W jego domu ścierały się dwa obozy: rodzina taty wyznawała fanatyczną miłość do Benfiki, natomiast rodzina mamy od pokoleń wielbiła Sporting. W niecodziennych okolicznościach mały Bernardo Silva został “Orłem”, choć później nie raz cierpiał przez swój ukochany klub. W pewnym momencie trenerzy odstawili go, bo był za mały i za chudy. Bernardo uratowała jedna z legend portugalskiej piłki, ale “Messinho” i tak musiał uciekać z Lizbony. Jako anonim trafił prosto z drugiej ligi do ekipy wicemistrza Francji, a potem… Potem była już magia w czystej postaci, którą nieprzerwanie od sześciu lat zachwyca się Pep Guardiola. Oto historia jego ulubieńca, który zaciera tęsknotę za Leo Messim.
Jak wyglądały początki Bernardo Silvy? Dlaczego Portugalczyk nie mógł spełnić marzenia o graniu dla pierwszego zespołu Benfiki? Jakie trudności napotkał w piłce juniorskiej i co dało mu AS Monaco? Czym imponuje Pepowi Guardioli i dlaczego mówi się, że jest jednym z najbardziej inteligentnych piłkarzy na świecie? No i skąd wziął się pseudonim “Dziadek”?
Bernardo Silva i jego droga na szczyt [HISTORIA]
–
Spis treści
Lizbońska krew mieszańca
Bernardo Silva był chłopcem z dobrego domu. Matka uczyła w szkole, a ojciec sprawował funkcję inżyniera, więc do spełniania najważniejszych potrzeb niczego im nie brakowało. Oboje pragnęli, żeby ich syn poszedł w ich ślady i był właściwie wykształcony, dlatego gdy w głowie małego Silvy zrodziło się marzenie o byciu piłkarzem, zaczęły pojawiać się wymuszone odstępstwa od pierwotnego planu. Gdy skończył sześć lat, na treningi do akademii zaprosiła go Benfica, jednak wtedy rodzice Bernardo jeszcze nie chcieli o tym słyszeć. Ich zdaniem było za wcześnie. Nawet mimo faktu, że w rodzinie po stronie ojca fanatyzm na rzecz Benfiki był rzeczą przekazywaną z pokolenia na pokolenie.
– Rodzice Bernardo chętnie współpracowali ze szkołą i byli w stosunku do niego bardzo wymagający. Chcieli, żeby był nie tylko dobrym uczniem, ale przede wszystkim dobrze ukształtowanym człowiekiem. To im się chyba udało, bo Bernardo nigdy nie sprawiał problemów i dla wszystkich był miły – powiedziała Maria da Luz, była nauczycielka młodego Silvy.
W plany rodzicielskie rok później wmieszał się dziadek Bernardo. Ojciec matki, który – tak jak reszta najbliższych mu osób – miał we krwi Sporting. A zatem w jednej rodzinie ścierały się dwa zwaśnione obozy, ale co do jednego wszyscy byli zgodni: mały Silva ma talent i gdzieś trafić musi. Czy do Benfiki, czy do Sportingu – to już nie było tak istotne, choć wspomniany dziadek w pewnym momencie zszokował wszystkich, kiedy zaproponował wsparcie finansowe dla wnuczka i zaczął naciskać, żeby zagrał w akademii śmiertelnego rywala. Wiedział jednak, że Bernardo wielbi Ruiego Costę, dlatego zawsze bliżej było mu do “Orłów”.
– Kiedy miałem 7 lat, rodzice zrobili mi małą imprezę urodzinową. Otwierałem prezenty i jednym z nich była koperta od dziadka. Otworzyłem ją i, cóż, nie jestem pewien, jak dobrze umiałem wtedy czytać, ale zobaczyłem kartkę, na której widniał herb Benfiki z krótką wiadomością: “Wszystkiego najlepszego, będziesz grał dla Benfiki!” – wspomina Bernardo Silva wydarzenia z 2001 roku.
Siedem lat później, w 2008 roku, Bernardo w wyjątkowych okolicznościach świętował zwycięstwo swojego klubu w meczu Ligi Mistrzów. Benfica w playoffach ograła Napoli, a kiedy Nuno Gomes strzelił gola na 2:0 w 83. minucie, mikry wychowanek “Orłów” stał tuż za bandą reklamową. Tego dnia był chłopcem od podawania piłek i bramkę a później celebrujących piłkarzy miał na wyciągnięcie ręki. Po latach przyznał, że w tamtej chwili jeszcze mocniej pokochał Benficę, a było to ważne o tyle, że…
Omal z niej nie zrezygnował.
Niski, chudy, cierpiący
– Miałem krytyczny punkt w mojej karierze, kiedy skończyłem 16 lat. Bardzo trudno grało mi się w zespole młodzieżowym, nie dawałem rady. To były tortury. Żyję po to, żeby grać w piłkę nożną, ale wtedy nie mogłem tego wszystkiego znieść. Odbijałem się od rówieśników. Nie rosły mi mięśnie i trenerzy mieli z tym problem. Poza tym, wciąż byłem dość niski. Zacząłem grać mało. To był moment, w którym myślałem o odejściu, bo w Benfice czułem się tak bardzo nieszczęśliwy – wyznał po latach Bernardo Silva.
– To prawda. Bernardo cierpiał, choć miałem wrażenie, że nigdy się nie podda. Graliśmy na tej samej pozycji, ale on nie grał lub w ogóle nie jeździł na mecze. Był jednym z najmniejszym w zespole. To trwało długo, ale zawsze będę powtarzał: to najlepszy gość, jakiego można mieć w drużynie. Mentalność miał niebywałą. Nawet jak przeżywał odrzucenie przez trenerów, na treningach potrafił się uśmiechać i żartować – podkreślił jego były kolega z klubu, Guilherme Matos.
16-letniego Silvę uratowała legenda Benfiki, ś.p. Fernando Chalana, który wtedy pracował w klubie jako jeden z trenerów akademii. Portugalski staruszek dobrze rozumiał wychowanka “Orłów”, ponieważ sam był podobnym typem piłkarza: niskim, zwinnym i dryblującym. Pewnego dnia podszedł do Bernardo i powiedział: – Słuchaj, młody. Twój trener nie ma zielonego pojęcia o piłce nożnej. Jesteś najlepszym piłkarzem w całej akademii Benfiki. Nadejdzie dzień, w którym będziesz bardzo ważny w każdym zespole. Zaufaj mi.
Bernardo Silva rozmowę z Chalaną wspomina jako najważniejszą w swoim życiu: – Gdyby nie trener Chalana, nie wiem, co by się ze mną stało. On nawet zaczął nazywać mnie “Messinho”. Pewnie zrobił to dlatego, że z Messim obaj jesteśmy mali, techniczni i lewonożni. Oczywiście nie można porównywać mnie do takiego geniusza jak Messi, ale Chalana chciał dodać mi pewności siebie. Pomógł mi, choć nie musiał, bo miał wielu innych chłopców pod opieką.
Trudna miłość do Benfiki
Helena Costa, w latach 1997-2010 trenerka w akademii Benfiki, wyjaśniła, dlaczego Bernardo mimo problemów ostatecznie poradził sobie z fizycznymi trudami futbolu. Jej zdaniem to przymus adaptacji stworzył piłkarza, jakiego dzisiaj znają wszyscy: – Był mały, więc musiał się nauczyć, jak tę słabość przekuć w atut. Można to było zrobić, to znaczy unikać kontaktu z rywalami, tylko dzięki szybszemu myśleniu na boisku. On tę umiejętność opanował i zaczął radzić sobie z chłopcami dwa razy większymi od siebie.
I tak Bernardo, po tym jak często nie był nawet powoływany na mecze juniorskich zespołów Benfiki, odrodził się mentalnie. Co prawda w międzyczasie przygotowywał sobie plan B w razie niepowodzenia, pracując nad licencjatem na uniwersytecie w Lizbonie, jednak ta przezorność okazała się niepotrzebna. Jako 17-latek Bernardo Silva najpierw zdemolował rozgrywki U-19 (18 goli w 36 meczach na pozycji środkowego pomocnika) i poprowadził swoją drużynę do mistrzostwa, a potem, gdy osiągnął już pełnoletność, zachwycał w rezerwach (7 goli i 7 asyst w 38 występach) u boku Jana Oblaka, Nelsona Semedo czy Victora Lindelofa.
To był sezon 2013/2014, który miał być dla młodego Portugalczyka ostatnim przed wejściem na najwyższy poziom. I rzeczywiście takowym był, ale Silva nie trafił do pierwszego zespołu “Orłów”. Jorge Jesus uznał, że taki piłkarz nie jest mu szczególnie potrzebny. Na treningach wykorzystywał go jako lewego obrońcę i zaledwie trzy razy wpuścił na boisko z ławki. To był sygnał, że trzeba pakować walizki i zostawić miejsce, które się kocha, żeby dalej się rozwijać. W AS Monaco tylko na to czekali.
Monaco biletem wstępu do wielkiego świata
To nie był oczywisty transfer. Choć wtedy jedynie w ramach wypożyczenia, to jednak Bernardo Silva przeniósł się z drugiej ligi portugalskiej do czołowego klubu Ligue 1. Nie był absolutnie żadną gwarancją na podniesienie jakości w drużynie Leonardo Jardima, w której grali tacy piłkarze jak Carrasco, Ocampos, Moutinho, Bakayoko, Kondogbia, Kurzawa, Martial, Fabinho, Falcao czy Berbatov, któremu na domiar złego Portugalczyk od razu podpadł.
– To był mój debiut w wyjściowym składzie. W ostatniej minucie meczu mogłem podać do Berbatova, ale tego nie zrobiłem. Myślę, że był niekryty, ale po prostu go nie widziałem. Mimo to, wygraliśmy i byłem szczęśliwy. Gdy jednak wszedłem do szatni, Berbatov kopnął kosz ze śmieciami i zaczął się na mnie wydzierać. Byłem bardzo młody, a on był gwiazdą. Nie wiedziałem, co odpowiedzieć, a on tylko powtarzał: “Za kogo ty się masz, dzieciaku? Myślisz, że jesteś Maradoną albo Zidane’em?!” – opowiadał Bernardo Silva.
Mimo początkowych scysji z bułgarskim napastnikiem i wątpliwości kibiców wokół wartości sportowej Bernardo, jego liczby nie pozostawiły złudzeń. 10 goli i 4 asysty w 45 meczach, a w tym wybitna druga część sezonu 2014/2015, którą poprzedziła informacja o wykupieniu Portugalczyka z Benfiki za 15 mln euro. W Monaco szybko zorientowali się, że mają do czynienia z potencjalnie wybitnym zawodnikiem, dla którego nie będą klubem docelowym. Z każdym kolejnym rokiem rosła szansa, że ktoś wielki się po niego zgłosi, a nie dało się już tego uniknąć po trzech latach, kiedy Bernardo Silva…
Rozegrał najlepszy sezon w karierze (11 goli i 12 asyst w 2016/2017).
Wygrał mistrzostwo Francji.
Dotarł do półfinału Ligi Mistrzów.
I zwrócił uwagę Pepa Guardioli.
Boski dotyk Pepa Guardioli
– Graliśmy z Manchesterem City w 1/8 finału. Pierwszy mecz przegraliśmy 3:5, ale w drugim odrobiliśmy wynik i awansowaliśmy do dalszej fazy. Po spotkaniu zszedłem do tunelu, gdzie czekał na mnie Pep. Na początku wydawało mi się, że nie zwraca na mnie uwagi, ale nagle się zatrzymał, uścisnął dłoń i powiedział, że zagrałem wielkie spotkanie. Trochę porozmawialiśmy, co było dla mnie niewiarygodnym momentem. Podziwiałem go za to, jak jego drużyny grają w piłkę. To był dokładnie mój styl. Mój futbol – powiedział Portugalczyk.
Dalszej części historii, nawet bez jej znajomości, można było się domyśleć. Kiedy Guardiola kimś się zachwyca, w grę zawsze wchodzą dwie opcje: kiedy i za ile. A że Manchester City pod wodzą Hiszpana nie próżnuje, 50 mln euro wyłożone na biurko włodarzy AS Monaco załatwiło sprawę. Niewykluczone, że trzeba by dołożyć więcej, gdyby Silva pojechał z reprezentacją Portugalii na EURO 2016, ale niestety zatrzymała go kontuzja.
No więc, Bernardo Silva zaledwie w kilka lat podbił Francję, zaczynając jako anonimowy Portugalczyk, jednak najtrudniejsze wyzwanie miało dopiero nadejść. Wyspy, Premier League, wielka presja i wielkie ambicje. A do tego miejsce określane nieprzyjaznym dla mikrusów, co oczywiście Bernardo Silva z innym Silvą obalili w najlepszy możliwy sposób. A sam Bernardo wiedział już wcześniej, że szczególnie pod okiem Guardioli siła fizyczna u piłkarzy o takim profilu nie ma żadne znaczenia.
Bernardo Silva: – Kiedy rozpoczęła się era Guardioli w Barcelonie, widok takich graczy jak Messi, Iniesta i Xavi dał mi więcej siły, by kontynuować. „Barcelona była najlepszą drużyną na świecie, a trzech z ich najlepszych graczy było prawie mniejszych ode mnie. W futbolu najważniejsza jest głowa, decyzje, które podejmuje zawodnik.
Manchester City trampoliną w stronę wybitności
Pep Guardiola zakochał się w inteligencji boiskowej Bernardo Silvy. Portugalczyk miał ją już jako dzieciak i popisywał się nią choćby w zespole Benfiki U-12, w którym po krótkich analizach sam proponował trenerom kilka innych rozwiązań ćwiczonej akcji. Jednak już jako dorosły piłkarz osiągnął pod tym względem najwyższy poziom. A przynajmniej tak mu się wydawało, dopóki nie trafił do Manchesteru City.
– Moje rozumienie gry bardzo się zmieniło, odkąd jestem w Anglii. Startowałem jako prawoskrzydłowy, pełniłem rolę fałszywej dziewiątki, grałem jako dziesiątka i ósemka, a czasami nawet jako szóstka. I na przykład: kiedy jestem na skrzydle, wiem, gdzie chcę mieć swojego ofensywnego i defensywnego pomocnika. A kiedy gram jako pomocnik, wiem, co zrobić, żeby mój skrzydłowy czuł się bardziej komfortowo w pressingu czy ustawieniu, które może dać mu więcej wolnej przestrzeni do ataku. A zatem granie na różnych pozycjach pozwoliło mi nie tylko widzieć i przewidywać więcej, ale także lepiej rozumieć kolegów – tłumaczył Bernardo Silva w 2022 roku.
Guardiola: – Bernardo może zrobić wszystko w ofensywie i defensywie. Potrafi zagrać bardzo dobrze na sześciu pozycjach. Nie mam innego takiego piłkarza. Ba, w ogóle nie znam żadnego, który mógłby to zrobić. […] Bernardo potrafi grać niesamowicie dobrze w każdym miejscu na boisku. Dajcie my tylko dowolny zespół. Pokaże klasę wszędzie. […] Czy Bernardo Silva mógłby zdobyć Złotą Piłkę? Nigdy. Żeby to zrobić, musisz strzelać gole i być popularny, a on się do tego nie pcha. Ma za to atuty, których nie da się opisać liczbami. One w jego przypadku są tylko połową historii. Drugą część to emocje, głowa, czyste umiejętności. I charakter do pracy. To unikat.
Każde pytanie o Bernardo Silvę zadane Pepowi Guardioli kończy się tym samym – wyrazem podziwu. Ale nie ma w tym chyba nic przesadzonego, skoro Portugalczyk od samego początku jest właściwie nietykalną częścią układanki hiszpańskiego trenera. Nawet jeśli w składzie Manchesteru City pojawiają się liczne rotacje, od dawna można być niemal pewnym, że Bernardo jest z tych, którzy na ławce odpoczywają najmniej. Zresztą, 305 występów w koszulce “Obywateli”, a w nich 55 bramek i 59 asyst, mówi samo za siebie. Takich osiągów w sześć sezonów nie mają piłkarze ważni, tylko piłkarze nadzwyczajni i niezastąpieni.
Bernardo Silva, pseudonim “Dziadek”
Przez lata kariery Bernardo Silva otrzymał wiele przydomków. Poczynając od “gumy do żucia” w dzieciństwie, która odnosiła się do jego sposobu prowadzenia piłki. Poprzez “Messizinho”, “Principezinho” (w znaczeniu: mały książę) czy “Cabecas”, które miało podkreślać jego inteligencję i wielką głowę do myślenia. Ale ten najważniejszy pseudonim, który przylgnął do niego niezależnie od gry na boisku, to “Dziadek”.
– Stary, spójrz na siebie. Ubierasz się jak dziadek! Musiałbyś najpierw poprosić o pomoc stylisty od ubrań – powiedział ze śmiechem Gabriel Jesus do Bernardo Silvy, kiedy ten wpadł na pomysł, że gdyby nie piłka nożna, zostałby biznesmenem. Kumpel z Brazylii miał rację: Portugalczykowi bardzo daleko do pokazów mody, ale skądś to się bierze. Piłkarski blichtr, szpanerstwo, ekstrawagancja – to nigdy nie była droga Portugalczyka. Ba, nawet gdy zaczął zarabiać pierwsze poważne pieniądze w AS Monaco, wybrał malutkie mieszkanie z jedną sypialnią i niewielką kuchnią. Nie miał zmywarki, sam zmywał naczynia, robił pranie i zajmował się tymi wszystkimi domowymi rzeczami, które brzmią banalnie dla zwykłych śmiertelników, ale dla piłkarza zarabiającego 30 tys. funtów tygodniowo mogłyby przecież zniknąć za pstryknięciem palców. Co więcej, kilka lat temu fani Manchesteru City nie mogli się nadziwić, jak tak elitarny i bogaty piłkarz może jeździć… elektrycznym Smartem ForTwo wartym 25 tys. funtów.
Ale to właśnie styl życia Bernardo Silvy. Dorzucając styl ubioru, który w żaden sposób nie wyróżnia go na ulicy, mamy obraz “Dziadka”, z którego często nabijają się koledzy z zespołu. Rywale na boisku już nie, bo regularnie dostają jeden element z garderoby Portugalczyka. To krawaty. Tak, na boisku Silva wiąże lewą nogą takie krawaty, że nadrabia punkty za styl.
Źródła: Rabona TV, theplayerstribune.com, theathletic.com, theguardian.com, fotmob.com, skysports.com, uefa.com, bleacherreport.com
WIĘCEJ TEKSTÓW PRZED FINAŁEM LIGI MISTRZÓW:
- Scott Carson – atmosferić najlepszej drużyny świata
- Jack Grealish za 100 milionów. Sukces czy największa porażka Manchesteru City?
- „Angielski futbol nabrał stylu Pepa”. Jak Guardiola zmienił Premier League?
- Drużyna za półdarmo. Jak Inter zbudował skład na finał po kosztach
- „Warto marzyć”. Robin Gosens – w dekadę od gry na wsi do finału Ligi Mistrzów
- Alkohol, rak, nienawiść. Nic nie jest w stanie złamać Acerbiego