Reklama

Imaz ratuje Jadze punkt. Legia błyszczała w szlagierze, ale tylko w pierwszej połowie

Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

07 kwietnia 2024, 19:57 • 3 min czytania 61 komentarzy

W pierwszej połowie tego meczu Legia była synonimem słowa zawziętość. Warszawianie wiedzieli, że aby nadal mieć szanse na mistrzostwo, nie mogą przegrać z Jagiellonią. Weszli więc w to spotkanie na pełnej. Dowód? W ciągu pierwszych 55 sekund faulowali rywali… dwukrotnie. Ale to nie ambicja, a umiejętności piłkarskie Josue i Marca Guala dały w tym czasie stołecznym prowadzenie 1:0. Gdyby po przerwie zawodnicy Kosty Runjaicia zagrali z podobną zaciętością i kreatywnością, to pewnie cieszyliby się z trzech punktów. Tak się nie stało, w drugiej połowie to białostoczanie bardziej chcieli i co za tym idzie lepiej grali, i ostatecznie wywalczyli remis, choć po meczu, z którego nie mają prawa być wyjątkowo dumni.

Imaz ratuje Jadze punkt. Legia błyszczała w szlagierze, ale tylko w pierwszej połowie

W poprzednim sezonie duet Gual – Jesus Imaz był dla rywali Jagi nie do zatrzymania. Panowie zostali odpowiednio królem i wicekrólem strzelców. Dziś przez dłuższy czas wydawało się, że mecz przy Łazienkowskiej to będzie show pierwszego z nich, który wybrał Legię, by walczyć o mistrzostwo, nie mogąc się spodziewać przy podejmowaniu tej decyzji, jak wspaniale będą sobie radzić w tym sezonie zawodnicy z Podlasia. Po pół godziny gry Hiszpan dostał podanie-ciasteczko od Josue, zakręcił Mateuszem Skrzypczakiem niczym czołowy uczestnik “Koła Fortuny”, strzelił po ziemi przy dalszym słupku i dał miejscowym prowadzenie.

W tym czasie Legia bawiła się grą w piłkę, bo ta akcja nie była jedyną, po której kibice mogli gwizdnąć z zachwytu. Kwadrans wcześniej Josue posłał wspaniałego passa do Tomasa Pekharta, który trafił jednak w spojenie. Napór Legii mieszał się z bezradnością ofensywną Jagiellonii, która w pierwszej połowie nie mogła nic zdziałać pod bramką Dominika Hładuna. Nene nie kreował gry z właściwą sobie błyskotliwością, Dominik Marczuk i Bartłomiej Wdowik zatracili zdolność dokładnych dośrodkowań, a wspomniany Imaz i Amifico Pululu byli po prostu totalnie niewidoczni. Jeśli już ktoś z białostoczan próbował coś utkać z przodu, zazwyczaj to wszystko rozbijało się na świetnym długimi momentami Rafale Augustyniaku. Albo na niecelnych strzałach Jagi.

W pewnym momencie drugiej połowy tego spotkania przyjezdni mieli na swoim koncie 10 strzałów, z których tylko… jeden trafił w światło bramki Legii. A mówimy przecież o drużynie, która przed tym meczem miała zdecydowanie najwięcej goli w ekstraklasie – 62. Jej średnia trafień na spotkanie wynosiła do dziś 2.38, a ostatnie ligowe starcie bez gola drużyna Siemieńca zanotowała 24 listopada, kiedy zremisowała bezbramkowo z Piastem Gliwice!

Kto pamiętał o tych liczbach, ten musiał być w szoku, jak kiepsko radzi sobie w ataku Jaga. Owszem, w drugiej połowie goście przejęli inicjatywę – Legia skupiła się głównie na obronie dostępu do własnej bramki licząc ewentualnie na błyskotliwą kontrę Guala – ale nic z tego nie wynikało.

Reklama

Dziennikarze mogli już przyznawać w myślach tytuł gracza meczu napastnikowi Legii lub Josue i zastanawiać się, jakimi zdaniami skarcić w swoich tekstach niewidocznego tego popołudnia Imaza. Zawodnik Jagiellonii pokazał jednak, co to znaczy grać do końca. W dwójkowej akcji z Marczukiem rozklepał dobrze spisującą się do tego momentu obronę gospodarzy i dał Dumie Podlasia wyrównanie. Inna sprawa, że kiedy oddawał strzał z pola karnego, w promieniu kilku metrów nie było ani jednego legionisty. Gdyby Jesus stworzył prywatny ranking top 5 najłatwiej zdobytych bramek w ekstraklasie, to trafienie spokojnie mogłoby się w nim znaleźć.

Gol orzeźwił nieco Legię, która ruszyła odważniej w poszukiwaniu wygranej, ale Bogiem a prawdą, kto miał jej dać trzy punkty? Kiedy Imaz trafiał, na boisku nie było już Guala i Pekharta, a wszyscy wiemy, że tej ligi nie da się zawojować Maciejem Rosołkiem…

WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. Newspix

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Boks

Pięściarze dali radę, transmisja nie. “Niestety, ten DAZN to wielki shit”

Błażej Gołębiewski
0
Pięściarze dali radę, transmisja nie. “Niestety, ten DAZN to wielki shit”
Boks

Olbrzym nie dogonił króliczka. Usyk ponownie pokonał Fury’ego!

Szymon Szczepanik
13
Olbrzym nie dogonił króliczka. Usyk ponownie pokonał Fury’ego!
Anglia

Fabiański: Nie spodziewałem się, że tak długo będę grał w Premier League

Bartosz Lodko
1
Fabiański: Nie spodziewałem się, że tak długo będę grał w Premier League

Ekstraklasa

Boks

Pięściarze dali radę, transmisja nie. “Niestety, ten DAZN to wielki shit”

Błażej Gołębiewski
0
Pięściarze dali radę, transmisja nie. “Niestety, ten DAZN to wielki shit”
Boks

Olbrzym nie dogonił króliczka. Usyk ponownie pokonał Fury’ego!

Szymon Szczepanik
13
Olbrzym nie dogonił króliczka. Usyk ponownie pokonał Fury’ego!
Anglia

Fabiański: Nie spodziewałem się, że tak długo będę grał w Premier League

Bartosz Lodko
1
Fabiański: Nie spodziewałem się, że tak długo będę grał w Premier League

Komentarze

61 komentarzy

Loading...