Frank Castaneda najpierw bardzo chciał wrócić do Polski, ale nikt go nie chciał (zwłaszcza że życzył sobie zarobków z kosmosu). Kiedy w końcu ktoś go zechciał, odechciało się Castanadzie. Kiedy wydawało się, że sprawa jest już pogrzebana, Kolumbijczykowi znów się zachciało – tym razem z wzajemnością. Nie mamy pojęcia, czy to dobry transfer, ale na pewno jeden z bardziej pokręconych.
Transferowe przygody Franka Castanedy to temat, który już na pierwszy rzut oka nadaje się na serial. Chłopak z Kolumbii, już nie najmłodszy, wyjeżdża na słowackie peryferia. Półtora roku później podpisuje deal za grubą kasę z mołdawskim potentatem. Następnie podpisuje umowę na jeszcze większą kwotę w Tajlandii, ale że ma kilka miesięcy wolnego, wpada do Poznania, żeby dla podtrzymania formy pokopać chwilę w Ekstraklasie.
29-latek dba jednak o to, żeby ta opowieść nie była kuriozalna tylko na pierwszy rzut oka. Nawet sanah nie funduje nam takich przebojów, jakie towarzyszą Castanedzie przy kolejnych przeprowadzkach.
Leonardo Rocha: Kylian Mbappe na treningach niszczył każdego
Transfery. Frank Castaneda blisko Radomiaka Radom
Na początku ustalmy fakty, dla zainteresowanych suchą informacją. Frank Castaneda jest umówiony z Radomiakiem na dopięcie transferu do tego klubu w najbliższych kilku dniach. Założenia obejmują półtoraroczny kontrakt (do końca sezonu 2023/2024) z pensją w wysokości mniej więcej 10 tysięcy euro miesięcznie. Do tego oczywistości, w postaci kwot za podpis, bonusów – wiadomo, nie siedzimy w tym od wczoraj, klasyczna część umowy. Żeby być fair wobec kolegów po fachu dodamy, że o zainteresowaniu piłkarzem wspominała już “Interia”.
Jak jednak słusznie skojarzy część z was, nie tak dawno Castaneda był bliski transferu do Miedzi Legnica. Sprawa wyglądała podobnie – kontrakt dogadany (mowa o podobnych pieniądzach), obietnica dopięcia formalności złożona, a jednak na Dolnym Śląsku do dzisiaj nikt go nie widział. W ostatniej chwili zawodnik stwierdził, że teraz to już nie chce do Ekstraklasy i nie skorzystał z wykupionych biletów na samolot. W środowisku krążyło kilka wersji wydarzeń. Przypuszczano, że:
- Castaneda dostał kozacką ofertę z innego klubu – całkiem możliwe, bo Miedź bogata jest tylko z nazwy
- Castaneda chce podbić kontrakt i tylko się droczy – ok, poszedłby po bandzie, ale zdarza się i tak
Nikt jednak nie spodziewał się hiszpańskiej inkwizycji.
Objawienie, samolot i nowe buty. Wszystkie odloty Castanedy
Okazało się bowiem, że Kolumbijczyk zaczął się wymawiać dość kuriozalnymi historiami. Pierwotnie twierdził, że musi wrócić do Europy, bo jego żona zaszła w ciążę i poród na Tajlandii nie wchodzi w grę – zrozumiałe. Gdy jednak miał dopięty kontrakt z Miedzią, zaczął słyszeć głosy. Sytuacja, przyznamy, niepokojąca, na szczęście dla napastnika były to jednak głosy z niebios. Bóg miał podpowiedzieć Castanedzie, że ta Legnica to jednak nie za bardzo.
To naprawdę świetnie, że Stwórca orientuje się w tabeli Ekstraklasy i potrafi uratować niedawną gwiazdę mołdawskich rozgrywek przed niechybnym spadkiem z polskiej ligi, ale nie trzeba być niewiernym Tomaszem, żeby taką historię podważyć. Zwłaszcza gdy przypomnimy sobie, że w przeszłości Castaneda wraz z otoczeniem doznawał równie ciekawych objawień. Gdy trafił do Warty Poznań, głos kazał mu kupić sobie kilka par butów za zaliczkę, którą dostał (typowy pierwszy zakup po przeprowadzce do nowego kraju). Kilka tygodni temu rozsyłanie wieści o chęci powrotu Castanedy do Ekstraklasy zaczęto dorzucając notatkę o oczekiwanych zarobkach – 30 tysięcy euro miesięcznie
W Legnicy, Bogiem a prawdą, nawet się z tej boskiej komedii ucieszyli. Gdy pierwotnie okazało się, że Miedź skusiła się na piłkarza znanego z naszych boisk, parę osób przestrzegło beniaminka: piłkarz dobry, ale coś tam nie styka.
Radomiak uparł się na transfer skrzydłowego
Jeśli więc zastanawialiście się, dlaczego Frank Castaneda po przyzwoitej rundzie w Poznaniu nie był rozchwytywany, gdy rzucił hasło powrotu do Polski, podsuwamy wam kilka potencjalnych powodów. Oczywiście nie jest tak, że w Radomiu siedzą pod kloszem i myślą, że ściągają mnicha, któremu przyświeca motto ora et labora. Oktawian Moraru, jak na Mołdawianina przystało, Mołdawię zna perfekcyjnie, więc słyszał to i owo o odlotach Kolumbijczyka.
Niemniej słyszymy, że w obliczu kontuzji Leandro Radomiak uparł się na transfer skrzydłowego (tam ma grać Castaneda, który obskoczy też “dziewiątkę”), nawet ze świadomością pewnych, nazwijmy to, defektów. A jako że klubowi odmówił Edi Semedo z drugoligowego portugalskiego Penafiel – notabene sondowany także przez Bruk-Bet Termalikę Nieciecza, gdzie ostatecznie może trafić – padło na Franka, który szczęśliwym dla radomian trafem doznał olśnienia na odprawie przed lotem do Wrocławia.
Co z tego mariażu wyniknie – ciężko stwierdzić. Podobno Castaneda pełnię formy osiągnie za miesiąc, dwa, bo od kilku tygodni jest poza rytmem meczowym. W piłkę kopać potrafi, trzeba go jednak jeszcze ujarzmić. Na szczęście kościołów w Radomiu nie brakuje – jest nawet katedra! – więc w razie problemów piłkarz szybko skoczy po poradę. A podpowiadając działowi marketingu Radomiaka – w takich okolicznościach, jeśli oczywiście Frank Castaneda w Radomiu wyląduje – nie ma co iść w półśrodki.
Trzeba ogłosić ten transfer białym dymem z komina.
WIĘCEJ O RADOMIAKU RADOM:
- Pedro Justiniano w reprezentacji kraju. “Powołanie w ostatniej chwili”
- Analizy, organizacja, wsparcie. Jak wygląda praca asystenta trenera?
- Nascimento: Jeśli chcesz odnieść sukces, słuchaj Bryanta
SZYMON JANCZYK
fot. Newspix