Reklama

Najgroźniejsze rywalki Świątek. Kto powalczy z Igą w tym sezonie?

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

15 marca 2023, 16:40 • 21 min czytania 2 komentarze

Poprzedni rok w kobiecym tenisie należał do Igi Świątek. Polka została liderką rankingu, przekroczyła barierę 10000 punktów zdobytych w 2022  i wygrała osiem turniejów WTA, w tym dwa wielkie szlemy. Nikt nie był w stanie jej zagrozić. Pierwsze miesiące 2023 roku pokazały nam jednak, że sytuacja może wyglądać inaczej. I choć Iga wciąż będzie w światowej czołówce – a może nawet na jej szczycie – to wyłonić powinno się grono kilku potencjalnie bardzo groźnych dla Polki rywalek. Kto się w nim znajdzie?

Najgroźniejsze rywalki Świątek. Kto powalczy z Igą w tym sezonie?

GRONO ODRZUCONYCH

Postawiliśmy na pięć zawodniczek. By to jednak zrobić, musieliśmy odrzucić wiele innych. Wiadomo, łatwo było to zrobić na przykład w przypadku weteranek. Wiadomo, że Petra Kvitova, Wiktoria Azarenka czy Karolina Pliskova mogą zagrozić Idze w pojedynczych meczach, ale na dłuższą metę na pewno tego nie zrobią. Po prostu od kilku sezonów nie mają na tyle stabilnej formy, by móc z Polką rywalizować na dystansie dłuższym niż jeden czy maksymalnie dwa turnieje.

Podobnie sprawa ma się z zawodniczkami młodymi. Choć jesteśmy bardzo ciekawi tego, co zaprezentują do końca tego sezonu fantastycznie spisujące się młode Czeszki, głównie Linda Nosková i Linda Fruhvirtová (a może i Brenda, jej siostra), które już w tym sezonie kilkukrotnie zaskoczyły ekspertów, to jednak jest dla nich jeszcze za wcześnie, by móc stawić czoła Idze Świątek. To rywalizacja na przyszłość, która – jeśli wszystko pójdzie dobrze – powinna wyglądać naprawdę wspaniale. Podobnie zresztą jest w przypadku nieco starszej Qinwen Zheng, która potrafiła już pokazać, co potrafi, nawet w meczach z Igą. Choć przegrała dotychczasowe oba – na Roland Garros i w San Diego – to za każdym razem urywała Polce seta.

Inna sprawa, że od dwóch lat powtarzamy, że wielką rywalką naszej zawodniczki powinna stać się Coco Gauff. Amerykanka w teorii ma wszystko. Znakomite warunki fizyczne, moc, przygotowanie kondycyjne. Właściwie z każdą z rywalek toczy równorzędne boje… no chyba że trafi na Świątek. Wtedy Coco na korcie wręcz przestaje istnieć. Dotychczasowe starcia polsko-amerykańskie? 6:0 dla Igi, która jeszcze nie straciła w nich seta. Swoją drogą podobnie ma się sprawa z Darią Kasatkiną, która w 2022 roku ugruntowała swoją pozycję w TOP 10 rankingu WTA. Ale w rywalizacji z Igą jest nadal daleko z tyłu (5:1 dla Polki, porażka to ich pierwszy mecz, z 2021 roku).

Reklama

Jest też grono kandydatek potencjalnych, a więc zawodniczek, które szukają powrotu do formy. Do nich należy choćby Maria Sakkari, w 2021 roku jedna z najsolidniejszych tenisistek świata, sprawiająca Idze spore problemy (wygrała ich trzy mecze w tamtym sezonie). Ale w 2022 – mimo zanotowania czterech finałów turniejów WTA, zresztą przegranych – Maria prezentowała się gorzej. Nie radziła sobie tak dobrze w turniejach wielkoszlemowych, spadła nieco w rankingu (choć utrzymała się w TOP 10) i poza świetnym okresem w lutym oraz marcu (dwa finały i półfinał dużych turniejów), nie potrafiła na dłużej utrzymać się na topowym poziomie.

Podobnie jest z Paulą Badosą, pogromczynią Świątek z igrzysk w Tokio, która dwa lata temu zaliczała przełomowy sezon i formę przeniosła jeszcze na start kolejnego roku. Ale potem zaliczyła spory zjazd w dół i obecnie zajmuje miejsce pod koniec trzeciej dziesiątki rankingu. W najlepszej formie groźna dla Igi – ze względu na jej styl gry – mogłaby też być Jelena Ostapenko, która w 2022 roku miała przebłyski. Ale o stabilizacji na dłuższą metę mowy być nie mogło.

Ustabilizować zdołała się za to Belinda Bencić, która od czasu niespodziewanego sukcesu na igrzyskach olimpijskich w Tokio – gdzie zdobyła singlowe złoto – powróciła do najlepszej „10” rankingu, a w pierwszych miesiącach tego sezonu wygrała nawet dwa turnieje: w Adelajdzie i Abu Zabi. Ma też już w CV wygraną nad Igą, ale z 2021 roku. A w tym sezonie Świątek najpierw pokonała ją w United Cup, a w Dosze Szwajcarka oddała mecz walkowerem. Jej zdrowie jest zresztą jednym z głównych powodów, przez które trudno myśleć o niej w kontekście przejęcia roli numeru jeden kobiecego tenisa.

Najtrudniej odrzucić było… Ons Jabeur. W zeszłym roku była najbardziej regularną tenisistką z „reszty świata”. Jako jedyna oprócz Igi zaliczyła dwa wielkoszlemowe finały. Tyle że Świątek swoje dwa wygrała, a Ons poległa w obu – na Wimbledonie z Jeleną Rybakiną i w US Open właśnie z Igą. Mimo wszystko jednak Ons to w teorii gwarancja pewnego poziomu. Tyle że obecnie wraca po kontuzji kolana, w Indian Wells niespodziewanie przegrała z Marketą Vondrousovą i sama powiedziała, że choć bardzo chciała wrócić już do gry, to zdaje sobie sprawę, że nie jest w optymalnej formie.

I choć do tej z pewnością może wrócić, a do tego ma wielki atut w postaci radzenia sobie na każdej z możliwych nawierzchni, to w tej chwili nie załapała się do naszego TOP 5 największych rywalek Igi na kolejne miesiące. A kto w nim jest?

  1. CAROLINE GARCIA

Reklama

Trudno było wskazać, nie ukrywajmy tego, zawodniczki numer pięć i cztery na tej liście. Głównie dlatego, że czołowa trójka zdaje się aktualnie odstawać poziomem i możliwościami od reszty stawki. Ale też braliśmy pod uwagę między innymi to, że każda z tenisistek w tym zestawieniu zdolna jest wygrać z resztą. Caroline Garcia jest tego najlepszym przykładem.

W zeszłym sezonie Francuzka przeżyła prawdziwy renesans formy. Rok 2022 zaczynała w końcu na 74. miejscu w rankingu WTA, a kończyła – w pełni zasłużenie – jako czwarta tenisistka świata.

Nikt nie przypuszczał, że w wieku 28 lat stosunkowo doświadczona Caro – która wcześniej największe triumfy święciła w sezonach 2016-2018 – potrafi jeszcze grać na takim poziomie. Jej złoty okres zaczął się w Warszawie, choć już wcześniej miała przebłyski niezłej formy. W Polsce wygrała turniej rangi WTA 250, pokonując Igę Świątek – jako jedyna tenisistka w tamtym sezonie – na ukochanej przez Polkę mączce. Jasne, ze strony Igi to był chwilowy powrót na cegłę, tylko po to, by zagrać w ojczyźnie, ale i tak zrobiło to pewnie wrażenie.

Potem Caro przegrała co prawda w pierwszym meczu w Toronto, ale już w Cincinnati ruszyła z kopyta. Jako kwalifikantka wygrała cały turniej. Jej droga do tytułu wyglądała zresztą naprawdę zacnie. W  turnieju głównym pokonała Petrę Martić, Marię Sakkari, Elise Mertens, Jessicę Pegulę, Arynę Sabalenkę i Petrę Kvitovą. Trudno byłoby napisać, że nie zasłużyła na tytuł. Z miejsca stała się też jedną z faworytek US Open i choć tam nie wygrała, to doszła aż do półfinału, a to był jej najlepszy wielkoszlemowy wynik w karierze.

Po tak świetnych dwóch turniejach na moment jakby opadła z sił, ale odżyła przy okazji finałów WTA. W grupie pewnie wygrała z Coco Gauff i po niezwykle zaciętym meczu z Darią Kasatkiną. Ograła ją co prawda Iga Świątek, ale Caro weszła do półfinału, odprawiła w nim Marię Sakkari, a potem rozprawiła się też z Aryną Sabalenką, która rundę wcześniej pokazała moc w starciu ze Świątek, osiągając życiowy sukces.

Ten triumf był kolejnym dowodem na to, że ofensywny, pełen mocy, werwy, ale i różnorodnych rozwiązań, tenis Caroline Garcii potrafi dać znakomite efekty. Francuzka to wspaniały przykład na to, że można grać mocno, ale i pięknie. Do przodu, naciskając na rywalki, i z polotem. Tyle że to obosieczna broń, którą najlepiej obnażyła… Magda Linette w tegorocznym Australian Open. Jeśli ktoś bowiem zdoła w meczu z Caro utrzymać się w wymianach i przedłużyć je, to Francuzka w końcu zacznie popełniać błędy. Jej tenis jest właśnie na to narażony.

Nie zmienia to jednak faktu, że w formie to zawodniczka gotowa wygrać z każdą postawioną przed nią rywalką. W tym sezonie na razie radzi sobie ni to źle, ni wspaniale. Osiąga bowiem niezłe wyniki – w tym dwa finały: w Lyonie i Monterrey – ale notuje nieco wpadek z niżej notowanymi rywalkami. Linette to jeden przykład. W Lyonie przegrała z Alycią Parks. W Monterrey lepsza okazała się z kolei Donna Vekić, a na Indian Wells – ubiegłej nocy – Sorana Cirstea. Przez to zresztą nie obejrzymy meczu Caroline z Igą Świątek.

Na ten moment Caro jest dziewiątą najlepszą tenisistką sezonu pod względem dorobku punktowego, choć oczywiście spory wpływ na ten ranking ma na razie Australian Open, bo przed nią jest na przykład Wiktoria Azarenka, która zapunktowała tam półfinałem. Garcia na pewno jest zdolna wspiąć się wyżej, ale już samo to, że od początku utrzymuje się w tej czołówce pokazuje, iż poprzedni sezon nie był jednorazowym wyskokiem.

Caroline będzie groźna. Choć najpewniej jednak nie w walce o status numeru jeden światowego tenisa, a w pojedynczych turniejach. Gdyby jednak udało jej się triumfować w kilku dużych imprezach – być może nawet którejś z wielkoszlemowych – to już byłyby to sukcesy w pełni usprawiedliwiające jej obecność w tym zestawieniu.

A na to z pewnością Caroline stać.

  1. JESSICA PEGULA

To druga z tenisistek, która minionej nocy akurat przegrała, ale Amerykankę można usprawiedliwić. Grała z Petrą Kvitovą i obie zafundowały kibicom absolutnie fascynujące widowisko, które Czeszka wygrała 13:11 w tie-breaku trzeciego seta. Kvitova obroniła zresztą cztery piłki meczowe, a sama wykorzystała właśnie czwartą. Takie porażki po prostu trzeba zaakceptować.

Tym bardziej, że za Jessicą i tak bardzo dobre miesiące.

W zeszłym sezonie doszła do trzech wielkoszlemowych ćwierćfinałów, nie poradziła sobie tylko – jak Iga Świątek, też zresztą odpadła w III rundzie – na Wimbledonie. W tym roku w Australian Open powtórzyła swój rezultat. Do tego wraz z Coco Gauff stworzyła jedną z najlepszych par deblowych świata i choć nie wygrały żadnego z turniejów wielkoszlemowych, to Jessie była w pewnym momencie trzecia w rankingu deblowym, a jej młodsza rodaczka wspięła się na sam jego szczyt (różnica wynika z faktu, że kilka turniejów rozegrały oddzielnie). Swoją drogą jedyny finał turnieju najwyższej rangi – Roland Garros – przegrały z Kristiną Mladenović i… Caroline Garcią.

Skupmy się jednak na singlu, bo w nim Pegula dość niespodziewanie wypracowała sobie status najlepszej amerykańskiej rakiety w WTA. Owszem, konkurencja nie jest tak mocna, jak byłaby jeszcze kilka lat temu, ale w czołówce kręci się też wspomniana Gauff, przebłyski formy miewa Madison Keys, a po Australian Open 2022 zdawało się, że w walce o największe tytułu poszaleje Danielle Collins, ówczesna finalistka.

Jej jednak zupełnie zabrakło regularności. A Jessica ją złapała.

Przez ostatnie dwanaście miesięcy wygrała bowiem tylko jeden tytuł (Guadalajara, wart 900 punktów) i była w finałach dwóch innych turniejów – w Madrycie (przegrała z Ons Jabeur) i Dosze, już w tym roku (lepsza była Iga Świątek). W teorii to nie dorobek, który by przesadnie zachwycał, a mimo tego Jessie w najnowszym notowaniu rankingu będzie mieć 5605 punktów i zajmować trzecie miejsce, które pozostaje jej najwyższym w karierze.

To naprawdę solidne punktowanie. Ons Jabeur, druga najlepsza tenisistka poprzedniego sezonu, miała na koniec 2022 roku o 550 punktów mniej i to mimo dwóch wielkoszlemowych finałów. Regularność Jessiki to coś, co może jej naprawdę pomóc w walce o rankingowe szczyty. W ostatnim roku kalendarzowym bilans jej spotkań wynosi 50-20, a pogarszają go choćby finały WTA, gdzie nie trafiła z formą i przegrała wszystkie trzy mecze grupowe.

Poza tym jednak nie miała w tym czasie ani jednego turnieju – a zdarzyło się to nawet Idze Świątek – w którym odpadłaby w pierwszym meczu. Ba, jej najgorszymi występami pozostają mniejsze imprezy w Charleston i Waszyngtonie, z których wylatywała w drugim spotkaniu. We wszelkich pozostałych  turniejach, w jakich wzięła udział, rozgrywała co najmniej trzy mecze i zawsze przegrywała z zawodniczkami, z którymi porażki albo wynikały z rankingu (gdy jeszcze zajmowała niższą lokatę), albo z klasy rywalki (Caroline Garcia, Petra Kvitova czy Wiktoria Azarenka).

To oczywiście nie taka solidność, jak ta Igi Świątek, ale w WTA, której znakiem rozpoznawczym w ostatnich latach stała się nieregularność, wyniki Jessie i tak mogą budzić pewien respekt. Sama Pegula też zdaje sobie sprawę z tego, że jest w stanie osiągać świetne rezultaty i wygrać (lub przynajmniej powalczyć) z właściwie każdą rywalką. W tym z Igą. Niedawno o Polce mówiła tak:

Uważam, że zdecydowanie nie jest niezwyciężona. Toczyłam z nią bardzo wyrównane mecze. Kiedy w ubiegłym roku miała passę wygranych, to był jej wielki moment. Z drugiej strony w tym sezonie ją pokonałam i to powinno mi bardzo pomóc. Wiem, co powinnam robić, by z nią wygrać. Wiem też, co nie zadziałało. W United Cup zagrałam prawie bezbłędny mecz, choć warunki były inne, a korty dość szybkie i to mi sprzyjało – mówiła niedawno.

Faktycznie, w poprzedzającej Australian Open imprezie, Jessica wypunktowała Igę, wygrywając 6:2, 6:2. Ale już w finale w Dosze to Polka była dużo lepsza i ograła Amerykankę 6:3, 6:0. Ich ubiegłoroczne mecze (pomijamy spotkanie z 2019 roku, gdy lepsza była Pegula) to z kolei cztery wygrane Igi. Dwie w czasie passy 37 zwycięstw, o której wspomniała Amerykanka, a dwie kolejne przy „odrodzeniu” Polki w drugiej części sezonu – na US Open i w San Diego, turniejach, które Świątek wygrała.

Choć faktycznie, tamte spotkania były już bardzo wyrównane, a kilka miesięcy później przyszedł mecz z United Cup. Pegula pokazała więc, że Igę pokonać może. A że Świątek niedługo potem jej się zrewanżowała, to kto wie, czy nie czeka nas w tym sezonie całkiem ciekawa rywalizacja tej właśnie dwójki.

  1. JELENA RYBAKINA

Dwa finały wielkoszlemowe w niespełna rok? W tym jeden, na Wimbledonie, sensacyjnie wygrany? To wynik, który w WTA musi budzić szacunek. Jelena Rybakina najpewniej (w teorii może ją jeszcze wyprzedzić Petra Kvitova) po Indian Wells wskoczy wreszcie do czołowej „10” rankingu WTA, czyli na miejsce, na którym powinna być od dawna. Bo gdyby liczono punkty za ubiegłoroczny Wimbledon, to w tej chwili walczyłaby o co najmniej 4. lokatę, z perspektywą wdarcia się nawet do TOP 3.

Nie sposób jednak nie zauważyć, że w jej przypadku za ponad połowę potencjalnego dorobku (licząc punkty za Wimbledon) odpowiadałaby właśnie te dwa turnieje wielkoszlemowe – wygrany Wimbledon i finał Australian Open, już z tego sezonu. I to chyba największy „problem” reprezentującej Kazachstan Jeleny. Na ten moment to zdecydowanie zawodniczka “turniejowa”.

Rybakina ma wszelkie narzędzia ku temu, by stać się jedną z najlepszych zawodniczek w tourze ogółem. Jest wysoka (184 cm), co już daje jej atut w postaci potężnego serwisu, porównywanego do podania… Novaka Djokovicia. Tak, nawet prędkościami. Ogółem sama na pytanie o swój styl gry – zadawane jej podczas Wimbledonu – odpowiadała po prostu: „Bardzo agresywny”. A potem uzupełniała, że wie, że w swoich warunkach fizycznych dostała pewien dar. Więc z niego korzysta.

To nie nowość, w XXI wieku w WTA siła zagrań stawała się coraz istotniejsza. Już wcześniej na przykład Monica Seles potrafiła uderzać piekielnie mocno, ale wciąż większość zawodniczek grała technicznie, w kombinacjach uderzeń szukając swoich szans na zakończenie wymian. A potem przyszły siostry Williams i zmieniły zasady gry. Dziś dobry serwis i mocny forehand wystarcza czasem do osiągania największych sukcesów. Jelena ma obie te rzeczy… i znacznie więcej.

Kazaszka imponować potrafi właściwie każdym aspektem gry. Choć woli grać z głębi kortu, nie boi się ruszyć do siatki. Sama jest w stanie też urozmaicić wymiany czy to skrótem, czy slajsem. Dobrze się broni (mimo że rzadko jest do defensywy spychana), bo świetnie potrafi poruszać się po korcie. Słabe strony? Trudno wskazać. Może tylko to, że kiedy rywalka okazuje się jeszcze mocniejsza, to Jelena bywa w tarapatach – jak w finale Australian Open, gdy Aryna Sabalenka zaczęła grać po swojemu.

Więc to problem. No i jest jeszcze brak regularności.

Jelena na przestrzeni ostatniego roku ma bilans 42-21. Gorszy choćby od Peguli (choć rozegrała mniej spotkań). Inna sprawa, że dla Kazaszki sezon 2022 był przełomowym tak naprawdę dopiero od jego połowy, czyli wygranego Wimbledonu. Wcześniej, owszem, zajmowała miejsce nawet w TOP 20 rankingu, ale była jedną z wielu zawodniczek, które się tam kręciły. Wiadomo było, że ma potężny arsenał, nie potrafiła tego jednak w pełni zaprezentować.

Londyński turniej wszystko zmienił, ale pierwsze tygodnie po jego wygraniu nie były dla Jeleny łatwe. Do końca sezonu zagrała jeszcze w jednym finale – w stosunkowo małej imprezie w Portoroz – a poza tym przegrała wiele spotkań z niżej notowanymi rywalkami. Zresztą w turniejach w Abu Zabi i Dubaju, gdzie wystąpiła po tegorocznym Australian Open, też nie dochodziła daleko. W swojej karierze ma na razie trzy wygrane tytuły WTA, ale dwa przed Wimbledonem to lata 2019-2020. W roku pandemii zresztą była w aż pięciu finałach, z czego czterech przed jej wybuchem. Mówiła potem, że bardzo żałowała zastopowania rozgrywek, bo znajdowała się w życiowej formie.

Na ten moment można by ją porównać w pewnym sensie do… Stana Wawrinki. Szwajcar wygrał w karierze trzy turnieje wielkoszlemowe i był w finale czwartego, na co dzień jednak brakowało mu regularności na najwyższym poziomie. Dość napisać, że wygrał tylko jeden turniej Masters 1000, a wziął udział w 115! Jasne, rywalizował z Rogerem Federerem, Rafą Nadalem czy Novakiem Djokoviciem, ale mimo tego potrafił zgarnąć trzy Wielkie Szlemy, a w turniejach rozgrywanych „na co dzień” (mimo 13 takich tytułów, głównie niższej rangi) radził sobie gorzej.

Wiadomo, że takiej kariery Stanowi i tak mogą zazdrościć właściwie wszyscy gracze spoza „Wielkiej Trójki”, poza Andym Murrayem, który swoją miał jeszcze bardziej owocną. Ale podajemy przykład Szwajcara, bo to gość, potrafiący złapać wybitną formę na najważniejsze imprezy. Na ten moment Jelena Rybakina wydaje się być zawodniczką podobną, typowo „turniejową”, która motywuje się szczególnie, gdy gra o najwyższą stawkę.

Kazaszka ma jednak 24 lata i dwa finały wielkoszlemowe na koncie, w tym jeden wygrany. Stan pierwszy tytuł tej rangi zdobywał w wieku niespełna 29 lat i dopiero wtedy rozpoczynał najlepszy okres w karierze z 11 (!) wygranymi finałami turniejów ATP z rzędu. Wcześniej legitymował się bilansem 4-9, zresztą podobnym do obecnego bilansu Jeleny (3-8), ale osiąganym niemal wyłącznie w turniejach niższej rangi.

A Jelena już teraz jest siłą, z którą musi liczyć się każda rywalka. Zwłaszcza gdy przychodzi do gry w Wielkich Szlemach. Jeśli do umiejętności wspinania się tam na wyżyny, dorzuci też regularność na dłuższym niż siedem meczów dystansie, będzie zawodniczką wybitną i walczącą o najwyższe laury. Choć nawet w tej chwili jest groźna również dla Igi Świątek. To ona przecież w dwóch setach (6:4, 6:4) odprawiła Polkę z gry w Australian Open.

Z Jeleną po prostu trzeba się liczyć.

  1. BARBORA KREJCIKOVA

W jej przypadku słowo-klucz to zdrowie. I naprawdę długo zastanawialiśmy się, czy umieścić ją przed Rybakiną. W końcu jednak zdecydowaliśmy, że Barbora – choć w rankingu WTA w poniedziałek będzie niżej od Kazaszki (13.), a w Indian Wells już nie gra (odpadła po świetnym meczu z Aryną Sabalenką) – zasługuje na to, by zająć miejsce numer dwa w tym zestawieniu. Dlaczego? Już tłumaczymy.

Przede wszystkim Barbora to zawodniczka, która już udowodniła, że potrafi wygrywać mecze seryjnie. Owszem, nie były to może serie tak imponujące, jak ta Igi Świątek z zeszłego sezonu, ale na przykład we wrześniu i październiku ubiegłego sezonu potrafiła wygrać dwa turnieje z rzędu – w Tallinnie i Ostrawie, gdzie po fantastycznym finale pokonała właśnie Polkę. To były dla niej bardzo ważne triumfy, bo po trudnym okresie przywróciły ją na właściwe tory.

Pierwszą część 2022 roku naznaczoną miała bowiem kontuzjami. Pomiędzy lutowym turniejem w Dosze, a Roland Garros (gdzie broniła tytułu) nie zagrała w ani jednym meczu. Zresztą jej powrót na korty w Paryżu i tak okazał się nieco za szybki i potrzebowała kolejnych kilku miesięcy, by odnaleźć zagubiony wcześniej rytm. A ten w swoim najlepszym sezonie – 2021 – miała fantastyczny.

Legitymowała się wówczas bilansem meczów 45-19, naprawdę solidnym, jak na warunki WTA (dla porównania, Ons Jabeur, druga najlepsza tenisistka 2022 roku, miała w poprzednim sezonie tylko minimalnie lepszy: 47-17), a przecież dla Barbory był to sezon przełomowy, to na Roland Garros (i wcześniejszymi przebłyskami w Dubaju, gdzie doszła do finału, oraz w Strasburgu, gdzie wygrała) pokazała, że może należeć do światowej czołówki tenisistek w singlu.

Podkreślić wypada to „w singlu”, bo że w deblu jest znakomita, wiadomo było już wcześniej. Od 2018 roku tworzy bowiem fantastyczną parę z Kateriną Siniakovą. Wówczas wygrały dwa turnieje wielkoszlemowe, a na szczyt wróciły właśnie w 2021, triumfując w Roland Garros, gdzie Barbora święciła podwójny sukces. W 2022, gorszym dla niej sezonie singlowym, w deblu nadal pozostawała na szczycie – z Kateriną wygrała trzy z czterech najważniejszych turniejów. Nie triumfowała tylko… w Paryżu, bo zdecydowała się w ogóle odpuścić tam grę podwójną.

Na starcie tego sezonu Czeszka ma z kolei bilans 13-5, ale zdążyła już wygrać turniej w Dubaju, gdzie w finale odprawiła Igę Świątek. Było to zresztą jej drugie z rzędu zwycięstwo nad Polką i drugie, co trzeba zaznaczyć, właśnie w meczu o tytuł. To istotne, bo wcześniej Iga pozostawała niepokonana przez 10 kolejnych takich spotkań, aż natknęła się na Krejcikovą w Ostrawie. A gdy wydawało się, że Polka zaczęła nową serię (trumfami w San Diego i Dosze), to Barbora znów okazała się od niej lepsza. I owszem, w obu tych przypadkach Iga męczyła się z przeziębieniem, ale faktem pozostaje, że Czeszka jest ostatnio jej przekleństwem.

Inna sprawa, że sama Barbora potrafi grać w finałach turniejów WTA. W singlu legitymuje się bilansem 6-3, ale dwie z trzech porażek to jej dwa pierwsze mecze o trofea. Od wygrania pierwszego (we wspomnianym Strasburgu, niespełna dwa lata temu), tylko Paula Badosa w Sydney, na starcie poprzedniego sezonu, potrafiła ją pokonać, gdy stawką był puchar. W deblu z kolei bilans Barbory to 15-10, ale znów – aż pięć porażek to albo czasy gry z innymi partnerkami, albo same początki jej współpracy z Siniakovą.

Ogółem więc w ostatnich latach, gdy już dochodzi do finałów, Czeszka jest piekielnie mocna.

Odporność psychiczna to jej wielki atut. Właściwie momentami zdaje się nieporuszalna, nawet gdy mecz nie układa się po jej myśli. To jedna z tych zawodniczek, które do samego końca nie dadzą po sobie poznać, że pogodziły się z porażką. Dobrze pokazuje to jej droga do triumfu w Roland Garros 2021, gdzie rozegrała kilka piekielnie trudnych spotkań, w tym szczególnie półfinałowy mecz z Marią Sakkari, wygrany w trzecim secie, 9:7.

Jak jednak wspomnieliśmy na początku – kluczem dla Barbory będzie zdrowie. Gdy w zeszłym sezonie doszła już do siebie, była w stanie wygrać dwa tytuły w końcowej fazie sezonu. Jednak jego pierwszą połowę właściwie straciła. Na początku 2023 roku z kolei czuje się dobrze i to po niej widać. Owszem, na koncie ma pięć porażek, ale zawsze przegrywała z rywalkami, z którymi ostatecznie nie było to aż tak duże zaskoczenie.

Pokonywały ją Daria Kasatkina (w chwili, gdy grały swój mecz, 8. tenisistka rankingu WTA), Jessica Pegula (3.), Ludmiła Samsonowa (19.), Weronika Kudiermietowa (11.) i Aryna Sabalenka (2., to porażka z Indian Wells). Jednak w samym turnieju w Dubaju Czeszka zdołała zrewanżować się Kasatkinie i Peguli, pokonać Sabalenkę, a do tego ograć Petrę Kvitovą i Igę Świątek. To pokazuje, gdzie właściwie leży szczyt jej możliwości.

W dodatku do Roland Garros Czeszka nie broni żadnych punktów. A i trwający sezon na kortach twardych (przed nią jeszcze turniej w Miami), i późniejszy na mączce to te, które lubi. W najnowszym notowaniu rankingu na koncie będzie mieć 2324 punkty. Nie zdziwimy się, jeśli po French Open będzie mieć ich nawet… trzy razy więcej.

A to dawałoby jej raz, że widoki nawet na pozycję wiceliderki rankingu, a dwa – znacznie lepszą pozycję w rozstawieniu do turniejów. Taką, dzięki której uniknęłaby wczesnej gry czy to z Pegulą, czy z Sabalenką, co przytrafiło jej się w tym sezonie już kilkukrotnie. A skoro o Białorusince mowa…

  1. ARYNA SABALENKA

Czy powinna w ogóle grać w turniejach WTA? Pewnie lepiej byłoby, gdyby nie, ale decyzja władz światowego tenisa jest, jak jest, więc Sabalenka – choć bez flagi – w tourze występuje. I zgarnia trofea. W trwającym sezonie jest absolutnie najlepszą zawodniczką świata. Jej bilans meczów wynosi w tej chwili 15-1 (do tego, nieliczony w statystyki, jeden walkower na jej korzyść). Pokonała ją tylko Barbora Krejcikova w Dubaju. Wcześniej Aryna triumfowała w turnieju w Adelajdzie i w Australian Open, gdzie w finale odprawiła Jelenę Rybakinę.

W dodatku większość spotkań wygrywa szybko. Tylko dwa jej mecze w tym roku trwały ponad dwie godziny. Pierwszy – z Ludmiłą Samsonową w Adelajdzie – i ten najważniejszy, czyli wielkoszlemowy finał.

Ogółem ten sezon jest dla Aryny przełomowy. Nie chodzi nawet o to, że wygrała pierwszy tytuł wielkoszlemowy (wcześniej zaliczyła w turniejach tej rangi trzy półfinały), a o to, że była w stanie odmienić swoją grę. W zeszłym sezonie wiele było u niej elementów – na czele z podwójnymi błędami serwisowymi – za które można było Białorusinkę krytykować. Brakowało jej regularności nie tyle na przestrzeni turniejów, co jednego meczu, a czasem i setów czy wręcz gemów.

W tym roku wszystko wygląda inaczej. Jej serwis jest fantastyczną bronią, na korcie Sabalenka jest pewna siebie, naciska na rywalki i zmusza je do błędów. A sama popełnia ich dużo mniej niż dotychczas. Zresztą to, jakim zjazdem jakości był w jej wykonaniu poprzedni rok, dobrze widać choćby po bilansach meczów. W 2021 roku zanotowała 45 wygranych i 18 porażek. W 2022 odpowiednio 33 i 22. Wciąż była na plusie i w szerokiej czołówce, ale dużo dała jej druga część sezonu, gdy trochę się ożywiła i doszła do półfinału US Open i finału WTA Finals. Wcześniej dużo częściej zdarzały jej się mecze fatalne.

W tym roku fatalnych spotkań jak na razie nie zanotowała. Nawet ten przegrany mecz z Barborą Krejcikovą był bardzo dobry w jej wykonaniu. Dopiero w ostatnim secie Aryna nieco spuściła z tonu. Ogólny obraz Białorusinki jest jednak w tej chwili taki, że to tenisistka wyrastająca ponad resztę, którą inne zawodniczki muszą ograć, by zanotować sukcesy. W dodatku tenisistka będąca w stanie przezwyciężyć własne słabsze momenty – co najlepiej widać było w finale Australian Open, w którym przecież przegrała pierwszego seta i wydawała się zdominowana przez Jelenę Rybakinę.

– Myślę, że jestem teraz inną zawodniczką. Może nieco mądrzejszą, bardziej spokojną na korcie. Wszystko się nieco zmieniło – mówiła Białorusinka po turnieju w Adelajdzie. Z kolei o pracy nad serwisem, którą wykonała w przerwie między sezonami ze specjalistami od biomechaniki, mówiła tak: – Byłam już tak zdeterminowana, że zgodziłabym się na wszystko. Byłam jak: „Niech ktoś pomoże mi naprawić ten pierdolony serwis”. Pracowałam bardzo ciężko. Mój serwis był katastrofą. Cały czas próbowałam coś zmienić, wierzyłam, że się uda.

No i faktycznie, udało się. Poprawić i serwis, i ogół gry. A z tego wynika, tak się wydaje, pewność siebie, jaką Aryna ma dziś na korcie. Pewność, która pozwala jej pokonywać kolejne rywalki, choć jeszcze nie Igę Świątek, bo w tym sezonie obie nie miały okazji się zmierzyć. W poprzednich dwóch grały za to sobą aż sześciokrotnie. Sabalenka wygrała dwa te starcia. W Finałach WTA 2021 i… Finałach WTA 2022. Iga za to lepsza okazywała się w pozostałych czterech ubiegłorocznych meczach – w Dosze, Stuttgarcie, Rzymie i Nowym Jorku.

Wtedy jednak grała z tą gorszą wersją Aryny Sabalenki i problemy miała tylko w ostatnim z tych starć. Teraz Białorusinka jest w doskonałej dyspozycji, widać to nawet po rankingu WTA, w którym zbliżyła się do Igi tak, jak nie była tego w stanie zrobić żadna inna tenisistka odkąd Polka zanotowała swoją serię 37 zwycięstw z rzędu. Obie też pozostają w grze w Indian Wells, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to zagrają ze sobą w finale.

I życzylibyśmy sobie tego. Bo to najpewniej najciekawsze zestawienie w meczu o tak prestiżowy tytuł, jakie w tej chwili możemy w WTA otrzymać. A w dodatku wiele powiedziałoby nam o tym, jak Iga poradzi sobie z tak dysponowaną Aryną.

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix

Czytaj więcej o innych sportach: 

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Mocny transfer wewnętrzny w Ekstraklasie? Legia zainteresowana młodym obrońcą

Szymon Janczyk
12
Mocny transfer wewnętrzny w Ekstraklasie? Legia zainteresowana młodym obrońcą

Inne sporty

Komentarze

2 komentarze

Loading...