Grand Prix Singapuru było ostatnim wyścigiem Formuły 1, w którym zobaczyliśmy Daniela Ricciardo. Australijczyk znany ze swojego pozytywnego usposobienia powoli żegna się z królową motorsportu. – Wnosił do F1 przez wiele lat szczęście, uśmiech i kolor. Będzie go bardzo brakowało. To była najbardziej wyrazista osobowość w tym świecie – ocenia go ekspert. Jak wyglądała jego kariera? Czemu nie został mistrzem świata? I z jakiego powodu tak uwielbiają go kibice?
Wejść w buty Marka Webbera
Jack Brabham, Alan Jones, Mark Webber czy wreszcie dziś Oscar Piastri – na Antypodach nigdy nie brakowało utalentowanych kierowców startujących w Formule 1. Ale niektórzy z nich, mimo niewątpliwie sporego potencjału, nie sięgali po tytuł mistrza świata. Takim przykładem – oprócz między innymi wspomnianego Webbera – jest Daniel Ricciardo, który zarażał swoim uśmiechem, zapewniając jednocześnie przez wiele sezonów wysoki poziom sportowy w wyścigach królowej motorsportu.
Jak w ogóle do niej dotarł? Wywodząc się oczywiście z kartingu. Mający włoskie korzenie Australijczyk ścigał się już od 9. roku życia, wyróżniając się na tle reszty stawki stylem, który stał się dla niego potem charakterystyczny także i w Formule 1: nie stronił od odważnych manewrów, często wyprzedzając rywali w widowiskowy sposób. W połączeniu z szybką i efektywną jazdą przyniosło mu to zresztą angaż w juniorskich seriach Formuły BMW, następnie zawodach pod patronatem Renault, w których zresztą zgarnął swoje pierwsze mistrzostwo, będąc kierowcą zespołu SG Formula. Został jeszcze czempionem w F3, by ostatecznie zadebiutować w królowej motorsportu w 2011 roku.
Ricciardo – wtedy jeszcze jako junior – znajdował się pod skrzydłami Red Bulla. Ten mariaż zapewnił mu z kolei możliwość stania się kierowcą testowym w Scuderii Toro Rosso, a regularne starty zaliczył w barwach Hispania Racing F1 Team, zastępując w połowie sezonu 2011 Naraina Karthikeyana. Tak też właśnie rozpoczęła się kariera w Formule 1 młodego Daniela i była niewątpliwie czymś, czego potrzebowała cała dyscyplina.
Dlaczego? Choćby ze względu na charyzmę Australijczyka. Jasne, w F1 nie brakuje i nigdy nie brakowało przecież kierowców przyciągających swoją pewnością siebie, błyskotliwym żartem, świetną jazdą. Ale Daniel to gość, który od początku po prostu dobrze się w bolidach bawił, choć nigdy nie brakowało mu jednocześnie profesjonalizmu. I nie sposób było nie zauważyć jego niebagatelnego talentu.
W sezonach 2012 i 2013 Ricciardo zaprezentował się w barwach Toro Rosso dobrze, coraz częściej kończąc wyścigi na punktowanych pozycjach. Nie miał oczywiście zbyt dużych szans na zwycięstwa czy choćby podia, bo ograniczały go możliwości dość słabego bolidu. Młody Australijczyk i tak nawiązywał jednak walkę z bardziej doświadczonymi kierowcami zasiadającymi w szybszych samochodach. A to zostało wreszcie docenione.
Przełomowy dla Daniela Ricciardo był rok 2014. To właśnie wtedy zastąpił w Red Bullu swojego rodaka, Marka Webbera, zostając partnerem zespołowym czterokrotnego mistrza świata, Sebastiana Vettela. I, jak zauważa Bartosz Pokrzywiński, ekspert i komentator stacji Viaplay, był to dla australijskiego kierowcy jeden z punktów zwrotnych:
– Kluczowym aspektem w karierze Daniela Ricciardo był jego timing. Dołączył do Red Bulla po przygodzie w HRT i Toro Rosso, w momencie, kiedy zmieniły się przepisy i regulacje. To pozwoliło mu się pokazać bardzo korzystnie na tle Sebastiana Vettela, a to z kolei zaimponowało wszystkim dookoła. I faktycznie, Daniel znalazł się wtedy w swoim pierwszym peaku formy, będąc fenomenalnym, ciągle głodnym kierowcą. Jednocześnie bolidy budowane wtedy w tym zespole odpowiadały mu niesamowicie – ocenia Pokrzywiński.
Nie dało się tego nie zauważyć. Liczba punktów zdobytych przez Ricciardo w sezonie 2013? 20. W kolejnym? 238. To dało mu trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej kierowców. Doskonała współpraca z zespołem, skrojony pod Daniela bolid i wreszcie jego talent oraz umiejętności, doprowadziły do pierwszych zwycięstw w Formule 1. Australijczyk wygrał w Kanadzie, Belgii i na legendarnym Hungaroringu na Węgrzech. Do tego dołożył też podia w Hiszpanii, Monako, Wielkiej Brytanii, Singapurze i USA, zaliczając w barwach Red Bulla świetny rok. A już z pewnością lepszy niż utytułowany Vettel, który w „generalce” był ostatecznie piąty, często ulegając swojemu młodszemu koledze z zespołu – czy to w kwalifikacjach, czy w wyścigach. I wszystko to w sezonie, w którym Mercedes z Lewisem Hamiltonem i Nico Rosbergiem wydawał się absolutnie poza zasięgiem reszty stawki.
Wschód Verstappena, zmierzch Ricciardo
Kiedy wiele wskazywało na to, że Daniel Ricciardo może stać się nawet przyszłym mistrzem świata, problematyczny w użytkowaniu okazał się bolid RB11. Zapewniał on szybkość praktycznie tylko na krętych i wolnych torach, co w konsekwencji nie pozwoliło Australijczykowi na włączenie się do rywalizacji o najwyższe cele. Ba, został on wręcz brutalnie sprowadzony na ziemię, przegrywając nie tylko z oboma kierowcami Mercedesa, ale również Ferrari i Williamsa. A co gorsza, porażkę odniósł też w bratobójczej walce z nowym kolegą z zespołu, Daniiłem Kwiatem, mając od niego 3 punkty mniej w klasyfikacji generalnej na koniec sezonu 2015. To dało Danielowi dopiero ósme miejsce.
Red Bull coraz bardziej zaczynał tymczasem wierzyć w nastoletniego wówczas Maxa Verstappena. To właśnie przyszły mistrz świata został niedługo później partnerem zespołowym Ricciardo. Holender, kosztem zdegradowanego do Toro Rosso Kwiata, wystartował już w GP Hiszpanii w 2016 roku. Wykorzystał sprzyjające okoliczności i na mecie zameldował się jako pierwszy. A wszystko to w wieku zaledwie 18 lat i 228 dni, co wiązało się z przyznaniem mu tytułu najmłodszego zwycięzcy wyścigu Formuły 1.
Co natomiast oznaczało to dla Daniela Ricciardo? Kolejny problem w postaci piekielnie mocnego kolegi z zespołu. Ale Verstappen w sezonie 2016 nie zachwycił jeszcze w pełni, po GP Hiszpanii lądując co prawda kilkukrotnie na podium, choć za każdym razem już tylko na jego dwóch najniższych stopniach. Tymczasem Australijczyk nie odpuszczał, wygrywając w Malezji i sukcesywnie punktując w innych wyścigach. To pozwoliło mu kolejny raz zająć trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej kierowców na koniec sezonu.
Red Bull mimo wszystko widział jednak znacznie większy potencjał w Verstappenie, skupiając na nim swoją uwagę. Mimo tego w 2017 lepszy w ostatecznym rozrachunku o 32 oczka okazał się Ricciardo, ale był to tak naprawdę początek końca australijskiego kierowcy w zespole “czerwonych byków”. W kolejnym sezonie, mimo dobrych występów w jego pierwszej fazie, zdecydowanie uległ już Holendrowi. Daniel zwyciężył w 2018 dwukrotnie (Chiny i Monako), oprócz tych wygranych nie pojawiając się na podium w żadnym innym wyścigu. To okazało się kluczowe dla dalszych losów jego kariery, co zauważa Bartosz Pokrzywiński:
– Ricciardo nie osiągał też znaczących sukcesów, bo kiedy mogło do tego dojść, to w Red Bullu pojawił się Max Verstappen, który był od niego znacznie młodszy. I już od samego początku pokazywał – tak jak zresztą Daniel przy Sebastianie Vettelu – że będzie w stanie na jego tle zaprezentować się z dużo lepszej strony. Wydawało się, że Max dysponuje większym potencjałem od Australijczyka, przez co zresztą zespół stawiał właśnie na Verstappena. Dlatego Ricciardo uciekł z tej ekipy – mówi ekspert.
Kolejne lata w Formule 1 nie były już dla Daniela tak owocne. Związał się najpierw z zespołem Renault, później jeździł też w McLarenie. Od momentu odejścia z Red Bulla już tylko raz zobaczyliśmy Ricciardo na najwyższym stopniu podium – stało się tak w 2021 roku w GP Włoch.
– Sytuacja uległa zmianie, gdy Daniel dołączył do Renault. Tam również był bardzo szybkim kierowcą, ale współpraca z zespołem nie była tak dobra, jak miało to miejsce w Red Bullu. Przede wszystkim nie miał też dobrego samochodu. Natomiast w McLarenie wypadał po prostu bardzo słabo i od tamtej pory wyglądało na to, że najlepsze momenty kariery Ricciardo ma zdecydowanie za sobą – dodaje Pokrzywiński.
Koniec coraz bliżej
Wspomniane dwa sezony w McLarenie faktycznie okazały się jednym z gorszych momentów w przygodzie sympatycznego Australijczyka z królową motorsportu. Na tyle, by doprowadzić do zwolnienia kierowcy w 2022 roku, a nawet deklaracji ze strony samego Ricciardo, który poinformował, że w sezonie 2023 nie wystartuje w żadnym z wyścigów Formuły 1. Zaplanował on zarazem powrót do miejsca, w którym odnosił największe sukcesy, czyli Red Bulla.
Trudno było jednak spodziewać się, by Daniel zastąpił fantastycznego i dominującego w stawce Verstappena czy choćby solidnego Sergio Pereza. Ricciardo zgodził się na rolę trzeciego kierowcy, przejmując jednocześnie sporo obowiązków medialnych. Co zresztą nie dziwiło, bo przecież charyzma Australijczyka stawiała go akurat na tej pozycji w zespole już na pierwszym miejscu. A mimo szumnych zapowiedzi o braku startów w sezonie 2023, ostatecznie Daniel i tak pojawił w kilku wyścigach.
Jak do tego doszło? Kierowca z Antypodów zawdzięcza to Nyckowi de Vriesowi, który prezentował się w początkowej fazie sezonu 2023 na tyle fatalnie, że zespół AlphaTauri zdecydował o zwolnieniu go i zatrudnieniu doświadczonego Ricciardo. Ale jego radość z powrotu do Formuły 1 nie trwała zbyt długo – po występach na Węgrzech i w Belgii (13 i 16. miejsce), na drugim treningu przed GP Holandii rozbił swój samochód.
I pewnie do tego wypadku by nie doszło, gdyby nie wcześniejsza pomyłka rodaka Ricciardo, Oscara Piastriego, którego bolid obrócił się i zatrzymał na feralnym zakręcie numer trzy toru w Zandvoort, całkowicie niespodziewanie pojawiając się na drodze Daniela. Kierowca AlphaTauri, chcąc uniknąć groźnej kolizji, również uderzył w ścianę. Na tyle mocno, by doznać niefortunnego złamania kości śródręcza lewej ręki.
Wiecznie uśmiechnięty Australijczyk tym razem miał powody do zmartwień, ale nie zniechęcił się kontuzją, powracając do F1 kilka wyścigów później. Najpierw zajął 15. lokatę w GP Stanów Zjednoczonych, by w kolejnych zawodach błysnąć niczym za najlepszych lat w Red Bullu. W Meksyku bowiem Daniel finiszował jako siódmy, zdobywając tym samym w końcówce sezonu punkty dla swojego zespołu. Pierwsze od GP Abu Zabi w 2022, gdzie jeszcze w barwach McLarena dojechał do mety na 9. miejscu. I to właśnie rzeczony Meksyk zapisał się w pamięci Bartosza Pokrzywińskiego:
– Moje ulubione momenty związane z Danielem Ricciardo w Formule 1 to na pewno GP Włoch na torze Monza w 2021 roku, kiedy Australijczyk wygrał wyścig, jadąc w McLarenie, który zresztą zaliczył wówczas dublet, co było niesamowite. Drugim takim wspomnieniem jest GP Meksyku w zeszłym roku, gdzie zresztą byłem i rozmawiałem z Danielem. Był bardzo szczęśliwy, dojechał wtedy siódmy i wykorzystał absolutne 100% z bolidu, zdobywając jedyne punkty w tamtym sezonie. To był taki przebłysk dawnego Ricciardo – ocenia ekspert Viaplay.
Skupiony na angażu do jednego z zespołów na sezon 2024 Australijczyk ostatecznie swego celu dopiął, zostając w AlphaTauri, które po rebrandingu zmieniło nazwę na Visa CashApp RB F1 Team. Wszystko potoczyło się jednak w ten sposób, że w ostatnim Grand Prix Singapuru widzieliśmy Ricciardo na torach Formuły 1 po raz ostatni.
[Nie]oficjalne pożegnanie
Obecna sytuacja 35-letniego kierowcy zmierzała w jednym kierunku. W tegorocznym sezonie zajmował przeważnie miejsca na początku drugiej dziesiątki, przez co coraz częściej mówiło się o zastąpieniu Australijczyka przez Liama Lawsona. I mimo że oficjalna informacja na temat zakończenia kariery przez Daniela Ricciardo w mediach się nie pojawiała, to wszystko wskazywało na to, że obserwujemy właśnie jego ostatnie chwile w Formule 1. Przynajmniej w charakterze kierowcy.
Po pierwsze, sygnały dawał sam zainteresowany – tuż po GP Singapuru Daniel ze łzami w oczach przyznał, że to mógł być koniec jego przygody z królową motorsportu. Po drugie, zespół ma konkretne plany wobec Lawsona i to na niego postawi w ostatnich wyścigach tego sezonu. I wreszcie po trzecie, wskazywały na to gesty choćby ekipy Visa CashApp RB, która w padoku ustawiła swego rodzaju szpaler dla Australijczyka. A to już sygnał dość jednoznaczny.
Guests form a guard of honour at RB for Ricciardo as he comes back – no confirmation it’s his last race but every indication is that’s the case. If so, he signed off with a fastest lap pic.twitter.com/ACjJXpVO1y
— Nate Saunders (@natesaundersF1) September 22, 2024
– Dawał wszystkim znaki sugerujące jasno, że możemy nie zobaczyć go w Stanach Zjednoczonych na kolejnym Grand Prix Formuły 1. A kierowca, który ma ważny kontrakt, raczej takich rzeczy nie robi. Kluczowym nazwiskiem w tej układance jest Liam Lawson – mówi się o tym, że junior Red Bulla miał mieć zagwarantowane występy w tym sezonie, przynajmniej w kilku wyścigach. I prawdopodobnie o to chodzi w całej tej sytuacji z Ricciardo. Co nie zmienia jednak faktu, że powrót Daniela do zespołu VCARB nie był tak udany, jak Australijczyk by tego chciał. Wygląda więc na to, że mógł on właśnie przejechać swój ostatni wyścig w karierze. A nawet jeśli tak się nie stanie, to pożegnamy się z nim na końcu tego sezonu – ocenia Bartosz Pokrzywiński.
Ostatecznie Visa CashApp RB F1 Team dziś potwierdził rozstanie się z Australijczykiem.
Thank you Daniel 💙
⁰Laurent Mekies on Daniel: “He has brought a lot of experience and talent to the Team with a fantastic attitude, which has helped everyone to develop and foster a tight team spirit.”#F1 #VCARB pic.twitter.com/cqKrbFAehU— Visa Cash App RB F1 Team (@visacashapprb) September 26, 2024
Formuła 1 traci więc wyjątkowego kierowcę. Choć nigdy nie udało mu się zdobyć tytułu mistrza świata, to wielokrotnie prezentował na torach to, czego kibice oczekują: odwagę, spryt, inteligencję i szybkość. Jego nurkowanie przed zakrętami i agresywne wyprzedzanie pozostaną na długo w pamięci fanów F1, podobnie jak wspomniane występy na Monzy, w Azerbejdżanie czy Meksyku. Szczególnie ten ostatni dawał nadzieje na lepszy sezon 2024 w wykonaniu Ricciardo, ale ostatecznie los nakreślił inny scenariusz dla australijskiego kierowcy.
– To był jeden przebłysk, jeden promyk słońca na cały rok. I to jest trochę za mało. Wtedy też chyba ostatni raz widziałem Daniela tak szczęśliwego. Bo to właśnie wnosił do Formuły 1 przez wiele lat – szczęście, uśmiech i kolor. Będzie go bardzo brakowało. To była najbardziej wyrazista osobowość w świecie królowej motorsportu – mówi Pokrzywiński.
No właśnie – najbardziej wyrazista osobowość w Formule 1. Daniel Ricciardo to jednak nie tylko uśmiech od ucha do ucha i kilkanaście fenomenalnych wyścigów na koncie. To postać, która dyscyplinie dała dużo, dużo więcej.
Kolorowy ptak Formuły 1
Jasne, to właśnie z szerokim uśmiechem i błyskotliwymi żartami będzie po karierze najbardziej kojarzony Ricciardo. I trudno rzeczywiście znaleźć podobnie charyzmatycznego kierowcę na przestrzeni ostatnich lat. To bowiem Australijczyk zapoczątkował tradycję picia szampana na podium… ze swojego buta, a po GP Monako w 2018 roku wskoczył do basenu. W kombinezonie.
Tamten wyścig zasługuje zresztą na nieco więcej uwagi, bo Ricciardo wygrał mimo problemów z silnikiem w swoim bolidzie. Dwa lata wcześniej również jechał po zwycięstwo, ale opóźnienie w alei serwisowej pozbawiło go na to szansy. Do dziś zawody na legendarnym torze ulicznym w sezonie 2018 wymienia się jako jeden z najlepszych występów w całej karierze Daniela. A była ona przecież ponadprzeciętna, bo na tę chwilę wlicza się w nią 257 startów, w których kierowca z Perth zdobył łącznie 1329 punktów. 8 razy zwyciężył, 32 razy meldował się na podium, siedemnastokrotnie zaliczył najszybsze okrążenie.
Ostatni raz w GP Singapuru 2024, za co podziękował mu Max Verstappen, bo Australijczyk pozbawił w ten sposób Lando Norrisa dodatkowego punktu. Holender to zresztą nadal dobry przyjaciel Ricciardo. Wielokrotnie podkreślał to w wywiadach, mówiąc o świetnej relacji łączącej go z byłym kolegą z zespołu. Ale Daniel miał spory wpływ również na innych członków ekip, z którymi współpracował. Po zwycięstwie na Monzy z McLarenem w 2021 roku, namówił szefa teamu, Zaka Browna, by ten… wytatuował sobie na ramieniu mapę legendarnego włoskiego toru.
Nieustannie uśmiechnięty i pozytywnie nastawiony do życia Ricciardo ma też znacznie poważniejszą stronę. Wspierał fundację Wings for Life, która pomaga osobom z urazami kręgosłupa. Często bywa również w szpitalach, gdzie stara się rozchmurzyć pacjentów – szczególnie tych najmłodszych. Wielokrotnie zwracał uwagę na kwestię zdrowia psychicznego, poruszając ten temat przede wszystkim na swoich profilach w mediach społecznościowych, korzystając ze swojej popularności. A że jest ona ogromna, to i aukcje charytatywne ze zużytym sprzętem wyścigowym Ricciardo cieszyły się zawsze wielkim zainteresowaniem.
Kierowca z Perth cały czas może poszczycić się dużym uznaniem kibiców. Widać to zresztą pod jego starymi zdjęciami z najlepszych momentów w Formule 1, które do dziś są komentowane przez fanów rozgoryczonych wizją odejścia sympatycznego Australijczyka. I pozostaje mieć nadzieję, że w przyszłości również nie zabraknie w królowej motorsportu tak pozytywnie zakręconych gości, nadających kolorytu zaciętej, a czasem nieco zbyt chłodnej i wyrachowanej rywalizacji na torach.
BŁAŻEJ GOŁĘBIEWSKI
Fot. Newspix.pl
Czytaj więcej o Formule 1:
- Polsko-ukraińskie korzenie, Boca Juniors i niepewna przyszłość, czyli Franco Colapinto w F1
- Najlepszy inżynier w historii Formuły 1 oficjalnie zmienił zespół
- Adrian Newey. O geniuszu, który widzi powietrze
- Narastające problemy Red Bulla. Czy Verstappen obroni mistrzostwo?
- Kontrowersje, blizny, wielka rywalizacja. Hunt, Lauda i niesamowity sezon 1976