Reklama

Czyczkan, Kuczko i problemy białoruskich piłkarzy. Dlaczego transfery spoza UE są trudne?

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

23 kwietnia 2024, 16:24 • 11 min czytania 4 komentarze

Ponad miesiąc czekała Wisła Kraków na to, żeby Anton Czyczkan, białoruski bramkarz ściągnięty awaryjnie w wyniku kontuzji Kamila Brody, znalazł się w kadrze meczowej. Właściwie: znalazł się znów, bo początkowo golkiper mógł grać, potem nie mógł, a teraz znowu może. To jednak nic w porównaniu z dziewięciomiesięcznym oczekiwaniem Wisły Płock na pomocnika Gleba Kuczkę. W momencie, w którym w Ekstraklasie zachwyca Ilja Szkurin, transfery jego rodaków do Polski wcale nie są łatwe. To część złożonego problemu dotyczącego ruchów spoza Unii Europejskiej.

Czyczkan, Kuczko i problemy białoruskich piłkarzy. Dlaczego transfery spoza UE są trudne?

Wisła Kraków się zbłaźniła. Przynajmniej tak to wyglądało w oczach wielu postronnych widzów, bo skoro ściągasz awaryjnie rezerwowego bramkarza, żeby stanowił back-up dla Alvaro Ratona, to dobrze byłoby móc z niego skorzystać. Tymczasem Anton Czyczkan w czterech kolejnych spotkaniach Białej Gwiazdy nie mógł znaleźć się w składzie ze względów formalnych. Gdyby podstawowemu golkiperowi tym czasie coś się stało, jego miejsce zająłby anonimowy chłopak z rezerw.

Nie o to jednak chodzi. Ciężko wyobrazić sobie większą wtopę niż to, że ściągnięty awaryjnie zawodnik nie jest w stanie grać przez względy formalne. Wiśle Kraków się za to obrywało, z Wisły Kraków szydzono. Sytuacja była jednak kuriozalna, sprawiała, że gdzieś z tyłu głowy zapalała się lampka. Skoro Czyczkanowi brakowało dokumentów, to skąd wpis z 23 lutego o uprawnieniu go do rozgrywek? Jakim cudem znalazł się na ławce w trzech pierwszych spotkaniach, a w kolejnych już nie?

Sprawa białoruskiego bramkarza okazała się złożona i skomplikowana. Odsłoniła też kilka aspektów dotyczących zagranicznych transferów, o których zwykle się nie mówi. Okazało się też, że Anton Czyczkan nie jest jedynym pierwszoligowym piłkarzem, którego papierologia wyeliminowała z gry.

Anton Czyczkan i Wisła Kraków. Dlaczego Białorusin nie mógł grać w 1. lidze?

Trzeba być uczciwym i sprawiedliwym, więc już na wstępie wyjaśnimy: Wisła Kraków w sprawie Antona Czyczkana wcale się nie zbłaźniła. Szczegóły sprawy dowodzą wręcz, że to ona była niewinną ofiarą całego zamieszania. Wojewoda małopolski dokładnie 21 lutego wystawił bramkarzowi zezwolenie na pracę. Nagle, z niewyjaśnionych względów, dokumenty cofnięto. Z dnia na dzień były reprezentant Białorusi z gościa, który jeździ na ławkę i rywalizuje z Alvaro Ratonem stał się gościem, który mecze może oglądać w telewizji.

Reklama

Cofnięta wiza okazała się problemem, który spędzał sen z powiek działaczy Wisły przez długi czas. Ani klub, ani zawodnik, ani jego przedstawiciele, nie rozumieli, dlaczego decyzja uległa zmianie i co w zasadzie się zmieniło. Czyczkan niczego nie przeskrobał, nie odkryto żadnych tajemnic, które mogłyby wywrócić sprawę pod kątem urzędowym. Wszystko wyglądało jak polityczna przepychanka. Typowy urzędniczy absurd, jakiego tysiące osób doświadcza w innych tematach.

Biała Gwiazda dopytywała, prosiła, sprawdzała — i nic, krew w piach. Sytuacja była o tyle newralgiczna, że w związku z aferą wizową wiele spraw ugrzęzło, a jakiekolwiek próby ich przyśpieszenia mogłyby zostać źle odebrane, wpakować kogoś w niepotrzebne kłopoty. W tym samym czasie obserwowaliśmy jednak innych Białorusinów, którzy takowych problemów nie mieli. W Ekstraklasie bramki strzelali Jewgienij Szykawka i Ilja Szkurin. Ten drugi jest zresztą reprezentowany przez tę samą agencję, która ściągnęła do Krakowa Czyczkana.

Spytaliśmy w Kielcach, czy mieli jakiekolwiek problemy z załatwianiem papierów Szykawce. Absolutnie nie, wszystko odbyło się płynnie, sprawnie. Zagadnęliśmy w Mielcu, czy uprawnienie do gry białoruskiego zawodnika sprawiło im większy kłopot. Nic z tych rzeczy. W tych sprawach wiele zależy od lokalnych organów, więc można przypuszczać, że to, co nie stanowi problemu dla wojewody świętokrzyskiego, jego odpowiednikowi z Małopolski może już wadzić.

Klub może więc odsunąć od siebie winę, choć na przyszłość w Krakowie na pewno zapamiętają najskuteczniejszy sposób na załatwienie tego typu spraw. Z rozmów z ludźmi ze środowiska wynika, że gdy starasz się o stosowne dokumenty dla zawodnika spoza Unii Europejskiej, zaraz po załatwieniu pozwolenia na pracę należy złożyć dokumenty potrzebne do uzyskania karty pobytu. Wtedy, nawet czekając na wyrobienie karty, można zbierać kolejne ligowe występy.

No, chyba że ktoś najpierw dokumenty przyzna, a potem je cofnie.

Reklama

Dlaczego transfery spoza Unii Europejskiej są trudniejsze?

Wiśle Kraków ktoś sprawił urzędniczego chochlika, mocno utrudnił życie. Trzeba mieć jednak świadomość, że każdy transfer „non-EU” wiąże się ze skomplikowanym procesem formalnym, który często jest wystarczająco dużym straszakiem dla klubów szukających piłkarzy na ciut bardziej egzotycznych rynkach. To problem numer jeden, ale równie istotną kwestią są zdecydowanie większe koszty, które kluby ponoszą nie tylko w przypadku transferu, ale też co miesiąc, gdy przychodzi do wypłaty wynagrodzenia.

Co jakiś czas kibice pytają o to, dlaczego rynek X jest w Polsce tak niechętnie penetrowany. Wszyscy wiedzą, że utalentowanych piłkarzy można znaleźć w Brazylii, Chile czy Republice Południowej Afryki. Taki transfer oznacza jednak komplikacje podatkowe i przede wszystkim — wyższe koszty dla klubów. Jeden z działaczy wyjaśnia nam, o co konkretnie chodzi.

– Najwygodniejszą formą zatrudnienia piłkarza jest założenie przez niego działalności gospodarczej. Wtedy ponosi się koszty VAT, bez pakowania się w duży ZUS i inne opłaty. Rzeczy w tym, że zawodnicy spoza Unii Europejskiej nie mogą takiej działalności założyć, więc zatrudniając takiego piłkarza, trzeba to zrobić na zasadzie umowy o pracę, co wiąże się z wyższymi opłatami. Niedawno zmieniło się prawo, więc to nie są już tak kolosalne różnice, ale i tak dla klubu wygodniej jest uniknąć wszelkich dodatkowych opłat.

Oczywiście może zdarzyć się i tak, że piłkarz z kraju Unii Europejskiej nie chce założyć działalności gospodarczej — wtedy koszt jego zatrudnienia jest taki sam, jak w przypadku zawodnika non-EU. Zdecydowana większość przystaje jednak na takie rozwiązanie. Skarbem dla polskich klubów są z kolei ci, którzy mają podwójny paszport, pozwalający podpiąć ich pod europejskie regulacje.

W Ekstraklasie spotkamy obecnie sześćdziesięciu sześciu zawodników spoza Unii Europejskiej (nie licząc Islandii, Szwajcarii czy Wielkiej Brytanii, które traktowane są jako kraje UE). Dwudziestu pięciu z nich posiada paszport, który włącza ich do grona piłkarzy „europejskich”. W sześciu przypadkach chodzi o obywatelstwo polskie (Dominick Zator, Antoni Klukowski, Leandro Rossi, Leandro, Jasmin Burić i Guilherme Zimovski), czterech zawodników ma paszport Portugalii (popularne rozwiązanie wśród reprezentantów Afryki), trzech posługuje się włoskim dowodem (popularne rozwiązanie wśród piłkarzy z Ameryki Południowej, ale ten paszport ma też Lirim Kastrati z Kosowa). Ciekawym przypadkiem jest Dino Hotić, który reprezentuje Bośnię i Hercegowinę, ale jest Europejczykiem dzięki paszportowi Słowenii. Mołdawianie Artur Craciun i Ioan-Calin Revenco mają paszporty rumuńskie, a Macedończyk Jani Atanasov — bułgarskie.

Ioan-Calin Revenco i Artur Craciun

Na pierwszoligowych boiskach sprawy mają się podobnie. Z grona sześćdziesięciu sześciu obcokrajowców trzynastu ma europejski dokument. Sebastian Rojek (USA), Emile Thiakane (Senegal), Andreja Prokić (Serbia) i Vlastimir Jovanović (Bośnia i Hercegowina) wyrobili sobie polski paszport. Ciekawostką jest zapewne Louis D’Arrigo, młodzieżowy reprezentant Australii, który ma maltański dowód. Albańczyk Din Sula ma obywatelstwo belgijskie, Algierczyk Billel Omrani francuskie, Turek Ilkay Durmus niemieckie, Gwinejczyk Iban Salvador i Ekwadroczyk Joel Valencia hiszpańskie, Brazylijczyk Conrado włoskie, Albańczyk Vullnet Basha szwajcarskie, z kolei reprezentant Curacao Jurich Carolina — holenderskie.

Równie liczną grupą w obydwu ligach są ci, dla których stworzono wyjątek po agresji Rosji na Ukrainę. Na zapleczu Ekstraklasy piłkarze zza naszej wschodniej granicy stanowią najliczniejszą grupę obcokrajowców — jest ich aż dwudziestu dwóch, z czego pięciu w Zagłębiu Sosnowiec i czterech w Lechii Gdańsk. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie zmiana przepisów, według których Ukrainiec w polskiej lidze traktowany jest jak Europejczyk. Ciekawostką jest, że w ten sposób przepisy obchodzi nawet Gruzin Walerian Gwilia.

Łącznie mówimy więc aż o sześćdziesięciu siedmiu ze stu trzydziestu dwóch piłkarzy, którzy dzięki podwójnemu paszportowi albo specjalnemu przepisowi są traktowani jako Europejczycy i ułatwiają życie działaczom swoich klubów.

Gleb Kuczko, Białoruś, Wisła Płock. Transfer wybitnie skomplikowany

Nie we wszystkich przypadkach dokumenty potwierdzające przynależność do innej wspólnoty narodowej mają znaczenie. Boleśnie przekonała się o tym Wisła Płock, która dwa lata temu zagięła parol na Białorusina Gleba Kuczkę. Osiemnastoletni obecnie piłkarz uchodzi za spory talent, a Nafciarze od dawna szukają perełek także poza Polską. W przeszłości zorganizowali specjalny osób, na którym testowali piłkarzy z różnych stron świata, którzy w jakimś stopniu byli związani z naszą ojczyzną.

W ten sposób do Wisły trafili Dominik Gedek czy Jakub Basiński. Przypadek Kuczki był jednak trochę inny, o czym opowiada nam Arkadiusz Stelmach z działu skautingu klubu z Mazowsza.

Na początku 2022 roku nawiązałem kontakt z tatą Gleba. Rozmawialiśmy, jak się zapatrują na przenosiny do Polski, bo na Białorusi szkołę kończy się szybciej niż u nas, więc jest to okazja, żeby ściągnąć zawodnika, gdy np. chce iść na studia. Później zaprosiliśmy go na testy do drużyny U-17. Był zdecydowany na to, żeby przeprowadzić się do Polski. Jeździł na turnieje UEFA Development, więc miał kilka innych opcji, ale zależało mu na tym kierunku. W lipcu trafił do nas oficjalnie i zaczęła się zabawa, bo okazało się, że to nie jest tak proste, jak myśleliśmy.

Zacząć trzeba od tego, że FIFA ma jasne zasady dotyczące transferów niepełnoletnich zawodników, niezwiązane z ich narodowością. Przenosiny niepełnoletniego piłkarza do innego kraju są możliwe jedynie w kilku przypadkach opisanych jako wyjątki.

  • Przeprowadzka rodziców piłkarza do innego kraju z powodów niezwiązanych z piłką nożną.
  • Transfer odbywa się w ramach Unii Europejskiej lub Europejskiego Obszaru Gospodarczego, zawodnik ma 16-18 lat, a klub zapewni mu edukację, szkolenie piłkarskie i najlepszą możliwą opiekę.
  • Nowy klub znajduje się nie dalej niż 50 km od granicy państwowej, a odległość między nim a miejscem zamieszkania piłkarza to maksymalnie 100 km.

Było sporo problemów z uprawnieniem do gry dwóch zawodników polskiego pochodzenia, których chcieliśmy zatrzymać po obozie, ale z Kuczką było najgorsze kombo: niepełnoletni spoza Unii Europejskiej. W końcu powołaliśmy się na to, że Gleb przyjeżdża do Polski ze względów pozapiłkarskich. Zaczęliśmy zbierać całą dokumentację dotyczącą jego pobytu tutaj — tłumaczy Stelmach.

Gleb Kuczko

Gleb Kuczko i jego rodzina od początku chcieli przeprowadzić się do Polski, niezależnie od tego, czy chłopak grałby w piłkę w Wiśle Płock, więc nie było to żadne naciąganie rzeczywistości. Kiedy pierwszy raz przyjechał na Mazowsze, Wisła najpierw pokazała mu uczelnię i możliwości kontynuowania edukacji, a dopiero potem zaprosiła go na obiekty treningowe. Transfer udało się dopiąć, ale nie oznaczało to happy endu, bo przez długi czas pomocnik nie mógł występować w oficjalnych meczach Nafciarzy.

Udało się na to powołać, ale zeszło z tym tyle, że uprawniony do gry został na przełomie marca i kwietnia 2023, czyli po dziewięciu miesiącach blokady. Dla niego to była tragedia, dla nas też, bo byliśmy przekonani, że przyjdzie do drugiej Wisły Płock i może w szybkim tempie zainteresuje sztab ekstraklasowej Wisły, co po części się stało, bo nawet gdy nie mógł grać, Pavol Stano zabrał go na tournee pierwszej drużyny po Słowacji. Finalnie zaczął grać wiosną 2023 roku. Psychika trochę mu siadała, ale nie ma co się dziwić, bo to chłopak w młodym wieku, w innym kraju. Szacunek dla trenerów, że prowadzili go tak, że w momencie, w którym dostaliśmy cynk z FIFA, że jest do gry, był gotowy mentalnie i piłkarsko — tłumaczy nasz rozmówca.

Dziś Kuczko ma już za sobą debiut na zapleczu Ekstraklasy, a w czwartoligowych rezerwach rozegrał czternaście spotkań. Wisła Płock na pewno liczy na to, że w przyszłości jako młodzieżowiec może dać jej jeszcze dużo jakości.

***

Obecnie Gleb Kuczko wciąż jest powoływany do młodzieżowej kadry Białorusi. Jest jednak jedyną osobą w szatni, która wyjechała z kraju na zachód. To nieoczywista decyzja, bo jego kolega, Timofej Martynow, wolał przenieść się do Rosji. Pozostali białoruscy piłkarze grający w Polsce odcinają się od swojej ojczyzny. Ilja Szkurin jest najgłośniejszym przykładem, bo on pozwolił sobie na ostre komentarze pod adresem reżimu Aleksandra Łukaszenki. Jewgienij Szykawka i Anton Czyczkan tak stanowczy nie są, ale nie bez powodu obaj od dawna znajdują się poza radarem drużyny narodowej.

Mało kto chce mieć coś wspólnego z tamtejszym futbolem, który — podobnie jak całe państwo — zżerają korupcja i układy polityczne. Koniec końców z Białorusi uciekł nawet Aleksandr Chackiewicz, do niedawna trener Zagłębia Sosnowiec, który przeszedł zaskakującą przemianę. Jako selekcjoner reprezentacji kraju i pracownik klubów z politycznym zapleczem nie mógł być opozycjonistą, ale gdy wyjechał do Polski, zarzekał się, że władzy w ojczyźnie szczerze nie znosi.

Jak jednak widać opuszczenie kraju nie jest rzeczą łatwą, prostą i przyjemną. Marzenie o grze w Europie dotyczy milionów piłkarzy z całego świata, ale nieodpowiedni paszport potrafi mocno sprawę utrudnić. Erick Otieno wspominał nam, jak wyrwał się z Kenii. Jego jedyną szansą był angaż w lidze gruzińskiej, kraju kompletnie odmiennym kulturowo, dla niego mocno egzotycznym. Skorzystał jednak z trampoliny, bo nie zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie chętny na małą batalię urzędniczą, żeby sprawdzić, czy talent z końca świata faktycznie jest talentem.

Na jego szczęście nie spotkał tam służbisty rodem z Małopolski, który zezwolenia to przyznaje, to cofa. Nic jednak dziwnego, bo Gruzja to kraj wybitnie uduchowiony i religijny, więc tamtejsi urzędnicy na pewno znają stare powiedzenie: kto daje i zabiera, ten się w piekle poniewiera.

WIĘCEJ O 1. LIDZE:

SZYMON JANCZYK

fot. Newspix

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

1 liga

Komentarze

4 komentarze

Loading...