Reklama

Nick Symmonds. Od lekkoatlety do „MrBeasta” świata fitnessu

Kacper Marciniak

Autor:Kacper Marciniak

14 marca 2023, 16:43 • 9 min czytania 2 komentarze

Nick Symmonds nie miał wybitnych predyspozycji do średnich dystansów, ale swego czasu wybiegał srebrny medal mistrzostw świata. Regularnie ścigał się też z Polakami – przede wszystkim Adamem Kszczotem oraz Marcinem Lewandowskim. Wyróżniał się jednak nie tylko talentem, ale… buntowniczym duchem. A po latach założył kanał na YouTube, który przekroczył milion subskrypcji.

Nick Symmonds. Od lekkoatlety do „MrBeasta” świata fitnessu

Nick Symmonds, który dorobił się miana „MrBeasta” (najpopularniejszy youtuber globu) świata fitnessu, w „życiu po życiu sportowym” odnalazł się zapewne jeszcze lepiej niż w lekkoatletyce. Nie sztuką jest wykorzystać zdobytą wcześniej popularność i założyć kanał YouTube. Ale sztuką jest sprawić, że ludzie będą oglądać cię nawet wtedy, kiedy nie kojarzą cię z poprzedniego zawodu.

Amerykanin to obecnie już w końcu youtuber pełną gębą, a fakt, że kiedyś startował na mistrzostwach świata czy igrzyskach, stanowi nic więcej niż ciekawostkę. Co jednak istotne – nie było tu mowy o żadnym przypadku czy nagłym przebłysku geniuszu. Symmonds taką ścieżkę planował od początku – po zakończeniu kariery chciał pójść w YouTube.

Trzeba przyznać, że udało mu się to znakomicie. Ale zacznijmy od początku.

Reklama

„Ten dzieciak był opętany”

Biegacza średniodystansowego nie przypominał w ogóle. Sam zresztą nieraz podkreślał, że natura nie obdarzyła go idealnymi warunkami fizycznymi do tego sportu. Miał długi tułów i krótsze nogi, był widocznie bardziej nabity mięśniami i szerszy od większości rywali. Na dodatek mierzył zaledwie 178 cm wzrostu. Co nie stawiało go na straconej pozycji (tyle samo ma Adam Kszczot), ale trudno było mu konkurować na finiszu z długimi susami Davida Rudishy. Pod wieloma względami zatem reszta stawki miała nad nim przewagę.

Symmondsa nigdy to jednak specjalnie nie obchodziło. Nawet nie dlatego, że kochał bieganie. Ten sport wybrał tylko dlatego, że był zbyt drobny – według trenerów – aby grać w hokeja na lodzie czy nawet piłkę nożną. Kiedy natomiast chodził do liceum, nie miał ze średnimi dystansami idealnej relacji. Chciał po prostu doskonalić swoje umiejętności. To od zawsze pchało go do przodu. Niekoniecznie miłość do lekkoatletyki.

– Jak patrzę na swoje stare biegi, to myślę: ten dzieciak był opętany – opowiadał w podcaście „Strength Running”. – Ja naprawdę aż tak chciałem być dobrym zawodnikiem. Nawet nie tyle, co chciałem biegać. Po prostu chciałem być w tym najlepszy na świecie. To była obsesja. Nigdy nie ominąłem treningu, sesji na siłowni czy basenie. Czy nawet nie „skracałem” toru podczas biegu. I teraz – jako 39-latek – mogę powiedzieć, że nie ma nawet sekundy, której nie wyciągnąłem. Nie mogłem być lepszy, niż byłem. To dobre uczucie, mieć tego świadomość.

Jeśli zatem Symmonds wyciągnął ze swojej kariery maksa, to jakich sukcesów się dorobił? Zacząć możemy od tego, że ma znakomitą życiówkę na 800 metrów – 1:42.95. To lepszy wynik niż rekord Polski. I niewiele gorszy od rekordu USA (1:42.34 Donovana Braziera z 2019 roku, ale przez kilkadziesiąt lat najlepszy amerykański czas należał do Johnny’ego Graya i wynosił 1:42.60).

– Myślę, że do dzisiaj jest wielu ekspertów i komentatorów, którzy nie wiedzą, dlaczego tak szybko pobiegłem. Moi trenerzy mówili: on jest po prostu uparty. Nie ma predyspozycji fizycznych, ale jest strasznie uparty. No i byłem też wytrzymały. Wielu lekkoatletów musi kończyć karierę z powodu kontuzji. A kiedy ja miałem dwadzieścia kilka lat? Mogłeś wystrzelić we mnie pocisk armatni. Tylko by się odbił, a kolejnego dnia byłbym na treningu – mówił amerykański lekkoatleta.

Reklama

Jeśli natomiast chodzi o medale – Symmonds zdobył jeden szczególny. W 2013 roku został wicemistrzem świata na 800 metrów. W wielkim finale razem z kolegą z reprezentacji Duanem Solomonem od połowy dystansu znajdował się na prowadzeniu. Kiedy wychodził na ostatnią prostą, nieco go odstawił i był już samotnym liderem. Wydawało się nawet, że może zdobyć złoto. Ale jednak – faworyt, Mohammed Aman z Etiopii, na finiszu okazał się nieco mocniejszy od Amerykanina.

Co ciekawe – w tamtym biegu brał udział też Marcin Lewandowski. Co prawda Polak w żadnym momencie tak naprawdę nie „atakował medalu”, ale skończył rywalizację na aż czwartej pozycji. Za Amanem, Symmondsem i Ayanlehem Souleimanem.

To tylko biznes

Symmonds miał swoje wielkie momenty, ale miał też bardzo trudne relacje ze środowiskiem lekkoatletycznym. Tuż po zakończeniu kariery (cytowany przez „New York Times”) mówił, że przede wszystkim jest biznesmenem. I patrzył na lekkoatletykę, jako na sposób, którym może promować swój biznes.

Skąd to wynikało i o co dokładnie chodzi? Przede wszystkim: Amerykanin od dawna szukał dodatkowych sposobów zarobku i inicjatyw. Zdarzyło mu się zrobić tymczasowy tatuaż na ramieniu. na którym reklamował sponsora, który wcześniej wygrał licytację. Ostatecznie musiał jednak… zakleić go podczas oficjalnych zawodów, ze względu na panujący regulamin. Co też miało odwrotny skutek niż zamierzony – bo tym bardziej przykuwało uwagę do jego ciała.

Symmonds założył też markę „Run Gum”, produkującą gumy do żucia zawierające kofeinę, a więc przeznaczone dla profesjonalnych lub niedzielnych sportowców. Jakby nie patrzeć: taka aktywność jest w lekkoatletyce rzadka do dzisiaj, szczególnie jeśli mówimy o zawodnikach nienależących do absolutnej światowej czołówki.

Przede wszystkim jednak – lekkoatleta nie mógł odżałować tego jak on oraz jego koledzy po fachu są „trzymani w łańcuchach” przez wszelkie instytucje. – Od momentu, gdy zawodnik znajdzie się na głównej scenie, jego prawa są przejmowane. Nie może nawet wspomnieć o sponsorach, którzy mu pomogli w przeszłości. (Lekkoatletyka) to fatalne miejsce, żeby inwestować pieniądze – opowiadał.

Swego czasu Nick proponował rozwiązanie, w którym MKOl dzieliłby się pieniędzmi zarobionymi w czasie cykli olimpijskich ze sportowcami, którzy biorą udział w letnich oraz zimowych igrzyskach. Podział wynosiłby… pięćdziesiąt na pięćdziesiąt. Byłaby to zatem ogromna zmiana, bo obecnie Komitet w żaden sposób nie oferuje swoich dochodów samym zawodnikom. Ci mogą liczyć co najwyżej na wypłaty ze strony krajowych związków.

Co jeszcze możemy powiedzieć o pozasportowej działalności Symmondsa w czasie kariery? W 2015 roku nie podpisał dokumentu, w ramach którego amerykańscy lekkoatleci byliby zobowiązani do korzystania wyłącznie ze sprzętu „Nike” (nie tylko na stadionie, ale wszędzie, gdzie się pojawią w terminie zawodów). Przez co stracił miejsce w kadrze na mistrzostwa świata. Potem walczył też o miejsce na reklamę w czasie amerykańskich „Olympic Trials” przed igrzyskami w Rio. Nieskutecznie, a na samą imprezę nie pojechał z powodu kontuzji.

W tym wszystkim należy też pamiętać, że Symmonds udzielał się też społecznie. Srebrny medal zdobyty na MŚ w Moskwie zadedykował swoim przyjacielom gejom oraz lesbijkom – w odpowiedzi na rosyjskie prawo, które dyskryminowało osoby o homoseksualnej orientacji. Kilka miesięcy później natomiast, w artykule na łamach „Runner’s World”, optował za zakazem korzystania z broni w Stanach Zjednoczonych.

Generalnie – Nick Symmonds zdecydowanie wybijał się ponad lekkoatletyczny tłum. – Postrzegam ten sport jako połowicznie profesjonalny. Strasznie mnie to irytuje, że wszyscy walczą o ogryzki, kiedy mamy taki niesamowity produkt, który jest po prostu źle zarządzany i źle prowadzony od strony marketingowej – opowiadał (za „New York Times”).

Początki na YouTube są najgorsze

Jakie było największe marzenie Nicka Symmondsa, które chciał zrealizować po zawieszeniu butów na kołku? Zamierzał wspiąć się na Mount Everest. I stać się tym samym pierwszym człowiekiem, który to uczyni, mając również na koncie milę przebiegniętą w czasie poniżej 4 minut. – Myślę, że tylko dziesięć procent ludzi jest przystosowanych fizjologicznie do wspięcia się na Mount Everest bez używania butli z tlenem. Chciałbym zobaczyć, czy jestem jednym z nich.

Ostatecznie Symmondsa pochłonęła jednak inna zajawka. Ta internetowa. – Wiedziałem, że chcę zostać youtuberem, kiedy zakończę karierę – wspominał w podcaście Strength Running. – Miałem plan, żeby kręcić vlogi ze swoich ostatnich momentów w profesjonalnym sporcie. Pomyślałem, że to będzie coś bardzo fajnego. Udało mi się przejść z zerowej liczby subskrybentów do trzech tysięcy w ciągu pierwszych kilku tygodni na YouTube.

– Każdy, kto zajmuje się YouTube’em, wie, że początek jest najgorszy – dodawał Symmonds – Potem masz już pewną widownię, do której przemawiasz. Ale zbudowanie czegoś z niczego jest bardzo trudne.

Jak wspominał lekkoatleta – nikt w okolicach 2017 roku nie patrzył na niego jak na wariata. Wręcz przeciwnie. Miał wsparcie żony (wówczas jeszcze partnerki, bo z Tianą Baur pobrał się trzy lata później) oraz najbliższych przyjaciół, którzy, znając jego charakter, uważali, że idealnie sprawdzi się w roli youtubera.

Co go jednak motywowało do tego, żeby nagrywać filmy i występować przed kamerą? Tak przedstawiał to we wspomnianym podcaście: – Wiedziałem, że będę w stanie zarabiać pieniądze, że będę w stanie utrzymać dobrą formę. Ale zastanawiałem się, jak dalej zapewniać ludziom rozrywkę. Bo to coś, co stało się dla mnie bardzo ważne na przestrzeni lat. Wygrywanie wyścigów, machanie do kibiców, podpisywanie autografów, robienie zdjęć. Jest w tym trochę karmienia ego, ale chciałem też po prostu utrzymywać kontakt z fanami. Jak nie jako lekkoatleta, to w inny sposób.

Symmonds realizował się zatem na nowej płaszczyźnie. Poza vlogami tworzył też, można powiedzieć, tutoriale z biegania. Inaczej mówiąc: radził, jak przygotowywać się do maratonu, jak budować silne ciało pod biegi. Na jego kanale pojawiało się też sporo materiałów, w których odpowiadał na pytania dotyczące swojej osoby. Na przykład: jak udawało mu się radzić z kontuzjami, czy jak był w stanie poprawić czas na milę.

– W ten sposób udało mi zbudować kanał, który miał około dwadzieścia tysięcy subskrypcji. Zaobserwowałem jednak, jak działają youtuberzy koszykarscy. Przychodzą na boisko i nagrywają swoje gierki. Pomyślałem: co jeśli zrobimy coś takiego dla biegania? – wspominał Nick Symmonds.

Czerpanie inspiracji od innych youtuberów okazało się strzałem w dziesiątkę. Amerykanin stworzył swojego pierwszego „virala”, czyli film, który rozniósł się po sieci. Jego tytuł to: „Pokonaj mnie w biegu, wygraj 100 dolarów!”. Format w teorii prosty, a pomysł wcale nie rewolucyjny. Ale i tak przyciągnął olbrzymią widownię – po latach ten materiał ma już niemal cztery miliony wyświetleń.

Symmonds wiedział już zatem, w jaką stronę powinien iść.

MrBeast

W kolejnych miesiącach jego kanał rozwijał się w niesamowitym tempie. Z czasem Symmonds zaczął też skupiać się nie tylko na bieganiu, ale wyzwaniach siłowych, kalistenicznych (praca na własnym ciężarze ciała), do których oczywiście zawsze angażował przypadkowych ludzi.

„Próbujemy biec jak Kipchoge”. „Ścigamy się ze subskrybentami w jeansach”. „Zawiśnij na drążku przez 100 sekund, wygraj 100 dolarów”. „Moja transformacja w 30 dni”.

Tego typu formaty zaczęły rządzić kanałem Symmondsa. I oczywiście przyjmowały się świetnie. A Amerykanin niejako łączył pracę ze swoimi prywatnymi zainteresowaniami. Nie liczyło się już dla niego tylko bieganie, ale budowanie mocy na siłowni, pływanie czy jeżdżenie na rowerze. Do dzisiaj zresztą trenuje niemal codziennie. Chce być w jak najlepszej możliwej formie, ale wciąż bawić się sportem – co nie było takie oczywiste w czasie wyczerpującej kariery.

Jego najnowszy cel? Zamierza być w stanie podnieść 500 funtów w martwym ciągu (niespełna 227 kilogramów) oraz biegać na milę poniżej 5 minut. Obecnie trochę mu do tego osiągnięcia brakuje. Jest to szczególnie trudne, że im jest się cięższym, tym łatwiej o dźwiganie sporych ciężarów. Ale trudniej o sprawne poruszanie się po bieżni.

Nade wszystko Symmonds jednak skupia się na promowaniu biegania i zdrowego trybu życia. Jak mówi: najbardziej cieszą go wiadomości od fanów, w których ci piszą, że zawsze nienawidzili biegać. Ale za sprawą jego kanału polubili się z tą aktywnością. I za parę tygodni wezmą udział w swoim pierwszym półmaratonie.

Czytaj także:

Fot. Newspix.pl

Na Weszło chętnie przedstawia postacie, które jeszcze nie są na topie, ale wkrótce będą. Lubi też przeprowadzać wywiady, byle ciekawe - i dla czytelnika, i dla niego. Nie chodzi spać przed północą jak Cristiano czy LeBron, ale wciąż utrzymuje, że jego zajawką jest zdrowy styl życia. Za dzieciaka grywał najpierw w piłkę, a potem w kosza. Nieco lepiej radził sobie w tej drugiej dyscyplinie, ale podobno i tak zawsze chciał być dziennikarzem. A jaką jest osobą? Momentami nawet zbyt energiczną.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

2 komentarze

Loading...