Cztery medale na czterech igrzyskach z rzędu, konflikt narodowościowy i wielki osobisty dramat w tle. Dla podnoszenia ciężarów jest tym, kim dla pływania Michael Phelps. Jego życie to pełna zwrotów akcji opowieść o determinacji i wielkim talencie, w której swój udział mieli politycy i… Polacy. Poznajcie historię legendy olimpijskiego pomostu, Pirosa Dimasa.
Piros Dimas – sylwetka
Albańczyk z greckim sercem
Grecja to kraj od zawsze przeciwny istnieniu mniejszości narodowych. Nie są one uznawane na terenie Hellady, choć oczywiście istnieją – przede wszystkim są to Turcy, którzy zamieszkują Trację Zachodnią, a także Macedończycy. Greków można ponadto rozsierdzić pytaniem o Albanię. Niewielkie państwo o powierzchni zbliżonej do województwa wielkopolskiego, obecnie jest częstym kierunkiem turystyczno-wypoczynkowym obieranym również przez Polaków. W przeszłości była jednak kluczowym miejscem, z którego Włochy Benita Mussoliniego prowadziły agresję wobec Grecji. Ta natomiast ustanowiła w 1940 roku stan wojny w stosunku do swojego sąsiada. I dopiero po ponad 70 latach rządy obu państw doszły do porozumienia, formalnie zmieniając ten status.
To właśnie nad Morzem Jońskim urodził się w październiku 1971 roku Piros Dimas, choć przeciwni Grekom Albańczycy utrzymują, że nazywał się wówczas Pirro Dhima. Od najmłodszych lat czuł wpływy Hellady w swoim życiu, bowiem w Himarze, gdzie spędzał swoje dzieciństwo, spośród dwóch tysięcy mieszkańców sporą grupę od zawsze stanowili Grecy. Musieli oni mierzyć się z komunistycznym reżimem, wprowadzonym po II Wojnie Światowej przez rząd w Tiranie. Dyktatorem przez ponad 40 lat był Enver Hoxha, który zmarł w 1985 roku, a kilka lat po jego śmierci wreszcie dokonano transformacji ustrojowej. Skorzystał z tego wykazujący ogromny potencjał w podnoszeniu ciężarów Dimas, udając się do wymarzonej Grecji.
Zanim jednak tak się stało, młody Piros ciężko trenował jako świetnie rokujący sztangista. Przygodę ze sportem rozpoczął zaledwie w wieku 11 lat, by trzy lata później startować już w juniorskich zawodach. W opanowanej przez komunizm Albanii nie miał jednak zbyt wielkich możliwości, żeby pokazać swój talent na najbardziej prestiżowych imprezach międzynarodowych. Trudno było także o profesjonalne i częste treningi, dlatego Dimas ćwiczył poprzez przerzucanie worków z cementem na własnym podwórku. Sukcesy odnosił natomiast w Bułgarii czy ZSRR, pomagając też swojej kadrze narodowej w uzyskaniu lepszych wyników drużynowych. Trenujący Pirosa Zef Kovaci wierzył, że wielokrotny indywidualny mistrz Albanii w podnoszeniu ciężarów zostanie z nim również po transformacji ustrojowej. Tak się jednak nie stało.
Przełomem dla Dimasa były zawody w Danii, które rozegrały się w 1990 roku. Mimo że nie mógł jeszcze formalnie opuścić na stałe swojej dotychczasowej ojczyzny, wyraził chęć dołączenia do greckiej kadry narodowej. Po kryjomu udał się do startujących na tym samym turnieju sztangistów z Hellady, wyjawiając im swoje zamiary. Oprócz nich na miejscu obecni byli też oficjele – prezes i trener federacji Grecji. Strony szybko doszły do porozumienia, ale na przeszkodzie stały przepisy prawne obowiązujące w Albanii. Skrupulatnie zaplanowano wyjazd do Aten, a raczej ucieczkę, która okazała się wielogodzinną, wycieńczającą podróżą ku wolności.
Momentalnie wyrobiono Dimasowi kartę pobytu, a w 1992 nadano obywatelstwo i dopełniono wszelkich formalności, by oficjalnie stał się pełnoprawnym Grekiem. W tym samym roku, w którym organizowano igrzyska olimpijskie w Barcelonie.
Dwa identyczne wyniki, tylko jeden zwycięzca
Do Hiszpanii Piros Dimas poleciał jako sztangista walczący w kategorii do 82,5 kg. W gronie jego rywali znajdował się starszy o pięć lat Krzysztof Siemion, który był wówczas dwukrotnym mistrzem Polski w wadze lekkociężkiej. Poprzedni zdobywca złota, Israił Arsamakow, nie zdecydował się na start w Barcelonie, co było sporą szansą zarówno dla Polaka, jak i świeżo upieczonego Greka. W rwaniu Siemion zakończył na 165 kg, a Dimas na 167,5 kg. Pasjonująco zapowiadała się druga, finałowa część konkursu, czyli podrzut. Świetnie poszło w niej polskiemu czempionowi, który najpierw zaliczył 200 kg, a w kolejnym podejściu poprawił się na 205 kg. Piros nie miał wyjścia i zaczął atakować 207,5 kg, ale spalił obie próby z takim obciążeniem, kończąc podrzut na 202,5 kg. Obaj zawodnicy łącznie uzyskali 370 kg.
Co oznaczało to w kontekście olimpijskiego złota? Znacznie gorszy scenariusz dla Krzysztofa Siemiona. Mimo lepszego występu w podrzucie, identycznego wyniku w dwuboju, a nawet tej samej wagi (81,8 kg u obu), sztangista z Ratoszyna Pierwszego stanął na drugim miejscu podium w Barcelonie. Zadecydowała… kolejność bojów w podrzucie. Tym samym Piros Dimas założył na szyję złoty medal na swoich pierwszych igrzyskach w karierze. Igrzyskach, na których przy ostatniej próbie poradzenia sobie z ciężarem 207,5 kg, głośno i wyraźnie zaznaczył swoje przywiązanie do obecnych barw narodowych, krzycząc w stronę publiczności: „Dla Grecji!”. Jak tamte czasy wspomina ostatecznie srebrny medalista olimpijski, Krzysztof Siemion?
Krzysztof Siemion w trakcie zawodów. Fot. Newspix
– Startowaliśmy razem przez 10 lat. Znaliśmy się jeszcze z czasów, gdy występował jako Albańczyk na zawodach w Danii. Co do walki o medal olimpijski w 1992 roku – kto wygrał, ten wygrał, takie wtedy były przepisy. Absolutnie nie mam z tym problemu, nie czuję się rozczarowany. Te reguły dość często się zmieniały, akurat tak wyszło na igrzyskach w Barcelonie, trudno. Mieliśmy dobrą rywalizację na mistrzostwach Europy i innych turniejach, gdzie raz on był nade mną, a innym razem ja byłem górą – opowiada Siemion, który miał okazję doskonale poznać Pirosa Dimasa podczas wielu lat wspólnych startów na rozmaitych imprezach międzynarodowych.
Jego talent z bliska mógł oglądać także Klemens Roguski, słynny sztangista i później trener. Współpracował właśnie z grecką kadrą, gdzie wyróżniającym się zawodnikiem był właśnie Dimas. Z tego względu nie był on nad Wisłą anonimowy, wręcz przeciwnie – ćwiczył z Polakami na licznych zgrupowaniach organizowanych wspólnie przez krajowe federacje.
Jedyny taki na świecie
Po powrocie z Barcelony Piros Dimas z miejsca stał się bohaterem narodowym. Medal olimpijski w 1992 roku przywiozła do Grecji również Paraskevi Patoulidou, która zdobyła złoto w biegu na 100 metrów przez płotki. Hellada miała wtedy trudny okres, jeśli chodzi o sukcesy na igrzyskach. Dwa krążki z najcenniejszego kruszcu spowodowały zatem euforię w narodzie, a tym samym huczne powitanie mistrzów na słynnym Kalimarmaro, czyli otwartym w 329 roku p.n.e. i później wielokrotnie rekonstruowanym Stadionie Panateńskim.
Niemal sto tysięcy osób chciało zobaczyć wielkiego Dimasa, który dla Greków stał się uosobieniem mitologicznego herosa. Silny, atletycznie zbudowany i pewny siebie sztangista został okrzyknięty mianem Lwa z Himary. Kolejne sukcesy przyszły szybko: do olimpijskiego złota Piros dorzucił tytuł mistrza świata w 1993, który zdobył też w 1995. W tym samym roku w Warszawie stanął również na najwyższym stopniu podium w zawodach o europejski czempionat. Bijąc kolejne rekordy w rwaniu i podrzucie, był wymieniany w gronie faworytów do zwycięstwa na igrzyskach w Atlancie.
Był to wyjątkowy turniej dla Dimasa, ale i polskich fanów podnoszenia ciężarów. W stawce znajdował się bowiem Andrzej Cofalik, który – podobnie jak Grek – dysponował ogromnym potencjałem. Piros stał się jednak absolutnie bezkonkurencyjny w rwaniu. Zaczął od 172,5 kg, czyli ciężaru, którego nie wyrwał w pierwszej konkurencji żaden z rywali. Mimo przewagi, Dimas zwiększał obciążenie. W drugiej próbie zaliczył 175 kg, a w trzeciej aż 180 kg. Trzymając sztangę nad głową, pewny siebie bohater Greków spojrzał w prawo, potem w lewo, a następnie się roześmiał.
Było to charakterystyczne dla niego zachowanie, demonstrował nim swoją przewagę nad innymi sztangistami. Ciężary, których inni nie byli w stanie unieść z pomostu, Piros potrafił zatrzymać w powietrzu na długo po sygnale dźwiękowym oznajmiającym zaliczenie próby. Dzięki temu stał się także jednym z najbardziej rozpoznawalnych zawodników na całym świecie.
Przyczynił się do tego również konkurs podrzutu na igrzyskach w Atlancie w 1996 roku. Po udanym rwaniu Dimas przystępował do drugiej konkurencji dwuboju jako zdecydowany faworyt. Publiczności nie zawiódł – walcząc o nowy rekord świata i „życiówkę”, chciał uzyskać łączny wynik 392,5 kg, podrzucając 213 kg. Lew z Himary ryknął z całej siły, sztanga z obciążeniem znalazła się nad jego głową, a zgromadzeni na hali widzowie wstali z miejsc, oklaskując greckiego herosa. I to właśnie ten obrazek zapisał się na stałe w historii podnoszenia ciężarów.
Warto przy tym wspomnieć o sukcesie Andrzeja Cofalika, który ostatecznie zajął trzecie miejsce (372,5 kg w dwuboju), zdobywając brązowy medal olimpijski. Dimasa i Polaka rozdzielił reprezentant Niemiec, Marc Huster (382,5 kg), stając na drugim stopniu podium w Atlancie.
Piros był po tych igrzyskach nie tylko legendą w Grecji, ale robił także ogromne wrażenie na miłośnikach sportu z całego globu. Biła od niego ogromna pewność siebie, a świetny styl, w jakim podnosił niewyobrażalne ciężary, sprawiał, że stał się bardzo popularny i chętnie oglądany. W 1998 roku trzeci raz został mistrzem świata, ale w 1999 został zdetronizowany przez Irańczyka Shahina Nassirinię – i to mimo pobicia rekordu w rwaniu (180,5 kg). Było to o tyle bolesne, że zawody rozgrywano w Atenach, gdzie Dimas szczególnie chciał odnieść sukces.
Musiał jednak na to poczekać. Rozpoczął przygotowania do igrzysk w Sydney w roku 2000, mając pole do poprawy względem zeszłego sezonu. Coraz groźniejsi stawali się rywale, których oddech czuł na plecach również na olimpijskim pomoście. Spora presja dała mu się we znaki w rwaniu. Spalił dwie pierwsze próby i musiał uciekać spod topora, by móc zakwalifikować się do podrzutu. Czekała na niego sztanga z ciężarem 175 kg. I wyraźnie wściekły na samego siebie Piros wyrwał ją tak, jakby była przynajmniej kilkukrotnie lżejsza. Rozejrzał się po trybunach, ale tym razem nie miał już zbyt dużych powodów do uśmiechu.
Znacznie lepiej poszło bowiem w rwaniu dwóm jego rywalom – Giorgiemu Asanidze i Markowi Husterowi. Pierwszy zanotował aż 180 kg, a drugi 177,5. Tyle samo co Dimas wyrwali ponadto Gagik Chaczatrjan i Sergo Czachojan, a w tle czaił się jeszcze bardzo dobry w podrzucie Krzysztof Siemion. Zwiastowało to ogromne emocje w drugiej konkurencji dwuboju.
Świetnie zaczął Grek, zaliczając 210 kg, a drugą próbę ustalając na 215 kg. To właśnie ona dała mu złoty medal w Sydney. Ogromny ciężar podrzucił w sobie tylko znany sposób – przy wybiciu nad głowę sztanga z obciążeniem niemal wgniotła go w pomost, ale Dimas zdołał się wyprostować przy niesamowitej wrzawie z trybun. A żeby jeszcze bardziej podkreślić swój wyczyn, znów rozejrzał się w prawo i lewo zanim zakończył zaliczoną już od kilku sekund próbę.
Doskonale zaczął, świetnie skończył
Trzy złote medale na trzech igrzyskach z rzędu oznaczały, że Piros Dimas na stałe zapisał się w historii podnoszenia ciężarów. Oprócz niego takim wyczynem mogło się wówczas pochwalić jedynie dwóch sztangistów: uważany za najlepszego w dziejach dyscypliny Naim Suleymanoglu i nieco zapomniany, ale równie rewelacyjny Gruzin Kakhi Kakhiaszwili. Wszystko układało się się Dimasowi również w życiu prywatnym, gdzie wraz z żoną Anastasią Sdougkou założył szczęśliwą rodzinę.
CZYTAJ TEŻ: WIELKIE ZWYCIĘSTWA W CIENIU OSOBISTYCH DRAMATÓW. PORUSZAJĄCA HISTORIA NAIMA SULEYMANOGLU
W Grecji miał status ikony sportu. Jego popularność w tamtym okresie można porównywać do słynnej małyszomanii w Polsce. Zdając sobie z tego sprawę, nie chciał sprawić zawodu rodakom, którzy szykowali się do wielkiego sportowego święta w kraju – igrzysk olimpijskich organizowanych w 2004 roku w Atenach. Ale Dimas był już podniszczonym zawodnikiem, borykał się przede wszystkim z kontuzją kolana. Niedługo przed samym konkursem stało się oczywiste, że zdobycie medalu będzie niezwykle trudne w takich okolicznościach.
– Myślałem, że będę ostatni. Powiedziałem sobie, by każdy lepszy rezultat traktować jako sukces. Chciałem cieszyć się igrzyskami, zrobić to dla siebie i dla publiczności, dla Grecji. Mieliśmy zaczynać od 167 kg, ale odczuwałem ból nadgarstka. Wszystko zaczęło się przedłużać. Trener zaproponował, żebyśmy postawili w pierwszej próbie na 170 kg. I tak też zrobiliśmy – opowiadał wiele lat później w wywiadzie dla Komitetu Olimpijskiego.
Na pomoście pojawił się odmieniony Piros Dimas. Na jego twarzy widoczny był zarost, a bujną czuprynę zamienił na krótko przystrzyżone włosy. Ale nie zmieniło się jedno – ryk Lwa z Himary, który tym razem poniósł się po całych Atenach. Wraz z nim wiwatować zaczęła grecka publiczność, dając swojemu mistrzowi jeszcze więcej siły. A Dimas rzeczone 170 kg wyrwał bez większego problemu, zaskakując ekspertów, widzów i… siebie.
Spalił drugą próbę i podszedł do 175 kg. Kiedyś taki ciężar nie sprawiłby mu problemów, w 2004 roku był już ogromnym obciążeniem, szczególnie w kontekście trapiących Pirosa kontuzji. Wiedział, że liczy na niego cały naród. I wiedział, że jest temu narodowi coś winien – za miłość, wolność i wdzięczność, jakie dała mu cała Grecja. Sztanga znalazła się w powietrzu, a cały drżący z bólu Dimas przytrzymał ją wystarczająco długo, by próbę uznano za zaliczoną. Publiczność oszalała.
W podrzucie na pomoście czekało na niego 202,5 kg. Coraz mocniej odczuwalne były wszystkie drobne kontuzje, z jakimi zmagał się przed igrzyskami. Piros przyznał zresztą, że po zarzuceniu sztangi na ramiona poczuł, jakby ważyła ona przynajmniej pół tony. Grek słynął jednak z mentalności zwycięzcy. – Musiałem to podrzucić. Wziąłem głęboki oddech, pomyślałem o technice i pchnąłem to tak, jak kazał mi trener – mówił potem o swoim ostatnim olimpijskim występie Dimas.
Jego wynik w dwuboju wystarczył do zdobycia brązowego medalu. Na podium był głównym aktorem – nie liczyli się ani mistrz, ani wicemistrz. Piros przed odebraniem krążka zostawił na pomoście swoje buty, oznajmiając w ten sposób koniec kariery. Podczas dekoracji publiczność skandowała jego nazwisko na stojąco. Przez prawie kwadrans.
Wzorowa technika, mentalność i pracowitość
W dwuboju zawodnicy najczęściej wybijają się na tzw. nożyce. To technika, w której jedna noga pełni funkcję wykrocznej, a druga – zakrocznej. Z takiego rozwiązania nie korzystał Piros Dimas, wybierając wybicie na unik. Opanował je niemal do perfekcji, co widać przy jego próbach. Mimo ogromnych ciężarów, które rwał oraz podrzucał, jego stopy podnosiły się zaledwie o milimetry od podłoża. Grek dysponował niesamowicie silnymi nogami i plecami, z kolei miał nieco ograniczoną ruchomość rąk. Wspomnieli o tym zarówno Zygmunt Smalcerz, wybitny polski sztangista i trener, jak i Krzysztof Siemion.
– Predysponuje do tego budowa ciała, krótkie ręce. Podobnie wyglądało to właśnie u Dimasa. Problem u niego polegał również na ograniczeniach ruchomości, niedoprostach stawów łokciowych. Z tego powodu ta pozycja była dla niego najkorzystniejsza. Kontynuował, decydując się na takie wybicie góry, ale w tym przypadku okazało się to świetnym wyborem. Biomechanicy, którzy badają drogę sztangi, coraz częściej wskazują, że wybicie na unik jest przyszłościowym kierunkiem dla podnoszenia ciężarów – powiedział Smalcerz, który oprócz polskiej kadry narodowej, przez długi czas był też szkoleniowcem w USA i Norwegii.
ZERO RYZYKA do 50zł – zwrot 100% w gotówce w Fuksiarz.pl
Wtóruje mu Krzysztof Siemion, zwracając jednak uwagę na kolejny istotny aspekt w karierze Pirosa Dimasa, a mianowicie jego mentalność: – Dużo zależy od bloku, siły poszczególnych partii mięśniowych, no i przede wszystkim ruchomości barków. Ale u Dimasa była jeszcze psychika. Bardzo dobrze startował, zawsze miał świetne nastawienie, mentalnie był nie do zdarcia. Może czasem czuł się zbyt pewnie, przez co palił niektóre próby, ale ostatecznie potrafił podnieść się praktycznie w każdym momencie. A prywatnie pozostawał normalnym, fajnym człowiekiem, mimo tych sukcesów, które odnosił. Zawsze przychodził, rozmawiał, nawet wtedy, gdy widywaliśmy się po latach na różnych zawodach – ocenia swojego byłego rywala z pomostu Siemion.
Piros Dimas był ponadto tytanem pracy. Pomagał mu w tym były utytułowany sztangista, Christos Iakovou, który został jego trenerem. Współpracował z Grekiem przez wiele lat, na każdych czterech igrzyskach udzielając mu wskazówek i zapewniając wsparcie. Duet świetnie się ze sobą rozumiał, Dimas był posłusznym uczniem wielkiego mistrza, a ten z kolei wiedział, w jaki sposób dopracowywać technikę i taktykę na poszczególne próby, by odnosić sukcesy w podnoszeniu ciężarów – nie tylko w wydaniu olimpijskim.
Ale to właśnie ze swoich występów na igrzyskach zasłynął głównie Piros Dimas. Zdobył na nich cztery medale, w tym trzy złote. I do dziś jest to najbardziej utytułowany sztangista w historii, biorąc pod uwagę liczbę krążków olimpijskich.
Kontrowersje i osobiste dramaty
Osoba Dimasa do dziś wzbudza u wielu wątpliwości. Szczególnie mowa o Albańczykach, którzy nierzadko nie kryją się z nienawiścią do Greków, a ruch Pirosa to dla nich po prostu zdrada. Sztangista musiał się z tym wielokrotnie mierzyć, atakował go nawet prezes federacji z siedzibą w Tiranie, Elez Gjoza. Oskarżył on zarówno samego multimedalistę olimpijskiego, jak i jego brata, o stosowanie dopingu, podczas gdy to zawodnicy z jego kraju zostali przyłapani na przyjmowaniu nielegalnych środków. Gjoza usprawiedliwiał ich wtedy, mówiąc, że to wina… greckich trenerów.
Piros Dimas niosący pochodnię olimpijską w 2012 roku. Fot. Newspix
Piros, który w kolejnych latach sportowej emerytury został politykiem, ciągle spotykał się z komentarzami dotyczącymi jego korzeni i narodowości. Twardy charakter wykazywał w parlamencie. W 2014 roku, jeden z żywiołowo reagujących posłów, Nikos Michos, chciał prawdopodobnie uderzyć swojego rywala z innej partii, kiedy na drodze stanął mu… Dimas. Rozkazał, by ten nie stawiał ani kroku dalej, a jego autorytet zadziałał na Michosa porażająco – szybko wycofał się na swoje miejsce.
W prywatnym życiu Piros był szczęśliwym mężem i ojcem czwórki dzieci. Mało kto wiedział jednak, że jego ukochana, Anastasia, musi zmierzyć się ze złośliwym nowotworem mózgu. I choć Dimas toczył piekielnie trudne pojedynki na pomoście i był w stanie podnosić ogromne ciężary, to w tej nierównej walce był skazany na porażkę. W 2018 roku musiał pogodzić się z utratą żony.
Obecnie legendarny sztangista jest dyrektorem technicznym amerykańskiej kadry ciężarowców. Z jego doświadczenia czerpią kolejne pokolenia sztangistów, które stoją przed szalenie trudnym wyzwaniem – skompletowanie czterech medali na czterech igrzyskach z rzędu będzie dla nich wyczynem z gatunku praktycznie nieosiągalnych. A dodanie do tego charyzmy, pewności siebie, nienagannej techniki i nadludzkiej determinacji, jakimi dysponował wyjątkowy Piros Dimas, wydaje się już kompletnie niemożliwe.
BŁAŻEJ GOŁĘBIEWSKI
Fot. Newspix.pl
Czytaj też: