Komu uściśnie dłoń Dmitrij Rybołowlew? To od lat bardziej Monakijczyk niż Rosjanin, ale kiedy ktoś mniej zorientowany w temacie słyszy jego nazwisko w kontekście jednego z największych klubów całej Ligue 1, to i tak zaczyna się zastanawiać, jak ten facet utrzymał się w świecie futbolu. Miliarder miał swoje sposoby na to, żeby odnaleźć się w Europie i zostać przez nią zaakceptowanym. Jednym z narzędzi do osiągnięcia aktualnego statusu był klub piłkarski z księstwa Grimaldich, który wkrótce powinien trafić w nowe ręce. Choć nadal nie do końca wiadomo czyje.
AS Monaco to zespół o przebogatej historii, który w ostatnich latach słynie ze swojej, jakby to ładnie ująć, chybotliwości. Bycie kibicem Les Monégasques nie należy do najbardziej wdzięcznych przyzwyczajeń czy pasji – choć teraz klub zwykle plasuje się u szczytu ligowej tabeli, to cały XXI wiek wyglądał raczej jak przejażdżka górską kolejką po solidnym obiedzie. Konia z rzędem temu, kto cały czas wspierając ukochany klub, nie zwariował.
Szczególnie wtedy, gdy w strukturze właścicielskiej pojawił się Dmitrij Rybołowlew, magnat nawozowy z Permu, który na piłce może i się nie znał, ale wiedział bardzo dobrze, że w Monako status społeczny można wypracować sobie tylko i wyłącznie bajecznymi sumami pieniędzy. Nie chodziło w tym biznesie o nic więcej, niż o sam biznes. Rosjanin chciał mieć, jak to bogacz z bogackiego państwa-miasta, drogie aktywo, które przynosi mu rozpoznawalność, przychylność władz, a przy odrobinie szczęścia nawet nimb sukcesu w trudnej branży.
Prawdziwy książę Monako [POZNAJ DMITRIJA RYBOŁOWLEWA]
Miało być pięknie i równie piękny miał być w tej historii Rybołowlew. Monaco miało rzucać wyzwanie szejkom z Paryża, ścigać się o tytuły i znaczyć coraz więcej w Europie. Skończyło się na jednym mistrzostwie Francji, a na więcej raczej nie ma większych perspektyw.
Duże sprawy dużych ludzi. Rybołowlew umie sprzedawać
Od stycznia ubiegłego roku coraz głośniej mówi się o tym, że rosyjski miliarder chciałby sprzedać klub. To oczywiście nie są tanie rzeczy ani tym bardziej łatwe transakcje, ale skoro taka informacja wypływa już do mediów, to znaczy, że temat jest poważny i prędzej czy później Rosjanin zakończy swoje panowanie na Stade Louis II. Pierwsi zgłosili się do Rybołowlewa Amerykanie, którzy przedstawili mu podobno naprawdę poważną ofertę. To było jakoś rok temu – biznesmeni kontaktowali się z wyznaczonym przez właściciela Monaco Raine Group, bankiem mającym pośredniczyć w transakcji i kojarzonym z wejściem do Manchesteru United rodziny Glazerów i ostatnio Jima Ratcliffe’a.
Komunikacyjnie rozegrano to w taki sposób:
- Dużo hałasu. Rybołowlew wystawia udziały na sprzedaż
- Wielkie zainteresowanie. Poważna oferta, bierzcie, póki jest!
- Prawie pół roku ciszy. Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie
- Znów wielkie zainteresowanie. Poważna oferta, bierzcie, póki jest!
Amerykanie zniknęli tak samo szybko, jak się pojawili, temat rozmyty. Teraz, to jest od czerwca 2024 roku, mówi się już tylko o saudyjskich inwestorach, którzy, tym razem bardziej serio niż Rybołowlew, chcą rzucić wyzwanie Katarczykom z Paris Saint-Germain. W całą transakcję, co dodaje dodatkowego smaczku, ma być zamieszany również Luis Campos, pracujący przecież dla hegemona ze stolicy Francji. Temat znów bardzo poważny, rozdmuchany do granic przez francuskie media z dziennikiem “L’Equipe” na czele i… kolejne pół roku ciszy.
Ktoś powie, że facet jest kompletnie niezdolny do sprzedawania, ale to akurat gówno prawda. Rosjanin bardzo dobrze wie, jak robić interesy i jeśli chce się pozbyć swoich większościowych udziałów w klubie z księstwa, to w końcu się pozbędzie, ale na własnych warunkach. Tak jak w roku 2017, mistrzowskim dla jego monakijskiej zabawki sportowej, pozbył się obrazu Leonarda da Vinci za zawrotną sumę nieco ponad 450 milionów dolarów. Są tacy, co twierdzą, że to najbardziej szemrana transakcja w świecie sztuki…
“Salvator Mundi” znalazł się w rękach księcia koronnego Arabii Saudyjskiej Muhammada ibn Salmana, który takie pieniądze wydaje zwykle lekką ręką, ale w tym wypadku mógł się odrobinę pospieszyć. W sieci roi się od teorii spiskowych dotyczących uznawanego przez pewien czas za zaginiony obrazu Leonarda. Można przeczytać na przykład, że Rybołowlew wcisnął księciu jakiś nie najgorszy falsyfikat albo że wcale nic ibn Salmanowi nie sprzedał. Bo niby czemu Saudyjczyk nigdzie się tym obrazem nie chwali i od momentu owianej tajemnicą transakcji “Salvator Mundi” schowany jest przed światem?
I jeszcze jedno pytanie – jak i czy w ogóle można powiązać sprzedaż obrazu z plotkami łączącymi AS Monaco i saudyjskich inwestorów gotowych na wszystko?
Rybołowlew wie, jak maksymalizować zyski w wielomilionowym interesie. Obraz Leonarda da Vinci może być kluczem do przyszłości AS Monaco…
Wyślizgnąć się Rosji. Oligarcha zwykle może więcej
Największy truizm, którym rzucamy zwykle jako ludzie niemający nic wspólnego z wielkimi pieniędzmi, mówi, że wielomilionowe transakcje lubią ciszę. Ta w wypadku sprzedaży Monaco aż dudni w uszach, bo odkąd dowiedzieliśmy się, że Saudyjczycy chcą wejść do klubu, nie dzieje się w tej sprawie praktycznie nic. Rybołowlew dalej chętnie odwiedza Stade Louis II i wszystko toczy się po staremu, można już było nawet zapomnieć, że dalej jest grany temat sprzedaży 2/3 udziałów w klubie. Bo 1/3 niezmiennie należy do monakijskiego rodu Grimaldich.
Dla najważniejszej rodziny w księstwie Rybołowlew nie jest i nigdy nie był wizerunkowym problemem. Może poza jednym wyjątkiem, kiedy przypadkowo albo i specjalnie wmieszał się w aferę związaną z handlem kradzionymi dziełami sztuki. Wówczas jednak książę Albert stanął otwarcie po stronie Rosjanina, przyznając, że póki nie ma dowodów na jego winę i nikt nie stawia mu oficjalnych oskarżeń, nie można zakładać, że Rybołowlew łamał prawo. On też zresztą sam stawiał się w roli ofiary, która nie dość, że zakupiła kradzione obrazy Picassa, to jeszcze została wyrolowana na sporą kwotę przez pośredniczącego przy transakcji cwaniaka. Rosjanin oczywiści mógł w tym całym zamieszaniu ucierpieć, ale przede wszystkim pokazał, że umie zbudować taką narrację, by oddalić od siebie wszelkie podejrzenia i nie stracić na wiarygodności.
Wizerunku właściciela klubu z księstwa nie nadszarpnęły też ostatnie lata, które nie przysporzyły dobrej prasy rosyjskim oligarchom. Rybołowlew jakoś prześlizgnął się przez ten trudny okres, głównie dlatego, że od kilkunastu lat nie utrzymuje z władzami na Kremlu właściwie żadnych kontaktów. W przeszłości, jak każdy, kto dorobił się fortuny na upadku ZSRR, był powiązany z rosyjskim rządem i jego biznesy kręciły się dzięki temu lepiej niż dobrze. Wiara w system mogła jednak zostać zachwiana przez sprawę z końca lat dziewięćdziesiątych – wówczas Rybołowlew znalazł się w poważnych tarapatach, kiedy oskarżono go o zabójstwo jednego z biznesowych partnerów. Wobec biznesmena zastosowano areszt wydobywczy i zrobiono naprawdę wiele, by przybić mu w tej sprawie winę.
Wtedy Rybołowlew też jakoś wybrnął z trudnej sytuacji. Pieniędzmi, wpływami, pewnie też paroma nie do końca czystymi zagrywkami i wrodzonym instynktem spryciarza. Zrozumiał jednak, to nie ulega wątpliwości, że Rosja i tamtejsi politycy nie mają skrupułów w grze o najwyższe stawki. Postanowił więc wyrwać się do świata, w którym nie jest rozgrywany, a sam może rozgrywać.
Dmitrij Rybołowlew może liczyć na zaufanie księcia Alberta II. Monako jest dla Rosjanina niezwykle gościnne.
Miliarderzy niby nie lubią przegrywać. Monaco porażką bogacza?
W sprawach biznesowych Rybołowlew jest niezwykle sprawny, to nie ulega najmniejszej wątpliwości. Dowodzenie klubem jest jednak bardzo trudne i wielu możnych odbiło się już od świata futbolu bez poczucia spełnienia. Kibice Monaco wierzyli, że zbliżająca się niechybnie do końca era Rybołowlewa będzie obfitowała w sukcesy. Do gabloty klubu z małego księstwa miały trafiać kolejne trofea, a rywalizacja z PSG miała być motorem napędowym całej Ligue 1. Miały być zwycięstwa, wielkie gwiazdy, miał być podbój Europy. Wygląda jednak na to, że te wszystkie “miały” były jedynie oczekiwaniami fanów, a nie rosyjskiego inwestora.
Tak, wyzwanie hegemonowi z Paryża rzucono, owszem. Zbudowano kilku piłkarzy robiących teraz zawrotne kariery – to też jest fakt. Rybołowlew nigdy jednak nie wyprowadził z błędu fanów marzących o wielkości. Oni mogą wierzyć, że cały ten projekt zakończył się fiaskiem, bo nie udało się nawiązać równorzędnej rywalizacji z Katarczykami zaangażowanymi w Paris Saint-Germain. A rosyjski miliarder przykłada do inwestycji w Monaco zupełnie inną miarę.
Zyskał bowiem wszystko, na czym mu zależało. Od czasu przejęcia pakietu większościowego w klubie z Ligue 1 odciął się od rosyjskiej przeszłości, nawiązał nowe, bardzo cenne znajomości biznesowe i zyskał przychylność, a może i nawet sympatię księcia Alberta. Wejście z pieniędzmi do Monaco przyniosło mu bodaj wszystkie korzyści, na których naprawdę mu zależało. Sportowy sukces byłby tu tylko miłym dodatkiem, bo dla Rybołowlewa piłka nożna to jedynie biznes. Na pierwszy rzut oka mało mierzalny. Na drugi – kolejny, w którym Rosjanin osiągnął zamierzony cel.
Teraz pozostaje już tylko zyskać na przekazaniu AS Monaco w ręce kogoś innego.
WIĘCEJ O LIDZE MISTRZÓW:
- Trela: Sprawy wewnętrzne. Pamiętne krajowe rywalizacje w Lidze Mistrzów
- Paryski walec przejechał przez Bretanię, ale święta i tak nie zepsuł
- Juventus zwycięski, gol McKenniego kapitalny. Tylko kibiców szkoda…
- Serhou Guirassy jak Michael Jordan. Potraktował to osobiście
Fot. Newspix