Reklama

Regularny jak Sabalenka. Aryna w Szlemach jest w tym roku najlepsza… choć ich nie wygrywa

Sebastian Warzecha

05 września 2025, 11:50 • 7 min czytania 3 komentarze

Nie bez problemów, ale Aryna Sabalenka weszła do finału US Open. Dokonała tego po raz trzeci z rzędu, a jeśli tam wygra, to obroni tytuł sprzed roku. Jednak i poza US Open żadna inna zawodniczka w świecie kobiecego tenisa nie jest w turniejach wielkoszlemowych tak regularna, jak Białorusinka. Nawet Iga Świątek. Sabalenka wykręca wyniki niemal takie, jak Serena Williams. No właśnie, niemal. Bo o ile Amerykanka zwykle te najważniejsze mecze wygrywała, o tyle Sabalenka ma z tym problem.

Regularny jak Sabalenka. Aryna w Szlemach jest w tym roku najlepsza… choć ich nie wygrywa
Reklama

Aryna Sabalenka piekielnie regularna. Ale czy zdoła wygrać US Open?

Pierwsze rundy w tegorocznym US Open nie wyglądały w wykonaniu Sabalenki zbyt dobrze. Niby nie traciła setów, ale czy to Polina Kudiermietowa, czy Leylah Fernandez potrafiły jej naprawdę solidnie zagrozić. Aryna dysponuje jednak arsenałem, który pozwala jej podobne mecze – nawet w sytuacji zagrożenia – wygrywać do zera. Chodzi tu raz, że o znakomite podanie – nad którym kilka lat temu solidnie popracowała i efekty przyszły szybko – a dwa, że po prostu o moc, czystą siłę, jaką generuje, zwłaszcza z forehandu. A gdy to tej siły dorzuci się jeszcze niezłą technikę oraz świetne rozumienie geometrii kortu – a także całkiem solidne poruszanie się po tym – no to robi się tenisistka w dużej mierze kompletna.

Mecz z Jessicą Pegulą w półfinale US Open był tego najlepszym przykładem.

Bo to było spotkanie, które długimi momentami Arynie nie wychodziło. W pierwszym secie zaliczyła ogromny przestój od stanu 4:2. Przegrała wtedy kolejne cztery gemy, a wraz z nimi – całą partię. Momentami nic jej się nie udawało. Zgubiła serwis, popełniała błędy, a Pegula grała swój najlepszy tenis. Drugi set był odmianą, przewagę miała Białorusinka, wygrała stosunkowo pewnie. Jednak to trzecia partia okazała się prezentacją tego, co jest wielką siłą Aryny.

Przełamała w niej Jessicę na start. A potem… nie ugrała już żadnego punktu przy jej serwisie. I właściwie przez całą resztę seta to Aryna się broniła, a Pegula miała kilka break pointów. Ale a to serwis, a to potężne zagrania po krosie ze strony Białorusinki uniemożliwiały zamienienie któregokolwiek z nich w przełamanie powrotne. Raz za razem wydawało się, że Jessie rywalkę dogoni. Bo Amerykanka naprawdę grała znakomicie, ba, wydaje się, że czysto tenisowo była w tym meczu minimalnie lepsza. Sabalenka jednak wykorzystała swoje momenty, a przeciwniczce – poza pierwszym setem – nie pozwoliła na zrobienie tego samego.

Tym samym doszła do finału. Znowu.

Sabalenka i regularność. Jedyna taka zawodniczka

Trzy finały i półfinał. To bilans Aryny Sabalenki z tego sezonu wielkoszlemowego, przy czym ostatni z tych finałów może zamienić się w mistrzostwo. To bilans, dodajmy, genialny. Jasne, ktoś powie: wszystko fajnie, ale nie wygrała żadnego z tych turniejów. To prawda, a w świecie sportu, który tak bardzo patrzy na wielkość przez pryzmat Szlemów właśnie, to też problem. Z drugiej strony – nie sposób nie docenić tego, jak regularna jest Sabalenka. Bo to rzadkość w kobiecym tenisie, naprawdę.

Docenić tym bardziej, że jeszcze kilka lat temu Aryna była absolutnie zawodniczką niestabilną, nie będącą w stanie wejść na poziom wielkoszlemowego finału. Przegrywała mecze we wczesnych rundach, popełniała ogrom niewymuszonych błędów, była na korcie wybuchowa. A potem nagle poprawiła serwis, opanowała nerwy, zrozumiała, gdzie leżą jej atuty. I zaczęła je wykorzystywać.

Ten moment to przełom 2022 i 2023 roku. I to właśnie od Australian Open 2023 Sabalenka jest najlepsza na świecie, gdy przychodzi do gry w Szlemach.

W 11 turniejach wielkoszlemowych, które zagrała od tego czasu – z powodu urazu przegapiła Wimbledon 2024 – tylko raz (!) nie weszła do półfinału. Przed rokiem na Roland Garros, gdy była chora i pokonała ją Mirra Andriejewa. Poza tym ma na koncie trzy wygrane turnieje, cztery finały i trzy półfinały. Co ważne – w półfinale była w tym okresie na każdej nawierzchni. Finału z kolei brakuje jej tylko na trawie, tam, gdzie o to najtrudniej, bo gra się na tego typu kortach najmniej. Innymi słowy: Aryna jest znakomita wszędzie. I jest znakomita regularnie.

W obecnym tourze równać nie może się z nią pod tym względem nikt. Najbliżej tego, co zrobiła w tym sezonie Aryna, byłaby Iga Świątek. W tym roku Polka zaliczyła dwa półfinały (Australian Open i Roland Garros), wygrała Wimbledon oraz odpadła w ćwierćfinale US Open. I to świetny bilans, naprawdę. Przyjmijmy najprostszy model liczenia i zapytajmy: ile zwycięstw brakowało jej do tego, by zdobyć Kalendarzowego Wielkiego Szlema? W przypadku Świątek to siedem wygranych. Dla Aryny to – w tej chwili – pięć triumfów. A po sobotnim finale może okazać się, że tylko cztery.

W tym sezonie, powtórzmy, Białorusinka zaliczyła trzy finały i półfinał wielkoszlemowy. Ostatnią zawodniczką, która wykręciła podobny wynik, była Serena Williams, która w 2018 roku zagrała w trzech finałach wielkoszlemowych i… wszystkie przegrała. Odwrotnie było w 2015 roku – trzy finały Sereny to trzy triumfy, podobnego wyniku zabrakło jej tylko na US Open, gdzie odpadła w półfinale. Ale trzykrotnie o tytuł grała też sezon później, gdy dwa razy przegrała (w Melbourne i Paryżu), ale wygrała na Wimbledonie. A w Nowym Jorku była w półfinale.

Jeśli Sabalenka wygra w sobotę, to właściwie powtórzy tamten sezon Sereny… i w sumie mimo tego będzie mogła być rozczarowana.

Sabalenka walczy i… przegrywa

Biorąc bowiem pod uwagę jej możliwości i fakt, że co najmniej dobrze czuje się na każdej nawierzchni, to fakt, że ma na koncie tylko trzy Szlemy, jest rozczarowujący. Wręcz musi być. A gdy wejdziemy w to głębiej, przekonamy się, że tym bardziej. Po Australian Open 2023 – gdy przełamała się w turniejach tej rangi i wreszcie wygrała któryś z nich – kolejne trzy turnieje w jej wykonaniu wyglądały tak:

  • Roland Garros 2023 – przegrana w półfinale z Karoliną Muchovą, mimo prowadzenia 5:2 w III secie i piłki meczowej.
  • Wimbledon 2023 – przegrana w półfinale z Ons Jabeur, mimo prowadzenia 1:0 w setach i 4:3 z przełamaniem w II secie.
  • US Open 2023 – przegrana w finale z Coco Gauff, mimo gładkiego zwycięstwa w I secie (6:2).

Generalnie: festiwal szans, ale szans niewykorzystanych. Kolejną udało się zamienić sukces dopiero broniąc tytułu w Australii. Ale potem były dwa rozczarowania – Roland Garros i choroba oraz ominięty Wimbledon (i igrzyska olimpijskie). Wygrane US Open, oczywiście, poprawiło nastroje. Ten sezon jednak znów sprawił, że mogła żałować wielu niewykorzystanych szans. Było przecież tak:

  • Australian Open – przegrany finał z Madison Keys.
  • Roland Garros – przegrany finał z Coco Gauff po pokonaniu w półfinale Igi Świątek.
  • Wimbledon – przegrany półfinał z Amandą Anisimovą.

Trzy znakomite okazuje, trzy wielkie bitwy, ale trzy przegrane. Wszystkie w trzech setach, wszystkie po ogromnych emocjach. Sabalenka trzykrotnie była blisko i trzy razy jednak nie mogła podnieść w górę trofeum, ba, raz nie dane było nawet zagrać jej w meczu o nie. Z perspektywy historii, kronikarzy, lepszy sezon zaliczyła w tym roku Iga Świątek, która zagrała w finale raz, ale go wygrała – i to w genialnym stylu – równocześnie zdobywając trofeum, którego wcześniej nie miała. Madison Keys i Coco Gauff mogą powiedzieć to samo.

Ale to wszystko może się zmienić. Arynę dzieli od tego jeden mecz. Ale nie będzie to łatwe spotkanie.

Anisimova, czyli utrapienie

Przede wszystkim: wielki szacunek. To trzeba podkreślić, gdy mówi się o Amandzie Anisimovej i tym, jak odżyła po laniu w finale Wimbledonu, które sprezentowała jej Iga Świątek. Polka w US Open już nie gra, z kolei jej rywalka z meczu o tytuł w Londynie, zagra o trofeum i tutaj. Dla Anisimovej to zresztą od dawna wyczekiwane momenty, ale o tym więcej pisaliśmy w tym miejscu. Co jest jednak istotne z perspektywy, walczącej o wyczekiwany już od roku wielkoszlemowy tytuł, Aryny Sabalenki?

Że mogła trafić znacznie lepiej. Anisimova to bowiem jedna z tych rywalek, z którą grać nie znosi.

Amerykanka przez lata była wielkim talentem, owszem, ale talentem trapionym problemami. Często gdzieś poza rozstawieniami w Szlemach, na niższych lokatach w rankingu. A jednak w dziewięciu meczach, które rozegrała z Aryną Sabalenką, wygrała sześciokrotnie. Triumfowała z nią w starciach na każdej możliwej nawierzchni. W 2019, 2022, 2024 i 2025 roku. Nawet gdy Aryna weszła na najwyższy poziom, Amanda dalej potrafiła znaleźć na nią sposób.

Na US Open spróbuje to zrobić po raz kolejny. I od tego, czy jej się uda, zależy, jak będziemy podchodzić do tego sezonu Aryny Sabalenki. Czy chwalić Białorusinkę jedynie za regularność, czy też za to, że koniec końców wygrała jeden z tych największych turniejów. Piłka jest po stronie Aryny. A sekret tkwi w tym, by posłać ją do Amandy tak, by ta nie zdołała jej odbić.

Choć Sabalenka wie doskonale, że co jak co, ale to nie jest łatwe zadanie.

SEBASTIAN WARZECHA

Czytaj więcej na Weszło:

Fot. Newspix

3 komentarze

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Polecane

Reklama
Reklama