Reklama

Pierwszorzędny snajper drugorzędny. Dlaczego warto docenić Benjamina Kallmana

Michał Trela

Autor:Michał Trela

08 marca 2024, 16:28 • 9 min czytania 8 komentarzy

Spośród napastników grających wiosną w Ekstraklasie, tylko Erik Exposito i Ilja Szkurin mają więcej punktów w klasyfikacji kanadyjskiej od napastnika, który brał udział przy ponad 40% bramek Cracovii w tym sezonie. Mimo to o Finie mówi się niewiele. Wynika to w dużej mierze z charakterystyki, którą bardziej doceniają trenerzy niż kibice.

Pierwszorzędny snajper drugorzędny. Dlaczego warto docenić Benjamina Kallmana

Gdy latem 2022 roku Benjamin Kallman trafiał do Cracovii z Interu Turku, pisano o jego marzeniu, by w przyszłości zagrać w Bundeslidze. Jak jego ojciec, który w latach 90. był gwiazdą ligi niemieckiej piłkarzy ręcznych. Jeśli Finowi nigdy nie uda się zrealizować tego celu, stanie się to z nietypowego dla graczy z polskiej ligi powodu. Nie wskutek wyraźnego defektu, przekreślającego jego szanse na choćby przyzwoitą europejską karierę, lecz ze względu na brak wyraźnej cechy wyróżniającej. Skauci dużych klubów mówią czasem, że szukają kogoś, kto ma przynajmniej jedną cechę na wybitnym poziomie. Nawet jeśli pozostałe nie idą w parze, ktoś taki ma szansę trafić w miejsce, w którym będzie pasował do profilu. Jego atut zostanie wykorzystany do maksimum, a defekty tak dalece, jak to możliwe, ukryte.

TRANSFER W CIENIU MAKUCHA

Kiedy Kallman przechodził do Pasów na zasadzie wolnego transferu, można było się zastanawiać, czy aby na pewno jest niezbędny. Krakowianie chwilę wcześniej wygrali wyścig o Patryka Makucha, rozchwytywanego po świetnym sezonie w I lidze. Zapłacili za niego ponad pół miliona euro, ubiegając, wedle medialnych doniesień, m.in. Raków Częstochowa. To on miał być liderem ataku drużyny Jacka Zielińskiego. Nawiązać do historii Krzysztofa Piątka. Załatać dziurę na środku ofensywy, z którą przy Kałuży zmagali się przez kilka lat, przynajmniej od sprzedaży Rafy Lopesa do Legii. Były król strzelców fińskiej ekstraklasy wyglądał jak zmiennik numeru jeden. Ewentualnie dodatkowa opcja, by zagrać dwójką z przodu. Nie było jednak wątpliwości, że to wokół Makucha wszystko ma się kręcić.

Sezon potoczył się jednak inaczej. Makuch okazał się pożyteczny. Nie można go absolutnie nazwać transferowym niewypałem. Tak w poprzednim sezonie, jak i obecnym jest bezsprzecznie podstawowym zawodnikiem. A zwłaszcza w poprzednich rozgrywkach na jego umiejętności wygrywania powietrznych pojedynków opierała się cała gra ofensywna Pasów. Można było w nim nawet widzieć pewnego rodzaju ofiarę systemu. Ciężka praca, którą wkładał w każdy mecz, premiowała przede wszystkim ofensywnych pomocników.

Największą gwiazdą Cracovii został w poprzednim sezonie Michał Rakoczy. Miał najlepsze statystyki podbramkowe w zespole. Awansował do rady drużyny, przejął dziesiątkę po Jewhenie Konoplance. Trwający sezon miał być potwierdzeniem jego gotowości do wyjazdu za granicę, ostatnią prostą przed wielomilionowym transferem, przygotowaniem do debiutu w reprezentacji. Dość niespodziewanie jednak na zawodnika, od którego w ofensywie drużyny Zielińskiego zależy najwięcej, wyrósł Kallman. Fin w tym sezonie stał się postacią wyróżniającą się także w skali ligi. Ale jednocześnie mocno niedocenianą.

Reklama

WYNIK W GRANICACH PRZYZWOITOŚCI

Jesienią wszelkie zachwyty zasłużenie skradł Erik Exposito. Rewelacją okazał się Pedro Henrique, król przestrzeni powietrznej nad Radomiem. Stal Mielec została obsypana wszelkimi pochwałami za wynalezienie Ilii Szkurina, kolejnego skutecznego snajpera. A i Daniel Szczepan z Ruchu Chorzów, po początkowych problemach z trafianiem do siatki, doczekał się powszechnego docenienia. Kallman w klasyfikacji strzelców z tymi zawodnikami nie może się równać. Ma na koncie tylko sześć goli. To wprawdzie najlepszy wynik w zespole i już teraz wyrównanie rezultatu z debiutanckiego roku w Polsce, ale wciąż za mało, by wywoływać zachwyty. Ot, wynik w granicach przyzwoitości, ale nic, czego nie byłby w stanie zrobić jakiś ponadprzeciętnie skuteczny obrońca, w rodzaju Bartłomieja Wdowika czy Artura Craciuna.

Jeśli jednak odciąć rzuty karne, które też trzeba oczywiście umieć wykorzystywać, ale które trochę zaburzają statystyki strzeleckie i skupić się na samych środkowych napastnikach, zacznie być widoczne, że aż tak wielu przewyższających Kallmana samymi bramkami to znowu w lidze nie ma. Jedyny, który osiągnął dwucyfrową wartość, to Szkurin z jedenastoma trafieniami z gry. Exposito i Kolouris mają po dziewięć. Fin z Cracovii jest na czwartym miejscu ze snajperów wciąż grających w lidze. Przed Afimico Pululu, za którego Łukasz Masłowski, dyrektor sportowy Jagiellonii, zbiera zasłużone pochwały. Przed Jordim Sanchezem, Szczepanem. Ex aequo z najskuteczniejszymi strzelcami Legii czy Lecha, choć wiadomo, że Mikael Ishak z powodu problemów zdrowotnych grał znacznie mniej. Ale aż tak wielu wyraźnie bardziej bramkostrzelnych od Fina snajperów w Ekstraklasie nie ma.

WYDAJNY JAK MAŁO KTO

Czasy, w których napastników rozliczało się tylko z bramek, dawno już jednak minęły. Dziś fakt, że Kallman ma też na koncie pięć asyst (sześć, jeśli – jak transfermarkt.de – liczyć z wywalczonymi rzutami karnymi), to poważny dodatkowy atut Fina. W klasyfikacji ligowych asystentów przewyższają go, patrząc na wszystkie pozycje, jedynie skrzydłowi Kamil Grosicki i Dominik Marczuk. Łącznie w klasyfikacji kanadyjskiej gracz Cracovii ma jedenaście punktów. W Ekstraklasie gra tylko dwóch bardziej wydajnych piłkarzy na tej pozycji – Exposito, zgodnie uznawany za najlepszego piłkarza jesieni, oraz Szkurin, rozchwytywany na rynku transferowym i – co zwraca uwagę – sprowadzony do Polski przez tę samą, co Kallman, agencję menedżerską, podobnie zresztą jak wcześniej Said Hamulić. Jeśli porównywać do wszystkich graczy z pola, przed Finem są jeszcze Grosicki i Kristoffer Velde. To naprawdę ścisła czołówka ligi.

Statystyki Benjamina Kallmana z tego sezonu. Na pierwszy plan wybija się bardzo wysoki przelicznik goli oczekiwanych na strzał – Fin nie strzela na oślep, a jedynie z pozycji, z których ma duże szanse powodzenia. Wyróżnia się też pod względem okazji kreowanych partnerom – xg assisted.

Jednocześnie jednak konkrety pod bramką to chyba najmniejszy atut zawodnika krakowskiego zespołu, bo najwięcej dobrego można o nim powiedzieć pod kątem samej gry. Jest środkowym napastnikiem o rzadko spotykanej w Ekstraklasie wszechstronności. Ze wzrostem trochę ponad 180 centymetrów należy do najniższych klasycznych dziewiątek w lidze. Stanowi, podobnie jak Szczepan, wymierający typ środkowego napastnika.

Reklama

Jeszcze w pierwszej dekadzie XXI wieku takich silnych, szybkich i nie za wysokich dziewiątek było w światowym futbolu mnóstwo. Wtedy jednak zdecydowana większość drużyn grała ustawieniem 4-4-2. Dziś, przy dominujących systemach z jednym wysuniętym napastnikiem, typowa dziewiątka, trochę jak bramkarz, zwykle zaczyna się mniej więcej od 185 centymetrów. Niżsi gracze ofensywni zostali wypchnięci na skrzydła, cofnięci do drugiej linii albo, ewentualnie, opatrzeni przedrostkiem „fałszywy”. Kallman nie jest fałszywym napastnikiem. Często atakuje ze skrzydła, ale jego królestwo to pole karne. Jeśli trener Zieliński ustawia ich obu obok siebie, to Makuch jest tym cofającym się do drugiej linii, grającym niżej. Fin to środkowy napastnik, tyle że o nietypowych parametrach.

CECHY, KTÓRE RZADKO SIĘ ŁĄCZĄ

25-latek łączy w sobie kilka cech, które rzadko współwystępują. Jest najszybszym w tym sezonie graczem Cracovii. Maksymalna prędkość niemal 34,5 km/h daje mu piąte miejsce w lidze wśród środkowych napastników. Jednocześnie ma umiejętność wygrywania pojedynków powietrznych – nie tak mocno rozwiniętą, jak Makuch, ale nie można powiedzieć, że w tym elemencie sobie nie radzi. Wygrywając 2,69 pojedynku powietrznego na mecz, wyrasta ponad ligową średnią. Przy tym jest silny w zwarciu. Niełatwo go przewrócić. Sam w zimowej rozmowie z Weszło mówił, że musi się hamować na siłowni. Ale i bez tego, biegnąc, przypomina rozpędzonego dzika. Nic dziwnego, że jest też w ligowej czołówce napastników, jeśli o próby rajdów z piłką i zdobywanie rzutów wolnych. Trudno powstrzymać go w ramach przepisów.

Jeśli, jak chcą Anglicy, „availability is the best quality”, trzeba też zauważyć końskie zdrowie zawodnika Cracovii. Odkąd trafił do Polski, nie opuścił… ani jednego meczu. Bez zwyczajowych w takich momentach formułek „kiedy był zdrowy”, „jeśli nie pauzował za kartki”, albo „w rozgrywkach ligowych”. Nie, Kallman od lipca 2022 wystąpił we wszystkich meczach, jakie Cracovia rozegrała. Pasy grały w tym czasie 62 razy, on ma w ich barwach 62. występy. 49– krotnie grał w podstawowej jedenastce, w 13 meczach wchodził z ławki (z czego ponad połowę w pierwszych dwóch miesiącach pobytu w Polsce). Przez ostatnie półtora roku trener Zieliński tylko sześć razy nie wystawił go w podstawowej jedenastce. Co oznacza, że nigdy nie pauzował za kartki – na polskich boiskach dostał na razie tylko dwie – i ani razu nie miał kontuzji. Ostatni mecz, jaki opuścił przez problemy zdrowotne, miał miejsce cztery lata temu, jeszcze gdy grał w Finlandii.

BRAK EFEKTU WOW

Dlaczego więc, gdyby w tym momencie, na dziesięć kolejek przed końcem rozgrywek, ustalano nominacje do nagród, które zostaną wręczone na gali Ekstraklasy, Kallman najprawdopodobniej nie załapałby się do czołowej piątki w żadnej z kategorii? Jedna rzecz to oczywiście wyniki zespołu, który przez cały sezon wlecze się w dolnej części stawki i spisuje się znacznie poniżej oczekiwań. Druga to osiągnięcia czysto strzeleckie. O Finie nie można powiedzieć, że jest nieskuteczny ani że nie potrafi dochodzić do sytuacji. Spośród wszystkich napastników w lidze wyższy wynik goli oczekiwanych, po odliczeniu rzutów karnych, ma tylko Efthymios Kolouris, grający jednak w drużynie o znacznie większej sile ofensywnej. Według StatsBomb Kallman miał w tym sezonie sytuacje warte 6,14 gola, a strzelił sześć. Można więc powiedzieć, że wykorzystuje to, co ma (w przeciwieństwie do Greka, który jest na minusie). Brakuje mu jednak czegoś ekstra. Szkurin i Exposito ze swoich okazji wycisnęli statystycznie 200% normy. To skuteczność nie do utrzymania w dłuższej perspektywie przez żadnego zawodnika na świecie. Ale pozwalająca tu i teraz kraść show wszystkim innym. Takim Kallmanom, którzy tydzień w tydzień rzetelnie robią swoje, nie schodząc poniżej solidnego poziomu.

Prawdopodobnie to właśnie odrobiny pazerności, pomyślenia o sobie, indywidualnych osiągnięciach, brakuje piłkarzowi Cracovii, by częściej znajdować docenienie. W ofensywie Pasów biega dwóch zawodników, którzy pod bramką rywala mają przeciętne statystyki, z zupełnie odmiennych powodów. Makuch sprawia wrażenie zafiksowanego na strzelanie goli, próbuje z każdej możliwej pozycji, jeśli już znajdzie się gdzieś w obrębie pola karnego, rzadko widzi kogokolwiek innego. Kallman z kolei, przy swoim naturalnym ciągu na bramkę, wydaje się, że mógłby czasem opuścić klapki na oczy i skupić się na oddaniu strzału, zamiast jeszcze poprawiać piłkę, jeszcze ułożyć sobie ją lepiej, jeszcze spojrzeć, czy aby na pewno nie ma gdzieś partnera w lepszej pozycji. To oczywiście sprawia, że pod względem kluczowych podań, a więc zagrań bezpośrednio prowadzących do strzału, zajmuje wśród napastników pierwsze miejsce w lidze. Ale jednocześnie przez to ma pewnie trochę mniej goli, niż mógłby mieć, gdyby częściej próbował natychmiast kończyć akcję sam. Czyni go to napastnikiem bardziej docenianym przez trenerów niż przez kibiców.

W Polsce od lat toczą się dyskusje, czy poziom Ekstraklasy na przestrzeni lat podnosi się, spada, czy jest dokładnie w tym samym miejscu, a zmieniły się jedynie stadiony i medialna otoczka ligi. Argumentów rozstrzygających spór w którąś stronę nie ma. Lecz fakt, że średni klub polskiej ligi jest w stanie utrzymywać przez dwa lata piłkarza regularnie grającego w przyzwoitej europejskiej reprezentacji (z Finlandią możemy się już wkrótce spotkać w finale baraży o Euro), jest orężem dla tych, którzy twierdzą, że poziom jednak idzie w górę. Benjamin Kallman być nie jest gwiazdą ligi i być może nigdy nią nie zostanie. Ale gdyby kluby ze środka tabeli Ekstraklasy częściej były w stanie ściągać do Polski i utrzymywać na przynajmniej dwa sezony piłkarzy tego formatu, liga polska byłaby lepszym miejscem.

CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. FotoPyK/Newspix

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Francja

Puchary się oddalają. Lens Frankowskiego przegrywa z Marsylią

Piotr Rzepecki
0
Puchary się oddalają. Lens Frankowskiego przegrywa z Marsylią

Ekstraklasa

Francja

Puchary się oddalają. Lens Frankowskiego przegrywa z Marsylią

Piotr Rzepecki
0
Puchary się oddalają. Lens Frankowskiego przegrywa z Marsylią

Komentarze

8 komentarzy

Loading...