W serialu Canal+ o Widzewie jest taki fragment, w którym ówczesny prezes Dróżdż przyznaje, że gdyby nie gol Kuna w meczu z Miedzią, to trener Niedźwiedź straciłby robotę. Czy gdyby teraz kręcono drugi sezon tego serialu, to podobnie ktoś z władz klubu mógłby powiedzieć o trafieniu Sancheza w Zabrzu? Czort wie. Ale Widzew na przestrzeni tygodnia nieco odkuł się punktowo.
Zwolennik Niedźwiedzia może powiedzieć – spójrzcie na tabelę, Widzew na piątym miejscu po tym starciu, z punktami nie ma tragedii. Ale nie bądźmy naiwni. Nikt od Widzewa cudów nie oczekuje. A niestety gra wygląda tak, jak dziś w Zabrzu. W sumie mamy wrażenie, że spotkały się dziś dwie ekipy, które już kilkukrotnie grały mecze spod znaku “mogliśmy przegrać, zremisować lub wygrać – o rezultacie decydował czynnik farta”.
Ale dość o posadzie Niedźwiedzia. Póki co to tylko spekulacje. To trzeba usiąść, na spokojnie, a nie tak na gorąco. Jeszcze przyjdzie czas rozliczeń i analiz.
Co nas dziś najbardziej ciekawiło przed meczem Górnika z Widzewem? W sumie nie “co”, a “kto”. Adrian Kapralik. Gość wykręcił double-double w poprzednim sezonie w Żylinie. Teraz zaczął sezon od dwóch goli w pucharach, od gola w lidze. Ale Słowacy chcieli go wypożyczyć, by się chłopak wypromował w silniejszej i bardzo medialnej lidze. A Górnik na to – słuchajcie, macie fajnego piłkarza do gry na już? To Lukas do niego zadzwoni. Zadzwonił, pojechał dyrektor Milik, trochę było w tym przeciągania struny, ale Kapralik wylądował w Zabrzu.
No i widać, że ma gość skłonności do bycia taką Zosią-samosią ofensywy. Często grał pod siebie. Jak mógł podawać, to wolał strzelać. Gdy mógł zagrać nieco spokojnej, to wchodził w drybling. Ale tak po prawdziwe – ekipa trenera Urbana potrzebuje kogoś, kto będzie chciał i pokiwać, i postrzelać, i pościgać się z obrońcami. Natomiast najważniejsza rzecz z debiutu Kapralika jest taka, że w debiucie strzelił gola.
Chociaż tak po prawdzie, to ten gol miał dwóch architektów. Po pierwsze – Lukasa Podolskiego, który ruszył do pressingu, pociągnął akcję po przechwycie i elegancko obsłużył nowego kolegę. A po drugie – Mateusza Żyro, który chciał być Beckenbauerem, chciał elegancko zgasić sobie piłkę z wysokości. Skończyło się bardziej na przyjęciu klasy “stoper okręgówki, grający ze stabilizatorem na kolano”. Poszła strata, poszedł też gol.
Śmialiśmy się, że ten progres Górnika przebiega w formule “krok po kroku”, więc odnotujmy:
- pierwszy mecz – zero celnych strzałów
- drugi mecz – jeden celny strzał
- trzeci mecz – dwa celne strzały
- czwarty mecz – pierwszy gol
- piąty mecz – pierwszy gol z akcji
Widzew gola stracił, więc Widzew chciał się odgryźć. Problem gości polegał na tym, że zabierali się do tego z zawziętością godną skacowanego studenta zabierającego się do uprzątnięcia swojego pokoju. Czyli dość niemrawo. Wrzutka za wrzutką, na ogół na głowę Janickiego czy Jensena. Kiepsko wyglądały dziś boki – Pawłowski zagrał swój najgorszy mecz tego początku sezonu, Terpiłowski przepadł kompletnie, a Przybułka dostrzegliśmy dopiero wtedy, gdy trener go zdjął z boiska. A właściwie nawet nie wtedy, bo po prostu nie wyszedł już na drugą połowę.
Najwięcej ochoty do gry miał Jordi Sanchez. Kopał się z tymi obrońcami, przepychał, rozpychał. Skakał do główek, schodził nieco głębiej do rozegrania. Żal nam go trochę było, bo napracował się strasznie, a niewiele miał wsparcia od kolegów.
Górnik czekał na to, by to skromne zwycięstwo dowieźć, a Widzew coraz bardziej desperacko próbował zrobić cokolwiek. No i wreszcie dopiął swego za sprawą – a jakże – Sancheza. Laga w pole karne, zgranie Milosa, półwolej Hiszpana, Bielica puścił piłkę pod pachą i skończyło się na 1:1.
Oczywiście można pójść w narrację, że ten remis to dwóch poszkodowanych. Górnik może mieć niedosyt, bo stracił gola w doliczonym czasie gry. Widzew mógł mieć niedosyt, bo częściej atakował bramkę zabrzan. Ale tak po prawdzie… Mamy wrażenie, że ten remis jest po prostu sprawiedliwy i oba zespoły powinny ten punkt uszanować. Zwycięstwo Górnika byłoby minimalistyczne, bo od gola niewiele sobie wykreował. A Widzew dochodząc do remisu w takich okolicznościach powinien też być w miarę zadowolony, że z niewielu szans i tak wcisnął to jedno trafienie.
CZYTAJ WIĘCEJ:
- Powódź w Słowenii okiem piłkarzy. „Znajomemu zalało 55 samochodów, straty na milion euro”
- Ekstraklasowy dżem, który obśmiał Lecha. To z nimi polegli poznaniacy
- Nie mamy drużyny, która cokolwiek gwarantuje w Europie
Fot. Newspix