Reklama

Alkohol, rak, nienawiść. Nic nie jest w stanie złamać Acerbiego

Mateusz Janiak

Autor:Mateusz Janiak

08 czerwca 2023, 11:25 • 9 min czytania 5 komentarzy

Francesco Acerbi był moczymordą, pacjentem onkologii, nowym Alessandro Nestą, rezerwowym ligowego przeciętniaka. Najpierw w ogóle już nie chciał grać w piłkę, by następnie zagrać 149 całych meczów z rzędu w Serie A. W poprzednim sezonie popełniał gafę za gafą i skłócił się z kibicami własnej drużyny. Rok temu o tej porze nikt go nie chciał, a w najbliższą sobotę wystąpi w finale Ligi Mistrzów jako filar defensywy Interu Mediolan.

Alkohol, rak, nienawiść. Nic nie jest w stanie złamać Acerbiego

Dosyć! Ile można, che cazzo! Trzeba to przerwać.

My tutaj pracujemy! – powiedział Maurizio Sarri grupce kibiców, które przyglądała się zajęciom Lazio i z pasją wyzywała Francesco Acerbiego. Już wcześniej publicznie bronił stopera, ale najwyraźniej nie dotarło. Należało powtórzyć.

Tym razem fani się uciszyli, Biancocelesti w spokoju dokończyli trening, tyle że to było jedynie chwilowe zawieszenie broni. Bez jakichkolwiek wątpliwości.

Acerbi, człowieku bez honoru, opuść Rzym natychmiast. Nie ma przebaczenia dla tych, którzy dopuszczają się zdrady. To nie tylko slogan, a znacznie więcej – to fragment oświadczenia ultrasów z Curva Nord, ogłoszonego kilka miesięcy przed tamtym lipcowym treningiem.

Reklama

Wyrok wydano. W Lazio nie było dla niego miejsca.

Latem sprowadzono trzech środkowych obrońców – Alessio Romagnolego, Nicolo Casale i Mario Gilę. Acerbi, do niedawna niezastąpiony, stał się zbędny, bo nie dość, że prezentował się słabo, to jeszcze rozpętał wojnę z kibicami.

Nie zabijano się o zatrudnienie mistrza Europy, pierwsze cztery kolejki Serie A oglądał w telewizji, aż wreszcie Lazio dogadało się z Interem Mediolan, dzięki czemu następne dwie obejrzał z wysokości ławki rezerwowych.

Pierwszy mecz w sezonie rozegrał dopiero 13 września.

Kto by pomyślał, że dziewięć miesięcy później przystąpi do finału Ligi Mistrzów jako podpora defensywy Nerazzurrich?

Reklama

Francesco Acerbi – lider Interu Mediolan

Wystarczył sezon, by Acerbi z fundamentalnej postaci drużyny ze stolicy Italii przeistoczył się we wroga numer jeden kibicowskiej społeczności. Tylko sezon i poprzednie trzy poszły w zapomnienie. Dawno i nieprawda…

Przed początkiem rozgrywek nastąpiła zmiana szkoleniowca – Simone Inzaghi odszedł do Interu, zastąpił go Sarri – i to był początek kłopotów stopera. Nowy trener zmienił ustawienie – z 3-5-2/3-4-3 na 4-3-3, a w czteroosobowej formacji Acerbi po prostu sobie nie radził. Przede wszystkim z Bologną wyleciał z boiska z czerwoną kartką, a przeciwko Sassuolo spisał się tragicznie i zawalił przy golach Domenico Berardiego oraz Giacomo Raspadoriego.

Pojawiła się krytyka. Surowa, bezlitosna, może czasem przesadzona.

A według samego Acerbiego niezasłużona, tifosi po prostu przesadzali, czemu dał wyraz w grudniu 2021 przy okazji spotkania z Genoą. W drugiej połowie wykorzystał dośrodkowanie z rożnego Luisa Alberto i zdobył bramkę głową, po czym najpierw ułożył dłonie w kształt serca, a za momencik skierował się do trybuny ultrasów i przyłożył palec do ust.

Z perspektywy fanów zaatakował świętość.

A jakby tego było mało, po zawodach poprawił w trakcie wywiadu z DAZN.

Mam gdzieś to, co mówią, to część naszej pracy, tego, co robimy. Na szczęście ludzie nie wiedzą, co dzieje się w szatni. Będąc na dziesiątym miejscu z trenerem i składem, który mamy, nie możemy się zadowolić – wypalił.

Tęsknię za kibicami, z powodu koronawirusa w pewnym momencie nie było nikogo, a teraz jest jeszcze mniej niż podczas obowiązywania obostrzeń – dodał.

Strzałów słychać nie było, ale dla tifosich to było otwarcie ognia.

Wojna została wypowiedziana.

Co prawda Acerbi szybko zrozumiał, że narozrabiał i przeprosił w mediach społecznościowych, że zachował się w ten sposób z powodu adrenaliny, nie braku respektu, ale ultrasów to nie uspokoiło. Czekali na przeprosiny po kolejnej rywalizacji – z Venezią, a skoro się nie doczekali, wydali długie oświadczenie.

Zamiast tego po meczu uciekłeś niczym królik i nie przyszedłeś z innymi piłkarzami, żeby z nami świętować. Odwróciłeś się, gdy szczere przeprosiny byłyby wystarczające. Fakt, że Acerbi jest kluczowym zawodnikiem Lazio nie ma dla nas znaczenia. Liczy się pot, charakter i szacunek. Dlatego właśnie od dzisiaj Francesco Acerbi nie jest mile widziany w Rzymie. Dopóki będzie częścią klubu, będziemy buczeć w każdym spotkaniu – następny fragment stanowiska fanów.

Było bardzo, bardzo źle, a po kwietniowym starciu z Milanem sytuacja stała się jeszcze gorsza.

Acerbi w doliczonym czasie interweniował tak źle, że piłka spadła na głowę Zlatana Ibrahimovicia, który asystował przy zwycięskim golu Sandro Tonalego, a stoper zareagował na to… śmiechem. Później tłumaczył, że był to histeryczny grymas po utracie wygranej w takich okolicznościach, tyle że ultrasów to nie przekonało (zresztą jeszcze na murawie na defensora wrzeszczał kolega z zespołu Adam Marusić, który zinterpretował to tak samo jak tifosi).

Choć sezon jeszcze trwał, to był koniec Acerbiego w Lazio. Już mógł pakować walizki.

Smutny koniec jakże pięknej historii, bo w barwach Biancocelestich trafił na stałe do reprezentacji Italii i niewiele zabrakło mu do pobicia rekordu Javiera Zanettiego w meczach rozegranych w Serie A z rzędu. Argentyńczyk dobił do 162, Włoch zatrzymał się na 149 (serię przerwała pauza za kartki).

A przecież jeszcze nie tak dawno nie było pewne, czy w ogóle dotrwa do trzydziestki i co go prędzej zabije. Chlanie czy nowotwór.

Nocne życie

Tak, chlanie, nie żadne picie, bo wlewał w siebie wszystko, co się dało. Jakby chciał wyżłopać cały alkohol świata. Jakby szukał na dnie butelek dżina, który ożywi jego tatę. W sumie to bardziej dla niego grał niż dla siebie. Żeby sprawić mu frajdę i żeby był dumny z syna.

Ojciec zmarł krótko po debiucie Francesco w Serie A w koszulce Chievo Werona i wszystko straciło sens. Jakimś cudem, trochę się rozpędu, zapracował na transfer do AC Milan. Zamienił drużynę, która nikogo nie obchodzi nawet we własnym mieście, na jeden z największych klubów świata. Adriano Galliani wymyślił, że będzie grał z trzynastką, jako że właśnie karierę kończył Alessandro Nesta. Wielki Nesta. Acerbi miał go zastąpić. Duże wyzwanie? Na pewno, ale tak tego nie traktował. Miał to w dupie. Nawet numeru nie chciał, szef się uparł, to wziął.

Jeśli z jakiegoś powodu przeprowadzka mu się spodobała, to ze względu na życie nocne. Mediolan dłużej nie zasypia niż Werona. Dyrektor sportowy Rossonerich Ariedo Braida specjalnie znalazł mu mieszkanie w Gallarate, nie w samym mieście, żeby pokus było mniej, ale nic z tego.

Niezmiennie bawił się do świtu w mieście, potem zajeżdżał na szybką drzemkę do domu w Gallarate, a następnie stawiał się na treningach w Milanello. To się nazywa odpowiedzialność.

Uwierzcie mi, piłem wszystko – opowiadał w wywiadzie dla „La Repubblica”.

Czułem się dobrze, bo fizycznie zawsze byłem silny. Kilka godzin snu mi w zupełności wystarczyło – uzupełniał w rozmowie z „L’Ultimo Uomo”.

Ciągle mu suszyli głowę o tryb życia, ale mogli sobie gadać do woli. Może jeszcze gdyby regularnie grał… Tyle że albo siedział w rezerwie, albo nawet na ławkę się nie łapał. W lidze włoskiej uzbierał sześć występów w pół roku, a w sumie we wszystkich rozgrywkach dziesięć. To tylko wzmagało złość. Nie dość, że nie dają mu żyć po swojemu, to jeszcze i tak nie gra. Już zupełnie bez sensu.

Po jednej rundzie wrócił do Chievo.

Chcę przestać grać. Dłużej nie dam rady – powiedział krótko po powrocie do kompana z ekipy z Werony Alberto Paloschi.

Za to chlał z niegasnącym zapałem, co oczywiście odbijało się na formie. Z siedmiu ostatnich kolejek tamtego sezonu pięciokrotnie nie było go choćby na ławce, raz przesiedział spotkanie w rezerwie i raz zagrał. Osiem minut. Dlatego przeniósł się do Sassuolo.

Zaraz po podpisaniu umowy następny cios – nowotwór jądra. Bach! Jakby los się na niego uwziął. Ale był silny, nawet nie zauważył terapii. Operacja, rach-ciach i błyskawicznie, trzy tygodnie później trenował z drużyną. Dopiero nawrotu w listopadzie nie dało się nie dostrzec. Po uciążliwej chemioterapii wypadły mu włosy, dłużej nie mógł uczestniczyć w zajęciach.

Ale jedno się nie zmieniło – dalej chlał.

Pamiętam, jak siedziałem w domu, waliłem pięściami w stół i wrzeszczałem: „Opuść moje ciało!”. Ale koniec końców ciągle wychodziłem wieczorami i wracałem do domu o 7 rano – wspominał.

Woda do piwa, raz!

Rak nie otrzeźwił Acerbiego. W sumie nie wiadomo, kto albo co to zrobił. Nie było jak w filmie – jednego momentu oświecenia. Ani odejście z Milanu, który kochał w dzieciństwie, ani dwie terapie onkologiczne na to nie wpłynęły.

Po prostu pewnego dnia ciepłego lata 2014 Simone Lorieri – dziś odpowiadający za przygotowanie fizyczne w Spezia Calcio, wówczas syn trenera bramkarzy w Sassuolo – zapytał obrońcę, czy może nie ma ochoty na dodatkowe zajęcia. Acerbi nie miał przez całe, wówczas 26-letnie życie. Zawsze robił tyle, ile trzeba i nic więcej. Ani metra dalej, ani kilograma więcej. Aż tu nagle, cholera, miał ochotę na dodatkowe zajęcia, co zaskoczyło jego samego.

Lorieri i Acerbi po robocie chodzili na kolacje i stoper wciąż zamawiał alkohol, ale z pewną modyfikacją – do każdego pokala piwa czy lampki winka prosił szklankę wody. Nagle tego właśnie chciał.

Jakbym próbował to od razu wypłukać z organizmu – wracał do przeszłości.

Mniej więcej w tamtym czasie rozpoczął współprace z terapeutą. Znów – pewnego dnia się obudził i ni stąd, ni zowąd poczuł się przygnieciony ciężarem życia. Przypomniał sobie o wszystkich błędach. Te wszystkie stracone dni, godziny, minuty. Zaprzepaszczone okazje. Ogarnęło go przerażenie. Musiał skorzystać z pomocy profesjonalisty.

Dzięki niemu stałem się lepszym człowiekiem. Pokonałem własne lęki – twierdził.

Lepszy człowiek stał się również lepszym piłkarzem i od tamtego momentu grał tak, że Papa – jak nazywał ojca – z pewnością byłby dumny.

Zobaczę cię kiedyś w Serie A? – prowokował syna.

Przez dobrych siedem lat Acerbi należał do czołowych obrońców ligi włoskiej. Wydawało się, że sportowy kryzys dawno zanim, aż nadszedł sezon 2021/22. Zdawało się, że to koniec dobrych czasów. Miał 34 lata, w Lazio był niechciany, a rozmowy z innymi klubami szły jak po grudzie. W końcu, w ostatniej chwili udało się dogadać wypożyczenie z Interem prowadzonym przez byłego szkoleniowca Biancocelestich – Inzaghiego – i to też głównie ze względu na problemy finansowe Nerazzurrich. Gdyby mieli kasę, szukaliby innej opcji. A tak całkiem tanio dostali solidne uzupełnienie składu. W każdym razie tak to wyglądało.

Co prawda tifosi Interu sprzeciwiali się temu transferowi, bo raz, że „milanista”, a dwa, że rok wcześniej jego babol pomógł Rossonerim w zdobyciu scudetto.

Lepiej grać w jednego mniej niż z nim – to jeden z bardziej dowcipnych komentarzy „interistów”

Ale Acerbi znowu pokazał siłę. Wykorzystał problemy zdrowotne i słabą formę Milana Skriniara oraz Stefana de Vrija i wyrósł na kluczową postać trzyosobowej defensywy. Ma 35 lat, jest stoperem starej daty, bardziej w typie Giorgio Chielliniego niż Leonardo Bonucciego, ale ciągle nie pęka na robocie. Wydatnie pomógł w zdobyciu Coppa Italia, awansie do kolejnej edycji Ligi Mistrzów i wreszcie do finału trwającej. Nie okazał się uzupełnieniem składu, a ważną postacią wyjściowej jedenastki. Stary człowiek i może. I to naprawdę dużo.

WIĘCEJ O INTERZE MEDIOLAN:

foto. Newspix

Rocznik 1990. Stargardzianin mieszkający w Warszawie. W latach 2014-22 w Przeglądzie Sportowym. Przede wszystkim Ekstraklasa i Serie A. Lubi kawę, włoskie jedzenie i Gwiezdne Wojny.

Rozwiń

Najnowsze

Liga Mistrzów

Komentarze

5 komentarzy

Loading...