Reklama

Wielka radość w Gdyni! Tylko że… to nie Arka świętowała awans [REPORTAŻ]

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

27 maja 2024, 09:24 • 18 min czytania 40 komentarzy

„Wielka radość w Gdyni po awansie do Ekstraklasy” – to zdanie nie brzmi zbyt zaskakująco, prawda? Ostatecznie Arka od ładnych paru tygodni zbierała się do przypieczętowania upragnionego powrotu do najwyższej klasy rozgrywkowej. Tylko że… to nie „Żółto-Niebiescy” świętowali wczoraj na stadionie przy ulicy Olimpijskiej, ale zawodnicy i kibice GKS-u Katowice. Rozpędzona GieKSa przyjechała na obiekt Arki, walnęła ją 1:0 i tym samym zepchnęła na trzecie miejsce w tabeli, w otchłań rywalizacji w barażach. Oczywiście w teorii gdynianie przystępują do nich jako faworyci, ale w praktyce – są ekipą pokiereszowaną znacznie mocniej niż Odra Opole, Górnik Łęczna czy Motor Lublin. Trener Wojciech Łobodziński apeluje o ostatni akt zaufania ze strony fanów, lecz wielu kibiców Arki po prostu straciło już nadzieję na sukces.

Wielka radość w Gdyni! Tylko że… to nie Arka świętowała awans [REPORTAŻ]

– Oni już nie mają siły. Nic dzisiaj nie pokazali, nie ma paliwa.

– Awans przegraliśmy w derbach, taka jest prawda.

– Dajmy spokój z barażami, będzie jak zwykle.

– To miał być niby mecz o wszystko, ale ja walki nie widziałem.

Reklama

Ujmijmy to tak – wiara kibiców Arki Gdynia w szanse ich zespołu na powrót do Ekstraklasy drastycznie zmalała. Nie można powiedzieć, że spadła do zera, bo reakcje pomeczowe zawsze są trochę przesadzone, ale prawda jest taka, że „Żółto-Niebiescy” leżą w tej chwili na deskach i wygląda to na ciężki nokaut.

Wojna na wyniszczenie

Dla Arki to był wyjątkowo długi sezon. Jeśli bowiem cofniemy się na chwilę wspomnieniami do lata 2023 roku, to co ujrzymy? Ano przed naszymi oczami stanie klub będący – jak się wtedy zdawało – w całkowitej rozsypce. Pogrążony w wewnętrznej wojnie na wyniszczenie, obawiający się o utratę płynności finansowej. Gdyńska społeczność wytoczyła najcięższe działa przeciwko Michałowi Kołakowskiemu, ówczesnemu właścicielowi „Żółto-Niebieskich”. Mniejszościowi udziałowcy, ramię w ramię ze środowiskami kibicowskimi oraz władzami miasta, starali się wymusić na Kołakowskim odejście z Arki. W efekcie od klubu odwróciła się część sponsorów, kibice zaczęli bojkotować domowe spotkania, a także – co było dla Arki zdecydowanie najdotkliwsze – miasto wstrzymało obiecane dofinansowanie. By ratować sytuację, Kołakowski poważnie rozważał nawet sprzedaż Karola Czubaka, który w sezonie 2022/23 wywalczył tytuł króla strzelców 1. ligi.

Wydawało się więc skrajnie mało prawdopodobnym, by Arka w takich okolicznościach miała realnie liczyć się w walce o powrót do Ekstraklasy. Nie w takiej atmosferze, nie przy tak mocnej konkurencji na zapleczu. Zresztą opozycjoniści zarzucali Kołakowskiemu – nawet nie tyle Michałowi, co jego ojcu, Jarosławowi – że tak naprawdę w ogóle nie zależy mu na awansie na najwyższy szczebel rozgrywek, bo od strony biznesowej w pełni wystarcza mu wygodna wegetacja w 1. lidze.

Kołakowscy kontra Gdynia. Kto wygra wojnę o Arkę?

– Arka w zadziwiający sposób traci formę w ostatnich kolejkach sezonu – grzmieli sponsorzy i akcjonariusze w oficjalnym oświadczeniu. – Kończymy obecny sezon [2022/23 – przyp. red.] na ósmym miejscu, ale w tabeli za ostatnie osiem kolejek trenera Ryszarda Wieczorka jesteśmy na czternastym miejscu. W ostatnich pięciu meczach, gdzie powinniśmy walczyć o jak najlepsze miejsce w barażach, punktujemy jak Odra Opole i Sandecja, ostatni zespół ligi, gorzej od Arki punktuje tylko Skra. To wszystko przy jednym z najwyższych budżetów w lidze i z ludźmi znającymi się na piłce za sterem, bo tego Jarosławowi Kołakowskiemu nie odmawiamy. Ale odmawiamy panom Kołakowskim chęci i determinacji do awansu. To nie gra Arka Gdynia, to gra autorski zespół Jarosława Kołakowskiego.

Kołakowscy wyśmiewali podobne opinie, przypominając do znudzenia, że w 2021 i 2022 roku Arka przegrywała rywalizację o awans dopiero w barażach, a więc do samego końca biła się o upragniony wynik. Te tłumaczenia nie przekonały jednak krytyków, tym bardziej że lista zarzutów stawianych poprzedniemu właścicielowi była zdecydowanie dłuższa. Obie strony konfliktu okopały się więc po dwóch stronach barykady i zapewniały, że nie pójdą na żadne ustępstwa.

Reklama

„Uważam, że Arka zasługuje na lepszy czas i to nie jest miejsce dla Kołakowskich. To nie jest ta ekipa, to nie te kompetencje”

Marcin Gruchała latem 2023 roku

Okazało się jednak, że cała ta zawierucha kompletnie nie wpłynęła na postawę Arki na boisku. Sezon zaczął się wprawdzie dla „Żółto-Niebieskich” dość marnie, bo od paru potknięć i okropnej klęski w starciu z Wisłą Kraków (1:5), ale potem było już tylko lepiej. Trener Wojciech Łobodziński – początkowo mocno krytykowany przez kibiców – umiejętnie skonsolidował zespół, powiódł Arkę do imponującej serii ligowych zwycięstw i w listopadzie 2023 roku wprowadził ją na pierwsze miejsce w tabeli. Gdynianie znakomitą formę przypieczętowali triumfem w derbowym starciu z Lechią Gdańsk, przerywając w ten sposób wieloletnie pasmo niepowodzeń w rywalizacji o prymat w Trójmieście. Jak gdyby tego wszystkiego było mało, zażegnano także spór gabinetowy. Tuż przed meczem z Lechią na ręce Wojciecha Szczurka – byłego już prezydenta Gdyni – złożony został bowiem list intencyjny, w którym Michał Kołakowski zadeklarował chęć sprzedaży swoich udziałów Marcinowi Gruchale – liderowi tej swoistej, lokalnej opozycji, który od wielu miesięcy na rozmaite sposoby zabiegał o przejęcie większościowego pakietu akcji Arki.

Sytuacja zmieniła się zatem diametralnie. Nielubiany właściciel zapowiedział odejście, doszło do porozumienia z ratuszem, kibice powrócili na trybuny Stadionu Miejskiego, a na dokładkę od połowy listopada do połowy marca „Żółto-Niebiescy” niemal nieprzerwanie przewodzili pierwszoligowej stawce.

Powiało w Gdyni optymizmem.

Marcin Gruchała (na pierwszym planie)

Kolejne bolesne derby

Optymizm ten utrzymywał się wokół Arki dość długo, a nawet wzrósł, gdy Kołakowski przypieczętował transakcję z Gruchałą i oficjalnie opuścił stadion przy ulicy Olimpijskiej. Obie strony mogły zresztą w tej sytuacji odtrąbić sukces. Ustępujący właściciel cieszył się, że udało mu się korzystnie sprzedać udziały, a nowy triumfował, bo przejął klub dziarskim krokiem maszerujący do wytęsknionej Ekstraklasy. Generalnie w kwietniu można było odnieść wrażenie, że dla Arki przypieczętowanie bezpośredniego awansu stanowi już niemalże formalność. – Nie żałuję, że zapłaciłem więcej. Energia, która wytworzyła się wokół klubu, jest nie do przecenienia. Wiem, że Gdynia jest daleko z perspektywy Warszawy, ale w Arce naprawdę czujemy, że znaleźliśmy się na pozytywnym zakręcie. I to jest nasza duża siła – mówił wtedy Gruchała. – Pomaga fantastyczna postawa Wojciecha Łobodzińskiego wraz z zespołem na murawach 1. ligi. W Arce buduje się prawdziwa społeczność, która może pociągnie ten klub do przodu. Bardzo w to wierzę, bo chyba nie chciałbym koncentracji władzy i odpowiedzialności finansowej, jaką mają niektórzy właściciele w innych polskich klubach. Chcę wokół siebie zbudować zespół ludzi na różnych poziomach współtworzących tę markę.

Właśnie aspekt społeczny najczęściej się pojawiał w wypowiedziach nowego właściciela klubu.

Gruchała: Nie przyszedłem do Arki, żeby zarobić pieniądze

W czasach Prokomu mogliśmy liczyć na wsparcie bogatego i hojnego sponsora, Arka korzystała z dużych pieniędzy, ale nie zbudowała z nich niczego, co potrwałoby dłużej. Nie stworzyliśmy nawet piramidy sponsorów: małych, średnich, większych. Później nadszedł okres post-korupcyjny, liczne problemy, wyciąganie klubu przez prezesa Wojciecha Pertkiewicza na wszystkich polach: sportowym, organizacyjnym, finansowym, marketingowym. Fajnie, że przydarzył się Puchar Polski, ale następnie lata rządów panów Midaków i panów Kołakowskich nie zostały poświęcone budowie społeczności. Musimy więc zacząć od przekonania wszystkich, że Arka jest nasza, po prostu. Trzeba wziąć za ten klub pełną odpowiedzialność – zaznaczał Gruchała na antenie Weszło TV.

„Znad Morza Bałtyckiego wieje korzystny wiatr, a awans do Ekstraklasy przyspieszy rozwój Arki”

Marcin Gruchała w kwietniu 2024 roku

Wszystko to brzmiało niezwykle obiecująco. Jednak w drugiej połowie kwietnia sielanka dobiegła końca, a Arkę dopadła szara, ligowa rzeczywistość. Podopieczni Łobodzińskiego polegli w starciu ze Zniczem Pruszków, tylko zremisowali z Podbeskidziem Bielsko-Biała i z niemałym trudem pokonali Resovię Rzeszów oraz Zagłębie Sosnowiec. Na papierze Arka miała wręcz wymarzony terminarz, by solidnie zapunktować i przyklepać awans, ale kropki nad „i” cały czas brakowało. No i nie udało się jej postawić również w przedostatniej kolejce w Gdańsku, mimo że Lechia od 32. minuty derbów Trójmiasta grała w osłabieniu. „Żółto-Niebiescy” nie tylko nie przechylili szali zwycięstwa na swoją korzyść, seryjnie marnując stuprocentowe sytuacje strzeleckie, ale dali się też zaskoczyć w końcówce i ostatecznie polegli, choć do szczęścia wystarczał im tylko punkt. A nastroje dodatkowo popsuła im kontrowersja z ostatnich sekund derbowej konfrontacji, gdzie gdynianie domagali się rzutu karnego, lecz sędzia Tomasz Kwiatkowski pozostał głuchy na ich apele i nie zdecydował się na podyktowanie jedenastki nawet po długiej konsultacji z VAR-em.

— Ewidentny rzut karny – pieklił się po meczu trener Łobodziński.

Wisienka na torcie. Lechia znów rządzi w Trójmieście [REPORTAŻ]

W ten oto sposób Arka na przestrzeni zaledwie jednego miesiąca przepoczwarzyła się z zespołu właściwie przekonanego o zbliżającym się awansie w drużynę zmęczoną, sfrustrowaną, targaną poczuciem niesprawiedliwości. I obawiającą się, że coś jej się właśnie wymyka z rąk. Kolejny raz.

  • 26. kolejka – Arka liderem tabeli z sześcioma punktami przewagi nad trzecim miejscem
  • 27. kolejka – Arka na drugim miejscu z siedmioma punktami przewagi nad trzecim
  • 28. kolejka – Arka na drugim miejscu z dziewięcioma punktami przewagi nad trzecim
  • 29. kolejka – Arka na drugim miejscu z siedmioma punktami przewagi nad trzecim
  • 30. kolejka – Arka na drugim miejscu z siedmioma punktami przewagi nad trzecim
  • 31. kolejka – Arka na drugim miejscu z sześcioma punktami przewagi nad trzecim
  • 32. kolejka – Arka na drugim miejscu z sześcioma punktami przewagi nad trzecim
  • 33. kolejka – Arka na drugim miejscu z trzema punktami przewagi nad trzecim

Wojciech Łobodziński (na pierwszym planie)

„Rozmowa motywacyjna”

Na dodatek terminarz ułożył się w taki sposób, że w ostatniej kolejce zmagań w 1. lidze Arce przyszło się zmierzyć z fenomenalnie ostatnio dysponowanym GKS-em Katowice, a więc jedynym zespołem w stawce, który mógł jeszcze zagrozić „Żółto-Niebieskim” i strącić ich z drugiej lokaty. W Gdyni ogłoszono zatem powszechną mobilizację, co zaowocowało przeszło 13 tysiącami sprzedanych wejściówek. Dla porównania – na ostatni mecz domowy z Zagłębiem Sosnowiec pofatygowało się około 10 tysięcy fanów, a wcześniejsze mecze – z Resovią, Wisła Płock i Chrobrym Głogów – przyciągały na trybuny od pięciu do dziewięciu tysięcy widzów.

Czyli co, kolejny optymistyczny zryw wokół Arki?

Ano, nie do końca, ponieważ swoje trzy grosze postanowili dołożyć kibole, którzy urządzili zawodnikom przedmeczową rozmowę pseudo-motywacyjną. – W niedzielę macie szansę zmazać całą plamę. Kurwa, macie mega możliwość naprawienia błędu. Jeśli tego nie zrobicie, smród będzie się za wami ciągnął w nieskończoność. Liczymy na was. Macie nasze wsparcie. Ale chcemy widzieć, że każdy z was da z siebie wszystko. Jeżeli ktoś czuje, że nie wytrzymuje presji, niech dzisiaj powie trenerowi, że nie da rady zagrać. My, kurwa, nie chcemy widzieć, że ktoś wyjdzie i podda się w tym meczu. Mamy to wygrać, a nie wychodzić i grać na remis – grzmiał jeden z kiboli-motywatorów. Kolejny postawił natomiast na mocniejsze środki przekazu. – Jebać te derby i jebać te kurwy z Gdańska. To już nie jest ważne. Mamy nowy cel. Przyjeżdżają do nas te jebane, brudne pastuchy na nasz teren. Gramy według własnych zasad, tak? Każdy daje z siebie sto procent, serce i charakter. Do końca, kurwa. Jak ktoś da dupy, będzie później rozliczony. Grać do końca. To będzie nasz dzień, nasze święto.

Arka reaguje na kibolską patologię. „Wyrażamy dezaprobatę”

Nagranie tej żenującej sceny szybko stało się viralem w mediach społecznościowych, a wiele osób zadawało podstawowe pytanie: jak to jest w ogóle możliwe, że grupa agresywnych osiłków przychodzi na trening i pokrzykuje na zawodowych piłkarzy, grożąc im przy okazji szeroko rozumianymi „rozliczeniami”? Cóż, to proste – zgodę na te odwiedziny wyrazili zarówno szefowie klubu, jak i sztab szkoleniowy. Później Arka w przekazanym nam komunikacie „wyrażała dezaprobatę wobec zaprezentowanej na filmie formy i treści wypowiedzi”, a trener Łobodziński stwierdził, że nagranie z tej pogadanki nigdy nie powinno ujrzeć światła dziennego.

W odniesieniu do opublikowanego w mediach społecznościowych filmu, informujemy, że klub został wcześniej poproszony przez różne środowiska kibicowskie o możliwość spotkania z drużyną w celu wyrażenia wsparcia przed najbliższym meczem. Zaprezentowany fragment nie odzwierciedla całego przebiegu spotkania i nie ukazuje postawy deklarowanej przez kibiców Arki Gdynia przed jego organizacją – tłumaczyli się „Żółto-Niebiescy”.

„Okazało się, że na spotkanie przyszli nie ci kibice, z którymi się umawialiśmy. Zresztą treningi nie są ochraniane. Samo wsparcie kibiców na takich zajęciach nie jest niczym złym. Natomiast tego typu zachowanie było bezsprzecznie złe”

Marcin Gruchała na łamach portalu Trójmiasto.pl

No ale mleko się rozlało.

Nie jest zresztą wielkim sekretem, że niektórzy piłkarze GKS-u Katowice również w wolnej chwili rzucili okiem na ten filmik. I jeśli kogokolwiek on faktycznie natchnął do lepszej gry w niedzielnym spotkaniu, to przede wszystkim drużynę gości. Już nawet nie chodzi o to, w jak obelżywy sposób przedstawiciele GieKSy zostali tam nazwani. Po prostu katowiczanie mogli na własne oczy zobaczyć, że całemu gdyńskiemu środowisku ewidentnie zaczynają puszczać nerwy.

Narastające emocje

W niedzielę około 13:00 – a zatem na dwie godziny przed startem meczu z GKS-em Katowice – wokół Stadionu Miejskiego w Gdyni robiło się już tłoczno. Klub przygotował nawet kilka atrakcji dla najmłodszych kibiców w związku ze zbliżającym się Dniem Dziecka, chcąc w ten sposób zachęcić fanów do wcześniejszego pojawienia się przy ulicy Olimpijskiej. Jeśli Marcin Gruchała obserwował gromadzącą się w szybkim tempie publiczność, mógł czuć dumę. O ile bowiem przedmeczowe rendez-vous ultrasów z piłkarzami skończyło się dla „Żółto-Niebieskich” wizerunkową kompromitacją, która jeszcze przez jakiś czas będzie się za klubem ciągnęła, tak w niedzielę przy ulicy Olimpijskiej rzeczywiście widać było ogromną mobilizację całej gdyńskiej społeczności. W kierunku stadionowych kołowrotów podążało mnóstwo rodzin z małymi dziećmi, ale także cała masa seniorów, nierzadko nawet starszych małżeństw. To zawsze urocze obrazki i dowód na to, że los Arki faktycznie leży na sercu wielu mieszkańców miasta i jego okolic, a nowy właściciel ma rację, chcąc mocniej zatroszczyć się o wykorzystanie tego potencjału.

Jednak im bliżej było godziny 15:00, tym bardziej rozmywała się ta rodzinno-towarzyska aura, a zastępowało ją ogromne przedmeczowe napięcie. Około 13:30 obecni na stadionie fani sprawiali jeszcze wrażenie spokojnych – to był czas na zjedzenie kiełbaski, luźne pogawędki i swobodne żarciki. Później zrobiło się już nerwowo, a z zasłyszanych tu i tam rozmów można było wywnioskować, że gdynianie wciąż nie umieją się pogodzić z rozstrzygnięciem starcia z Lechią. Obrywało się więc sędziemu Tomaszowi Kwiatkowskiemu za to, że skręcił Arkę w derbach. Obrywał także Bartosz Frankowski za to, że na pewno zaraz skręci Arkę w meczu z GKS-em.

Obrywał też Szymon Marciniak. W tym przypadku – za całokształt twórczości.

Kwiatkowski dla Weszło: Nie wypaczyłem wyniku finału Pucharu Polski

Zacząłem się wówczas zastanawiać, czy nie za dużo w gdyńskim obozie tego zgorzknienia i obaw przed jakimś bliżej nieokreślonym, wymierzonym w Arkę spiskiem. Jakkolwiek spojrzeć, „Żółto-Niebiescy” do spotkania z katowiczanami przystępowali nadal w całkiem komfortowej sytuacji, gdzie do awansu wystarczał im remis. Kompletnie nie dało się tego jednak odczuć. I chyba nie czuli tego również piłkarze oraz członkowie sztabu szkoleniowego Arki. Wprawdzie trener Łobodziński na przedmeczowej konferencji prasowej starał się tonować nastroje, lecz w trakcie spotkania z GieKSą sam miał problemy z trzymaniem ciśnienia. Protestował właściwie przeciwko każdej decyzji arbitra głównego, nawet jeśli chodziło o pozbawione większego znaczenia zwarcie w środkowej części boiska. W pewnym momencie sędzia techniczny przestał go już słuchać, więc rozjuszonemu Łobodzińskiemu zdarzało się nawet podbiegać z pretensjami w kierunku arbitra bocznego.

I jasne, można to oczywiście tłumaczyć emocjami związanymi z walką o awans, ale z boku wyglądało to jednak trochę inaczej – jak gdyby trener, nie mogąc poradzić sobie z niemocą własnego zespołu, zaczął szukać źródeł problemów Arki na zewnątrz, przerzucając swą złość na przykład na sędziów. Co jest do pewnego stopnia naturalnym i zrozumiałym odruchem, lecz ciągłe wściekanie się na postawę arbitrów chyba jeszcze nigdy nie wpłynęło na poprawę formy jakiejkolwiek drużyny.

Zasłużona porażka

O przebiegu samego spotkania nie będziemy długo opowiadać, ostatecznie mogliście o nim poczytać w naszej pomeczowej relacji. Arka zaczęła odważnie, z impetem, w sposób zdecydowany spychając gości do głębokiej defensywy. Trener Łobodziński mówił później, że taki był plan taktyczny na całe spotkanie. Cóż, może i rzeczywiście tak było, lecz bez wątpienia graczom „Żółto-Niebieskich” nie udało się tych założeń zrealizować. GieKSa ze spokojem przetrwała bowiem nawałnicę pod własną bramką i jak już się gdynianie wyszumieli, to drużyna gości odebrała im inicjatywę, przejęła kontrolę nad meczem i potwierdziła to pięknym golem na 1:0.

Jak się okazało – była to bramka na wagę zwycięstwa i awansu. Choć strzelec, Adrian Błąd, nie przesadzał z celebrowaniem efektownego trafienia. 33-latek nie zapomniał, że wiele lat temu przez kilka miesięcy sam zakładał koszulkę Arki, no i jest on przecież wychowankiem zaprzyjaźnionego Zagłębia Lubin.

Arka znów wyłożyła się na ostatniej prostej. Gieksa wraca do Ekstraklasy!

Mówiąc o „kontroli” nie miałem rzecz jasna na myśli tego, że GKS kompletnie zdominował przebieg gry. Trudno było zresztą odnieść wrażenie, by katowiczanom w ogóle na tym zależało, nie taka była najwyraźniej strategia trenera Rafała Góraka. Koncentrowali się oni przede wszystkim na nieustannym wytrącaniu Arki z rytmu. Grali twardo i ostro, niekiedy na granicy brutalności, wykorzystując każde starcie do zasygnalizowania gdynianom, że przesunięcie się z piłką choćby o kilka metrów w stronę bramki Dawida Kudły musi zostać okupione ogromnym wysiłkiem i bólem. No a Arka – mocno już odczuwająca trudy sezonu, co widać po długiej liście kontuzjowanych zawodników – nie była w stanie wyjść z tego rodzaju konfrontacji z tarczą. Nie licząc pierwszego etapu meczu, gospodarze mieli niemałe kłopoty z przedostaniem się w pole karne GKS-u, o kreowaniu sobie klarownych sytuacji strzeleckich nie wspominając. Stać ich było tylko na krótkotrwałe zrywy, z którymi katowiczanie sprawnie sobie radzili. Dość powiedzieć, że wspomniany Kudła prawie wszystkie strzały celne wyłapał z łatwością do koszyczka.

Nawet na trybunach przewaga Arki nie była jednoznaczna. Oprawa przygotowana przez ultrasów – prawilna do bólu i opatrzona napisem: „wasz strach – nasza siła” – raczej nie wzbudziła powszechnych zachwytów, a tymczasem grupa kibiców GieKSy szalała w sektorze gości i bywały chwile, gdy to właśnie przyjezdni byli w Gdyni najgłośniejsi. Ewidentnie nakręcała ich wiara w bezpośredni awans do Ekstraklasy po blisko dwudziestu latach błąkania się po niższych ligach. A gospodarzom coraz trudniej i trudniej było wykrzesać w sobie pozytywne emocje. W końcowej fazie meczu kilka nieudanych zagrań Arki zostało wręcz skwitowanych gwizdami.

Tak naprawdę dopiero w doliczonym czasie gry sympatycy Arki ze wszystkich sektorów stadionu zerwali się znów do gromkiego dopingu. Na niewiele się to jednak zdało, ponieważ „żółto-niebiescy” do końcowego gwizdka sędziego Frankowskiego dojeżdżali już na oparach. Dlatego najlepszą sytuację strzelecką w finałowych sekundach spotkania wypracowali sobie nie gospodarze, lecz goście. Nie zamienili jej na gola, lecz nie miało to już większego znaczenia.

W Gdyni rozpoczęło się świętowanie awansu do Ekstraklasy, ale… nie z udziałem Arki.

Kto by wpadł na taki scenariusz jeszcze kilka tygodni temu? Piłkarze GieKSy tak długo świętowali swój sukces pod trybuną gości, że aż musiał ich przywołać do porządku spiker, chcący jak najszybciej zakończyć ceremonię wręczenia katowiczanom pucharu za awans. Trudno się temu zresztą dziwić. To miał być przecież moment wielkiego święta dla „Żółto-Niebieskich”, a tymczasem kibice Arki zmyli się z trybun jak niepyszni, nie chcąc patrzeć na euforię przyjezdnych.

Grobowa atmosfera

O ile jednak gdynianie po porażce z Lechią byli zwyczajnie wściekli, tak po spotkaniu z GKS-em ogarnęło ich jeszcze groźniejsze poczucie całkowitej rezygnacji. Wśród kilkunastu tysięcy fanów Arki, niełatwo byłoby znaleźć chociaż jednego, który z optymizmem myślałby o barażach. Można było wręcz odnieść wrażenie, że duża część kibiców już zdążyła pogrążyć się w żałobie po kolejnej utraconej szansie na powrót do Ekstraklasy, mimo że „żółto-niebiescy” wciąż pozostają przecież w grze.

Przypominano do znudzenia, jak kończyły się poprzednie występy Arki w barażach. Zwracano uwagę na kiepską formę zespołu nie tylko w ostatnich meczach, ale w ogóle w ostatnich tygodniach. Podkreślano kłopoty kadrowe i zauważalne wycieńczenie piłkarzy Arki. No i nieustannie wracano do kwestii związanych z mentalnością. – Oni nie mają psychiki. GKS nic nie pokazał, ale przynajmniej wyszedł, żeby walczyć – analizował jeden z fanów. Jego kolega słuchał go w ponurym milczeniu.

Na pomeczowej konferencji prasowej Wojciech Łobodziński próbował budować pozytywny przekaz, choć nie przychodziło mu to z łatwością. – Nie będę mówił o absencjach, bo wszystko zostało już powiedziane. Powiem tylko, że… to jeszcze nie koniec. Ja wiem, że wszyscy są teraz rozgoryczeni, my też. Ale ja, jako trener, nie mogę sobie pozwolić na to, by teraz się załamywać. Nie mogę dopuścić, by zespół siadł mentalnie. To są trudne momenty, ale zrobię wszystko co w mojej mocy i oddam całe serce dla drużyny i dla chłopaków, żeby awans do Ekstraklasy stał się faktem. Oczywiście jest to dla nas trudne zadanie, ale zrobimy wszystko, by wygrać dwa mecze barażowe – zaznaczył szkoleniowiec Arki. – Cechą najlepszych jest wyciągać wnioski i walczyć, dopóki jest szansa. Pamiętamy, że przed nami dwa mecze barażowe u siebie. Teraz ciężko wśród kibiców o optymizm, ale bardzo proszę o kolejną szansę dla drużyny. Zdobyliśmy 62 punkty, pracowaliśmy na to cały sezon, a teraz w końcówce rozgrywek mamy problem. To jest moje zadanie na kilka najbliższych dni, aby pozbierać zespół.

„Jesteśmy faworytem. I chcemy po prostu awansować, nawet po barażach”

Wojciech Łobodziński po porażce z GKS-em

Nie wiem, co jest teraz w głowach piłkarzy. Oni siedzą teraz w szatni i są załamani. Ja nie próbuję ich teraz podnosić na duchu, bo wiem, że to nic nie da. Oni muszą to przetrawić sami w sobie – dodał Łobodziński. – Wydaje mi się, że ciężko będzie o ponowną mobilizację wśród kibiców, bo po prostu zawiedliśmy, ale moja ostatnia prośba jest taka, żeby zaufać jeszcze temu zespołowi. W końcówce zawiedliśmy, ale to nie znaczy, że to już jest koniec.

***

Kilka tygodni temu Arka znajdowała się na fali wznoszącej. Z nowym właścicielem, ze znakomitą sytuacją w lidze i z drużyną prezentującą atrakcyjny, ofensywny futbol. Jednak dzisiaj zespół ewidentnie męczy się na boisku, bezpośredni awans wymknął mu się z rąk, a Marcin Gruchała musi się gęsto tłumaczyć po kibolskiej wizytacji na treningu. Na dodatek klub, już z nowym człowiekiem za sterem, za chwilę może stracić szansę na powrót do Ekstraklasy w dokładnie takim samym stylu, jak miało to dwukrotnie miejsce w erze Kołakowskich. Cóż, nie pierwszy to przypadek, gdy futbolowi bogowie wykazują się wyjątkowo złośliwym poczuciem humoru.

Czy apel trenera o zaufanie zostanie wysłuchany? Przekonamy się w najbliższy czwartek. Cokolwiek jednak powiedzieć o występach Arki w ostatnim czasie, w jednym trzeba się z Wojciechem Łobodzińskim zgodzić – jeszcze nie wszystko stracone. Tylko czy trener i jego zawodnicy sami jeszcze w to w ogóle wierzą?

CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:

fot. Newspix.pl / własne

Za cel obrał sobie sportretowanie wszystkich kultowych zawodników przełomu XX i XXI wieku i z każdym tygodniem jest coraz bliżej wykonania tej monumentalnej misji. Jego twórczość przypadnie do gustu szczególnie tym, którzy preferują obszerniejsze, kompleksowe lektury i nie odstraszają ich liczne dygresje. Wiele materiałów poświęconych angielskiemu i włoskiemu futbolowi, kilka gigantycznych rankingów, a okazjonalnie także opowieści ze świata NBA. Najchętniej snuje te opowiastki, w ramach których wątki czysto sportowe nieustannie plączą się z rozważaniami na temat historii czy rozmaitych kwestii społeczno-politycznych.

Rozwiń

Najnowsze

EURO 2024

Dlaczego Zieliński powinien być kapitanem reprezentacji

Jan Mazurek
1
Dlaczego Zieliński powinien być kapitanem reprezentacji
Polecane

„Gdy gram swoje, mogę pokonać każdego”. Antek Kowalski, trzeci polski snookerowy profesjonalista [WYWIAD]

Sebastian Warzecha
0
„Gdy gram swoje, mogę pokonać każdego”. Antek Kowalski, trzeci polski snookerowy profesjonalista [WYWIAD]

1 liga

EURO 2024

Dlaczego Zieliński powinien być kapitanem reprezentacji

Jan Mazurek
1
Dlaczego Zieliński powinien być kapitanem reprezentacji
Polecane

„Gdy gram swoje, mogę pokonać każdego”. Antek Kowalski, trzeci polski snookerowy profesjonalista [WYWIAD]

Sebastian Warzecha
0
„Gdy gram swoje, mogę pokonać każdego”. Antek Kowalski, trzeci polski snookerowy profesjonalista [WYWIAD]

Komentarze

40 komentarzy

Loading...