Po pierwszym secie finałowego starcia turnieju WTA 250 w Rouen mogliśmy tylko zakrywać oczy. Samo obserwowanie tego, co Sloane Stephens robiła z Magdą Linette aż bolało przez ekran. Z kolei w drugiej partii z wrażenia mogliśmy powiedzieć: Magda, jak ty nam zaimponowałaś w tej chwili. Polka w niczym nie przypominała bowiem zagubionej tenisistki z początku spotkania i tym razem to ona dominowała na korcie. Niestety, w trzecim secie jej rywalka ponownie okazała się lepsza. I choć Magda po francuskim turnieju może pochwalić się siódmym finałem gry pojedynczej, który osiągnęła w tourze, to na kolejne zwycięstwo przyjdzie jej jeszcze trochę poczekać.
Zawody w Rouen bez wątpienia należały do Linette. Do dzisiejszego spotkania, Polka we francuskim turnieju straciła zaledwie jednego seta – w półfinałowym meczu z Anheliną Kalininą.
W walce o tytuł na Linette czekała Sloane Stephens. Amerykanka zajmuje obecnie 39. pozycję w rankingu WTA – Polska jest na 60. miejscu. Jednak Magda całkiem niedawno znajdowała się nawet w czołowej dwudziestce najlepszych tenisistek świata. Można więc było liczyć na to, że uda jej się pokonać obecnie wyżej notowaną rywalkę.
Szkoda tylko, że pierwszy set zwiastował okropny oklep, jaki w hali Kindarena zbierze Polka. Stephens praktycznie zamiatała nią kort, grała agresywnie i niemalże bezbłędnie. Pozwoliła ugrać Magdzie zaledwie jednego gema, tego na samym początku partii. Zagraniem-symbolem Linette była ostatnia piłka, która zakończyła seta. Wówczas Magda mając otwarty kort, uderzyła z woleja i fatalnie przestrzeliła.
Będziemy z wami szczerzy – wtedy nie postawilibyśmy złamanego grosza na to, że Magda jeszcze zdoła ponieść się w tym meczu. Tego co działo się na korcie, nie można nawet było określić różnicą klas. To była istna przepaść, która wydawała się nie do przeskoczenia.
ZWROT 50% DO 500 zł – BEZ OBROTU W FUKSIARZ.PL!
A jednak Magda potrafiła powrócić. I to w fantastycznym, wielkim stylu. Nagle załapała się na możliwość przełamania rywalki, co jej się udało. Przestała się podpalać – nie odpuszczała ręki, była agresywna, ale zarazem nie spieszyła się z szybkim kończeniem wymian. Z każdą kolejną akcją, z każdym pojedynczym uderzeniem Polka zyskiwała pewność siebie. W niczym już nie przypominała tej niepewnej tenisistki z pierwszej partii. Polka była najlepszą wersją samej siebie – tą, którą pamiętamy z ubiegłorocznego Australian Open, kiedy na największej tenisowej scenie dotarła do półfinału turnieju.
Drugiego seta Linette wygrała 6:2. Najprościej byłoby powiedzieć, że w trzeciej partii wszystko zaczynało się od nowa, ale to nie była prawda. Wydawało się, że Magda wchodzi w tą fazę meczu z lepszym nastawieniem od przeciwniczki. I ponownie była blisko tego, by ją zaskoczyć. W trzecim gemie – zdecydowanie najbardziej wyrównanym w całym spotkaniu – Stephens miała naprawdę sporo kłopotów. Niestety dla Polki, zdołała się z nich wykaraskać i utrzymała własne podanie.
Po tym zdarzeniu Magda wysiadła, zdekoncentrowała się. Z kolei Stephens powróciła do niebotycznego poziomu, który prezentowała w pierwszym secie. Potwierdza to wysoki rozmiar zwycięstwa Amerykanki, choć nie oddaje on do końca tego, co działo się na korcie. W przeciwieństwie do pierwszej partii, Linette grała bowiem poprawnie, a na pewno znacznie lepiej, niż na początku spotkania.
Jednak „poprawnie” to na Stephens było dziś po prostu zdecydowanie za mało.
Magda Linette – Sloane Stephens 1:2 (1:6, 6:2, 2:6)
Fot. Newspix
Czytaj więcej o tenisie: