Reklama

Whisky Probierza, Góralski gnębiący Vadisa. Pamiętne starcia Legii z Jagiellonią

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

07 kwietnia 2024, 10:12 • 23 min czytania 36 komentarzy

W ostatnich latach rywalizacja na linii Legia Warszawa – Jagiellonia Białystok nieco ostygła. Głównie dlatego, że ekipa z Podlasia na jakiś czas wypadła z gry o najwyższe cele, a i „Wojskowym” przydarzały się fatalne sezony. Do głosu w Ekstraklasie doszły Raków Częstochowa czy Pogoń Szczecin, układ sił w czołówce się pozmieniał. Z tym większym zainteresowaniem obejrzymy zatem dzisiejszą konfrontację Legii z „Jagą”, bo znów będzie to starcie o niebagatelnym znaczeniu dla wyścigu po mistrzostwo kraju. Ewentualne zwycięstwo przy Łazienkowskiej wydatnie przybliży białostoczan do największego sukcesu w dziejach, podczas gdy triumf Legii pozwoli jej na zachowanie nadziei na tytuł. Warto więc, w ramach przedmeczowej grzałki, przypomnieć sobie najsłynniejsze potyczki Legii z Jagiellonią.

Whisky Probierza, Góralski gnębiący Vadisa. Pamiętne starcia Legii z Jagiellonią

– Niechęć do Legii – może nawet nienawiść – wysysana jest na Podlasiu z mlekiem matki, tak jak miłość do Jagiellonii, pozostając w tej poetyce. Tego nikomu nie trzeba tłumaczyć. Takich emocji nigdy nie będzie wzbudzać Lechia czy Lech, nikt. Ale tak chyba jest w wielu klubów. Śląsk ma swoje klimaty, ale generalnie Legia wszędzie budzi większe emocje – opowiadał nam przed laty Piotr Wołosik, białostocki dziennikarz „Przeglądu Sportowego”.

I rzeczywiście, meczom Legii i Jagi często towarzyszyły wzajemne złośliwości, ostre kłótnie, sędziowskie skandale, a nawet stadionowe burdy.

LEGIA WARSZAWA 5:2 JAGIELLONIA BIAŁYSTOK

(24.06.1989; finał Pucharu Polski 1988/89 w Olsztynie)

Do pierwszej naprawdę głośnej w skali całego kraju potyczki „Wojskowych” z białostoczanami doszło jeszcze w latach 80. minionego stulecia. I to na neutralnym gruncie w Olsztynie, ponieważ tak się akurat złożyło, że „Jaga” zmierzyła się wówczas w Legią w finale Pucharu Polski.

Reklama

Wprawdzie obie ekipy przystąpiły do meczu jako (używając współczesnego określenia) ekstraklasowicze, ale znajdowały się jednak na zupełnie innych etapach rozwoju. Legia – z Andrzejem Strejlauem na ławce trenerskiej i wielkimi gwiazdami polskiego futbolu w składzie, na czele z Dariuszem Dziekanowskim i Romanem Koseckim – miała olbrzymie ambicje. Celowała w trofea, pragnęła demonstrować swoje możliwości w europejskich pucharach. Podczas gdy Jagiellonia, wprowadzona do najwyższej klasy rozgrywkowej przez Janusza Wójcika, grała dopiero swój drugi pierwszoligowy sezon w dziejach. Złotej generacji talentów z Białegostoku, zespołowi niemal żywcem przeniesionemu z wybitnie uzdolnionego rocznika szkolonego przez Ryszarda Karalusa, szło świetnie – zajął w sezonie 1988/89 ósme miejsce w stawce. Ale co dla Jagi było sufitem, dla Legii stanowiło podłogę. „Wojskowi” w lidze finiszowali na czwartej lokacie, co postrzegano jako rozczarowujący rezultat.

Jak Jaga o mecz z Barceloną grała. O finale Pucharu Polski z 1989 roku

Nastroje przed finałowym starciem w Pucharze Polski były zatem oczywiście takie, że Legia „musiała” wygrać, a Jagiellonia tylko „mogła”. Dla niej awans do finału turnieju był sukcesem samym w sobie. Z drugiej jednak strony, na Podlasiu zrodziła się olbrzymia chrapka, by wstawić do gabloty pierwsze w historii klubu trofeum. Legia przystępowała do spotkania jako faworyt, to jasne, ale nie było powodu, by się jej przesadnie obawiać. Ekipa Strejlaua notowała mnóstwo potknięć. Szkoleniowiec „Wojskowych” nie ukrywał zresztą w rozmowie z „Piłką Nożną”, że nie jest w pełni zadowolony z postawy swoich podopiecznych.

„PN”: – Mecz z Jagiellonią to dla was ostatni akord wiosny. Rozgrywki ligowe zakończyliście z uczuciem niedosytu

Andrzej Strejlau: – Tak, ale mam satysfakcję, że do końca graliśmy w poważną ligę, bez cudów. Były niestety nieoczekiwane porażki, serie kontuzji, kary dla Dziekanowskiego. Właściwie przez całą wiosnę miałem kłopoty z przygotowaniem optymalnego składu. Wypadli z niego kontuzjowani Kubicki, Leszek Pisz, wyjechał późną wiosną Arceusz, a nowi, czyli Budka, Kruszankin czy nawet Kosecki nie zawsze grali tak jakbym oczekiwał.

Białostoczan mogło też napełniać optymizmem wspomnienie z sezonu 1987/88, gdy dublet Jacka Bayera zagwarantował im triumf 2:0 z Legią, de facto pieczętujący utrzymanie klubu w elicie. Ale w czerwcu 1989 roku, na boisku w Olsztynie, legioniści stanęli już na wysokości zadania. Nie dali się zaskoczyć.

Reklama

Wspominaliśmy na Weszło: „Kibice nie szczędzą sobie uprzejmości z trybun, ale jednoczą się w jednym momencie: przy śpiewaniu Mazurka Dąbrowskiego. Potem zaczyna się mecz. Mecz, o którym Jacek Bąk powie, że patrząc na piłkarzy Jagi przed pierwszym gwizdkiem widział, jak kolana trzęsą im się w dokładnie ten sam sposób, w który legionistom trzęsły się przed Bayernem Monachium. Legia strzeli trzy bramki w trzydzieści minut, jest pozamiatane. Przy drugim i trzecim golu maczał palce golkiper białostoczan, Mirosław Sowiński. Gdy wydaje się jednak, że mecz stanie się smutną egzekucją, „Jaga” zbiera się w sobie i zaczyna grać świetnie w piłkę. Gra ofensywnie, bez kompleksów – eksperci krytykują taktyczny plan trenera Krzysztofa Bulińskiego na mecz, choć chwalą efektowność otwartej gry. Mecz jest emocjonujący, bramek cały grad Białystok nie rozpacza, szanując to, gdzie Jagiellonia się znalazła, a gdzie jeszcze przed chwilą była. Lokalna prasa zwraca jednak uwagę, że można było z Legią powalczyć, gdyby nie kardynalne błędy, bo płynność gry i hart ducha jak najbardziej budziły szacunek.

O Legii mówi się natomiast, że wreszcie pokazała to, na co ją tak stać. Gwiazdorski zespół choć raz wystąpił na miarę oczekiwań fanów. Niestety dla kibiców z Warszawy, stało się to w ostatnim meczu sezonu, po którym było jasne, że drużyna się rozpadnie”. Tak czy owak, trener Strejlau uczynił pierwszy krok w stronę statusu „zdobywcy pucharu i superpucharu z tym zespołem”. (Pierwszy i… ostatni, ponieważ w meczu o Superpuchar Polski Legię poprowadził Rudolf Kapera).

W Pucharze Zdobywców Pucharów warszawskiej ekipie kolejny raz nie dopisało szczęście w losowaniu – już w pierwszej rundzie turnieju los skojarzył ją bowiem z Barceloną. Dwumecz zakończył się porażką „Wojskowych” po naprawdę zaciętej walce. Białostoczanie mogli tylko zazdrościć stołecznej ekipie tej przygody i zastanawiać się, czy Jagiellonia jeszcze kiedyś znajdzie się tak blisko starcia z równie słynnym i potężnym klubem jak „Duma Katalonii”.

Od konserwatora hali do reprezentacji Polski. Historia Jacka Bayera

– Uważam, że jako drużyna rozwijaliśmy się cały czas. My, młode chłopaki, plus kilku weteranów jak Heniu Mojsa, który uczył nas pokory. Pamiętam taką historię z Heniem: wyjeżdżamy z treningu, a na boisku wciąż pachołki, siatki, piłki. My, młodzi, siedzimy. Heniu nic nie powiedział, sam to zbiera. Zrobiło nam się wstyd, na wyścigi pobiegliśmy mu pomóc. Ale finał Pucharu Polski był początkiem końca tej drużyny – przyznał Jacek Bayer. – Kończyły nam się kontrakty. Trwały rozmowy z prezesami o podpisaniu nowych, ale nie było z ich strony wielkiego zainteresowania. Z drugiej strony każdy miał jakieś propozycje. Podam na swoim przykładzie: moje oczekiwania wobec Jagiellonii, w porównaniu do tego co proponowano mi gdzie indziej, były śmieszne. Za chwilę Widzew dał mi dwa razy tyle, ile chciałem od Jagi za nowy kontrakt. Działacze, gdyby chcieli, mogli utrzymać drużynę. Ale już liczyli pieniądze.

JAGIELLONIA BIAŁYSTOK 3:1 LEGIA WARSZAWA

(19.08.1992; 3. kolejka 1. ligi 1992/93)

Jak zakończyły się ligowe zmagania w sezonie 1992/93, pewnie większość z was doskonale pamięta. Wydarzyła się słynna „niedziela cudów”, po której szefostwo Polskiego Związku Piłki Nożnej anulowało wysokie triumfy ŁKS-u Łódź i Legii Warszawa, przyznając mistrzowski tytuł Lechowi Poznań.

Co do 1993… Media już przed meczem zaczynały mówić, że będziemy się ścigać na bramki, że mecze mogą być poustawiane – opowiadał nam Juliusz Kruszankin, były zawodnik Legii oraz ŁKS-u. – Pan Romanowski, ówczesny sponsor Legii, wystąpił do PZPN-u z propozycją rozegrania jednego meczu między ŁKS-em i Legią na neutralnym stadionie, który przesądziłby o mistrzostwie. A więc chęć sportowej rywalizacji, rozstrzygnięcia kto był najlepszy! Czy jakby Legia chciała oszukać, wygrać za wszelką cenę, to by wychodziła z taką propozycją, gry 90 minut z drugą obok nas najlepszą drużyną w Polsce? Ale PZPN tego nie przyjął i skończyło się jak się skończyło. Kiedyś to powiedziałem w wywiadzie i szczerze powtarzam: sezon 1992/93 był jednym z uczciwszych sezonów w polskiej lidze. Skoro kwestia w ostatnim meczu dotyczyła bramek, to czy gdybyśmy chcieli sezon załatwić, nie wygralibyśmy wcześniej 5:0 z Pogonią u siebie? Czy ktoś przy takim wyniku miałby wątpliwości? Jakby różnica bramkowa była większa, ŁKS by się nie ścigał. Nasze wcześniejsze mecze były rozegrane czysto. ŁKS też podpierał naszych rywali. Sprzedali Jacka Ziobera do Montpellier i mieli pieniądze. W szatni naszych przeciwników czekała walizka z pieniędzmi, mieli powiedziane: „jak urwiecie punkty, proszę bardzo, możecie ją zabrać”. Na każdym naszym meczu byli. Pamiętam, spotykam kiedyś kierowcę z ŁKS-u na Zawiszy Bydgoszcz.

Emocje i kontrowersje wokół tych zdarzeń nie wygasną nigdy, ale losy końcowej fazy sezonu mogłyby się potoczyć zupełnie inaczej, gdyby Legia na starcie ligowej kampanii nie zanotowała wpadki w wyjazdowym starciu z Jagiellonią Białystok. Choć w tym kontekście „wpadka” to chyba jednak za mało powiedziane. „Jaga” przez cały sezon zgromadziła przecież zaledwie dziewięć punktów, wygrała tylko dwa spotkania i straciła aż 91 bramek w 34 meczach. Spadła do 2. ligi z przeogromnym hukiem. Pokonanie tak słabiutkiego przeciwnika było zatem obowiązkiem dla „Wojskowych” z Wojtkiem Kowalczykiem czy Leszkiem Piszem w składzie.

„Czułem się bezwartościowy jako piłkarz”, czyli jak Legia 91/92 grała o utrzymanie

Tymczasem komplet punktów zgarnęli gospodarze. Sławomir Głębocki, Grzegorz Szeliga i Janusz Szugzda pokonali Macieja Szczęsnego, a Legia odpowiedziała tylko golem Macieja Śliwowskiego. – Łapię się na tym, że jak zapytasz o mecz z Legią, to mogę nimi strzelać jak Hans z CKM-u. 1992 – przyjeżdża Wojtek Kowalczyk, świeżo upieczony medalista igrzysk. „Jaga” wtedy kompletnie nieprzygotowana sportowo, organizacyjnie, wczołgała się do tej ligi. Przegrywała z każdym. Robiliśmy z Łukaszem Olkowiczem reportaż o tej drużynie, jako o najgorszej w historii Ekstraklasy – wspominał w rozmowie z Weszło cytowany już Piotr Wołosik. – Zimą piłkarze Jagiellonii trenowali na dwóch paskach zielonej trawy przy rurach ciepłowniczych. Tam grali sami młodzi chłopcy, nie znajdziesz takiej drużyny, gdzie 5-6 zawodników jest w wieku nastoletnim. Bogusz, Chańko, Piekarski czy Frankowski w bolesny sposób uczyli się dorosłej piłki, co pewnie okazało się pouczające, ale odbyło się strasznym kosztem.. Mariuszek pojechał do Katowic, Jaga dostała 1:7, on do dzisiaj się śmieje, że kontaktową na 1:5 strzelił. Jak „Jaga” dostała od Mielca 0:5, kolega redaktor z lokalnej gazety dał tytuł: „Chłopcy, zróbcie lepiej matury”. A tutaj 3:1. Legia została wyśmiana, wyszydzona.

Jako się jednak rzekło, to zwycięstwo było wówczas jednym z niewielu powodów do radości dla białostoczan. Po spadku w 1993 roku Jagiellonia długo nie potrafiła podźwignąć się z kolan – na najwyższy szczebel rozgrywek powróciła dopiero czternaście lat później. Natomiast Legia w kolejnej odsłonie ligowych zmagań sięgnęła wreszcie po upragnione mistrzostwo kraju, a w 1995 roku obroniła tytuł, po czym awansowała do ćwierćfinału Ligi Mistrzów.

JAGIELLONIA BIAŁYSTOK 0:3 (w.o.) LEGIA WARSZAWA

(13.04.2004; 1. mecz półfinałowy Pucharu Polski 2003/04)

LEGIA WARSZAWA 0:3 (w.o.) JAGIELLONIA BIAŁYSTOK

(02.03.2014; 24. kolejka Ekstraklasy 2013/14)

Zanim jednak Jagiellonia zdołała ponownie wedrzeć się do Ekstraklasy, los raz jeszcze skojarzył ją z Legią w Pucharze Polski. I to na etapie półfinału rozgrywek, gdzie ekipa z Podlasia dość nieoczekiwanie się znalazła, pokonując po drodze Pogoń Szczecin i Zagłębie Lubin – dwa zespoły, które w sezonie 2003/04 zajęły miejsca premiowane awansem na najwyższy szczebel rozgrywek. Można się rzecz jasna domyślać, że białostoczanie chętnie by się wtedy z „Portowcami” lub „Miedziowymi” zamienili i oddali im możliwość występu w półfinale Pucharu Polski w zamian za wytęskniony awans do Ekstraklasy. No ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. W ówczesnej drugiej lidze „Jaga” spisała się przeciętnie i zajęła koniec końców dziewiątą lokatę, natomiast w pucharze poradziła sobie nadspodziewanie dobrze.

Możliwość zmierzenia się z Legią odświeżyła wśród białostockiej publiczności wspomnienia złotej końcówki lat 80. – Najbardziej w pamięci utkwił mi właśnie ten 2004 rok, mecz w Pucharze Polski. Jagiellonia była jeszcze drugoligowcem, więc przyjazd Legii był wielkim wydarzeniem w Białymstoku. To był powrót wielkiej piłki do naszego miasta. Mnóstwo ludzi, wielkie nadzieje – opowiadał nam Adam Tołoczko ze stowarzyszenia kibicowskiego „Dzieci Białegostoku”.

Problem w tym, że piłkarskie święto szybko przepoczwarzyło się w dużego kalibru skandal. Spotkania nie udało się bowiem dokończyć – w 81. minucie, przy dwubramkowym prowadzeniu przyjezdnych, sędzia Krzysztof Zdunek po konsultacji z delegatem PZPN przerwał mecz z powodu trwających już od pewnego czasu burd na trybunach. Ostatecznie mecz został rozstrzygnięty jako walkower, a w rewanżu padł bezbramkowy remis i Legia przeszła do finału turnieju.

Niemal dokładnie dziesięć lat później mecz „Jagi” z Legią ponownie zakończył się walkowerem, z tym że na korzyść białostoczan. Kibole Legii napadli wówczas przyjezdną ekipę fanów z Podlasia. Zresztą także agresywną i prowokującą. – To dla mnie szok. Nigdy nie przeżyłem podobnej sytuacji – komentował w rozmowie z „Interią” Jakub Tosik. – Truchtałem przy sektorze naszych kibiców. Patrzyłem na zamieszki i zastanawiałem się, dlaczego policja nie wkracza na sektor? Później się okazało, że powodem spóźnionej reakcji służb porządkowych był problem z dostaniem się na teren obiektu i konieczność sforsowania bramy wejściowej.

Sceny z życia Legii i Jagiellonii

Niestety, samo zajście uwidoczniło ogromne pokłady zezwierzęcenia drzemiące gdzieś głęboko w ludziach, dały o sobie znać jakieś dawne, uśpione instynkty – komentował w felietonie Krzysztof Stanowski. – Nie wstrząsnęła mną najbardziej sama bijatyka, bo zawsze tam, gdzie zjawi się kilkanaście tysięcy ludzi, tam jest i setka bydlaczków. Znacznie gorsza była reakcja trybun – ten wybuch euforii, te okrzyki „jazda z kurwami”, to wiwatowanie na cześć bandytów. Wiem, że zadziałała psychologia tłumu i wiem, że tłum rzadko bywa rozsądny. To jednak był smutny obrazek, gdy niby normalni ludzie fetowali akty przemocy. Nie brakowało takich nawet na drogiej trybunie silver, gdzie bilet kosztuje 450 złotych. Zdobycie bramy wejściowej na sektor kibiców gości ucieszyło sporą grupę osób bardziej niż zazwyczaj zdobycie bramki przez zawodników. To straszne. Ciekaw jestem, ile osób następnego dnia wstydziło się swojego zachowania, ilu miało kaca moralnego, a ilu z uśmiechem wspominało te chwile uniesienia. Nie chcę w tym momencie nawiązywać do ogromnych problemów finansowych, w jakie wpadła Legia na skutek rozróby, wolę odwołać się do zwykłej przyzwoitości. Radość z tego, że ktoś kogoś bije nie jest przyzwoita, tylko godna pogardy.

Pozasportowe ekscesy – burdy na trybunach i poza nimi, kradzieże klubowych flag – całymi latami kładły się niestety cieniem na warszawsko-białostocką rywalizację. W nieodległej przeszłości władze Jagiellonii konsekwentnie utrudniały zorganizowanym grupom kibiców Legii pojawianie się na stadionie w Białymstoku.

JAGIELLONIA BIAŁYSTOK 2:0 LEGIA WARSZAWA

(03.09.2009; 9. kolejka Ekstraklasy 2009/10)

„Jadze” udało się powrócić do Ekstraklasy w 2007 roku, a w sezonie 2009/10 wyrosła ona na naprawdę istotną siłę polskiego futbolu. Wprawdzie wydawało się, że klub jest skazany na klęskę po otrzymaniu dziesięciu ujemnych punktów za udział w aferze korupcyjnej, ale trener Michał Probierz skutecznie natchnął swoich podopiecznych do walki o utrzymanie. Ba, białostoczanie nie tylko uniknęli wtedy degradacji, ale sięgnęli również po Puchar Polski – pierwsze trofeum w dziejach klubu. Zarazem był to również pierwszy wielki sukces w działaczowskiej karierze Cezarego Kuleszy, obecnego prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej. Kto by mógł wówczas podejrzewać, że czternaście lat później duet Kulesza-Probierz będzie odpowiadał za przygotowanie reprezentacji Polski do mistrzostw Europy?

Na starcie sezonu 2010/11 Jagiellonia nie tylko nie spuściła z tonu, ale zdawała się nabierać tempa. Choć Europy nie udało jej się zawojować, to na ligowym podwórku seryjnie wygrywała i wyrosła na jednego z głównych faworytów do sięgnięcia po mistrzostwo kraju. Ostatecznie nic z tego, jak wiadomo, nie wyszło – po przerwie zimowej zespół z Podlasia zauważalnie spuścił z tonu i summa summarum uplasował się na czwartym miejscu w stawce. Niemniej, z podopiecznymi Probierza wszyscy musieli się wtedy liczyć. Już jesienią 2009 roku przekonała się o tym Legia. Pokonanie jej 2:0 było demonstracją siły w wykonaniu białostoczan.

Dublet na swoim koncie zapisał wtedy Kamil Grosicki, latem wykupiony przez „Jagę” z… Legii.

„Grosik” w Białymstoku odżył i pod wieloma względami uratował karierę.

Kulesza i Probierz nie dopuścili, by utalentowanego skrzydłowego po raz kolejny porwało nocne życie. – Gdy piłkarz kupił w sklepie prezerwatywy, nie minęło 10 minut, a prezes Jagiellonii już pytał swojego zawodnika: „a po co ci te prezerwatywy?”. Kulesza wszędzie ma informatorów. W Białymstoku nic się przed nim nie ukryje – pisała w swoim reportażu Judyta Sierakowska. Z kolei Piotr Wołosik opowiadał na łamach „Przeglądu Sportowego”: – Zanim Grosicki podpisał kontrakt, na luźnym spotkaniu (był menedżer, prezes Cezary Kulesza i kilka innych osób) ktoś w żartach zaproponował: – „Grosik”, skoro wszystko dogadane, to może uczcimy drinkiem? – To ja poproszę Finlandię ze Spritem! – ucieszył się z zaproszenia Grosicki. Niestety, pomysłem nie był zachwycony prezes. Skończyło się na Spricie.

Grosicki w Jagiellonii, czyli spóźnione godziny wychowawcze

– Kulesza na pewno był takim patronem Grosika. Dzięki temu Kuleszy Grosik nie stoczył się, nie popadł w jakieś problemy hazardowo-wódczane. Legenda głosi, że Kulesza wysyłał za Grosickim patrole po mieście. Pilnowali go też kibice, znajomi donosili Kuleszy, co robi Grosik. Czy się bawi, jak się bawi, dlaczego się bawi – wspominał w rozmowie z nami Jerzy Kułakowski z Radia Białystok. Wtórował mu Kuba Seweryn, niegdyś pracownik „Jagi”, dziś dziennikarz Sport.pl. – Kulesza w każdym białostockim klubie miał swoich ludzi. Wiedział doskonale, gdzie Grosicki się znajduje. Jak tylko gdzieś wyszedł, od razu miał telefon. Grosik wiedział, że ktoś nad nim sprawuje kontrolę. Mieli szczególną relację. Pamiętam, jak „Grosik” z Kuleszą założyli się o gola na Legii – Grosicki powiedział, że jak strzeli, to dostanie coś więcej premii. Ze dwa tysiące czy coś takiego. No i strzelił dwa razy. Mecz się skończył, Kulesza na VIP-ach, potem pojechał do jednego ze swoich hoteli. „Grosik” już tam czekał, żeby te pieniążki odebrać! Ich relacja była ojcowsko-synowska, przy czym był to czasem ojciec dobroduszny, ale czasem surowy.

LEGIA WARSZAWA 2:1 JAGIELLONIA BIAŁYSTOK

(19.04.2010; 24. kolejka Ekstraklasy 2009/10)

To akurat mecz szczególny, bo rozgrywany… przy Konwiktorskiej, na fatalnej wówczas murawie tego obiektu. Skąd taka decyzja? Cóż, pierwotnie mecz zaplanowano na 11 kwietnia 2010 roku, ale dzień wcześniej całym krajem wstrząsnęła katastrofa w Smoleńsku. Oczywiście natychmiast całe państwo objęto żałobą narodową, a mecze ligowe przełożono. Minister sportu Adam Giersz zaapelował ponadto do władz Legii, by spotkania z Jagiellonią nie rozgrywać przy Łazienkowskiej, ponieważ nieopodal, na Torwarze, znajdowały się w tamtym czasie trumny ze szczątkami ofiar katastrofy. – Zarząd Legii przeprasza wszystkich kibiców, którzy chcieli obejrzeć mecz na stadionie, szczególnie nabywców karnetów. Legia liczy na zrozumienie wyjątkowości sytuacji, w szczególności położenia stadionu w bezpośrednim sąsiedztwie hali Torwar, w której ma miejsce czuwanie modlitewne nad trumnami ofiar katastrofy” – pisały władze „Wojskowych” w oświadczeniu.

Canal+ poszedł na rękę fanom i, z uwagi na szczególne okoliczności, zaplanował transmisję meczu w paśmie odkodowanym. Probierz narzekał jednak w „Kurierze Porannym”: – Nie będziemy tam grać. Dlaczego? Po prostu na Polonii grać nie będziemy. Przyjechaliśmy do Warszawy, co nie znaczy, że spotkanie się odbędzie.

Jego protestów nikt nie wysłuchał.

Finalnie mecz odbył się w sparingowej atmosferze. Poza okolicznościami, godny odnotowania jest także piękny gol Tomasza Kiełbowicza z rzutu wolnego. No ale wiadomo, jak to jest – gdy na stadionie słychać każdy rzucony wulgaryzm, to nawet efektownym trafieniem trudno się w pełni rozkoszować.

LEGIA WARSZAWA 1:0 JAGIELLONIA BIAŁYSTOK

(20.05.2015; 33. kolejka Ekstraklasy 2014/15)

O ile jednak Jagiellonia w pojedynczych spotkaniach potrafiła zagrozić Legii, tak – patrząc na całokształt osiągnięć – nie mogła się już z „Wojskowymi” równać. W latach 2011-2013 stołeczna ekipa trzy razy z rzędu sięgnęła po Puchar Polski, w latach 2013-2014 triumfowała też w Ekstraklasie. Do tego doszła coraz to lepsza forma na europejskich boiskach, zwłaszcza w fazie grupowej Ligi Europy na jesieni 2014 roku. Aczkolwiek w sezonie 2014/15 białostoczanie znów zaczęli wyrastać na naprawdę niebezpiecznego konkurenta dla Legii. Do klubu powrócił bowiem Michał Probierz, który szybko przywrócił „Jagę” do walki o najwyższą stawkę. W efekcie jego podopieczni zakończyli zasadniczą część ligowych zmagań na obiecującej, trzeciej pozycji w tabeli. Niby z dość pokaźną stratą do lidera (Legii) i wicelidera (Lecha Poznań), ale obowiązujący wówczas podział punktów przez rundą finałową pozwalał Jagiellonii zachować marzenia nawet na mistrzostwo Polski.

Marzenia, o których zaczęło się mówić na Podlasiu naprawdę głośno, gdy w 32. serii spotkań „Jaga” wygrała na wyjeździe z Lechem. Nakręceni tym rezultatem białostoczanie skierowali się do Warszawy, by tam skrzyżować rękawice z Legią. Tracili wtedy cztery punkty do „Wojskowych” i „Kolejorza”, więc ich ewentualny triumf przy Łazienkowskiej mógł naprawdę poważnie namieszać w wyścigu po tytuł. Zwyciężyć się jednak nie udało, mimo że „Jaga” miała ku temu argumenty. Skuteczności zabrakło jednak Rafałowi Grzybowi, natomiast całej drużynie ewidentnie brakowało szczęścia do decyzji arbitra.

Pan Paweł Gil nie zapanował nad widowiskiem – kompletnie położył końcówkę spotkania, do czego zresztą niemal expressis verbis przyznał się PZPN. – Zwróciłem się do przewodniczącego Kolegium Sędziów o jak najszybsze wyjaśnienie tej sprawy. Do czasu jej rozstrzygnięcia, wnioskuję do Kolegium Sędziów o natychmiastowe zawieszenie Pawła Gila i Piotra Sadczuka w sędziowskich obowiązkach. Sam przewodniczący Zbigniew Przesmycki, wobec braku nadzoru nad sędziowską obsadą, został upomniany przeze mnie naganą – napisał w oświadczeniu Zbigniew Boniek, ówczesny szef polskiej federacji.

Przedstawiciele Jagiellonii kipieli z frustracji. Bartłomiej Drągowski, który popisał się w tamtym spotkaniu paroma genialnymi interwencjami, wymachiwał środkowymi palcami w kierunku fanów „Wojskowych”. Sebastian Madera zarzucał sędziom, że „są obsrani”. – Kurwa, oni gwiżdżą przeciwko nam! – grzmiał. W podobne tony uderzał Jonatan Straus. – Kurwa, ile można niszczyć polski futbol?! Cały czas pod górkę tylko – wykrzykiwał.

Natomiast kompletnie zrezygnowany Probierz stwierdził na konferencji prasowej: – Tak naprawdę powinienem powiedzieć dzień dobry i od razu do widzenia. To by wystarczyło za komentarz. Widziałem już obie sytuacje, dla nas powinien być rzut karny, a ręka w naszym polu karnym była przypadkowa. Nic nie mówiłem po spotkaniu sędziemu, chciałem uspokoić swoich piłkarzy, nie mamy szerokiej kadry, musimy myśleć o następnych meczach. Ten mecz to śmiech przez łzy. Mamy marzenia, chcemy je realizować, a takie rzeczy wypaczają sens piłki. Mówimy o szkoleniu, a tu się dzieją takie rzeczy. W pierwszej chwili pomyślałem o tym by zrezygnować z trenerki, zająć się menedżerką. Co powiedziałem Bartkowi Drągowskiemu po meczu? By spierdalał do szatni.

– Ja wrócę do domu i pierdolnę whisky. Tylko to mi zostało – zapowiedział. Pomeczowa awantura obfitowała jednak również w elementy czysto komediowe. Na czele oczywiście z furią Jakuba Koseckiego, który ruszył na poszukiwania Igorsa „tego z długimi włosami” Tarasovsa.

Gdzie dwóch się biło, tam ostatecznie skorzystał trzeci, ponieważ tytuł w sezonie 2014/15 padł łupem Lecha Poznań. Jagiellonia musiała się zadowolić trzecią lokatą. W rundzie finałowej rozgrywek odniosła aż pięć zwycięstw przy zaledwie jednej porażce – właśnie tej przy Łazienkowskiej.

Dla Probierza było to szczególnie bolesne doświadczenie, ponieważ nie ukrywał on swojej niechęci do Henninga Berga, szkoleniowca „Wojskowych”. Przed kolejnym starciem z Legią wręczył nawet swojemu oponentowi rozmówki polsko-norweskie, chcąc go zmobilizować do nauki naszego języka. Berg szpileczką się jednak nie przejął i w sumie słusznie, bo za długo już w Warszawie nie popracował, więc zostałby ze znajomością polskiego jak Himilsbach z angielskim. – Trener Berg nie ma w ogóle etyki – pieklił się obecny selekcjoner drużyny narodowej w rozmowie z portalem „białystok-sport.pl”. – To jest gość, który nie ma obiektywnego spojrzenia na piłkę. Jeżeli on mówi, że oni w meczu z nami byli lepsi i powinni wygrać 4:0, to zapomniał chyba, że u nas był jeszcze bramkarz, który też jest częścią zespołu. Trochę mu się pomyliły role, bo to, że przyjechał do Polski, to nie znaczy, że jesteśmy jakimiś baranami dla niego, żeby on coś ustalał i opowiadał niestworzone historie. Ja szanuję każdego, po meczu mu podziękowałem. Po tej wypowiedzi to mogę mu jednak powiedzieć, że z budżetem, który ma, ponad 100 milionów złotych, to powinien się wstydzić, że wygrywa w taki sposób z takim zespołem jak Jagiellonia. Powinien przynajmniej mieć trochę honoru.

JAGIELLONIA BIAŁYSTOK 0:0 LEGIA WARSZAWA

(21.05.2017; 35. kolejka Ekstraklasy 2016/17)

Kolejne miesiące w rywalizacji Jagiellonii z Legią przyniosły białostoczanom dalsze zgryzoty. Klęskę 0:4 w lutym 2016 roku, później baty 1:4 w listopadzie. W tym drugim starciu pełnię swych niebagatelnych możliwości zademonstrował Vadis Odjidja-Ofoe, który na swoim koncie zapisał jedno trafienie, a trzy kolejne wypracował partnerom. Nie może więc zaskakiwać, że w kolejnym starciu Michał Probierz przygotował na gwiazdora „Wojskowych” coś specjalnego. A właściwie: kogoś.

Konkretnie – Jacka Góralskiego, który w meczu 35. kolejki Ekstraklasy pilnował Vadisa, jak to się dawniej mówiło, „na plaster”.

Ta staromodna strategia zdała egzamin, ponieważ „Jaga” wyszarpała z Legią bezbramkowy remis.

Inna sprawa, że Góralski powstrzymywał lidera warszawskiej ekipy bardzo prymitywnymi środkami. – Miałem z Vadisem o tyle trudniej, że na treningach nie stosuje się takich sposobów, jakie użył przeciw niemu Góralski! – śmiał się na naszych łamach Michał Kopczyński, przed laty defensywny pomocnik Legii. – To nie była promocja futbolu. Ani w Polsce, ani na świecie. Ktoś kto będzie chciał go obejrzeć nie zobaczy dobrego futbolu. Ktoś tego meczu nie udźwignął, może drużyny, może sędziowie – denerwował się sam Odjidja-Ofoe. W znacznie lepszym humorze był rzecz jasna jego boiskowy prześladowca. – To nie był mecz między dwoma piłkarzami. Całą drużyną chcieliśmy wyeliminować dobre strony Legii no i się udało. Ani oni nie mieli dobrych sytuacji, ani my. Mecz był remisowy.

Skreślony. Chucherko. Czwartoligowiec. Pełne zakrętów początki Jacka Góralskiego

Po zakończeniu sezonu świętować mogła jednak po raz kolejny Legia. „Wojskowi” wywalczyli jeszcze jeden mistrzowski tytuł, „Jadze” przypadła druga lokata. Michał Probierz żalił się wówczas, że kadra Jagiellonii jest za wąska, by skutecznie rywalizować z bogatszymi przeciwnikami w „Pucharze Maja”.

–Nie mamy szans na mistrzostwo po podziale – skwitował szkoleniowiec białostockiej ekipy. – Jak do kontuzji dojdą kartki, to nas nie będzie. A taka Legia? Co jej zawodnicy muszą zrobić, żeby dostać kartkę? Odjidja-Ofoe mówi do sędziego „fuck off”, odpycha go i nie dostaje nic? U nas czasami zdarza się, że za kopnięcie w piłkę dostajemy kartkę. […] Legia jest topowym klubem, a i tak minimalnie się jej pomaga. To jest przykre. Traktujmy wszystkich równo.

LEGIA WARSZAWA 0:2 JAGIELLONIA BIAŁYSTOK

(27.02.2018; 25. kolejka Ekstraklasy 2017/18)

W sezonie 2017/18 mogło się przez moment wydawać, że kropkę nad i w projekcie Michała Probierza postawi jego nieoczekiwany następca – Ireneusza Mamrot. Pod wodzą tego drugiego Jagiellonia potrafiła bowiem momentami pokazywać naprawdę piękny futbol. O ofensywnym rozmachu białostoczan przekonała się między innymi Legia, obrywając w lutym 2018 roku od „Jagi” 0:2 przed własną publicznością. Rezultat po latach oczywiście nie robi wielkiego wrażenia, natomiast trzeba też pamiętać o przebiegu tego starcia. Przyjezdni byli wówczas od Legii lepsi nie o klasę, ale o trzy albo cztery klasy. Powinni byli zwyciężyć znacznie wyżej.

Pisaliśmy na Weszło: „Przyjechała wówczas Jagiellonia do Warszawy i, w dużym skrócie, zrobiła Legii dziecko. Już od dłuższego czasu Łazienkowska nie jest żadną twierdzą, ale w tamtym momencie okoliczności były inne. Legia miała być mocna, nie po żadnych zajęciach wyrównawczych z przygotowania fizycznego, tylko gotowa do walki o mistrza. A co się okazało? Pojawiła się ekipa Mamrota i zlała Wojskowych 2:0, a mogła wyżej, bo grała naprawdę rewelacyjnie. Nie piszemy tu o scenie science-fiction, ponieważ odbieramy Jagiellonii realną możliwość takiego występu. Nie, po prostu wówczas ta drużyna wyglądała jak paka z innego, lepszego świata. Z innej ligi. A takie ekipy na polskie boiska wchodzą coraz rzadziej, dlatego oglądać podobny poziom u naszego zespołu, to trochę fantastyka. Pozorant Romeo Jozak półtora miesiąca później już w Legii nie pracował, ale ktokolwiek by wówczas prowadził ten zespół, naprawdę miałby z machiną Mamrota w tamtym dniu problemy”.

Puenta rozgrywek była jednak – można rzecz – taka sama jak zwykle.

Legia niewiadomym sposobem wykaraskała się z tarapatów i dotarła do mety na pierwszej pozycji, a Jagiellonii znowu musiało wystarczyć wicemistrzostwo kraju. Był to zresztą ostatni jak dotychczas sezon zakończony przez białostoczan na ligowym podium. A dla trenera Mamrota największy jak dotąd sukces w karierze trenerskiej. Można się złapać za głowę, gdy się pomyśli, w jakim miejscu jest dzisiaj wicemistrz Polski z 2018 roku.

JAGIELLONIA BIAŁYSTOK 1:0 LEGIA WARSZAWA

(15.05.2019; 36. kolejka Ekstraklasy 2018/19)

W sezonie 2018/19 Jagiellonia, jako się rzekło, nie liczyła się już tak mocno w walce o najwyższe cele w Ekstraklasie. Udało jej się jednak włożyć rywalom z Warszawy kij w szprychy na samym finiszu rozgrywek. Legia biła się wówczas o mistrzostwo Polski z Piastem Gliwice i straciła na jego rzecz prowadzenie po 34. serii spotkań, gdy przegrała u siebie bezpośrednią potyczkę z podopiecznymi Waldemara Fornalika. Ale to nie przekreśliło zupełnie szans „Wojskowych” na tytuł. I tutaj na scenę wkroczyła „Jaga”, która w 35. kolejce grała z Piastem na wyjeździe, a tydzień później z Legią u siebie. Układ wyników ułożył się dla stołecznej drużyny w najgorszy możliwy sposób – gliwiczanie pokonali Jagiellonię przed własną publicznością 2:1, ale już z „Wojskowymi” ekipa z Podlasia zdołała zwyciężyć 1:0.

Samobójcze trafienie zanotował wtedy Mateusz Wieteska.

Relacjonowaliśmy na Weszło: „Legia Warszawa pojechała do Białegostoku po to, by temat mistrzostwa wciąż pozostał aktualny. Po przedłużenie nadziei. Po kroplówkę, która pozwoliłaby przetrwać do niedzieli. Po uratowanie sezonu, bo wicemistrzostwo – po przegraniu Superpucharu i Pucharu Polski oraz po kompromitacji w Europie – nawet trudno nazwać nagrodą pocieszenia. Wybaczcie, że tak to akcentujemy, choć stawka była oczywista, ale chcieliśmy wyraźnie podkreślić, że liczyliśmy na to, iż drużyna Aleksandara Vukovicia zagra dziś tak, jakby jutra miało nie być. No i się – bardzo, bardzo mocno – przeliczyliśmy. Nie wiemy, czy to standardowa niemoc, czy może efekt tego, iż trener Legii zaszalał ze składem, ale piłkarze ze stolicy na Podlasiu byli bezradni. Tak bezradni, że gdyby przełożyć to na codzienne sprawy, to nie potrafiliby zaadresować listu, odwiedzić poczty, a nawet trafić kopertą do skrzynki”.

Frustracja legionistów była po tej wtopie tym bardziej dotkliwa, że równolegle Piast stracił punkty.

***

Tak jak zaznaczyliśmy na wstępie, w kolejnych sezonach rywalizacja Legii z Jagiellonią obniżyła temperaturę. Białostoczanie rzadko potrafili się postawić „Wojskowych”, parokrotnie zebrali od nich tęgie lanie. Ale w pierwszym starciu sezonu 2023/24 udało im się z Legią zwyciężyć.

Jak będzie dzisiaj? Przekonamy się wkrótce.

A które spotkanie wam przychodzi do głowy jako pierwsze, gdy myślicie o tej warszawsko-białostockiej rywalizacji?

CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:

fot. FotoPyk

Za cel obrał sobie sportretowanie wszystkich kultowych zawodników przełomu XX i XXI wieku i z każdym tygodniem jest coraz bliżej wykonania tej monumentalnej misji. Jego twórczość przypadnie do gustu szczególnie tym, którzy preferują obszerniejsze, kompleksowe lektury i nie odstraszają ich liczne dygresje. Wiele materiałów poświęconych angielskiemu i włoskiemu futbolowi, kilka gigantycznych rankingów, a okazjonalnie także opowieści ze świata NBA. Najchętniej snuje te opowiastki, w ramach których wątki czysto sportowe nieustannie plączą się z rozważaniami na temat historii czy rozmaitych kwestii społeczno-politycznych.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

36 komentarzy

Loading...