Reklama

Od Kononowicza do Bizancjum. Dlaczego awans Lechii Gdańsk to zjawisko?

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

04 maja 2024, 19:24 • 12 min czytania 33 komentarzy

Lechia Gdańsk zaczynała sezon odwołanym z powodu braku piłkarzy sparingiem. Pierwsze kolejki z konieczności rozgrywała w składzie pełnym juniorów. Jeszcze na początku września potrafiła przegrać 2:5 ze zdegradowanym dziś Zagłębiem Sosnowiec. Nie było niczego, jak w “doktrynie” Kononowicza. Na finiszu rozgrywek klub z Trójmiasta jest na przeciwnym biegunie. Jego transfer jest drugim najdroższym ruchem w historii naszego kraju, awans jest już tylko formalnością, a w jego strukturach pracują ludzie, którzy mają w CV Premier League. Błyskawiczna odbudowa spadkowicza z Ekstraklasy i ponowny awans Lechii do elity to zjawisko i materiał na film.

Od Kononowicza do Bizancjum. Dlaczego awans Lechii Gdańsk to zjawisko?

Panuje rozpiździel — usłyszeliśmy, gdy na początku lipca pytaliśmy o to, co się stało z zaplanowanym przez Lechię sparingiem z Olimpią Elbląg. Mecz piłkarski odwołano z powodu braku piłkarzy, czego nie wymyśliliby nawet scenarzyści komedii obśmiewających absurdy PRL. W tamtym czasie drużyna trenowała w trzynastu, nie licząc bramkarzy.

Nie będzie przesadą stwierdzenie, że na wielu treningach B-Klasowego Jaguara Wolanów frekwencja była zdecydowanie wyższa.

Był to okres, w którym trener Szymon Grabowski rwał włosy z głowy. To komandos, jak wielu polskich szkoleniowców. Z trzecioligowej, ledwo zipiącej Resovii, zrobił pierwszoligowca. O awans otarł się ze Stomilem Olsztyn, w którym sypią się nie tylko mury stadionu. Mimo takich doświadczeń, pierwsze tygodnie w Trójmieście były dla niego dużym wyzwaniem. Sam opowiadał nam, że gdyby Łukasz Smolarow — ówczesny dyrektor sportowy — powiedział mu, co za moment wydarzy się w Lechii, nie podpisałby umowy z tym klubem. Nie musiał, miał inne oferty.

Szymon Grabowski: Lechia jest zarządzana tak, jak powinna

Reklama

Grabowski dziś nie może jednak żałować, że zdecydował się na tę szaloną podróż. Gdy do Gdańska przyjechał Paolo Urfer, nowy właściciel klubu, obiecał mu wiele, ale co najważniejsze: słowa dotrzymał. Lechia, którą targały finansowe problemy, w której strach było otwierać szafy, żeby nie wypadły z nich kolejne trupy, stała się projektem budowanym z bizantyjskim rozmachem. Na dzień dobry do drużyny dołączył najlepszy piłkarz ligi poprzedniego sezonu, a chwilę później pojawił się też zaciąg łotewski, świeżo po pucharowych wojażach w Valmierze.

Przeobrazić się z biedaka w bogacza można w moment, wystarczy szczęśliwy los na loterii, czy — jak w Lechii — jeden przelew. Skonstruowanie drużyny piłkarskiej, która odniesie sukces, nie ogranicza się jednak do kupienia zawodników tak dobrych, że nie sposób przegrać z nimi mecz. Wielu próbowało i przekonało się o tym na własnej skórze. Dlatego miliony zainwestowane w transfery nie umniejszają sukcesu klubu z Gdańska. Mamy na to zresztą kilka twardych dowodów.

Lechia Gdańsk wraca do Ekstraklasy! Pierwszy od siedmiu lat awans bezpośrednio po spadku

Ostatnim zespołem, który awansował do Ekstraklasy w pierwszym sezonie po spadku z niej, był Górnik Zabrze. W 2017 roku śląska banda dokonała wspominanego z rozrzewnieniem rajdu, wpychając się do elity rzutem na taśmę. Wyczyn Lechii Gdańsk – pozwólcie, że o promocji będziemy pisać już jak o fakcie dokonanym; to się po prostu za moment wydarzy, nie ma żadnych “ale” – jest równie spektakularny, choć pozbawiony filmowej dramaturgii. Dlaczego więc awans zespołu z Trójmiasta imponuje?

Bo drużyna Szymona Grabowskiego wywalczyła go w sposób pewny i niepodważalny, mimo wspomnianych już początkowych problemów.

Lechia Gdańsk punktuje obecnie ze średnią 2,00 na mecz. Robi w lidze, która jest napakowana głodnymi Ekstraklasy klubami jak nigdy. Dorównujące lechistom finansowo Wisła Kraków i Bruk-Bet Termalica Nieciecza pokazują, jak trudno przekuć pieniądz w sukces. Biała Gwiazda nadal nie jest pewna udziału w barażach, przerobiła zmianę trenera. Słonie także zmieniły szkoleniowca, ale po to, żeby w ogóle uratować pierwszą ligę.

Nawet pozostali spadkowicze z najwyższej ligi są dowodem na to, że Lechia to wyjątek. Wisła Płock i Miedź Legnica pozostają poza strefą barażową. Nawet wprowadzenie play-offów nie sprawiło, że spadkowicze z Ekstraklasy odbijają się od zaplecza jak od trampoliny, żeby ponownie wskoczyć szczebel wyżej.

Reklama

Tymczasem w Gdańsku martwią się już tylko tym, czy końcówka sezonu przyniesie im sukces w dwóch „pobocznych questach”. Wygrana w derbach z Arką Gdynia, w których na stadionie pojawi się rekordowa pierwszoligowa publiczność, to zadanie numer jeden. Wyzwanie numer dwa to przekroczenie granicy siedemdziesięciu punktów, co pozwoli Lechii zapisać się w historii jako jeden z najlepszych zwycięzców ligi w XXI wieku.

Rekord Lecha Poznań z początku stulecia (2,32 punktu na mecz) pobity nie zostanie, do niedawnego wyniku Miedzi Legnica (2,3) też trochę zabraknie. Jeśli jednak Lechia przekroczy metę z trzema kolejnymi zwycięstwami na koncie, wykręci średnią punktów 2,09, dzięki czemu wyprzedzi na przykład Raków Częstochowa.

Najlepsza średnia punktów zwycięzców 1. ligi w XXI wieku

  1. Lech Poznań 2001/2002 – 2,32
  2. Miedź Legnica 2021/2022; Zagłębie Lubin 2014/2015; Widzew Łódź 2009/2010 – 2,3
  3. Górnik Polkowice 2002/2003 – 2,24
  4. Widzew Łódź 2008/2009 – 2,12
  5. ŁKS 2010/2011 – 2,09
  6. RKS Radomsko 2000/2001 – 2,08
  7. Pogoń Szczecin 2003/2004 – 2,07
  8. Raków Częstochowa 2018/2019 – 2,06
  9. Arka Gdynia 2015/2016; Lechia Gdańsk 2007/2008; Ruch Chorzów 2006/2007 – 2,03
  10. Radomiak Radom 2020/2021 – 2,00

Wyniki z początku wieku można traktować z przymrużeniem oka, „bohaterowie” tamtych lat nad wyraz często podróżowali do Wrocławia. Wystarczy jednak spojrzeć na wyniki z ostatnich sezonów, żeby wiedzieć, że Lechia Gdańsk jest jednym z najsilniejszych pierwszoligowców, jakich oglądamy.

A już z całą pewnością zasługuje na tytuł pierwszoligowca budowanego z największym rozmachem.

Trzy miliony euro na transfery, najwyższy budżet w lidze? Lechia Gdańsk finansowo zdeklasowała 1. ligę

Portal „Transfermarkt” twierdzi, że Lechia Gdańsk wydała na transfery 1,6 miliona euro. Ujawnione niedawno przez „Bałtycki Futbol” sprawozdanie finansowe klubu Valmiera FC, z którego gdańszczanie ściągnęli trzon drużyny, sugeruje jednak, że takie pieniądze wydano jedynie na Kolumbijczyka Camilo Menę (co ciekawe, sama Valmiera… podważa prawdziwość kwot z jej własnego sprawozdania finansowego). Koszt wszystkich zakupów rośnie wtedy do 2,8 miliona euro, a sam Mena staje się drugim najdroższym transferem w polskim futbolu. To ponad dwanaście milionów złotych, czyli więcej niż według raportu Grant Thornton za sezon 2022/2023 wyniosły przychody:

  • Sandecji Nowy Sącz
  • Skry Częstochowa
  • Puszczy Niepołomice
  • Resovii Rzeszów
  • Chojniczanki Chojnice
  • Chrobrego Głogów
  • Zagłębia Sosnowiec
  • Odry Opole
  • GKS-u Katowice
  • GKS-u Tychy

Połowa ligi zarobiła mniej, niż Lechia wydała. A przecież „ruszyliśmy” tylko transfery, w tych wyliczeniach nie zawiera się nawet jedna pensja, podczas gdy do Gdańska sprowadzono Luisa Fernandeza z Wisły Kraków, którego apanaże być może nie sięgają 160 tysięcy złotych miesięcznie (Jakub Chodorowski, dyrektor sportowy klubu, zaprzeczał tym informacjom), ale z pewnością gwarantują Hiszpanowi sześć zer. Nawet jeśli jego kontrakt skonstruowany jest tak, że najwięcej zgarnie w momencie awansu Lechii do Ekstraklasy.

O finansach Lechii Gdańsk zawsze mówi się wiele, czasami zbyt wiele, ale klub z Trójmiasta zapracował na to poprzednimi latami. Adam Mandziara do teraz zresztą wraca jak mara senna, tropiąc nieprawidłowości, zadłużenie, afery i skandale. Dobrze poinformowana w temacie Lechii „Interia” potwierdziła jednak, że bicie na alarm nie jest przesadzone, bo o ile na koniec 2023 roku żadnych zaległości nie było, tak wraz z początkiem nowego roku pojawiły się nawet dwumiesięczne poślizgi, które sprawiły, że piłkarze rozważali protest.

Strajku ostatecznie nie było, pensje lechistów zaczęły wpływać na konta, ale opóźnienia naruszyły regulamin procesu licencyjnego, co może skończyć się karą finansową oraz punktową w przyszłych rozgrywkach. Ligowi rywale, w tym Jarosław Królewski z Wisły Kraków, której zakupem interesował się właściciel Lechii, fundusz MADA, kręcą nosem, że to rywalizacja nieuczciwa, budowanie kadry na kredyt.

Hazard jako fundament klubu nie sprawdził się już w ŁKS, który popadł w problemy finansowe, gdy przeszarżował, próbując dostać się do Ekstraklasy. Lechia ma jednak szczęście, bo awans do elity wywalczy, a już samo to przyniesie jej ponad osiem milionów złotych dodatkowego przychodu z tytułu sprzedaży praw telewizyjnych. Gdzie bez tych pieniędzy byłby zespół z Gdańska? Paolo Urfer nigdy nie ukrywał, że awans to cel nadrzędny, bo funkcjonowanie niżej oznacza pompowanie milionów bez końca, więc odpowiedź jest oczywista.

Ryzyko podjęte przez Urfera to jednak przypadek trochę inny od zadłużenia się Łódzkiego Klubu Sportowego. Biznesmen w jakimś stopniu przeniósł do Gdańska zespół z Łotwy. Valmiera FC, której właścicielem jest jego wieloletni wspólnik, Ralph Isenegger, była rozwijającym się projektem, który sięgnął po mistrzostwo kraju i wystartował w europejskich pucharach. Teraz wszedł on w fazę wygaszania. Valmiera ma zaległości wobec piłkarzy i oddala się od łotewskiej czołówki. Gdy opisywaliśmy powiązania między tymi klubami, wiele osób to przewidywało.

Valmiera FC i Szwajcarzy z koneksjami na wschodzie. Jak Lechia Gdańsk chce wrócić do Ekstraklasy?

Mistrz Łotwy stracił na rzecz Lechii Camilo Menę, Iwana Żelizkę i Rifeta Kapicia. Do przenosin do Trójmiasta gorąco namawiano także Romana Jakubę oraz Alvisa Jaunzemsa, którzy ostatecznie wybrali grę w Ekstraklasie. Gdy zimą Valmiera przyleciała do Polski na sparing, Łotysze żartowali, że to niebezpieczne, bo Lechia może rozważyć zatrzymanie u siebie kogoś, kto się w nim wyróżni.

W każdym razie w drużynie wylądowało kilku jakościowych piłkarzy, którzy znali się z boiska i z szatni, do których dokooptowano zdolnych młodych zawodników z innych krajów. Nawet jeśli Lechię sporo kosztowało sprowadzenie i utrzymanie ich wszystkich, to istniały spore szanse, że Elias Olsson, Maksym Chłań czy Tomas Bobcek w przypadku niepowodzenia zostaną spieniężeni, łatając budżet.

Można to nazwać poduszką bezpieczeństwa, pewnym zabezpieczeniem. Nie bez powodu jednak w Lechii Gdańsk zrobiono wiele, żeby mieć pewność, że Ekstraklasę uda się przywrócić.

Lechia Gdańsk w końcu ma poważne struktury. Paolo Urfer zbudował porządny klub

Według „Interii” fundusz MADA zainwestował w Lechię ponad 5 milionów euro. Wciąż mamy pewne wątpliwości co do tego, jak to wszystko funkcjonuje. Paolo Urfer to człowiek, który działał w FC Sion, Grasshoppers Zurich i Neuchatel Xamax. Jako dyrektor tych klubów pilotował wielomilionowe transfery do Anglii i Francji. Jego nazwisko pojawia się na liście pośredników transakcyjnych w Premier League przy okazji przenosin Ilji Zabarnego do Bournemouth.

Wschód Europy to konik Paolo Urfera i jego kolegi, Ralpha Iseneggera. Działali przy transferach ukraińskich gigantów, ten drugi jako adwokat bronił oligarchów i typów spod ciemnej gwiazdy. Wszystko to budzi zainteresowanie i kontrowersje. “Wirtualna Polska” sugerowała nawet koneksje Urfera z Rosją, za co ten groził jej pozwem. Sprawa niby się rozmyła, ale w Gdańsku uważają, że z powodu tego tekstu upadła umowa sponsorska Lechii z „Energą”, która miała przynieść ponad sześć milionów złotych rocznie.

Jakub Chodorowski, Kevin Blackwell i Paolo Urfer

Przeszłość wracała do Urfera i Iseneggera wielokrotnie. Ich biznesy sprawiały, że odtrącono ich w Śląsku Wrocław, Wiśle Kraków i Dinamie Bukareszt. W Gdańsku kibice, póki co, uśmiechają się, dziękując nieprzekonanym — ich odmowa sprawiła, że Lechia wygląda dziś najlepiej od dawna. Odkładając na chwilę na bok pieniądze: sam model funkcjonowania klubu i pomysł na niego może być odbierany optymistycznie. Jasne, w długofalowej perspektywie oznacza on ni mniej, ni więcej, że Lechia będzie sprzedawała na potęgę, żeby zarabiać milion — tego nie dało się robić na Łotwie.

Ale żeby sprzedawać i zarabiać, trzeba jednak sprowadzać dobrych zawodników i sprawiać, że rozwiną skrzydła.

Dlatego wkładem ważniejszym niż pieniądze MADA są kontakty Paolo Urfera. Właściciel Lechii szarpał się z Ukraińcami o Maksyma Chłania, który wypracował sześć bramek i sześć asyst — to lider klasyfikacji kanadyjskiej drużyny. W podobnych okolicznościach do Gdańska trafił medalista EURO U-21, Bohdan Wjunnyk. Ciekawe ruchy nie ograniczały się tylko do sprowadzania piłkarzy. Świeżo upieczony beniaminek Ekstraklasy po raz pierwszy od dawna ma stabilne struktury.

Szczególną uwagę trzeba zwrócić na Kevina Blackwella, wieloletniego asystenta Neila Warnocka i człowieka, który samodzielnie prowadził kilka angielskich klubów, nawet na poziomie Championship. Rola Anglika wykracza poza wpisaną na plakietkę pozycją „dyrektora technicznego”. Blackwell wspomaga Szymona Grabowskiego, wiele znaczy w szatni, pomaga i podpowiada. W Turcji, gdzie Lechia spędziła aż trzy tygodnie, żeby przygotować się do wiosny w lepszych warunkach, obaj trenerzy oglądali wspólnie mecze i wymieniali się uwagami.

Fakty są takie, że od kiedy Blackwell pojawił się w Gdańsku, Lechii idzie jeszcze lepiej.

Paolo Urfer sięgał jednak jeszcze dalej. Kiedy przedłużało się leczenie Luisa Fernandeza oraz Conrado, na pomoc ściągnął Kevina Paxtona, wieloletniego członka zaplecza medycznego Leicester City, szefa działu naukowego tamtejszej akademii, kierownika rehabilitacji piłkarzy Lisów. Dorzucamy do tego budowę działu skautingu, ogarnięcie tematu marketingu i biura prasowego — rzeczy małe, ale świadczące o zaangażowaniu i rozsądku.

Po niespełna roku można już powiedzieć, że nowy właściciel Lechii Gdańsk nie jest hochsztaplerem, który obiecuje złote góry, a buduje zamki na piasku. Jego klub wygląda jak rozsądny projekt biznesowy.

Ekstraklasa weryfikacją projektu

W takich okolicznościach Lechii Gdańsk przyjdzie przystąpić do rozgrywek Ekstraklasy. W Trójmieście rzecz jasna snują plany tego, jak w krótkim czasie dołączyć do ligowej czołówki. Wielu beniaminków przejechało się już na zbyt pochopnym oczekiwaniu kolejnych sukcesów. Być może przejedzie się na tym także Lechia, bo nikt nie zagwarantuje jej powtórzenia ścieżki Rakowa Częstochowa, Warty Poznań, Radomiaka Radom czy Widzewa Łódź, które bezproblemowo utrzymały się w elicie zaraz po awansie.

Zwykle beniaminkom zdarzają się spore kłopoty. Nawet jeśli dany skład w pierwszoligowych warunkach nie zwiastował ciężarów.

Ekstraklasa jest ostateczną weryfikacją wielu projektów. Mierzy cierpliwość właścicieli, o którą łatwo, gdy dominuje się na pierwszoligowym polu. Sprawdza stabilność fundamentów, weryfikuje jakość zawodników oraz pomysł trenera. Po awansie dowiemy się, jak wielką rolę odgrywają koneksje Paolo Urfera, bo finanse nie dadzą już Lechii przewagi nad resztą stawki. Teraz, żeby zrobić różnicę, potrzeba będzie lepiej główkować, sprytniej działać, szukać przewag.

Jest całkiem prawdopodobne, że Lechii się to uda. Skoro odnosiła sukcesy nawet jako kolos na glinianych nogach, to zgodnie z logiką powinna funkcjonować lepiej, gdy są ku temu rozsądne i właściwe podstawy. Nadzieję zdają się podzielać kibice, którzy nieprzypadkowo po raz drugi w trzech ostatnich domowych meczach, pojawią się na stadionie w sile ponad dziesięciu tysięcy osób. Oczywiście to wciąż nie jest sufit, do niego daleko, jednak znów można odwołać się do rozsądku: skoro Lechia jest na fali wznoszącej i wraca do Ekstraklasy, zainteresowanie powinno tylko rosnąć.

Jednocześnie trzeba zauważyć, że drużyna z Trójmiasta nie jest tylko zlepkiem pozbieranych ze wschodnich rubieży zawodników sprowadzonych przez zagranicznego właściciela. Lechia ma najmłodszy skład w lidze — kolejny powód, żeby podkreślić wyjątkowość jej dokonań — i ociera się o nagrodę z Pro Junior System. Minuty regularnie zbiera uznawany za wychowanka Kacper Sezonienko, punktuje dwóch kolejnych chłopaków, z zewnątrz, a w szerszej kadrze są następni, którzy już pojawili się na boisku w tym sezonie.

Sporo dobrych rzeczy dzieje się więc w Lechii Gdańsk. Typowanie jej do awansu na początku sezonu byłoby absurdem, ale promocja z perspektywy obecnej nie jest już żadnym zaskoczeniem. Na przestrzeni jednego sezonu Lechia przekształciła się w najbogatszy i chyba także najbardziej stabilny klub na zapleczu (Arka Gdynia, która zmierza po awans, przeżywa zmianę władzy właśnie teraz). Według „Soccer-rating” wciąż nie najsilniejszy, jednak około sto punktów zyskanych w tym zestawieniu też świadczy o niesamowitym skoku jakościowym w, jakby nie było, krótkim okresie.

Nad północy „po prostu” zrobiono to, o czym wielu przed nimi mówiło i śniło, nie mając nawet właściwego przepisu. Awans Lechii Gdańsk po tym, co działo się w klubie w minionym roku, wliczając w to ostatnie miesiące w elicie, to zjawisko, które zasługuje na brawa, podziw i naśladowanie.

WIĘCEJ O 1. LIDZE:

SZYMON JANCZYK

fot. Newspix

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Betclic 1 liga

Komentarze

33 komentarzy

Loading...