Reklama

Zjazd Rakowa

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

06 kwietnia 2024, 13:58 • 7 min czytania 53 komentarzy

Zbigniew Boniek pisze, że Raków notuje systematyczny zjazd. Analityk Cezary Kawecki wylicza, że tylko czterech innych wciąż urzędujących mistrzów europejskich lig punktuje w nowym sezonie gorzej niż „Medaliki”. W końcu sam Michał Świerczewski przyznaje, że targają nim silne i raczej nieprzyjemne emocje. Niedawno twórca biznesowego sukcesu firmy x-kom stwierdzał z pewną przesadą, ale przede wszystkim z bólem, że jego klub stał się ligowym średniakiem.

Zjazd Rakowa

Niecały rok temu Raków ogłosił odejście Marka Papszuna. Spotkaliśmy się wtedy ze Świerczewskim. Właściciel „Medalików” wyglądał na widocznie poruszonego. Wiedział już wtedy najpewniej, że nowym szkoleniowcem zostanie Dawid Szwarga. Spytaliśmy się, czy obawia się, że koniec epoki wieloletniego trenera okaże się hamulcem w rozwoju klubu? Odparł szczerze, że ryzyko pogorszenia wyników jest nawet bardziej prawdopodobne niż potencjalne przyspieszenie rozwoju.

Nie mylił się.

Czy Raków jest średniakiem?

Początek 2024 roku nie jest dla Rakowa tragiczny. Przy ciut większej liczbie rozegranych meczów, ma na koncie tyle samo punktów, ile zespoły powszechnie chwalone, czyli Górnik, Widzew i Jagiellonia. Lepiej wypadają tylko Pogoń i Stal.

Reklama

Naturalnie jednak Świerczewski nigdy nie napisałby na Twitterze o tym staniu się „średniakiem”, gdyby nie było ku temu powodów. To nie typ działającego w emocjach Jarosława Królewskiego czy błądzącego w ciemnościach Zbigniewa Jakubasa. Raków miał dość korzystny terminarz, mógł wejść w wiosnę na rozpędzie, a tymczasem w meczach z Wartą, Stalą, Puszczą, ŁKS-em, Ruchem i Radomiakiem zdobył zaledwie cztery punkty.

Przebłysków godnych mistrza Polski było w tym czasie zdecydowanie mniej. Wyrwane z gardła 3:1 z Piastem, show i 4:0 z beznadziejnym Lechem, a także błyskawicznie odhaczony po golach Ante Crnaca i Władysława Koczergina zaległy mecz z Koroną. Problem w tym, że to trzy występy. A wiosną wszystkich było już dziesięć. W 70% spotkań Raków więc zawiódł. Najbardziej bolesne były: dezercja w ćwierćfinale Pucharu Polski, olbrzymie problemy z pogodzonym ze spadkiem ŁKS-em, stracone w samej końcówce punkty z Ruchem i sprawa najświeższa – porażka z Radomiakiem.

Nie tak dawno Zoran Arsenić na pytanie „Przeglądu Sportowego”, co w Rakowie nie działa, odpowiedział, że właściwie to nie wie. Dawid Szwarga na konferencji prasowej w Radomiu mówił, że jakkolwiek by się teraz nie tłumaczył, nic to nie da, bo jakie są wyniki, każdy widzi. Problem w tym, że niby za porażkę z Radomiakiem obarczyć można byłoby Kacpra Bieszczada, który zaliczył pusty przelot przy golu Jardela, ale w takim układzie obraz byłby niepełny.

Wszystkie problemy Rakowa

Raków z uporem maniaka trzyma się wykreowanego i doskonalonego przez lata „papszunowego” systemu z trójką stoperów, wahadłowymi, dwoma środkowymi i dwoma ofensywnymi pomocnikami, a także jednym napastnikiem. Rotacja w składzie jest potężna, wykonawcy zmieniają się prawie w każdym okienku transferowym, piłkarzem z najdłuższym stażem jest aktualnie Fran Tudor, który do Częstochowy trafił w styczniu 2020 roku.

Kapitalnie uwidoczniło się to, kiedy Raków przegrał 0:3 z Piastem. Ostatni raz bowiem tak wcześnie z Pucharu Polski odpadał w sezonie 2019/20. Jako beniaminek Ekstraklasy, z Michałem Gliwą w bramce, Emirem Azemoviciem na stoperze, Rusłanem Babenko w środku pola, Michałem Skórasiem na wahadle czy Danielem Bartlem na jednej z dwóch „dziesiątek”. Kalendarzowo to wcale nie taka prehistoria. Sportowo? Paleolit. Właściwie cała współczesna historia Rakowa to nieustanny rozwój.

Reklama
  • 2016/17 – pierwsze miejsce w II lidze i awans do I ligi
  • 2017/18 – siódme miejsce w I lidze
  • 2018/19 – awans do Ekstraklasy i półfinał Pucharu Polski
  • 2019/20 – dziesiąte miejsce w Ekstraklasie
  • 2020/21 – wicemistrzostwo Polski, zdobycie Pucharu Polski i Superpucharu Polski
  • 2021/22 – wicemistrzostwo Polski, zdobycie Pucharu Polski i Superpucharu Polski
  • 2022/23 – mistrzostwo Polski

To wszystko utwierdzało władze „Medalików” w przekonaniu, że szukanie coraz to nowszych wersji zawodników pod wypracowany model systemu taktycznego i płacenie im coraz to większych pieniędzy to uniwersalny przepis na sukces. Nie mylili się w tym założeniu, najbardziej jaskrawym przykładem słuszności takiego systemu jest Manchester City, w którym Pep Guardiola otrzymał pełnię władzy i gruby portfel, żeby wieloletnim procesem Yayę Toure móc wymienić sobie na Rodriego. To skrót myślowy, ale wiadomo, o co chodzi: w Rakowie na „dziesiątce” był Miłosz Szczepański, następnie David Tijanić, a w docelowej fazie gwiazdor pełną gębą typu Ivi Lopez.

W tym sezonie ewolucja się zatrzymała. Dawid Szwarga jest słabszym trenerem niż Marek Papszun. Łukasz Zwoliński nie stał się upragnioną skuteczną „dziewiątką”. Ante Crnac wysyła sygnały, że drzemie w nim potencjał, ale trudno nazwać go goleadorem. Sonny Kittel nie wszedł w buty kontuzjowanego Iviego. Długo skrzypiało lewe wahadło, bo loty obniżył Jean Carlos, nie wprowadził się Kamil Pestka, z urazem wypadł Srdjan Plavsić i dopiero sytuację stabilizuje Erick Otieno. Kiepsko robi się też, gdy grać nie może Fran Tudor, który od dawna klei prawą flankę i w częstych awaryjnych sytuacjach środek obrony.

W konsekwencji Raków zwolnił. W ataku pozycyjnym stał się przewidywalny. W pressingu jest znacznie mniej efektywny niż jeszcze kilkanaście miesięcy temu. Próżno też szukać lidera ofensywny, który zarażałby kolegów regularnością. Bardzo dobre momenty miewał Nowak, Yeboah, Koczergin, Berggren, nawet młody Drachal, ale każdy z nich taki występ przeplata kilkoma słabymi. Każdego z nich blokuje także słabość całego systemu Szwargi. Bo jest w tym wina 33-letniego trenera, że „Medaliki” ani już najlepiej w Europie nie bronią własnego pola karnego, ani nie dysponują jakoś specjalnie wyróżniającą się ofensywą w Ekstraklasie.

Zjazd Rakowa

W Rakowie pogłębia się wiele procesów zapoczątkowanych jeszcze przez Papszuna. W poprzednim sezonie mistrzostwo Polski zdobyła drużyna, w której 72,2% minut rozegrali obcokrajowcy. W tych rozgrywkach jest to aż 76,5%. „Medaliki” wygrały Ekstraklasę, nie wypełniając limitu trzech tysięcy minut, które pod groźbą kary finansowej w każdej drużynie polskiej ligi rozegrać mieli zawodnicy o statusie młodzieżowca, trzeba było położyć na stół bolesne miliony. Jednym z głównych zadań Dawida Szwargi miało być odważniejsze stawianie na młodych piłkarzy. I co? Kacper Bieszczad zagrał dwa razy i dwa razy zawalił, Jakub Myszor ma na koncie zaledwie sześć minut, regularne szanse otrzymuje tylko Drachal.

Przy tym wszystkim Michał Świerczewski sam przyznaje, że w następnych latach Raków Częstochowa musi wygrywać kolejne mistrzostwa kraju i trzymać się europejskich pucharów, żeby nie tylko nieustannie rozwijać projekt sportowy, ale też w zdrowy sposób prowadzić budżet. Wystarczy spojrzeć na sprawozdania finansowe „Medalików”. Mistrzowski sezon 2022/23 klub kończył ze stratą netto w wysokości 34,5 miliona złotych. Jesień w Lidze Europy przyniosła jednak – to ujęcie półroczne – ożywczy zysk w postaci 26,8 milionów złotych. Margines błędu był niewielki. I byłyby problemy.

Pamiętam, jak po ubiegłorocznym finale Pucharu Polski rozmawiałem chwilę z Tomasem Petraskiem. Czech był ikoniczną postacią dla ostatnich lat Rakowa. Wściekał się na Legię. Marszczył brwi przy każdej wzmiance o Filipie Mladenoviciu. Wyglądał, jakby zaraz miał komuś przyłożyć. – Sami wiecie, w jakich trenujemy warunkach. Gonimy czołówkę w słabszych samochodach – rzucił w pewnej chwili.

Miał rację, z raportu „Finansowa Ekstraklasa”, przeprowadzonego przez agencję Grant Thornton, wynika, że przychód Rakowa z dnia meczowego wynosi zaledwie 4,7 mln zł, gdy Lech może liczyć na 40 mln zł, Legia na 31 mln zł, a ponad dwa razy więcej od mistrza Polski kasują na tym również Pogoń i Widzew. Przedłuża się też proces przekierowania obiecywanych przez rząd PiS pieniędzy na nowy stadion dla „Medalików”. Bez tego ani rusz.

***

Wychodzi więc na to, że… Raków musiał się zatrzymać.

Tempo rozwoju z ostatnich ośmiu lat było bowiem nadzwyczaj szalone. Dość powiedzieć, w stuletniej historii rozgrywek piłkarskich w Polsce tylko dziewiętnaście klubów zdobywało mistrzostwo. Ba, dziewiętnaście tytułów w ostatnich dwudziestu trzech sezonach rozdzieliły między siebie Legia, Lech i Wisła. Rozumiecie?

Raków nie mógł pisać wiecznego „success story”. Właściciel wyłożył bardzo duże pieniądze, żeby zdobyć mistrzostwo. Udało się. Potem zapowiedział, że zaciska pasa i latem w transfery zainwestuje maksymalnie pół miliona euro. Ostatecznie zagrał va banque, klub awansował do europejskich pucharów, podreperował finanse, ale reszta stawki w Ekstraklasie też nie stoi w miejscu. Raków więc przyhamował i pierwszy raz od lat nie zaliczy historycznego wyniku.

Wciąż jednak karty rozdaje Michał Świerczewski. Od tego, czy dokona tzw. przeskalowania projektu, bo uzna, że w takim mieście jak Częstochowa nie da się robić wielkiej piłki, czy wprost przeciwnie, zachowa cierpliwość i wciąż będzie wkładał w Raków grube pieniądze, zależy bardzo dużo. Przecież od kilkudziesięciu miesięcy odkłada ogłoszenie kolejnego „planu pięcioletniego”. Rok temu przyznawał szczerze, że nie wie jeszcze dokładnie, w którym kierunku powinien ten projekt poprowadzić. Stare sportowe porzekadło nieprzypadkowo mówi jednak, że łatwiej wejść na szczyt niż się na nim utrzymać.

Czytaj więcej o polskiej piłce:

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

53 komentarzy

Loading...