabeli za rundę wiosenną była gorsza jedynie od czołowej czwórki i Piasta Gliwice, obecnie puka w dno od spodu. Lepsze czasy dla ekipy Kuzery pewnie jeszcze nadejdą, wszak nawet strata do bezpiecznej pozycji jest obecnie niewielka. W ramach ostrożności zalecamy jednak odprawienie jakichś rytuałów, albo piątkę więcej na tacę, bo jeśli fatum od Korony się odwróci, sprawy mogą się mocno skomplikować.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- „Wizerunek klubu szorował po dnie”. Dyrektor ds. komunikacji szczerze o Śląsku
- Jagiellonia wyciska maksa, Ruch wręcz przeciwnie
- Rakowowi po cypryjskim piekle trafił się ekstraklasowy spacerek
fot. FotoPyK