Jeszcze rano napisalibyśmy, że po Jagiellonii Białystok można spodziewać się wszystkiego, tylko nie nudy. Po meczu z Mladą Boleslav napiszemy, że po Jagiellonii Białystok można się spodziewać… po prostu wszystkiego. Nie dość, że Duma Podlasia uraczyła nas paździerzem, po którym zaleca się pilną kąpiel oczu, to jeszcze dostała w dziób. Jednak nie jesteśmy tacy fifarafa w Lidze Konferencji.
Gdyby białostoczanie przegrali po ofensywnej grze, to byłoby jeszcze pół biedy. Niestety, snuli się po boisku i wyglądali tak, jakby przebywali na nim za karę albo myślami byli juz przy pierogach, barszczu i plaży w ciepłych krajach. Jeśli chcecie wyjaśnić komuś pojęcie „skok ze skrajności w skrajność” na przykładzie futbolu, powinniście pokazać dwa ostatnie mecze Jagiellonii w pucharach. W Celje polska drużyna zagrała podwórkowo, radośnie i w zasadzie bez linii defensywnej. To szalone spotkanie mogło i powinno zakończyć się 6:6. A ten czwartek…
Ech, odzwyczailiśmy się już od takich widoków. Było jasne, że taki wesoły futbol jak ze Słoweńcami nie może już nam się powtórzyć, bo każda poważna ekipa to wykorzysta. Ale, na Boga, nie chodziło nam o coś ekstremalnie przeciwnego. Ile Jaga stworzyła sytuacji, po których z czystym sumieniem mogła powiedzieć, że stanęła przed realną szansą na gola? Według nas – zero. Dość stwierdzić, że najmocniej poderwaliśmy się z kanapy, gdy Pululu wyszedł sam na sam po przechwycie i prostopadłym podaniu Hansena, a później został powalony w szesnastce przez Martina Kralika. Obrońca Mlady był o włos od przekroczenia przepisów, ale fartownie musnął futbolówkę (dostrzegliśmy to dopiero na trzeciej powtórce), przez co należy uznać jego intwerencję za czystą i udaną. Tak też postąpili sędziowie. Największe emocje w akcji, w której nawet nie doszło do oddania strzału? To chyba mówi samo za siebie o tym widowisku.
Po pierwszej połowie Jaga nie miała żadnego celnego strzału na koncie. W drugiej już się jakieś pojawiły (próba Sacka z ostrego kąta czy sytuacyjny wolej Nene), lecz żaden bez większej historii. Do przerwy Czesi grali w tę samą grę, co Jagiellonia. Jedyną groźną sytuację stworzył im Dieguez, który wrzucił Abramowicza na konia absurdalnym podaniem, lecz bramkarz Jagi – jedyna postać, którą można pochwalić – dwa razy wyratował kolegów z opresji. Można było czuć więc względny spokój – może i Jagiellonii nie idzie, ale remis jest raczej niezagrożony.
Po zmianie stron Mlada wyczuła jednak krew i zaczęła odważniej atakować. Na Jagę wystarczały naprawdę proste sposoby – jedna piłka od obrońcy, przypadkowe przedłużenie i Kusej już stanął sam na sam. W innej akcji Abramowicz odbił strzał prosto przed siebie i miał farta, że dobitka poszła w kosmos. W jeszcze innej Vojta postanowił upaść na murawę w poszukiwaniu czerwonej kartki, a nie biec sam na sam (absurd). W końcu Vydra trafił do siatki, wykorzystując wielkie dziury w polskiej defensywie i kompromitującą stratę Diaby-Fadigi (istnieje szansa, że Francuz miał już w swoim życiu lepsze tygodnie). Jaga miała jeszcze kwadrans na odrobienie rezultatu, ale, no cóż, nic w jej grze się nie zmieniło.
Jedyny sukces w tym meczu – poza zawodnikami Mlady rzecz jasna – odniósł Adrian Dieguez, który ewidentnie chciał zapracować sobie na szybsze wolne. Hiszpan w końcówce spotkania złapał rywala na twarz i powalił go na glebę. Sędzia podbiegł do monitora i spełnił wolę obrońcy – pokazał mu czerwoną kartkę, oczywiście w pełni zasłużoną. Gratulujemy. Ale chyba nie z takich rzeczy powinniśmy się cieszyć…
Nawet, kiedy Jaga w sierpniu obrywała od Bodo/Glimt czy Ajaksu, to przynajmniej po meczach, na których można było zawiesić oko i usprawiedliwić je tym, że przynajmniej Adrian Siemieniec chciał grać zgodnie z białostockim DNA. Dziś było od tego DNA było bardzo daleko. Wszystko odbyło się na stadioniku przypominającym nasze lata dziewięćdziesiąte, co tylko dopełniło ponurości tego wieczoru.
Mlada Boleslav – Jagiellonia Białystok 1:0 (0:0)
- 1:0 – Vydra 76′
WIĘCEJ O LIDZE KONFERENCJI:
- Legia w końcu przegrywa w Europie, ale czy to musiało się wydarzyć akurat dziś?
- Obrona dziurawa, w ataku mizeria. Oceniamy piłkarzy Legii po pierwszej porażce w LKE [NOTY]
- Stępiński dalej grzeje ławę, bo powiedział nieukom parę słów prawdy
Fot. newspix.pl