Początek marca tego roku, Bahrajn. Inaugurujący kolejny sezon Formuły 1 wyścig na Bliskim Wschodzie przynosi to, czego praktycznie każdy oczekiwał: pole position, najszybsze okrążenie i zwycięstwo w Grand Prix padają łupem Maxa Verstappena. I kiedy wydawało się, że Holender wjechał na autostradę prowadzącą do czwartego z rzędu tytułu mistrzowskiego, dziś nic nie jest już takie pewne – głównie ze względu na narastające problemy w zespole aktualnego czempiona, czyli Red Bull Racing. Czy zbliżający się do pierwszej lokaty w klasyfikacji generalnej Lando Norris zdoła wyprzedzić w niej Verstappena? I skąd właściwie wzięła się zapaść u najlepszego od dwóch lat konstruktora?
Problemy Red Bulla. Kto zostanie mistrzem świata?
Każda legenda w sporcie ma swój zmierzch. Również i w przypadku królowej motorsportu nikt nie jest wieczny, a przykładem może być Lewis Hamilton, który przez wiele lat pisał fantastyczną historię w Formule 1. I choć nadal dorzuca do niej imponujące momenty, to nie jest już kierowcą wymienianym w gronie najlepszych. I nie w gronie przyszłych, a byłych już mistrzów świata.
Aktualnym jest Max Verstappen, czyli Holender, który bezpośrednio przyłożył rękę do zdetronizowania Hamiltona. W szalonych okolicznościach wyszarpał swój pierwszy tytuł, pokonując Brytyjczyka na ostatnim okrążeniu… ostatniego wyścigu sezonu 2021. To właśnie ten rok był przełomowy również dla Holendra, mającego już status przyszłej gwiazdy Formuły 1. Kierowcy, który miał zostać dominatorem na lata, podobnie zresztą jak wspomniany Hamilton. A kolejne starty tylko to potwierdzały.
Problem pierwszy. Adrian Newey i inżynierowie
Verstappen do mistrzostwa w 2021 dołożył też tytuł czempiona w 2022 i 2023 roku. W tym sezonie również był wymieniany jako faworyt do ostatecznego triumfu. Był, bo coraz częściej można spotkać się z opiniami, że ten cel oddala się od Holendra. Ba, takie przewidywania snuje… sam Max. Ale trzeba też wziąć pod uwagę okoliczności, w jakich te słowa padły z ust Holendra. Po niezbyt dobrym dla niego wyścigu na Monzy (6. miejsce), poirytowany Verstappen w wywiadzie dla Sky Sports wypalił, że nierealne jest zdobycie zarówno mistrzostwa wśród kierowców, jak i konstruktorów.
Skąd właściwie wzięły się tak ostre wypowiedzi ze strony kierowcy? To z pewnością wynik narastającej frustracji, bo bolidy Red Bull Racing spisują się ostatnimi czasy fatalnie. Problemy mają obaj zawodnicy zespołu – Verstappen i Sergio Perez. Choć ten drugi stara się zachowywać w kontaktach z mediami dość dyplomatycznie, tłumacząc, że inżynierowie pracują już nad rozwiązaniami mającymi usprawnić oba samochody austriackiego konstruktora.
No właśnie, inżynierowie. W całej tej historii kluczowy jest jeden z nich – Adrian Newey. Brytyjczyk, o którym mówi się jako o jednym z ojców sukcesów Red Bull Racing, a przede wszystkim geniuszu aerodynamiki. I mimo że w ostatnich latach pełnił bardziej funkcję konsultanta, niż specjalisty odpowiedzialnego za wygląd bolidów Verstappena i Pereza, to pojawia się coraz więcej głosów łączących jego odejście z obecnym stanem rzeczy w Red Bullu.
Czytaj też: Adrian Newey. O geniuszu, który widzi powietrze [SYLWETKA]
– Nie zamykałbym wszystkich problemów zespołu w jednym nazwisku. Ale nie da się ukryć, że wszystko dziwnie się ze sobą łączy – faktycznie, od momentu, gdy Adrian podziękował za dalszą współpracę, to auto, mówiąc kolokwialnie, przestało się ich słuchać. Trzeba też zwrócić uwagę na swego rodzaju exodus inżynierów i wielu specjalistów pracujących na dyrektorskich stanowiskach, który jest w Red Bullu bardzo duży. Był duży jeszcze przed Neweyem, jest taki teraz i z pewnością będzie trwał. To zresztą normalne, że dochodzi do drenażu zasobów ludzkich od topowych ekip, bo wszyscy chcą tych, którzy dostarczają najlepszych wyników – wyjaśnia komentator i ekspert stacji Viaplay, Bartosz Budnik.
– Jeżeli więc te wyniki są w innych zespołach, to naturalną praktyką w Formule 1 jest podkradanie inżynierów niższego stopnia, którzy zresztą często nie mają okresu wypowiedzenia. A to sprawia, że są oni w stanie przenieść wiedzę od razu, bez czekania na nich pół roku czy rok, jak ma to miejsce w przypadku Neweya. I choć nie spłycałbym problemów Red Bulla wyłącznie do jego nazwiska, z pewnością brak ekspertyzy i sprawczości Brytyjczyka nad przygotowywaniem bolidu w ostatnim okresie mógł przyczynić się do obecnych trudności u austriackiego konstruktora – podsumowuje Budnik.
Problem drugi. Christian Horner
Nazwisko Neweya nie jest jedynym, które pojawia się w kontekście pogorszenia wyników samochodów spod znaku czerwonego byka. Dużo mówi się o Helmucie Marko, oficjalnie piastującym stanowisko doradcy do spraw motorsportu w Red Bullu. 81-latek cieszy się przede wszystkim ogromnym poparciem Maxa Verstappena. Kiedy wybuchła afera z Christianem Hornerem, aktualnym szefem RBR, o wyciek kompromitujących informacji do mediów oskarżano właśnie Helmuta Marko. Dotyczyły one niestosownego zachowania Hornera wobec jednej z pracownic, o czym szerzej pisaliśmy w tym miejscu. Ostatecznie sprawa rozeszła się po kościach, a obaj panowie pozostali w szeregach Red Bulla. Dziś, biorąc pod uwagę sytuację austriackiej stajni, coraz częściej mówi się o konieczności oczyszczenia atmosfery w zespole, zaczynając właśnie od najwyższych stanowisk.
– Nie domagałbym się i nie wróżę odejścia Hornera. Patrząc na to, że jego posada wisiała na włosku i na to, jaki był kaliber sprawy, to to, że jednak się uratował, świadczy o bardzo mocnej pozycji szefa Red Bulla i zwyczajnie nie widzę obecnie możliwości jego zwolnienia. Do takiej sytuacji mogłoby natomiast dojść już w najbliższych latach, ale przy scenariuszu, w którym sportowo zespół prezentowałby się tragicznie. Tak czy siak, wszystko sprowadza się do jednego – Red Bull i tak zostanie oczyszczony, bo w perspektywie kolejnych sezonów będzie to już zupełnie inna ekipa. Mimo tej samej nazwy, zmieni się trzon i być może status sportowy. I zasadne wydaje się pytanie, czy ten nowy status sportowy będzie wystarczający, by nie musieć dokonywać zmian właśnie na samej górze – mówi o szefie Red Bulla redaktor naczelny portalu Parcfer.me, Grzegorz Jazienicki.
Christian Horner. Fot. Newspix
Według eksperta do rzeczonego oczyszczenia u austriackiego konstruktora już dochodzi, a zmiany mogą być tylko większe. – Jeżeli spojrzymy na kolejne lata i zobaczymy zespół z innymi silnikami, które są gigantyczną niewiadomą; zespół bez paru kluczowych osób, takich jak Adrian Newey czy Jonathan Wheatley; a przede wszystkim zespół bez Maxa Verstappena i bez jego ojca, Josa, a – co za tym idzie – również Helmuta Marko; to byłoby to ogromne oczyszczenie i całkowite odmienienie Red Bulla – dodaje Jazienicki.
Wiemy już, że w przyszłym sezonie na pewno nie zobaczymy w stajni spod znaku czerwonego byka dwóch pierwszych z wymienionych nazwisk, czyli Neweya oraz Wheatleya. Zasilą oni kolejno zespoły Astona Martina oraz Audi, co dla Red Bulla oznacza ogromną stratę. Ba, można śmiało mówić w tym wypadku o końcu pewnej epoki, bo obaj panowie współpracowali z zespołem przez niemal dwie dekady.
Problem trzeci. Prawa Murphy’ego
Otwarte pozostaje natomiast pytanie o największą obecnie gwiazdę austriackiego konstruktora, czyli Maxa Verstappena. Holender w obecnym sezonie nie szczędzi gorzkich słów pod adresem swoich inżynierów, ale też samego Hornera. Otwarcie przyznaje, że jego wskazówki odnośnie do charakterystyki bolidu nie są brane pod uwagę, przez co auto nadal prowadzi się po prostu źle, a to skutkuje niższymi pozycjami w kwalifikacjach i samych wyścigach. Ale szef Red Bulla nie pozostaje dłużny kierowcy, krytykując Maxa za popełniane na torach błędy, co miało miejsce chociażby w tegorocznym Grand Prix Monako.
Nawarstwiające się problemy i konflikty w ekipie z siedzibą w Milton Keynes dziś wyglądają jak podporządkowanie się prawom Murphy’ego – co tylko może zepsuć się w austriackiej stajni, już się popsuło lub pogorszy się w kolejnych wyścigach. Bolid prowadzi się źle, w wybitnej formie nie są obaj kierowcy, zespół rozpada się od środka, a na dodatek ma nawet problemy z pit stopami. Na Monzy zjazd do alei serwisowej przez problemy mechaników potrwał w przypadku Verstappena kilka sekund dłużej, co doprowadziło zresztą kierowcę do niemałej frustracji.
ZERO RYZYKA do 50zł – zwrot 100% w gotówce w Fuksiarz.pl
– Trudno jest jednoznacznie ocenić, co dokładnie dzieje się teraz w Red Bullu. Źródłem całej sytuacji wydaje się nawarstwienie problemów od samego początku sezonu, zaczynając od afery z Hornerem. Została ona wyjaśniona wewnątrz zespołu, przez co tak naprawdę nie wiemy, jak to wyjaśnienie wyglądało i na pewno źle to wpłynęło na morale. Poza tym odeszło już wiele osób zarządzających, inżynierów, a także mechaników, którzy zasilili szeregi innych ekip w stawce, gdzie dostali wyższe stanowiska albo lepsze pieniądze. Problemów można więc też upatrywać w limitach budżetowych, sprawiających, że Red Bull nie był w stanie zaoferować konkurencyjnych umów swoim dotychczasowym pracownikom. To wszystko prawdopodobnie doprowadziło do tego, jak wygląda dziś ekipa z Milton Keynes – kończy Budnik.
Problem czwarty. McLaren
Stare porzekadło mówi, że gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. I kiedy z problemami boryka się obecnie Red Bull, a wcześniej Ferrari, sytuację wykorzystywać zaczął McLaren. Pomarańczowe bolidy obsadzają w tym sezonie Lando Norris oraz Oscar Piastri. I to właśnie pierwszy z nich wymieniany jest dziś coraz częściej jako największe możliwe zagrożenie dla Maxa Verstappena w klasyfikacji generalnej. Brytyjczyk faktycznie zresztą zaczął przybliżać się do Holendra, wykorzystując gorsze pozycje w ostatnich wyścigach zajmowane przez aktualnego mistrza.
Ale, jak się w tym sezonie okazywało, nie taki McLaren piękny, jak go malują. Do poważnych zgrzytów doszło przede wszystkim podczas GP Węgier. W kwalifikacjach pierwsze pole startowe zajął Norris, drugi był Piastri. W trakcie samego wyścigu kierowcy zamienili się miejscami, a zespół robił wszystko, by to Brytyjczyk zwyciężył na Hungaroringu. To właśnie on bowiem pierwszy zjechał do alei serwisowej, choć później podjęto jednak decyzję, by oddać zwycięstwo Australijczykowi. Takie polecenia doprowadziły do absurdalnych rozmów Lando z jego inżynierem wyścigowym, Willem Josephem, który wręcz błagalnym tonem informował kierowcę, że „mistrzostwa nie zdobywa się samemu, tylko z zespołem”.
I choć ostatecznie Norris przepuścił Piastriego, a ten wygrał GP Węgier, niesmak pozostał. Żenujące wymiany zdań dały do zrozumienia, że w McLarenie nie jest tak kolorowo, jak mogłoby się wydawać. Wręcz przeciwnie – kiedy ekipie z Woking udało się przygotować bardzo szybki bolid, to nieudolne zarządzanie doprowadziło do ogromnego napięcia pomiędzy kierowcami. I uwidoczniło się to właśnie podczas ostatniego wyścigu na Monzy, w którym Piastri był drugi, a Norris trzeci.
Kiedy zespół McLarena zebrał się do wspólnego zdjęcia, zadowoleni byli inżynierowie czy mechanicy, ale trudno było nie zauważyć dziwnej atmosfery pomiędzy Australijczykiem a Brytyjczykiem. Obaj unikali spojrzeń w swoim kierunku, a Lando wolał spuszczać wzrok w ziemię.
– Oceniam ten duet jako za dobry, za mocny w perspektywie długoterminowej. Jako potencjalną tykającą bombę, która w przypadku walki o mistrzostwo świata zwyczajnie wybuchnie – i to w naturalny sposób. Mamy bowiem dwóch kierowców o bardzo wysokim poziomie sportowym, ogromnych ambicjach, którzy mają o co walczyć. I nie da się takiej walki na noże prowadzić bez popsucia atmosfery, szczególnie w momencie, gdy kolega z zespołu nie jest twoim przyjacielem, tylko pierwszym i głównym rywalem mającym ten sam samochód – ocenia Norrisa i Piastriego Grzegorz Jazienicki.
Ekspert dodaje też, że problemem są właśnie niezrozumiałe decyzje samego McLarena: – W tej chwili obaj sportowo dają bardzo dużo. Ale taki duet jest nie do utrzymania przy takim zarządzaniu, a właściwie jego braku. Bo jeżeli wymyślasz banalne zasady – które w praktyce ograniczają się do regulaminu sportowego i mówią: hej, nie zderzcie się ze sobą – to nie jest to żadne zarządzanie, to nie są żadne zasady i to nie jest żadna hierarchia. A hierarchia, podobnie jak atmosfera, w momencie dojścia do walki o mistrzostwo świata jest kluczowa. I w tym roku jest to jeszcze zapewne do odratowania, bo Piastri prawdopodobnie zrozumie, że ważniejsze jest dobro zespołu, ale w przyszłym sezonie może to być po prostu pomarańczowa wojna – mówi o sytuacji w McLarenie Jazienicki.
Kto po mistrzostwo?
Faktycznie, najbliżej zdetronizowania Verstappena wydaje się obecnie Lando Norris. I to z pewnością na niego warto zwrócić szczególną uwagę w kolejnych wyścigach, które zapowiadają się bardzo emocjonująco. Choć oczywiście Red Bull wciąż przewodzi stawce – zarówno wśród kierowców, jak i konstruktorów – to szanse austriackiej stajni na jakikolwiek sukces w tym roku zmniejszają się wprost proporcjonalnie do wzrostu frustracji aktualnego mistrza świata. Bartosz Budnik otwarcie mówi o nadchodzącej klęsce ekipy prowadzonej przez Christiana Hornera:
– Będzie im trudno podnieść się z tej sytuacji, bo nie ma na to zasobów. Mają najmniej czasu w tunelu aerodynamicznym, mają też najmniej czasu na symulację CFD, czyli obliczeniową mechanikę płynów. Do tego rozwijali samochód bardzo wcześnie w tym sezonie, wprowadzili sporo poprawek, które niekoniecznie działały, przez co, zamiast iść do przodu, musieli się cofać. Jeżeli w tym sezonie w jakiś sposób Red Bull wybroni jeszcze tytuł Maxa Verstappena, to w klasyfikacji konstruktorów czystą formalnością wydaje się zwycięstwo McLarena. I trudno jest mi sobie wyobrazić, że w przyszłym roku Byki będą dominować, jak to miało miejsce na starcie obecnego sezonu. Owszem, będą konkurencyjni, ale to tyle. A obecne problemy położą się cieniem być może nawet i na kolejnych latach Red Bulla w Formule 1 – podsumowuje Budnik.
Obecnie w klasyfikacji generalnej kierowców Verstappen ma 303 punkty, a za nim jest Norris z dorobkiem 241 oczek. I choć wydaje się, że walka o czempionat rozstrzygnie się pomiędzy tą dwójką, nie należy lekceważyć Charlesa Leclerca. Monakijczyk jeździ coraz równiej, podczas gdy Ferrari wreszcie zaczęło podejmować lepsze decyzje strategiczne, co zresztą przynosi oczekiwane efekty. Leclerc w tym sezonie triumfował dwukrotnie: w GP Monako i ostatnio na Monzy. To z kolei sprawiło, że na swoim koncie zgromadził już 217 punktów, znajdując się tuż za plecami wspomnianej dwójki.
Fanom Red Bulla i Maxa Verstappena niełatwo jest dopuścić do siebie myśl o utracie mistrzostwa przez Holendra. Zresztą, trudno im się dziwić, bo w ostatnich latach przyzwyczaili się do dominacji swojego idola. Ba, przywykł do tego cały świat Formuły 1, dlatego problemy austriackiego konstruktora są obecnie tak głośno komentowane. Najgorszy dla aktualnego czempiona scenariusz coraz bardziej trzeba brać pod uwagę, co z kolei rodzi kolejne pytania – jak w takiej sytuacji zachowa się Verstappen i czy współpraca kierowcy z Red Bullem może zakończyć się przedwcześnie?
– Najlepsi na świecie sportowcy mają ten przywilej, że najczęściej znajdują się tam, gdzie chcą. I zawsze pojawia się wiele organizacji, które o takich ludzi walczą, nawet znacząco przekraczając swój budżet. W mojej ocenie odejście Maxa w kolejnych latach jest już nieuniknione. A to, czy w tym roku zdobędzie on tytuł, czy też nie, może nie mieć większego znaczenia. Sam fakt, że sięgnięcie po niego stało się zagrożone, jest na pewno wystarczającym dla Verstappena sygnałem alarmowym.
Do tego dochodzi też kwestia flirtowania z Mercedesem, czyli największym rywalem Red Bulla. Flirtowania przez kierowcę, który po zdobyciu pierwszego mistrzostwa pytał swoich ówczesnych inżynierów, czy mogą z nim wspólnie działać w ten sposób przez kolejnych 10-15 lat. Ale trzeba zdać sobie sprawę z tego, że te słowa skierował do innego zespołu niż tego, którym Red Bull jest dzisiaj. Ekipy lepszej, stabilniejszej, mniej skonfliktowanej. Jeżeli coś miałoby Maxa zatrzymać, to sportowa nadzieja na to, że dalej będzie to dla niego właściwe miejsce, a będąc najlepszym kierowcą w stawce, znów zasiądzie w najszybszym bolidzie, który Red Bull dla niego przygotuje – mówi Jazienicki.
Niezależnie od tego, jaką decyzję podejmie Verstappen, zrobi to najpewniej dopiero po sezonie. Tymczasem do jego końca pozostało aż osiem wyścigów, a każdy z nich zapowiada się pasjonująco. I choć faktycznie coraz trudniej jest uwierzyć w spektakularny powrót Red Bulla i rozwiązanie jego problemów z bolidem, to nie można też takiego scenariusza wykluczać. Tym samym okazuje się, że rok, który miał być kolejnym pokazem siły i dominacji stajni z siedzibą w Milton Keynes, będzie jednym z bardziej emocjonujących w ostatnich latach. I może przynieść nie tylko spektakularne roszady w nadchodzących sezonach, ale przede wszystkim nowego, sensacyjnego mistrza świata Formuły 1.
BŁAŻEJ GOŁĘBIEWSKI
Fot. Newspix.pl
Czytaj więcej o Formule 1: