Play-offy nowej Ligi Mistrzów rozpoczęły się od derbów Francji. Brak ograniczeń sprawił, że już w 1/16 finału Brest trafił na Paris Saint-Germain. I nawet trzy stracone gole zdecydowanych faworytów nie zepsuły dumnym Bretończykom święta. W końcu nic nie zmieni faktu, że ekipa Érica Roy’a jest jedną z najbarwniejszych niespodzianek tego sezonu.
Przez chwilę po głowach działaczy Brestu krążył pomysł, by mecz fazy play-off rozegrać na podparyskim Stade de France. Nie spodobało się to kibicom, a plan ostatecznie upadł, gdy okazało się, że przyjdzie im zmierzyć się z PSG. Tak więc znów postawiono na kameralny Stade du Roudourou w Guingamp. I bardzo dobrze! Bo w całej tej kapitalnej atmosferze, którą stworzyli sympatycy Brestu zabrakło jedynie orkiestry… Choć w sumie jako orkiestrę możemy potraktować zespół gości, w którym pierwsze skrzypce po raz kolejny zagrał Ousmane Dembélé.
40 lat
Piłkarze i kibice Brestu nie zdążyli stęsknić się za paryżanami. Po pierwsze dlatego, że w ostatniej konfrontacji na własnym terenie ulegli mistrzom Francji 2:5. Po drugie dlatego, że do tego spotkania doszło 1 lutego. Nie minęły nawet dwa tygodnie i nadarzyła się okazja do rewanżu.
Natomiast mało było prognostyków, które pozwalałyby Bretończykom wierzyć, że zrewanżować się uda. PSG nie przegrało z Brestem od 40 lat! Od stycznia 1985 roku obie drużyny spotykały się trzydziestokrotnie. Bilans? 22 zwycięstwa PSG i osiem remisów.
Za Brestem nie przemawiało jednak przede wszystkim to, że maszyna Luisa Enrique po miesiącach żmudnego tuningowania wreszcie odpaliła i od kilku tygodni jest w niesamowitym gazie. No i po raz kolejny to potwierdziła.
Podpowiedź Polaków
Przewaga PSG rosła z każdą kolejną sekundą. W 17. minucie Achraf Hakimi i Fabián Ruiz rozklepali defensywę Brestu, Ousmane Dembélé zabrał się z piłką, a po krótkim bilardzie na bramkę Marco Bizota uderzył João Neves. Bramkarz Brestu interweniował, ale za dobitkę zabrał się Dembélé. Po mocnym strzale piłka trafiła w rękę Pierre’a Lees-Melou.
Sędzia Irfan Peljto nie podyktował rzutu karnego. Czekał, co podpowiedzą mu Tomasz Kwiatkowski i Piotr Lasyk, którzy odpowiadali dziś za VAR. Długo to trwało, ale ostatecznie bośniacki arbiter wskazał na wapno. Co ciekawe, był to pierwszy rzut karny w tej edycji Ligi Mistrzów podyktowany dla PSG. I pierwszy wykorzystany, o co zatroszczył się Vitinha.
PSG nadal przeważało, ale w ostatnim kwadransie pierwszej połowy to gospodarze doszli do głosu. I kilka razy udało się im podnieść ciśnienie Gianluigiego Donnarummy. Abdallah Sima trafił głową w słupek, a Donnarumma trafił w głowę Ludovica Ajorque i niewiele zabrakło, by po niefortunnej interwencji Włocha piłka wpadła do siatki. To były dwie najgroźniejsze sytuacje.
Déjà vu
Goście dali się Bretończykom wyszumieć, a potem podwyższyli. W ostatnich sekundach pierwszej połowy na 2:0 trafił Dembélé. I było to jego czternaste trafienie w ósmym meczu w tym roku, który rozgrywał. 27-latek jest w kosmicznej formie i choć trudno w to uwierzyć, wygląda jakby wreszcie dojrzał. Nawet przy tym konkretnym golu widać było, że – znów trudno uwierzyć – pomyślał! Nie napalił się, uderzył naprawdę mądrze. Inna sprawa, że lewy obrońca Brestu Massadio Haïdara wyglądał, jakby nie nadawał się nawet do pierwszej jedenastki Śląska Wrocław.
Drugą połowę gospodarze rozpoczęli ze sporym animuszem. W końcu nie mieli absolutnie nic do stracenia. Już po dwóch minutach Sima po raz drugi trafił w słupek. A po minutach czterech do siatki trafili goście. Konkretnie Désiré Doué, do którego piłkę wyłożył Bradley Barcola, który z kolei dostał fantastyczne podanie od – tak, tak – Dembélé. Fani Brestu zdążyli już krzyknąć „Merdę, déjà vu!”, bo znów – ich ulubieńcy ruszyli jak wściekli, a z gola cieszyło się PSG, ale po kilku minutach wynik powrócił do stanu 2:2. Okazało się, że Barcola był na milimetrowym ofsajdzie, czego jednak żadna powtórka nie zdołała potwierdzić. Wierzymy na słowo.
One man show
Mimo to w 50. minucie gospodarzom nie było czego zazdrościć. Bo co biedny Éric Roy mógł polecić swoim podopiecznym? Trener Brestu widział, że wysokie wyjście skutkuje zabójczymi kontrami paryżan, ale przecież marzył o złapaniu kontaktu.
Gospodarze próbowali więc tworzyć sytuacje pod bramką Donnarummy, ale to pod bramką Bizota działo się znacznie więcej. Golkiper Brestu dwoił się i troił, ale po chwili znów skapitulował. I po raz kolejny gola (piętnastego w tym roku!) celebrował Dembélé. Powtórzymy to jeszcze raz, bo chłop naprawdę zasłużył: kapitalnie ogląda się grę tego ancymona!
Jednak nawet trzeci gong nie ostudził zapału gospodarzy. Piłkarze Brestu nie opuścili głów i nadal próbowali napierać na bramkę PSG, a w tym czasie ich fani śpiewali jeszcze głośniej. Wyczuwalny był klimat, który możemy znać z meczów krajowych pucharów, gdy do znacznie mniejszego klubu przyjeżdża hegemon. W takich sytuacjach niekorzystny wynik nie przerywa święta lokalnej społeczności i nie odbiera im dumy z tego, że przez chwilę to właśnie na nich zwrócone są wszystkie reflektory.
Brest zasłużył na honorowego gola, ale to nie nastąpiło. Wygląda na to, że ekipę Luisa Enrique czeka za tydzień dodatkowy trening, bo już chyba nikt nie wierzy, że losy francuskiej rywalizacji odmienią się. Mimo wszystko kłaniamy się nisko Bretończykom i gratulujemy fajnego lotu w Europie. Chapeau bas!
Stade Brest 29 – Paris Saint-Germain 0:3 (0:2)
- 0:1 – Vitinha 21′ (rzut karny)
- 0:2 – Dembélé 45′
- 0:3 – Dembélé 66′
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Trela: Sprawy wewnętrzne. Pamiętne krajowe rywalizacje w Lidze Mistrzów
- Nowy właściciel Korony zaprezentowany, ale dalej tajemniczy…
- Klątwa europejskich pucharów. Pocałunek śmierci naprawdę istnieje
- Miliony na pensje w Galatasaray. Przemysław Frankowski z solidną podwyżką
Fot. Newspix