Chyba nigdy jeszcze nie chwaliliśmy za dobór koszulek na mecz, ale zawsze musi być ten pierwszy raz – przy okazji spotkania Korony z Lechią trafiono bowiem kapitalnie. Gospodarze żwawi, z rozmachem, pomysłem, więc ubrani w jasne barwy, goście zaś nudni, powolni, schematyczni, toteż cali na szaro. Wszystko się zgadza. No, prawie wszystko, bo jeszcze plakietka “uczę się” na piersi Petrowa – żeby każdy widział, iż dopiero poznaje swój fach – i wówczas mielibyśmy rzeczywiście komplet.
KORONA KIELCE – LECHIA GDAŃSK. PRZYJEMNIE OGLĄDAĆ KORONĘ
Serio: zdanie „dzisiaj mecz Korony” budzi na wiosnę uśmiech. Nie taki politowania, tylko faktycznie można się ucieszyć, że to akurat kielczanie wyjdą na boisko. Gwarancji ciekawego futbolu nigdy nie ma, bo nasza piłka rozdaje gwarancje tylko na centrostrzały, niemniej jest zdecydowanie większa nadzieja niż w przypadku wielu innych ekip, że będzie interesująco.
Kto wie – może ostatecznie to sufit kielczan. To znaczy historia coś a’la Górnik Łęczna z zeszłego sezonu, kiedy oczekiwaliśmy po prostu przyzwoitości, paru ciepłych wspomnień, by potem móc pożegnać beniaminka z jak największą życzliwością. Nie da się przecież jednoznacznie wymagać od Korony utrzymania, ich spadek nie będzie kompromitacją i wstydem, coś takiego trzeba adresować gdzieś indziej, gdzie są większe budżety i ciągłe gderanie o długofalowej wizji, a jedyną taką wizją okazuje się etatowe męczenie buły.
Natomiast Korona daje sobie nadzieję i coraz większe szanse na pozostanie w lidze. A to już naprawdę cholernie dużo.
Są też historie i postacie, o których chce się mówić. No na przykład Ronaldo Deaconu – od początku było widać, że facet sporo potrafi, ładował z dystansu jak opętany, ale nie chciało wpaść. Trochę pecha, trochę brak precyzji. Aż dzisiaj siadło – strzelił Kuciakowi po długim rogu i ładnej kontrze, kiedy Korona – to częste na wiosnę – szła jak do pożaru. A jeszcze parę minut wcześniej Deaconu został znów w tym sezonie zatrzymany po bombie z dystansu i po prostu powoli robiło się go żal. Tyle że nie zwątpił i się opłaciło.
Niezmiennie podoba się też gaz i przebojowość Łukowskiego i Błanika. Wiele opcji w rozegraniu daje Szykawka, który również nie stoi jak kołek, tylko szuka stempla w jak najwięcej liczbie akcji. Nawet Nono, wchodzący do ligi dość dyskretnie, dziś solidnie trzymał się w środku pola, nie spanikował przy bramkowej kontrze. Dość powiedzieć, że Kuzera wolał go trzymać na boisku dłużej niż Deaconu.
KORONA KIELCE – LECHIA GDAŃSK. NIEODPOWIEDZIALNY PETROW
Czego zaś brakuje Koronie? Paradoksalnie – patrząc na charakter tej drużyny – sensownego defensywnego pomocnika. Grał Deja, było źle, zagrał tam dziś Petrow i o rany boskie… To akurat nie dziwi, biorąc pod uwagę choćby jego występ z Legią, ale też i cały sezon, natomiast od 32-latka wymagalibyśmy jakiegoś pomyślunku. Tymczasem on mając żółtą kartkę na koncie zaliczył stempel na nodze Gajosa, który wyrzucił go z boiska. Mielcarski bronił zawodnika, że przypadek, że ten nie chciał, jednak dajmy spokój – przypadkowo może narobić gołąb na głowę. Jeśli ktoś nie potrafi cofnąć nogi, mając w pamięci napomnienie, to mówimy o głupocie, a nie czystym przypadku.
I to mogło Koronę pogrzebać. Do momentu czerwonej kartki gnoiła Lechię. Tak, gnoiła – gdyby nie dobrze dysponowany Kuciak, to mogło być 3:0 i do widzenia, mecz szedł zresztą w tę stronę, przy całym spotkaniu w 11 na 11 mogłoby się skończyć właśnie w tych rozmiarach. A jednak przy 10 na 11 trzeba się bronić i liczyć na szczęście.
Korona to szczęście miała, bo najpierw Conrado trafił w poprzeczkę, a potem Nalepa z pięciu metrów (!), mając przed sobą pustą bramkę (!!), nie trafił w piłkę (!!!).
Kiks kolejki? Ciężko to będzie przebić 👀
Michał Nalepa miał na nodze piłkę na remis, ale… zresztą, sami zobaczcie 👇 pic.twitter.com/eecYffUsi6
— CANAL+ SPORT (@CANALPLUS_SPORT) February 18, 2023
KORONA KIELCE – LECHIA GDAŃSK. NUDNI GOŚCIE
Krótko: kabaret. Jednak podkreślmy, że trudno wierzyć, by Lechia przycisnęła tak mocno grając na równe składy, bo po prostu nic wcześniej na to nie wskazywało. Kaczmarek zakochał się w pomyśle środka pola Tobers-Kubicki-Gajos, a to jest tak kreatywne trio, że jakby im dać czystą kartkę papieru, to maksymalnie namalowaliby igloo w trakcie śnieżycy. Widać, iż Lechia się męczy – ataki przy takim ustawieniu nie mają żadnej płynności i elementu zaskoczenia.
Główny pomysł – zagrać do Conrado i niech on się martwi, może wrzuci tak, że piłka jakoś odbije się od Zwolińskiego i wpadnie. Brazylijczyk starał się, szarpał, biegał, ładował w szesnastkę, ale brakowało konkretów. No a przecież jednocześnie miał o tyle trudniej, że Korona wiedziała, co Lechia zaraz zagra – do lewej strony i siup! Może trener Lechii powinien trochę poluzować lejców w ofensywie, bo wejścia Friesenbichlera – tu, czy w Zabrzu – jednak sporo dają.
Ale problemy Lechii to nie tylko ofensywa, skoro Korona – i nie ona jako pierwsza w tym sezonie – wchodziła do strefy obronnej jak do siebie. Gdańszczanie składają się bowiem z piłkarzy uważanych za porządnych, którzy porządni nie są od dawna.
Kiedy ostatnio wyjątkowo dobry mecz zagrał Pietrzak?
Kiedy prawdziwym liderem był Nalepa?
Kiedy Maloca… No.
Z jednej strony mamy więc Koronę – drużynę bez dużych nazwisk, którą rozsadza energia i która da wszystko za utrzymanie. Z drugiej Lechię, jakby uważającą, że musi się utrzymać, bo ona kiedyś była dobra i jej się należy.
Futbol nie raz, nie dwa takie podejścia rozliczał.
Czytaj więcej o polskim futbolu:
- Dokąd bóg zaprowadzi Franka Castanedę? Wygląda na to, że do Radomia
- Woda po parówkach, ubiór na cebulkę i piwny sukces. Odwiedziliśmy Bodo!
Fot. Newspix