Reklama

Serhou Guirassy jak Michael Jordan. Potraktował to osobiście

Wojciech Górski

Autor:Wojciech Górski

11 lutego 2025, 23:07 • 5 min czytania 3 komentarze

Była 59. minuta, gdy walczący ostatnio z urazem Viktor Gyokeres pojawił się na boisku. A Serhou Guirassy potraktował to bardzo osobiście. Niespełna minutę później zdobył bramkę – już dziesiątą w tej edycji Ligi Mistrzów, dzięki czemu prowadzi w klasyfikacji strzelców z golem przewagi nad Robertem Lewandowskim. Co więcej, właśnie wyrównał rekord „Lewego” i Erlinga Haalanda w liczbie bramek w pojedynczej edycji jako piłkarz BVB. Za chwilę Gwinejczyk zanotował jeszcze asystę, a rozbity Sporting w końcu uległ Borussii Dortmund aż 0:3 w pierwszym meczu 1/16 finału LM.

Serhou Guirassy jak Michael Jordan. Potraktował to osobiście

Choć długo nic na taki końcowy rezultat nie wskazywało. Przed przerwą Borussia była niemrawa, chaotyczna, niepewna i popełniająca proste błędy w obronie. Samego Guirassy’ego zapamiętaliśmy zaś głównie z komediowego padolino w „szesnastce” gospodarzy. To Sporting był stroną przeważającą, lecz nie potrafił tego udokumentować.

Po przerwie wszystko się zmieniło i ostatecznie BVB, po golach Guirassy’ego, Pascala Grossa i Karima Adeyemiego, wyjeżdża z Estadio Jose Alvalade z pokaźną zaliczką przed zaplanowanym na 19 lutego rewanżem. I odniosła bardzo ważne zwycięstwo w kontekście wszystkiego, co działo się ostatnio w Dortmundzie.

Pierwsza wygrana Niko Kovaca

Bo umówmy się – ostatnie tygodnie nie były najlepszymi, jakie w swojej kibicowskiej przygodzie przeżywali fani Borussii Dortmund. A niedawne zatrudnienie Niko Kovaca nikogo nie uspokoiło. Trener o podupadłej w Niemczech renomie ma ratować podupadającego giganta. I to ze świadomością, że nawet świetne wyniki w Lidze Mistrzów nie są gwarantem sukcesu. Przypomnijmy: Edina Terzicia zwolniono latem mimo awansu do finału Champions League. Teraz Kovac ma za zadanie przede wszystkim dogonić ligowe top4, co może być zadaniem karkołomnym, zważywszy na to, że klub w Bundeslidze obecnie jest dopiero na… 11. miejscu. I przygodę zaczął od porażki ze Stuttgartem.

Dorzucając do tego zawirowania w gabinetach – zwolnienie Svena Mislintata i medialny zakaz dla Matthiasa Sammera – kibice BVB mogli zasiadać do wtorkowego spotkania ze sceptycznymi nastrojami.

Reklama

Zwłaszcza, że trafili na Sporting. Drużynę tyleż groźną, co nieprzewidywalną. Z jednej strony lizbończycy wygrali trzy z czterech pierwszych meczów w fazie ligowej LM, sensacyjnie rozbijając 4:1 Manchester City. Z drugiej – w czterech kolejnych zdobyli tylko punkt, rzutem na taśmę przechodząc do kolejnej rundy. Patrząc z innej strony – zdecydowanie prowadzą w lidze portugalskiej, ale zaczynali dziś bez Viktora Gyokeresa, walczącego ostatnio z urazem uda.

To wszystko sprawiało, że naprawdę trudno było przewidzieć przebieg boiskowych wydarzeń – na papierze zdarzyć mogło się zupełnie wszystko.

Ale długo nie działo się nic

To znaczy działo się, ale nic, o czym kibice jednych i drugich będą pamiętać za kilka dni. Bo czy Emre Can odpuszczający rywala w polu karnym, dzięki czemu Sporting w pierwszych minutach zyskał pozycję strzelecką, to coś nowego? No nie. Czy fakt, że gospodarze przeważali, ale strzelali głównie z dystansu może zaskakiwać? Też nie. Nawet, jeśli jedno z uderzeń zatrzymało się na poprzeczce, a drugie w dziwny sposób w siatkarskim stylu odbijał Gregor Kobel.

Borussia długo była chaotyczna w ataku i ospała w obronie, dzięki czemu rywale dość łatwo dochodzili do strzałów. Tych oddali przed przerwą aż osiem. Ale w końcówce goście w końcu lekko się przebudzili.

Wszystko za sprawą Serhou Guirassy’ego. Gwinejski napastnik najpierw groźnie, także za pomocą rykoszetu, uderzył zza pola karnego, później spudłował z bliska, mimo spalonego. A w międzyczasie tak ordynarnie padł w polu karnym, że aż sam rzucił się do arbitra z protestami przeciwko ewentualnej jedenastce. Byle nie dostać żółtej kartki za symulowanie.

Dziać miało się dopiero po przerwie

W 59. minucie na boisku pojawił się bowiem Viktor Gyokeres, zmieniając 19-letniego Conrada Hardera. Stadion zareagował wrzawą, wiwatując na cześć snajpera.

Reklama

A Guirassy zrobił dokładnie to, co Michael Jordan.

Napastnik Borussii Dortmund do bramki rywala trafił niespełna 50 sekund po wejściu na boisko Gyokeresa. I trzeba przyznać, że to trafienie na którym naprawdę można zawiesić oko. Piłkę z prawej strony otrzymał Julian Brandt i wysokim dośrodkowaniem poszukał Gwinejczyka. Ten wyskoczył i głową uderzył absolutnie nie do obrony. Rui Silva mógł tylko odprowadzać piłkę wzrokiem.

Minęło zaledwie siedem minut, a Borussia niemal powtórzyła bramkową akcję. Tym razem w tym samym miejscu co wcześniej Brandt znalazł się właśnie Guirassy i bez większego namysłu posłał dośrodkowanie w pole karne. Tam ruszył Pascal Gross, który często w tym meczu znienacka wpadał w „szesnastkę”. Ruszył, zmylił obronę i kolanem wpakował piłkę do bramki. Było 2:0, a Guirassy do gola zapisywał asystę, uśmiechając się szeroko w kierunku Gyokeresa.

To wszystko sprawiło, że Sporting musiał się otworzyć, co okazało się tylko wodą na młyn dla przyjezdnych z Niemiec. A gdy szybki jak wiatr Karim Adeyemi po kontrataku podwyższył na 3:0, w stolicy Portugalii można było gasić światło. Gospodarze wyraźnie siedli i nie byli już w stanie odpowiedzieć absolutnie niczym.

Teraz mogą pluć sobie w brodę, że nie zdołali przekuć niezłej pierwszej połowy w coś więcej, a w dodatku kompletnie rozsypali się po straconej bramce. Ich sytuacja, przed rewanżem na Signal Iduna Park, nie wygląda kolorowo.

Ale przecież nie takie historia Liga Mistrzów już widziała.

Sporting Lizbona – Borussia Dortmund 0:3 (0:0)

  • 0:1 – Guirassy 60’
  • 0:2 – Gross 67’
  • 0:3 – Adeyemi 82’

WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. Newspix

Uwielbia futbol. Pod każdą postacią. Lekkość George'a Besta, cytaty Billa Shankly'ego, modele expected Goals. Emocje z Champions League, pasja "Z Podwórka na Stadion". I rzuty karne - być może w szczególności. Statystyki, cyferki, analizy, zwroty akcji, ciekawostki, ludzkie historie. Z wielką frajdą komentuje mecze Bundesligi. Za polską kadrą zjeździł kawał świata - od gorącej Dohy, przez dzikie Naddniestrze, aż po ulewne Torshavn. Korespondent na MŚ 2022 i Euro 2024. Głodny piłki. Zawsze i wszędzie.

Rozwiń

Najnowsze

Liga Mistrzów

Komentarze

3 komentarze

Loading...