Była 59. minuta, gdy walczący ostatnio z urazem Viktor Gyokeres pojawił się na boisku. A Serhou Guirassy potraktował to bardzo osobiście. Niespełna minutę później zdobył bramkę – już dziesiątą w tej edycji Ligi Mistrzów, dzięki czemu prowadzi w klasyfikacji strzelców z golem przewagi nad Robertem Lewandowskim. Co więcej, właśnie wyrównał rekord „Lewego” i Erlinga Haalanda w liczbie bramek w pojedynczej edycji jako piłkarz BVB. Za chwilę Gwinejczyk zanotował jeszcze asystę, a rozbity Sporting w końcu uległ Borussii Dortmund aż 0:3 w pierwszym meczu 1/16 finału LM.
Choć długo nic na taki końcowy rezultat nie wskazywało. Przed przerwą Borussia była niemrawa, chaotyczna, niepewna i popełniająca proste błędy w obronie. Samego Guirassy’ego zapamiętaliśmy zaś głównie z komediowego padolino w „szesnastce” gospodarzy. To Sporting był stroną przeważającą, lecz nie potrafił tego udokumentować.
Po przerwie wszystko się zmieniło i ostatecznie BVB, po golach Guirassy’ego, Pascala Grossa i Karima Adeyemiego, wyjeżdża z Estadio Jose Alvalade z pokaźną zaliczką przed zaplanowanym na 19 lutego rewanżem. I odniosła bardzo ważne zwycięstwo w kontekście wszystkiego, co działo się ostatnio w Dortmundzie.
Pierwsza wygrana Niko Kovaca
Bo umówmy się – ostatnie tygodnie nie były najlepszymi, jakie w swojej kibicowskiej przygodzie przeżywali fani Borussii Dortmund. A niedawne zatrudnienie Niko Kovaca nikogo nie uspokoiło. Trener o podupadłej w Niemczech renomie ma ratować podupadającego giganta. I to ze świadomością, że nawet świetne wyniki w Lidze Mistrzów nie są gwarantem sukcesu. Przypomnijmy: Edina Terzicia zwolniono latem mimo awansu do finału Champions League. Teraz Kovac ma za zadanie przede wszystkim dogonić ligowe top4, co może być zadaniem karkołomnym, zważywszy na to, że klub w Bundeslidze obecnie jest dopiero na… 11. miejscu. I przygodę zaczął od porażki ze Stuttgartem.
Dorzucając do tego zawirowania w gabinetach – zwolnienie Svena Mislintata i medialny zakaz dla Matthiasa Sammera – kibice BVB mogli zasiadać do wtorkowego spotkania ze sceptycznymi nastrojami.
Zwłaszcza, że trafili na Sporting. Drużynę tyleż groźną, co nieprzewidywalną. Z jednej strony lizbończycy wygrali trzy z czterech pierwszych meczów w fazie ligowej LM, sensacyjnie rozbijając 4:1 Manchester City. Z drugiej – w czterech kolejnych zdobyli tylko punkt, rzutem na taśmę przechodząc do kolejnej rundy. Patrząc z innej strony – zdecydowanie prowadzą w lidze portugalskiej, ale zaczynali dziś bez Viktora Gyokeresa, walczącego ostatnio z urazem uda.
To wszystko sprawiało, że naprawdę trudno było przewidzieć przebieg boiskowych wydarzeń – na papierze zdarzyć mogło się zupełnie wszystko.
Ale długo nie działo się nic
To znaczy działo się, ale nic, o czym kibice jednych i drugich będą pamiętać za kilka dni. Bo czy Emre Can odpuszczający rywala w polu karnym, dzięki czemu Sporting w pierwszych minutach zyskał pozycję strzelecką, to coś nowego? No nie. Czy fakt, że gospodarze przeważali, ale strzelali głównie z dystansu może zaskakiwać? Też nie. Nawet, jeśli jedno z uderzeń zatrzymało się na poprzeczce, a drugie w dziwny sposób w siatkarskim stylu odbijał Gregor Kobel.
Borussia długo była chaotyczna w ataku i ospała w obronie, dzięki czemu rywale dość łatwo dochodzili do strzałów. Tych oddali przed przerwą aż osiem. Ale w końcówce goście w końcu lekko się przebudzili.
Wszystko za sprawą Serhou Guirassy’ego. Gwinejski napastnik najpierw groźnie, także za pomocą rykoszetu, uderzył zza pola karnego, później spudłował z bliska, mimo spalonego. A w międzyczasie tak ordynarnie padł w polu karnym, że aż sam rzucił się do arbitra z protestami przeciwko ewentualnej jedenastce. Byle nie dostać żółtej kartki za symulowanie.
Dziać miało się dopiero po przerwie
W 59. minucie na boisku pojawił się bowiem Viktor Gyokeres, zmieniając 19-letniego Conrada Hardera. Stadion zareagował wrzawą, wiwatując na cześć snajpera.
A Guirassy zrobił dokładnie to, co Michael Jordan.
Napastnik Borussii Dortmund do bramki rywala trafił niespełna 50 sekund po wejściu na boisko Gyokeresa. I trzeba przyznać, że to trafienie na którym naprawdę można zawiesić oko. Piłkę z prawej strony otrzymał Julian Brandt i wysokim dośrodkowaniem poszukał Gwinejczyka. Ten wyskoczył i głową uderzył absolutnie nie do obrony. Rui Silva mógł tylko odprowadzać piłkę wzrokiem.
Minęło zaledwie siedem minut, a Borussia niemal powtórzyła bramkową akcję. Tym razem w tym samym miejscu co wcześniej Brandt znalazł się właśnie Guirassy i bez większego namysłu posłał dośrodkowanie w pole karne. Tam ruszył Pascal Gross, który często w tym meczu znienacka wpadał w „szesnastkę”. Ruszył, zmylił obronę i kolanem wpakował piłkę do bramki. Było 2:0, a Guirassy do gola zapisywał asystę, uśmiechając się szeroko w kierunku Gyokeresa.
Pascal Groß trafia do siatki… udem! 👌 Znakomite wykończenie piłkarza Borussi, która podwyższa prowadzenie! 🔥
📺 Mecz Sportingu z BVB trwa w CANAL+ EXTRA 2 i w serwisie CANAL+: https://t.co/OFoz9m2OwN pic.twitter.com/dLiEofQGKi
— CANAL+ SPORT (@CANALPLUS_SPORT) February 11, 2025
To wszystko sprawiło, że Sporting musiał się otworzyć, co okazało się tylko wodą na młyn dla przyjezdnych z Niemiec. A gdy szybki jak wiatr Karim Adeyemi po kontrataku podwyższył na 3:0, w stolicy Portugalii można było gasić światło. Gospodarze wyraźnie siedli i nie byli już w stanie odpowiedzieć absolutnie niczym.
Teraz mogą pluć sobie w brodę, że nie zdołali przekuć niezłej pierwszej połowy w coś więcej, a w dodatku kompletnie rozsypali się po straconej bramce. Ich sytuacja, przed rewanżem na Signal Iduna Park, nie wygląda kolorowo.
Ale przecież nie takie historia Liga Mistrzów już widziała.
Sporting Lizbona – Borussia Dortmund 0:3 (0:0)
- 0:1 – Guirassy 60’
- 0:2 – Gross 67’
- 0:3 – Adeyemi 82’
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Trela: Sprawy wewnętrzne. Pamiętne krajowe rywalizacje w Lidze Mistrzów
- Nowy właściciel Korony zaprezentowany, ale dalej tajemniczy…
- Klątwa europejskich pucharów. Pocałunek śmierci naprawdę istnieje
- Miliony na pensje w Galatasaray. Przemysław Frankowski z solidną podwyżką
Fot. Newspix