Wszyscy bacznie obserwują serial pt. „Czy Wisła Kraków wróci do Ekstraklasy”, którego ostatnie odcinki wlewają sporo optymizmu w serca sympatyków Białej Gwiazdy. Zimą Kiko Ramirez namiętnie przeglądał zeszyt z nazwiskami głównie hiszpańskich zawodników, których może sprowadzić i dostarczył Radosławowi Sobolewskiemu wiele nowych twarzy. Dziś zespół, który przeszedł kolejną rewolucję kadrową, wykonał kolejny ważny krok ku najwyższej klasie rozgrywkowej.
Nie da się ukryć, że nawet po rozczarowującej rundzie jesiennej awans do Ekstraklasy jest celem nadrzędnym klubu z Reymonta. Wiadomo, że często w przypadku tak delikatnych sytuacji mówi się o podejściu z meczu na mecz, ale prawda jest taka, że wszystkie siły skupione są na jednym celu.
Piąty dublet Luisa Fernandeza
Każdy widzi, że ten zespół jest nabity hiszpańskimi graczami, ale najważniejszą rolę odgrywa tam zawodnik, który nie przyszedł ani podczas ostatniego okienka, ani podczas letniego zaciągu. Pierwsze skrzypce odgrywa po prostu Luis Fernandez. W Ekstraklasie rzadko pracował na wysokie noty, ale pięterko niżej jest decydującą postacią. Może mieć nawet średni dzień, a i tak sympatycy tego klubu mogą nie niego liczyć.
Dziś miał naprawdę dobry, choć jeszcze w pierwszej połowie mógł w to powątpiewać. Został chamsko zdeptany przez Jaroszka, ale dziwnym trafem skończyło się bez kartki dla zawodnika GKS-u Katowice. Wypadałoby zapytać sędziego głównego Jarosława Przybyła i Wojciecha Mycia, który zasiadał na VAR-ze, dlaczego nie zareagowali w oczywistej sytuacji. Czasu było na to wystarczająco bowiem Fernandez przez kilka minut, zbierał się z murawy…
Trochę zajęło Hiszpanowi dojście do siebie. Było po nim widać frustrację, ale i pewnie odczuwał spory dyskomfort. Jeszcze przed przerwą dwa razy w ciągu minuty chciał przenieść grę na drugą stronę boiska – raz do lewej, raz do prawej i obie sytuacje zakończyły się kuriozalnymi stratami. Sobolewski przymknął na to oko i się opłaciło zostawić Fernandeza na boisku, bo ten w 1 lidze tak łatwo nie pęka.
Hiszpanowi na szczęście nic poważnego się nie stało, dzięki temu mógł z czasem wziąć sprawy w swoje ręce i po piłkarsku odgryźć się przeciwnikom. Długo Wiśle gra nie do końca się kleiła. Goście co prawda mieli przewagę posiadania piłki, David Junca przetestował chyba wszystkie możliwe warianty rozegrania rzutów rożnych, obserwowaliśmy wiele indywidualnych akcji Muli i Villara, ale coś tam nie kleiło. Z czasem z tego chaosu narodziła się błyskotliwa gra i Gieksa nie była w stanie odeprzeć takiego naporu.
Paradoks polega na tym, że pierwszy gol Wisły był dość przypadkowy. Luis Fernandez zdecydował się na… centrostrzał. Uśmiechnęło się do niego szczęście, bo Kudła został w blokach i nie zdążył zareagować. Minęło kilka minut i Luis Fernandez wypracował rzut karny. Wszedł w drybling i został podcięty przez Daniela Tanżynę. Hiszpan uznał, że sam podejdzie do jedenastki i bez większych problemów wpakował gola na 2:0. I na tym etapie już wiedzieliśmy, kto dziś doliczy sobie komplet punktów. A Fernandez, no cóż, robi wszystko, żeby przymknięto oko na jego wysoki kontrakt i przedłużono z nim umowę na podobnych warunkach.
Wisła złapała luz, zaczęła grać miły dla oka futbol. W sprzyjających okolicznościach po dłuższej przerwie odblokował się nawet Angel Rodado, w którego niektórzy zdążyli zwątpić. Uczciwie trzeba przyznać, że miał w tym meczu też spektakularne pudło w sytuacji sam na sam, ale gdy piłka spadła mu pod bramką po wrzutce Jarocha, magicznym dotknięciem dał Wiśle trzeciego gola.
Gieksa miała dziś tylko przebłyski
Bezwątpienia Wisła była dziś zdecydowanie lepsza, ale nie jest tak, że nie dała się zaskoczyć. Dziś gospodarze z Katowic strzelili tylko jednego gola – niedługo po wejściu z ławki Jakub Arak zdobył swojego szóstego gola w sezonie ligowym – ale nie zagrali najgorzej. Plan był prosty jak budowa cepa. Czyhać na kontry i łapać Wisłę na wykroku. I kilka razy mocno zagrozili gościom. Ba, w pierwszej połowie mieli chyba nawet lepsze sytuacje. Dobrze wyglądał Marko Roginić, który był upierdliwy dla rywali, wypracowywał sytuacje sobie i swoim kolegom. Choćby przytomnie zgrał do Dudzińskiego, który powinien uderzyć lepiej, a kopnął ni to z prostego podbicia i ni to pasówką, stojąc na wprost bramki. Do tego sam oddał dwa groźne strzały, które ofiarnie blokowali Moltenis i Łasicki.
Ale, tak czy owak, Wisła była dziś po prostu lepsza, a mecz był przyjemny dla oka. Sporo kontr, odważnych akcji w niezłym tempie i prób dryblingów. Nudzić się nikt nie wynudził, a Biała Gwiazda wysłała jasny sygnał, że będzie walczyła do końca o powrót na należne jej miejsce. Kolejka po kolejce. Krok po kroku – w myśl zasady, że cierpliwy to i kamień ugotuje.
GKS Katowice – Wisła Kraków 1:3 (0:0)
J. Arak 69′ – L. Fernandez 48′ i 54′, A. Rodado 64′
WIĘCEJ O I LIDZE:
- Skurczybyki z Niepołomic się nie poddają. Pierwsza porażka ŁKS od sierpnia
- Ruch Chorzów i powrót do Ekstraklasy. Czy to się może udać?
- To już nie Sosnowieś. Zagłębie Sosnowiec przywitało nowy stadion [REPORTAŻ]
- Kazachska parapetówka i nadmiar pierogów. Paweł Baranowski o grze w FK Atyrau
Fot. Newspix