Przed dzisiejszym meczem Raków – Wisła Płock (20.00) porozmawialiśmy z trenerem bramkarzy Nafciarzy. Maciej Sikorski przez blisko dziesięć lat był jednym z najbliższych współpracowników trenera Marka Papszuna i to w kilku klubach. W rozmowie z „Weszło” Sikorski zdradził nieco kulisów swojej pracy z czasów Rakowa i powiedział, jak przekłada się to dziś na jego obowiązki w Płocku. Okazuje się, że to on pisał przemowy motywacyjne, które później wygłaszał w szatni przed meczami. Nie zabrakło też porównań stylu pracy trenera Wisły Pavola Stano do szkoleniowca wicemistrzów Polski. 43-latek uważa, że to Krzysztof Kamiński, a nie Vladan Kovacević jest obecnie najlepszym bramkarzem w Ekstraklasie. Częstochowa to dla Sikorskiego wyjątkowe miejsce. Z tamtych stron pochodzi jego żona Monika, a jak sam mówi na Jasnej Górze przeszedł przemianę duchową. Zapraszamy na ciekawą i niezwykle szczerą rozmowę.
W świadomości wielu kibiców trener bramkarzy jest odpowiedzialny tylko za codzienną pracę na treningach z golkiperami. Wiem między innymi od trenera Rakowa Marka Papszuna, że we wszystkich klubach, w których współpracowaliście ze sobą przez blisko dziesięć lat, miał pan dużo więcej obowiązków niż tylko zajmowanie się bramkarzami. Czy teraz w Wiśle Płock jest podobnie?
Pracując z Markiem na początku naszej drogi w poważnej piłce, czyli w Legionovii i Świcie Nowy Dwór Mazowiecki moja praca głównie kręciła się wokół bramkarzy. Zajmowanie się ich rozwojem było moim głównym zajęciem, ale nie jedynym. Mocno wspierałem też Marka w obszarze mentalnym. Nie jest to żadną tajemnicą, że pisałem przedmeczowe przemowy motywacyjne. Po wygranych meczach wznosiłem też okrzyki zwycięstwa w szatni. Byłem współodpowiedzialny za budowanie szeroko pojętej atmosfery w drużynie. Dbałem o ducha zespołu, który jest niezwykle istotnym elementem funkcjonowania każdej szatni. W Rakowie byłem też odpowiedzialny przez trzy i pół roku za analizę indywidualną zawodników drużyn przeciwnych i to nie tylko tych z potencjalnej wyjściowej jedenastki. Analizowałem też graczy z szerokiej kadry. Często było to ponad dwudziestu piłkarzy – dwóch bramkarzy i kilkunastu zawodników z pola. Starałem się przedstawić potencjalny podstawowy skład rywala. Pamiętam, że na jeden mecz z Bruk-Bet Termaliką Nieciecza w I lidze przygotowałem nawet osiem propozycji ich wyjściowej jedenastki. Dzięki temu mocno rozwinąłem się w obszarze indywidualnej analizy nie tylko bramkarzy, ale ogólnie wszystkich piłkarzy. Dodatkowo przez pięć sezonów wspierałem najpierw trenera Maćka Kędziorka, a później Goncalo Feio przy organizacji stałych fragmentów gry. Byłem odpowiedzialny za zespół przeciwnika, starając się odzwierciedlać warianty, które stosuje w meczu. Mam tu na myśli zarówno rzuty rożne, jak i wolne. Można śmiało powiedzieć, że to doświadczenie przeniosłem do mojego obecnego klubu, czyli Wisły Płock. Trener Maciej Bartoszek zakomunikował mi, iż chciałby abym robił to wspólnie razem z trenerem Darkiem Pietrasiakiem. Trochę się przed tym broniłem, bo chodziło o stałe fragmenty gry zarówno ofensywne, jak i defensywne. Miałem już jednak jakieś doświadczenie. Czułem też, że mam większy wpływ na nasze rozegrania niż w Rakowie. Sam zacząłem tworzyć różnego rodzaju warianty pod każdego rywala. Dodatkowo współtworzyłem nasz schemat obrony, który funkcjonuje u nas do dziś. Moja praca przyczyniła się do tego, że w poprzednim sezonie byliśmy jednym z najskuteczniejszych zespołów w Ekstraklasie, jeżeli chodzi o gole strzelone po stałych fragmentach gry (18 bramek – czwarte miejsce w lidze według Ekstrastats – przyp. red.). Od trwającego sezonu podzieliliśmy się zadaniami z trenerem Pietrasiakiem. Darek odpowiada za stałe fragmenty w ataku, a ja skoncentrowałem się tylko na tych defensywnych.
Wisłę Płock i Raków Częstochowa w tym sezonie łączy sformułowanie „intensywność”. Zarówno z ust trenera Pavola Stano, jak i trenera Papszuna można o niej często usłyszeń. Dla pana ta intensywność to jest sposób trenowania, gry czy może podejście do całego futbolu? A może to wypadkowa przebiegniętych kilometrów, gdzie Raków i Wisła Płock są w czołówce? Czy może chodzi o liczbę sprintów w meczu?
Jest takie powiedzenie: „Trenuj tak jak chcesz grać i graj tak jak trenujesz”. Dziś na tym najwyższym poziomie nie da się odnosić sukcesów bez utrzymania intensywności w skali całego meczu. Często zwracamy uwagę na liczbę tych przebiegniętych kilometrów. Wrażenie na kibicach i telewidzach robi jak jakiś zespół przebiegnie 120 kilometrów i więcej. W tym wszystkim nie chodzi o sam dystans, tylko o umiejętność biegania i pracy w tych największych intensywnościach. Wchodzę trochę w obszar pracy trenerów przygotowania fizycznego…
Ale trener Papszun mówił, że w tych pierwszych latach waszej wspólnej pracy w KS Łomianki, Legionovii czy Świcie zajmowaliście się wspólnie przygotowaniem fizycznym. Więc jakąś wiedzę na ten temat również pan ma.
Zupełnie o tym zapomniałem, ale rzeczywiście tak było. W Rakowie także pomagałem w tym elemencie, dopóki nie dołączył do nas na stałe trener Michał Garnys, który pracuje w częstochowskim klubie do dziś. Byłem odpowiedzialny też za trening siłowy. Zajęcia na siłowni to moja druga pasja. Nie mam tutaj kompetencji popartych kursami i dyplomami. Jestem samoukiem w tej dziedzinie. Cały czas staram się rozwijać. Poszerzam wiedzę na różne sposoby, bo uważam, że szeroko pojęte przygotowanie motoryczne w sporcie zawodowym jest fundamentem do budowania zespołu. To daje bazę do stworzenia modelu gry i później do egzekwowania zadań od zawodników. Bez odpowiedniego przygotowania piłkarzy, nie ma dziś szans na dobre wyniki. Mam tu na myśli siłę, wytrzymałość czy szybkość. Tak więc jak już wspominałem, nie liczy się sam przebiegnięty dystans, a jakość tego biegania. Z angielskiego to High Speed Running. Ta liczba przebiegniętego dystansu powyżej 19,8 km/h przez piłkarzy jest dziś najistotniejsza. Kto potrafi biegać jak najwięcej na takiej prędkości ma dużą przewagę, bo to pozwala utrzymać wysoką jakość gry bez spadku intensywności, koncentracji oraz właściwej decyzyjności. To jest ściśle skorelowane z przygotowaniem motorycznym zawodników. Dlatego te treningi kiedyś w Rakowie, jak i teraz w Wiśle odbywają się na bardzo wysokich obrotach. Po przyjściu do Wisły trenera Stano taka zmiana była dla wielu zawodników czymś nowym. Dla mnie to nie było żadnym zaskoczeniem, bo byłem przyzwyczajony do takiego modelu pracy w Rakowie. Zresztą uważam podejście obydwu trenerów do tego tematu za jedyne słuszne. Wyniki badań wydolnościowych w Wiśle Płock są naprawdę na bardzo wysokim poziomie. Dba o to świetny fachowiec, czyli trener przygotowania fizycznego Mateusz Oszust. Jego praca została doceniona, bo od niedawna jest on również włączony do sztabu reprezentacji U-21 trenera Michała Probierza.
Podejście do intensywności i przygotowania fizycznego to dwie sprawy, które łączą Pavola Stano i Marka Papszuna? Oni są w ogóle podobni, jeżeli chodzi o filozofię gry i jej rozumienie?
Różnią się na pewno samym przygotowaniem do meczu. W tym obszarze mają inną filozofię, ale nie chcę przed meczem wchodzić w szczegóły. Jeżeli jednak chodzi o samą intensywność pracy, to tak – jest to wszystko do siebie zbliżone. Za moich czasów z Markiem dużo poświęcaliśmy na przygotowanie gry naszego zespołu pod konkretnego rywala. Trener Stano bardziej koncentruje się na naszym zespole.
Różnicą jest też chyba to, że w Wiśle Płock często zmieniacie ustawienie. Raków najczęściej gra w formacji 1-3-4-2-1 lub 1-3-4-1-2. Z przodu są albo dwie dziesiątki i napastnik, albo jedna dziesiątka i dwóch napastników. W Wiśle czasami nawet w jednym meczu kilka razy zmieniacie ustawienie. Potraficie wyjść z trójką stoperów i wahadłowymi, a później przejść na grę czwórką z tyłu i ze skrzydłowymi. To jest spowodowane tym, że chcecie być bardziej nieprzewidywalni dla rywala?
Jednym z celów pracy trenera Stano jest to, żeby jego zespół potrafił płynnie przejść w trakcie meczu z ustawienia z trójką z tyłu, na to z czterema obrońcami. Nie tyle chodzi o zaskoczenie przeciwnika – co jest również ważne – ale bardziej jest to efekt reagowania na to, co dzieje się na boisku. Czasami wydarzenia wymagają szybkiej zmiany systemu. Robi się to w momencie, kiedy rywal w danej fazie meczu uzyskał przewagę. Zmiana ustawienia pozwala zniwelować mocne punkty przeciwnika. Wtedy to my mamy stać się stroną dominującą.
Maciej Sikorski i Marek Papszun pracowali razem przez blisko 10 lat.Trener Papszun kiedyś mówił, że to jego wymyślenie gry w systemie 1-3-4-2-1 było spowodowane tym, żeby sprawić jak najwięcej kłopotów drużynom grającym w formacji 1-4-2-3-1. Jeszcze kilka lat temu w taki sposób grała większość drużyn naszej Ekstraklasy. Dlatego tak ciężko gra się z Rakowem zespołom, które wystawiają czwórkę obrońców? Rywale częstochowskiego klubu czasami specjalnie na mecz z nimi zmieniają swoją wyjściową formację i też starają się grać na trzech stoperów i z wahadłowymi. To jest sposób na wicemistrzów Polski?
My w Wiśle Płock akurat nie stosujemy 1-4-2-3-1. Mamy inne warianty systemu z czterema obrońcami. Natomiast analizując mecze Rakowa widać, że największe problemy sprawiają im drużyny, które wychodziły na nich ich systemem 1-3-4-3. Ustawienie to posiada dużo atutów zarówno w fazie bronienia, atakowania, jak również w fazach przejściowych.
Myślę, że w Rakowie zupełnie nie wiedzą jak chcecie zagrać w sobotę, bo tak często zmieniacie ustawienia i skład.
Jak znam Marka to zostaliśmy poddani szczegółowej analizie i jest przygotowany na kilka wariantów. Trener Papszun chce jak najbardziej wykorzystać słabe punkty rywala. Proszę mi wierzyć, że my będziemy starali się robić dokładnie to samo. Raków w ostatnich dwóch latach wszedł na bardzo wysoki poziom, bo ma coraz lepszych piłkarzy. Jest tam więcej jakości czysto piłkarskiej. W klubie szukają zawodników o konkretnej typologii do konkretnych pozycji. To wszystko musi się wpisywać w model gry. Tu chodzi nie tylko o zdolności motoryczne, ale również umiejętności piłkarskie i mentalne. Kluczową rolę odgrywa tutaj właściciel Rakowa – choć wiem, że nie lubi on tego określenia – czyli Michał Świerczewski. On doskonale rozumie cały mechanizm budowania zespołu. Zaufanie, które trener Papszun otrzymał od Michała, przekłada się na bardzo dużą autonomię w wielu obszarach funkcjonowania nie tylko drużyny, ale też klubu. A to z kolei ma przełożenie na zbudowanie tak silnej kadry w Rakowie.
Wisła Płock i Widzew Łódź – to największe rewelacje tego sezonu. Z kolei Raków to jak na razie najlepszy zespół. Zgodzi się pan z tymi stwierdzeniami?
Biorąc pod uwagę miejsce w tabeli – tak. Raków na ten moment jest najlepszą drużyną Ekstraklasy. W Częstochowie mają też największą powtarzalność, jeżeli chodzi o sposób grania.
Ale ta powtarzalność pojawia się też w kontekście Wisły. Od wielu osób, trenerów, piłkarzy czy ekspertów słyszałem, że Wisła Płock to jeden z niewielu zespołów z naszej ligi, który ma swój określony styl. Konsekwentne rozgrywanie akcji na krótko od własnej bramki, po ziemi i to niezależnie od rywala. Nie zawsze to wychodzi, ale coś w tym jest?
Zdecydowanie tak. Nasz styl gry jest podyktowany filozofią, którą narzucił trener Stano. Realizacji tego oczekuje od zawodników na boisku. Pracuje on jednak z drużyną znacznie krócej niż Marek (Stano w Wiśle ponad siedem miesięcy, a Papszun w Rakowie ponad sześć i pół roku – przyp. red.). W Wiśle mamy też inną przestrzeń i realia. Dlatego przywołałem wcześniej osobę właściciela Rakowa Michała Świerczewskiego. W grze Rakowa bardzo widoczna jest powtarzalność, zwłaszcza w defensywie. Stracili tylko dziesięć goli, a u siebie cztery. Cały blok defensywny gra naprawdę dobrze. Rywale Rakowa oddają średnio dwa strzały celne w meczu. To efekt dobrze zorganizowanej pracy całej linii obrony. Nie znaczy to, że nie mają słabych punktów. My również dużo pracy poświęcamy grze defensywnej, ale aby osiągnąć powtarzalność potrzebny jest czas.
Trener Pavol Stano pracuje w Wiśle Płock od 7 marca.Mieliście w Wiśle Płock kapitalny początek sezonu. Z pierwszych sześciu spotkań wygraliście pięć i raz zremisowaliście. Później było już gorzej, bo ostatnie dziewięć kolejek to już tylko dwa zwycięstwa. Rywale was trochę przeczytali?
Start sezonu rzeczywiście był kapitalny. Natomiast później wcale nie graliśmy gorzej. Trzeba jednak obiektywnie powiedzieć, że zarówno z Radomiakiem (0:2), jak i w ostatniej kolejce ze Śląskiem Wrocław (1:2 – przyp. red.) wyglądaliśmy słabiej. Te występy traktujemy bardziej w kategorii wpadek. W pozostałych spotkaniach graliśmy na dobrym poziomie, choć nie przełożyło się to na finalizację i komplet punktów. Tak było z Widzewem (2:1) w Łodzi, gdzie pierwszą połowę graliśmy na bardzo wysokim poziomie. Rywal strzelił dwa efektowne gole, a my nie wykorzystaliśmy sytuacji, które stworzyliśmy. Do przerwy zdecydowanie dominowaliśmy. Wynik końcowy powinien być w drugą stronę. Podobnie z Górnikiem Zabrze (1:1), gdzie straciliśmy bramkę po centrostrzale Roberta Dadoka, grając w dziesięciu (po czerwonej kartce Rafała Wolskiego). W Lubinie z Zagłębiem (2:1 – przyp. red.) też przeważaliśmy, pierwsi strzeliliśmy gola, ale nie potrafiliśmy zamknąć meczu i to się zemściło. Sporo punktów nam uciekło. Nie do końca zgodzę się z tezą, że rywale nas przeczytali. OK, na pewno lepiej się przygotowują pod nas niż jeszcze rok temu, bo pokazaliśmy na początku rozgrywek duży potencjał. Jednak nasz styl jest trudny do rozszyfrowania. Uważam, że powinniśmy być zdecydowanie bliżej Rakowa w tabeli niż teraz. Sytuacja jest nieco inna, ale patrzę z optymizmem w przyszłość. Po 15 rozegranych kolejkach mamy też najwięcej strzelonych goli w lidze – 27, o czymś to świadczy.
Muszę też zapytać o rywalizację w bramce Wisły Płock. W pierwszej części rundy bronił Bartłomiej Gradecki, który rozegrał 9 meczów (10 puszczonych goli i 2 czyste konta), a obecnie jedynką jest Krzysztof Kamiński, który ma za sobą 6 występów w Ekstraklasie w tym sezonie (7 puszczonych goli i jedno czyste konto). Ta rywalizacja jest rozstrzygnięta czy może ona cały czas trwa?
Krzysiek przed sezonem był przygotowywany do tego, żeby być numerem jeden. Tuż przed pierwszym meczem z Lechią Gdańsk (3:0) przydarzyła mu się drobna infekcja i musieliśmy dokonać zmiany. Bartek dostał szansę i ją wykorzystał. Prezentował naprawdę wysoką dyspozycję w wielu meczach. Tak było z Lechią czy podczas wyjazdowego meczu z Lechem Poznań (3:1 – przyp. red.). Jego interwencje mocno pomogły drużynie. Dodam tylko, że z Lechią grał po kilkudniowym zatruciu pokarmowym. Nie był w optymalnej formie, ale udźwignął ciężar odpowiedzialności, który na nim spoczywał. Po kilku meczach, podjęliśmy decyzję o powrocie do bramki Krzyśka. On nie tylko w mojej ocenie był najbardziej stabilnym bramkarzem poprzedniego sezonu. Osobiście uważam, że Kamiński to bramkarz numer jeden w Ekstraklasie. Bartek Gradecki ma za to ogromny potencjał i w niedalekiej przyszłości może stać się świetnym golkiperem. Zostały do końca dwie kolejki, ale rywalizacja cały czas trwa.
Bramkarz Wisły Płock Krzysztof Kamiński i Maciej Sikorski podczas jednej z analiz wideo.Mówi trener, że dla pana najlepszym bramkarzem w Ekstraklasie jest Krzysztof Kamiński. W poprzednim był on nominowany do tego tytułu na Gali Ekstraklasy, ale najwięcej głosów otrzymał Vladan Kovacević, czyli bramkarz Rakowa. Również on ma w obecnych rozgrywkach najwięcej czystych kont – 9. Tego golkipera latem przymierzała do siebie między innymi Benfica Lizbona. Co pan o nim sądzi?
Vladan to dobry ekstraklasowy bramkarz. Natomiast uważam, że najlepszy w naszej lidze jest „Kamyk”. W ocenie holistycznej poziomu sportowego jest on wszechstronniejszy. Tak jak mam w zwyczaju przed każdym meczem, również Kovacević został poddany wnikliwej analizie. Przedstawiłem to zespołowi w piątek, więc nie będę wchodził w szczegóły. Jeżeli chodzi o bramkarzy Rakowa, to bardziej jestem „Team Trelowski”. Wynika to nie tylko z tego, że to jest mój wychowanek. Po prostu uważam, że Kacper ma więcej atutów niż Vladan. Pokuszę się o stwierdzenie, że gdyby „Trelu” dostał tak duże zaufanie, jak jego rywal, to po kilku meczach wszedłby na zdecydowanie wyższy poziom. Ten chłopak ma 19 lat, a w poprzednim sezonie bronił między innymi w finale Pucharu Polski na Stadionie Narodowym i udźwignął presję. Udowodnił, że oprócz wysokich umiejętności jest też silny mentalnie.
To może trochę prowokacyjnie zapytam, na którym z bramkarzy Raków zarobi więcej? Na Kovaceviciu czy Trelowskim?
Na Trelowskim. Niedawno założyłem się o to z Wojciechem Cyganem (byłym prezesem Rakowa, a obecnie przewodniczącym rady nadzorczej tego klubu – przyp. red.). Podałem konkretną kwotę za jaką „Trelu” będzie sprzedany do zagranicznego klubu. Nie zdradzę, ile według mnie zarobi Raków, ale mogę powiedzieć, że otrzyma w mojej ocenie więcej niż za Kovacevicia. Warunek jest jeden – Kacper musi bronić regularnie, wtedy pokaże pełnię swoim możliwości i jego wartość rynkowa znacznie wzrośnie. Przy okazji chciałbym zwrócić uwagę na to, że nie podoba mi się fakt, iż zdecydowanie za mało promujemy polskich bramkarzy. Zawsze mieliśmy markę w Europie. Nasi golkiperzy wyjeżdżali do mocnych klubów. Są u nas w lidze wyróżniający się młodzi bramkarze. Legia ma Kacpra Tobiasza i Czarka Misztę. Jeden teraz broni więcej, a drugi częściej grał w poprzednim sezonie, ale obaj dają radę, a przy Łazienkowskiej zawsze są wysokie oczekiwania. Kacper Bieszczad z Zagłębia Lubin czy Gabriel Kobylak z Radomiaka również grają na wysokim poziomie. Miszta ma 21 lat, a pozostała trójka zaledwie po 20. Bartosz Mrozek ze Stali Mielec ma 22 lata, a Daniel Bielica z Górnika 23. Obaj są w podobnym wieku do mojego podopiecznego Bartłomieja Gradeckiego.
Maciej Sikorski w trakcie jednego z meczów. Zapewne sprawdza ustawienie Wisły podczas stałego fragmentu gry.Uważa pan, że polscy bramkarze w stosunku do tych zagranicznych w naszej lidze są niedoceniani?
Mamy wielu młodych bardzo dobrych zawodników na tej pozycji. Dlatego nie możemy zapominać o naszych chłopakach. Jest to trochę w myśl powiedzenia: „Cudze chwalicie, a swego nie znacie”.
Spędził pan w Częstochowie ponad pięć lat i dlatego mecze z Rakowem wzbudzają u pana zupełnie inne emocje niż w przypadku pozostałych rywali z Ekstraklasy?
Byłoby przekłamaniem gdybym powiedział, że spotkaniom z Rakowem nie towarzyszy dodatkowy dreszczyk emocji. Tym bardziej, że mówimy o liderze tabeli i mocnym kandydacie do mistrzostwa Polski. Druga sprawa to miejsce, gdzie rozegrany będzie ten najbliższy mecz. Częstochowa to dla mnie cały czas absolutnie wyjątkowe miejsce. Mieszkam pod Częstochową, bo z tamtych rejonów pochodzi moja małżonka. W Częstochowie mamy swoją firmę z branży kosmetyczno-medycznej, którą prowadzi Monika. Jestem bardzo związany z tym miastem. Nie da się wymazać z pamięci pięciu lat spędzonych w Rakowie i tych wszystkich pięknych chwil. Raków ukształtował mnie jako trenera, a Częstochowa ukształtowała mnie jako człowieka. Przeszedłem na Jasnej Górze przemianę duchową. Pojednałem się z Bogiem. Pod Obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej odbył się nasz ślub z Moniką. To bardzo ważne miejsce nie tylko dla wszystkich Polaków, ale generalnie dla osób wierzących. Jestem mocno związany z Jasną Górą i Częstochową. Tak już zostanie do końca moich dni. Pod Częstochową znajduje się w tej chwili mój dom rodzinny i moja rodzina. A przypomnę, że pochodzę z Warszawy.
W Częstochowie i Rakowie więcej jest przyjaciół czy wrogów?
Zdecydowanie więcej przyjaciół. Mam nadzieję, że po sobotnim meczu nie zmieni się to, bo jedziemy z Wisłą na Limanowskiego po trzy punkty.
WIĘCEJ O WIŚLE PŁOCK I RAKOWIE:
- Papszun: To nie moment, żeby namaszczać nas na mistrza
- Pavol Stano: Przespaliśmy pierwszą połowę
- Śląsk nie miał prawa tego nie wygrać, a niewiele brakowało
- Kosa chciała być kamieniem. Dlaczego Lech znów przegrał z Rakowem? [ANALIZA]
- Apel Rakowa. Klub prosi, żeby nie przynosić na stadion plakatów z prośbami o koszulki