Odkąd reprezentację Polski opuścił Adam Nawałka, nie potrafimy w normalnych okolicznościach rozstawać się z selekcjonerami. Zawsze towarzyszy temu toksyczna atmosfera, klimat skandalu czy poczucie beznadziei. Każda sytuacja była inna, ale jedno jest pewne: mistrzem kończenia relacji to my nie jesteśmy od dawna.
Smutne to o tyle, że aż przypomina się otoczka wokół zwolnienia Leo Beenhakkera. Oczywiście Michał Probierz podał się do dymisji i nie został w upokarzający sposób ukrzyżowany przez prezesa PZPN tuż po przegranym spotkaniu. Gdybyśmy jednak mieli stworzyć ranking odchodzących selekcjonerów, finał Probierza nie byłby daleki od groteskowego końca świętej pamięci Holendra.
Pięć najbardziej absurdalnych odejść selekcjonerów reprezentacji Polski
Zauważcie, że w najnowszych przypadkach w zasadzie mówimy przede wszystkim o problemach natury pozasportowej. Futbol schodzi gdzieś na dalszy plan, a przecież powinien być najważniejszy. I był, ale z pojedynczymi wyjątkami w XXI wieku właściwie do ery Nawałki. Jerzego Engela zatopiły MŚ 2002, Paweł Janas nie ustał na stanowisku głównie przez MŚ 2006, Franciszka Smudę ostatecznie pogrążyło EURO 2012. Waldemar Fornalik okazał się niewypałem i nie wprowadził nas na mundial w 2014 roku. W międzyczasie skazane na porażkę były karykaturalne epizody Zbigniewa Bońka i Stefana Majewskiego.
Każdy z tych trenerów, może poza Bońkiem, nie miał jednak na koncie takich przewin niezwiązanych stricte z boiskiem, jak następcy Nawałki, który sam postanowił odejść po wtopionym mundialu w 2018 roku. Ale – co najważniejsze – zachowując przy tym klasę, przy względnie spokojnej opinii publicznej. Podobnie nie potrafiło pięciu innych selekcjonerów albo ich pracodawcy, których wyróżniliśmy, żeby pokazać, do jakich absurdów dochodziło przy rozstaniach na najważniejszym stołku trenerskim w kraju.
Leo Beenhakker i memiczne zwolnienie Laty
W pierwszej części tego ćwierćwiecza doskonałym przykładem groteski był wspomniany już Beenhakker. Ale nie przez to, że pogrążyły go konflikty z zawodnikami. Czy bat, który ukręcał sam na siebie w relacjach ze światem zewnętrznym. Owszem, to też w jakimś stopniu miało miejsce i nie mówimy o postaci krystalicznej, tylko kłótliwej, chcącej wyprowadzić nas z drewnianych chatek czasami kosztem ostrzejszych dyskusji. Lecz tutaj chodzi o sposób zwolnienia, który niestety był znakiem minionych czasów w PZPN.
Jasna strona księżyca. Opowieść o kadrze Leo Beenhakkera
Zapewne niejeden prezes po przegranych eliminacjach do MŚ 2010 stwierdziłby wówczas, że należy zakończyć trzyletni cykl i pożegnać selekcjonera. Ale żeby zrobić to w wywiadzie telewizyjnym kilka chwil po ostatnim gwizdku na słoweńskiej murawie? Bez wcześniejszej rozmowy ze swoim podwładnym? Z wyjaśnieniem decyzji gdzieś pod autokarem, w chałupniczych warunkach? Czar Beenhakkera co prawda prysł w ostatnim roku jego kadencji, ale przecież nie na tyle, żeby okryć skandalem jego pożegnanie.
Choć Beenhakker przegrał swoją pracę na sportowych warunkach i praktycznie zaprzepaścił awans na mundial wynikiem 0:3 ze Słowenią, styl potraktowania go nie miał nic wspólnego ze sportem. I świadczył, w jak mrocznym średniowieczu tkwimy, jeśli chodzi o podstawy profesjonalizmu. Nie da się zapomnieć tego grymasu zdziwienia holenderskiego szkoleniowca, gdy jeden z reporterów pytał go na murawie, jak odebrał fakt zwolnienia z pracy. Fakt, który wypowiedział Grzegorz Lato stojący kilka metrów obok.
Zbigniew Boniek i jego wstydliwa dezercja
Boniek niechętnie wraca do okresu, gdy stał za sterami reprezentacji. Ale trudno mu się dziwić, skoro jest zawstydzający i kładzie delikatny cień na jego “success story”. Nasz były wybitny reprezentant Polski i były prezes PZPN potrzebował tego epizodu w swoim dorobku, jak Radom międzynarodowego lotniska. Jak już dają, okej, niech będzie. Ale jednocześnie nie da się odeprzeć wrażenia, że to rzecz z kilku logicznych pobudek zupełnie niewskazana. Akurat Boniek tej roli chciał, ale musiał polec, bo trenerem zwyczajnie był słabym.
23 lata temu Boniek naprawdę mocno zszargał swoją opinię. W trenerskiej przygodzie z kadrą rozegrał zaledwie pięć spotkań, z czego przegrał z Łotwą w eliminacjach, a ogółem wygrał tylko z Nową Zelandią i San Marino. Gwoździem do trumny okazała się porażka w sparingu z Danią. Boniek mówił przed tym spotkaniem: – Nie pozwolę, by krytykowali mnie nieudacznicy i alkoholicy. A, zaiste, krytyka była ogromna. Na Parken kibice potrafili wywiesić transparent “Boniek trenerem, Polska outsiderem”.
Brzydota nocy. Jak Boniek przegrał jako trener
No i Boniek nie wytrzymał. Zachował się jak piłkarze, których ostatnio krytykowaliśmy za brak wyjścia do mediów po meczu z Finlandią. W listopadzie 2002 roku złożył rezygnację na stół Michała Listkiewicza, napisał zdawkowe pożegnanie i zawinął się bez szerszych wyjaśnień. Co bardziej absurdalne, zostawił kadrę jeszcze w Danii, kierując się na lotnisku prosto do samolotu w stronę Włoch. Właśnie stamtąd wysłał krótki faks do ówczesnego prezesa PZPN. W związku padały hasła, że Bońkowi kazała wrócić żona, bo był tak znerwicowany pracą selekcjonera. Sam nigdy w szczegółach nie wytłumaczył, skąd ta nagła, zaskakująca i nie pasująca do wizerunku Bońka dezercja.
Paulo Sousa i jego nagła ucieczka za ocean
Ktoś mówił o dezerterach? Mamy tu jeszcze jednego gagatka, który też zniknął po porażce, choć z innych powodów. Paulo Sousa był jednym z selekcjonerów, który dzielił naród na pół. Jedni twierdzili, że trzeba dać mu czas i narzędzia, żeby zbudował coś sensownego. Wniósł do reprezentacji Polski świeżość i odwagę, ale po roku pracy nie miał wyników, których byśmy oczekiwali. A przynajmniej część z nas, bo były przecież fajne mecze z Hiszpanią, Albanią czy Anglią, które nie sprawiały, że chciało się wydrapywać oczy.
Była też jednak ta druga strona medalu, która dowodziła, że Sousa to siwy bajerant. Później to określenie przejął Fernando Santos, ale jego zostawmy. On chciał na Polsce dorobić w ramach trenerskiej emerytury, a Sousa… cóż, zachował się – delikatnie mówiąc – niehonorowo. Po zakończonych eliminacjach do mundialu w 2022 roku (mimo wszystko udanych) uciekł do Brazylii. Co prawda zrobił wokół siebie smród po porażce z Węgrami, ale nie na tyle, żeby ludzie chcieli wywieźć go na taczkach. Raczej dało się zauważyć powszechne przyzwolenie na jego dalszą pracę, nawet jeśli pracodawca zmienił się z Bońka w Kuleszę. Piłkarze też go lubili.
Najwyraźniej jednak Sousa stwierdził, że to nie ma sensu. Zresztą pod koniec 2021 roku nie osiągnął nici porozumienia z nowym prezesem PZPN. Z jednej strony wcale nas to nie dziwi, ale z drugiej – sorry. To przecież nie powód, żeby na boku organizować sobie większy kontrakt w lidze brazylijskiej, mając ważną umowę z polskim związkiem. Sousa potraktował naszą reprezentację jak luźny przystanek, którym można pograć w negocjacjach. Na zasadzie: “Patrzcie, pracowałem z Lewandowskim”.
W Polsce nie było innego przypadku, żeby jakiś selekcjoner wytarł się polską kadra jak ścierą i w dodatku zgarnął swoją gażę jak zwykły najemnik. “Sousa, chłopie, ty okłamałeś 40 milionów Polaków, ty nas oszukałeś” grzmiał wtedy Mateusz Borek, gdy Portugalczyk w drugi dzień świąt oficjalnie poinformował o odejściu, już po dogadaniu warunków umowy z Flamengo. To był ogromny skandal.
Czesław Michniewicz i afera premiowa
Okazało się, że Sousa leci wyłącznie na kasę, a ładne opowiastki o Janie Pawle II na konferencjach to zwykłe bujdy. Ale kasa nie zeszła z pierwszego planu w przypadku kolejnego selekcjonera, ba, tak naprawdę pogrzebała jego przyszłość. Czesław Michniewicz nie był ani specjalistą od liczenia połączeń, ani od rozbrajania bomby, którą nieoczekiwanie podrzucił mu premier Morawiecki na mundialu w Katarze. Właśnie od tego się zaczęło – od obiecanej wielomilionowej premii, która podzieliła zespół i postawiła selekcjonera w trudnej sytuacji.
Nie ma sensu teraz rozstrzygać, kto w aferze premiowej zawinił mniej, a kto bardziej. Ale obiektywną prawdą był fakt, że za kadencji trenera Michniewicza reprezentacja Polski wzbudzała obrzydzenie. Czasami przez grę na boisku, nie da się ukryć. Ale przez sam styl, który był mocno podważany, selekcjoner nie zostałby wystrzelony w powietrze. PZPN nie przedłużył z nim umowy wygasającej wraz z końcem 2022 roku przede wszystkim dlatego, że wokół kadry narodził się ogromny kryzys wizerunkowy. Jako że Michniewicz był tego częścią, musiał beknąć, zwłaszcza że nieszczególnie wstawiali się za nim kadrowicze.
Zdrady, konflikty, kryzysy. Bolesne rozstania Czesława Michniewicza
Można było odnieść wrażenie, że Czesław Michniewicz został na placu boju sam. Bez wsparcia prezesa PZPN, który chciał zadbać o zachowanie własnego oblicza. Gdy różne strony przerzucały się informacjami, kto i jak chciał dzielić premię od rządu w czasie i po turnieju, selekcjonerowi zalecano ciszę, mimo że był najbardziej kompromitowany. Sęk w tym, że na jego niekorzyść i ostateczny wybuch pod krzesłem zadziałał właśnie brak zdecydowanej reakcji. Cały szum afery premiowej, wyciągane brudy na lewo i prawo. A także świeży obrazek z Kataru (poza meczem z Francją), gdzie uprawialiśmy antyfutbol.
Finalnie więc Michniewicz popracował niecały rok i odszedł – a jakże – w atmosferze skandalu. Później wrócił do wydarzeń z 2022 roku na antenie Kanału Zero, zarzucając kłamstwo niektórym dziennikarzom. Ale akurat tym sobie nie pomógł. Wielu kibiców zapamiętało go tak, że zamiast uciąć rozmowy o pieniądzach i zapobiec aferze wewnątrz kadry, wpadł w pułapkę i stał się twarzą zadymy. W dodatku doprawianej przez wątpliwą przeszłość i 711 połączeń z “Fryzjerem”.
Michał Probierz i bomba atomowa własnej roboty
Na koniec mistrz wśród piromanów, najświeższy przypadek, jak zmieść samego siebie z planszy. Gdy patrzy się na poprzedników, da się odczuć, że trafiali w niesprzyjające okoliczności i nie mieli na sobie stuprocentowej winy. Ale Probierz przeprowadził akcję sabotażową samodzielnie, od A do Z. Bez pomocy premierów, prezesów, pogody i innych warunków, które wymuszałyby na selekcjonerze zarządzanie kryzysowe.
Michał Probierz wytworzył chyba najbardziej absurdalną historię odejścia selekcjonera w XXI wieku. Na boisku nie zapisał się niczym, o czym warto byłoby wspomnieć na kartach historii szerzej niż w jednym akapicie. Ale ten cały konflikt z Robertem Lewandowskim, zmiana kapitana-legendy 48 godzin przed meczem z Finlandią, porażka jako puenta, zakłamywanie rzeczywistości na konferencjach, ostatecznie dymisja… Ech.
Boniek o rezygnacji Probierza: Zostawił po sobie potężny bałagan
Gdyby po 20 latach zarządzić quiz na wiedzę z reprezentacji, z całej galerii selekcjonerów okrytych niesławą chyba tylko Probierz pasowałby do tego typu wydarzeń, które obserwowaliśmy w ostatnim tygodniu. To człowiek, który mógłby wykładać na uczelniach, jak popełniać zawodowe samobójstwo. A to o tyle smutne, że mówimy o naprawdę inteligentnym gościu. Ale też trenerze, który nigdy nie powinien dostać się na to stanowisko, no i po prawie dwóch latach niedowiarki wiedzą, dlaczego.
Pod względem wszczynania konfliktów Michał Probierz może nie mieć sobie równych i nie mamy pojęcia, co musieliby zrobić następcy, żeby przeskoczyć obecnie zawieszoną poprzeczkę. Byli jeszcze niekochani Brzęczka, był dziadyga Santos, ale teraz mamy apogeum obrzydzenia, kłótni i toksyczności. Nie zazdrościmy trenerowi, który będzie musiał tę Stajnię Augiasza – zarówno wizerunkową, jak i sportową – posprzątać.
WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI NA WESZŁO:
- Probierz odpowiedział Majdanowi i Bońkowi. “Przekroczył pan granicę hejtu”
- Glik pokazał jaja. Kozakiem był jednak tylko w necie…
- Dymisja Michała Probierza za nami. Czas na dymisję Cezarego Kuleszy
Fot. Newspix