Reklama

Kowal: Wielu bramkarzy o fajnej jakości nie odnalazłoby się w Rakowie [WYWIAD]

Kamil Warzocha

Autor:Kamil Warzocha

07 marca 2024, 13:07 • 22 min czytania 15 komentarzy

W Japonii myśleli, że jest członkiem mafii. Ze względu na tatuaże musiał się zakrywać, żeby nie ściągnąć uwagi policji. W Polsce natomiast Maciej Kowal współpracował z wieloma bramkarzami, którzy dziś są rozsiani po Polsce i Europie. Przywrócił do Legii odpalonego Tobiasza, widzi w Miszcie kozła ofiarnego i potencjał na wybitnego bramkarza, a Kikolskiego ściągnął, gdy zobaczył w nim duży talent, mimo że sam kiedyś z niego zrezygnował. Po latach pracy w ekipie „Legionistów” zaliczył epizod w reprezentacji młodzieżowej oraz Wiśle Kraków, gdzie uświadomił sobie, jak krzywdzący jest przepis o młodzieżowcu: „Nagle dostaje jeden, dwa, trzy dzwony, bam-bam, psychicznie zabity…”. Rolę trenera bramkarzy kontynuuje w Rakowie, gdzie razem z klubem opracował strategię na życie po Vladanie Kovaceviciu i filozofię, jaka powinna przyświecać klubom przy doborze bramkarzy.

Kowal: Wielu bramkarzy o fajnej jakości nie odnalazłoby się w Rakowie [WYWIAD]

W zarządzaniu bramkarzami wciąż mamy duże rezerwy. Klub musi być świadomy ryzyka przy podejmowaniu decyzji, która może kosztować np. 6-8 punktów na rundę. A potem musi też wziąć to na siebie i chronić młodego chłopaka, który w dużym klubie może zostać zmiażdżony przez presję i kibiców. Jeśli czujesz, że nie jest gotowy, pomagasz popełnić mu sportowe samobójstwo. I nieważne, że on chce, że zapiera się, że da radę. Dziecko – bo 19-latek wchodzący do bramki w seniorskiej piłce to dziecko – nigdy nie będzie w stanie w realny sposób szacować zagrożeń – mówi w odniesieniu do przepisu o młodzieżowcu Maciej Kowal, trener bramkarzy Rakowa Częstochowa, z którym porozmawialiśmy także m.in. o tym, jak stworzyć dobrego golkipera, dlaczego świetny fachowiec mógłby nie być odpowiedni dla „Medalików”, czy Boruc z 2020 roku nadawałby się do ekipy mistrza Polski, dlaczego Kovacević był najlepszym piłkarzem zespołu jesienią i jak przebiegła ewolucja na tej pozycji w futbolu.

Pada też temat Dziekońskiego, Trelowskiego, Sahinovicia, Biegańskiego i innych bramkarzy, których szkolił w przeszłości albo zajmuje się nimi tu i teraz. Zapraszamy do lektury.

***

Raków chyba lubi trenerów bramkarzy, którzy wyglądają tak, jakby mogli dorabiać na bramce, ale w klubie.

Reklama

(Śmiech) Rozumiem, że mam się do tego odnieść?

Oczywiście.

Wiesz co, na bramce w klubie nigdy nie stałem. Pozory mylą. Na pewno głównymi kryteriami, którymi kierował się jeszcze Marek Papszun, były kompetencje. Na rozmowie o pracę nie przeglądał moich zdjęć, tylko rozmawialiśmy o piłce. Raczej wyczuł we mnie determinację do osiągania sukcesów, charakter do ciężkiej pracy i poświęceń.

Słyszałem, że trener potrafi mieć mocne reakcje na ławce i być pierwszym do bitki, czyli ta charakterność chyba się zgadza.

Zawsze mam ochotę do rywalizacji. Ja nie potrafię przegrywać. Niektórzy mówią, że warto się tego nauczyć i ja oczywiście zawsze szanuję zwycięzcę, natomiast nie nauczę się tego. I tu nie chodzi tylko o grę o punkty. To dotyczy każdej płaszczyzny i dzieje się naturalnie. Gdybyśmy zaraz zaczęli grać w ping-ponga, reagowałbym podobnie. U mnie tryb-mecz włączą się nawet w czasie treningu z bramkarzami. Nie włączam wojownika jedynie na specjalne okazje, na pokaz. Taki jestem.

Polecę jeszcze jednym stereotypem. Bił się trener kiedyś? Był np. blisko grup kibicowskich Legii?

Reklama

W Legii blisko byłem jedynie innych trenerów, a przede wszystkim zawodników, z którymi pracowałem. Ja mogę w określony sposób wyglądać i krzyczeć, ale do tematu siły podchodzę w taki sposób, że interesuje mnie tylko piłka nożna.

Trener Sikorski też jest byczkiem, ale to bardzo spokojny i pogodny człowiek.

Można? Można.

A tatuaże to sposób wyrażania siebie?

Myślę, że tak. To część wizerunku, którą bardzo w sobie lubię. Tak naprawdę wiedziałem, że będę miał tatuaże i że będą one właśnie takie, kiedy miałem lat naście. Oczywiście każdy kolejny to jakiś motyw związany z konkretnym doświadczeniem albo emocjami, ale klimat polinezyjski zawsze był moim ulubionym. Trochę miejsca na ciele jeszcze mam. Ta „przygoda” się nie kończy. Wyrażam w ten sposób swoje emocje.

Ale głowa i twarz chyba odpadają?

Nie ma szans, bo żona by mnie zabiła albo nie wpuściła do domu! Ale tak a propos tatuaży mam pewną historię. Będąc jeszcze w Legii, poleciałem do Japonii na staże, na których przedstawiałem własną i klubową wizję. Byliśmy w regionie, który nie jest zbyt europejski i cechował się bardzo konserwatywną kulturą. Dla tamtejszych ludzi tatuaże jednoznacznie kojarzą się z mafią, dlatego dostałem zakaz prowadzenia treningów w stroju, który je odkrywał. Musiałem być cały zakryty. Miałem też zakaz wstępu do łaźni japońskich, tak samo jak na tureckich na zimowych obozach. Nie mogłem też za bardzo pokazywać się w miejscach publicznych w letnim stroju, bo co kilkaset metrów mogłaby mnie zatrzymywać policja. Tatuaże są jednak wyłącznie dodatkiem, nie mają nic wspólnego z tym, kim jestem ani jaki jestem. Zarówno jako Maciek, na co dzień, oraz jako trener. Chciałbym być w środowisku oceniany pod kątem wiedzy i jakości pracy, no i uważam, że tak właśnie się dzieje.

Jak stworzyć dobrego bramkarza?

Dla mnie dobry bramkarz to bramkarz idealnie wpasowany w potrzeby zespołu. Nie jest już tak, jak kiedyś, gdy bramkarza traktowało się w sposób jednowymiarowy, a zespół grał tak jak chciał. Dziś nie wystarczy być sprawnym, dobrze broniącym i odważnym. A zatem, żeby znaleźć dobrego fachowca, trzeba najpierw wiedzieć, jakiego trener potrzebuje do zespołu. Na naszym przykładzie powiem, że nie jest łatwo być bramkarzem Rakowa, mimo bycia obiektywnie dobrym. Jest naprawdę mnóstwo chłopaków o fajnej jakości, a kilku z nich, mimo że ma opinię świetnych, w Rakowie by się po prostu nie odnalazło. Zadania w naszej bramce są takie, że potrzebują konkretnego wykonawcy o wyznaczonych przez nas predyspozycjach. Ktoś może być świetny w zachowaniach, które nam są w ogóle niepotrzebne, i na odwrót.

Uważam, że ludzie w świecie piłki powinni zmierzać w tym kierunku, żeby odpowiednio diagnozować swoje potrzeby na tej pozycji. Określ model gry pod DNA klubu i oczekiwania pierwszego trenera, stwórz profil i go szukaj. Oczywiście każdy pierwszy trener może mieć inne wymagania, choćby osobowościowe. Pomijam aspekty taktyczne związane z różnymi fazami gry. Trener może chcieć bramkarza, który jest liderem w szatni, będzie dobry w komunikacji i organizacji przestrzeni przy stałych fragmentach gry. Takich cech też trzeba szukać u bramkarza, a nie każdy je ma. Są bramkarze spokojni, mniej werbalni, a to już może nie pasować do modelu. To samo tyczy się gry na przedpolu. Jeśli pierwszy trener chce grać wysokim pressingiem i siłą rzeczy zostawia dużo miejsca za linią obrony, potrzebuje bramkarza, który dobrze gra wysoko. Jeśli ktoś nie ma takiej cechy, a jest świetny na linii bramkowej przy drużynie broniącej się nisko i wypełniającej pole karne, tak naprawdę nie musi jej potrzebować. Wtedy musi być szybki w reakcjach wobec lecącej piłki, a nie w grze na przedpolu.

W świecie piłki mamy bramkarzy reaktywnych i proaktywnych. Ten podział to uniwersalna definicja. Pierwszy reaguje na wydarzenia, drugi je przewiduje. Jeżeli mamy typowo reaktywnego, który może się podobać, świetnie broniąc uderzenia z bliskiej odległości, i taki zostanie zaproponowany sztabowi – okej, fajnie, ale w Rakowie ktoś taki nie będzie dobry. Chciałbym też, by w polskiej piłce poziom merytorycznej dyskusji o rozumieniu pozycji bramkarza stale się podnosił. Byśmy wszyscy odchodzili od mówienia, że dobry jest ten – celowo upraszczam – który najczęściej daje się trafić.

Skoro mowa o wymaganiach Rakowa, od dłuższego czasu może się wydawać, że gubicie się w swoich koncepcjach, ściągając i oddając kolejnych bramkarzy. Kovacevicia to nie dotyczy, ale chodzi o obsadę za jego plecami: Bieszczada, Trelowskiego, Dziekońskiego, Mądrzyka, Tsiftsisa, a teraz jeszcze Sahinovicia. Dużo się na tej pozycji dzieje, stąd pytanie, czy tak ma być, czy po prostu wciąż szukacie złotego środka?

Ten temat można zacząć, szukając odpowiedzi na pytanie, kim dla Rakowa jest Vladan. To bramkarz, który praktycznie od samego początku zdominował tę pozycję w klubie. Nie tylko pod względem sportowym, ale też osobowościowym. Mówimy o bramkarzu, który gra w 98% wszystkich spotkań. A to nie jest pozycja wymienna, więc jak ktoś w tak zdecydowany sposób ją zdominuje, zawsze będzie pojawiał się problem na poziomie drugiego golkipera w kadrze. Okej, mamy Kacpra Trelowskiego, który jest wychowankiem…

Który swego czasu mógł liczyć chociaż na małą rotację.

Głównie w Pucharze Polski. A jeśli przy niewymuszonych zmianach masz, powiedzmy, sześć spotkań w skali sezonu dla chłopaka, który ma 20 lat, wychodzą dwa lata przegrywania rywalizacji z Vladanem z dwunastoma meczami w okresie kluczowego rozwoju. Przy chłopaku, który jest inwestycją na przyszłość, nie da się tak zrobić progresu. Jeśli klub chce być gotowy na to, co będzie po Vladanie, musimy mieć bramkarza, który będzie gotowy do gry od razu. A nie, że nam się wydaje, że jest gotowy. Polityką klubu zawsze będzie rozwój piłkarza. Tylko bramkarza zawsze trudniej się rozwija niż zawodnika z pola, z wiadomych względów. W sytuacji, gdy szukamy odpowiedniego profilu bramkarza, wiemy, że mamy młodych zawodników, których chcemy sprawdzać w różnych realiach. My pracujemy zupełnie inaczej, więc inaczej będzie wyglądać szukanie bramkarza gdzieś indziej, a inaczej u nas na podstawie konkretnych predyspozycji, tak jak było z Xavierem Dziekońskim…

Któremu w Rakowie nie poszło.

Xavier miał odpowiednie predyspozycje do tego, żeby dać mu u nas szansę. Ale to jest Raków. Tutaj z jednej strony mamy otwartość na rozwój zawodnika, a z drugiej oczekiwanie sukcesu. A zatem czym innym jest bycie w klubie X, gdzie te oczekiwania są zupełnie inne i możesz dostać kilka szans, a zupełnie czymś innym sytuacja, gdy ciągle masz wygrywać i jedna szansa może być twoją jedyną.

Myślę, że kluby – te największe również – zastanawiają się, jak zarządzać drugimi bramkarzami. Nie ma tu jedynego słusznego rozwiązania. Mogą młodych zostawiać, tych, którzy są w stanie akceptować rolę rezerwowego, tylko czy po 4-5 latach chcesz mieć kogoś takiego, gdy odchodzi pierwszy bramkarz? Ktoś taki ma być gotowy, żeby przejąć jego rolę? Nie, nigdy nie będzie gotowy. To zawsze prędzej czy później kończy się transferem. Nie znam przykładu bramkarza, który by tak długo wytrzymał. Spójrzmy na Lechię Gdańsk – tam Alomerović walczył z Kuciakiem. W którymś momencie musiał odejść, bo nie akceptował swojej sytuacji. Dlatego musimy patrzeć na naszą sytuację w następujący sposób: jeśli wiemy, że np. Kacper Trelowski nie wygra rywalizacji z Vladanem, a na jego odejście się na razie nie zapowiada, nie chcemy, że Kacper marnował czas. Bo jeśli Vladan odejdzie za rok czy dwa, okaże się, że będzie trzeba szukać bramkarza z zewnątrz, bo Trelowski nie jest gotowy, mając w kilka lat rozegranych tylko kilkanaście spotkań. Takich sytuacji chcemy unikać. To określona strategia, więc zależy kto i co chce w naszym działaniu zobaczyć.

I trzeba pamiętać, że temat Vladana wraca co okienko. Klub musi być zatem w jakiś sposób przygotowany na to, że jego odejście może się wydarzyć. Korzystając z doświadczeń z zeszłego roku, chcieliśmy wzmocnić rywalizację nie tylko wśród młodzieżowców. Zatrudnienie Tsiftsisa, którym moim i nie tylko moim zdaniem spełnił swoją rolę, było dobrą decyzją. To, że on w Rakowie nie został, nie oznacza, że się nie nadawał. Po prostu Vladan został w klubie, a Tsiftsis jest ambitny i chce grać. A jak widzi się takiego kozaka jako rywala w walce o skład, można stracić nadzieję.

Kompromisem są wypożyczenia, ale zapewne nie wszystkie działają tak, jak sobie to założyliście. Trelowski nie gra w Śląsku i marnuje czas. Tu wasz plan rozminął się z rzeczywistością.

Dlatego piłka to cały czas będzie życie. To nigdy nie będzie papier i komputer. Nigdy też tylko nasze decyzje, ale też te, które podejmuje sam zawodnik. Nikt nikogo nie zmuszał, gdzie ma iść. Kacper miał wybór, był w pełni świadomy. Wiedział, że w Śląsku też będzie musiał rywalizować. Podjął rękawice i nie ma co się oszukiwać: przegrywa ją.

A co do Kovacevicia nie jest aby tak, że on chce tego transferu jak najprędzej, bo wie, że w Rakowie już się nie rozwinie?

Nie jest tak. O dziwo, uważam, że podejście Vladana jest bardzo dojrzałe. Trzeba mu też oddać, że popracował nad obszarem mentalnym. Będąc młodym zawodnikiem, nie jest łatwo unieść szum, jaki robi się wokół, a zainteresowanie jego osobą było bardzo duże od samego początku. Zaczęło gromadzić się sporo doradców, ludzi, którzy bez konkretów chcieli się przy nim zakręcić i obiecywać wielkie rzeczy. To normalne, że duże marki klubów mogą wprowadzać nie tyle nerwowość, co bardziej ekscytację i oczekiwania. My, jako ludzie, najbardziej cierpimy nie przez to, co ktoś nam obiecał. Tylko przez to, jakie oczekiwania przed sobą postawiliśmy. Później przychodzi upadek z wysokiego piętra, ale na szczęście Vladan podchodzi do tematu w spokojny sposób. Żyje tu i teraz, jest oddany zespołowi i nawet zbliżył się do szczytu pionu decyzyjnego w zespole. Owszem, walczy o swoje marzenia i kolejne kroki, ale zdaje sobie sprawę, że one przyjdą i nie trzeba niczego przyśpieszać.

W takim razie skąd słabsza runda jesienna w jego wykonaniu? Miał trochę więcej tych niepewnych interwencji, które może w sposób bezpośredni nie przyczyniały się do straty gola, ale wprowadzały niepotrzebne zamieszanie. Duże błędy też miały miejsce.

Ja uważam, że to była najlepsza runda, odkąd Vladan jest w Rakowie.

Najlepsza?

Zdecydowanie. Jesienią 2023 roku w Ekstraklasie miał największy wpływ na utrzymanie wyniku i najwięcej trudnych interwencji o najwyższym kalibrze xG. W europejskich pucharach z kolei miał jeden z największych wkładów  w sukces, jakim było znalezienie się w tych rozgrywkach. Późniejsze statystyki interwencji też były po jego stronie. Do tego bezbłędność na przedpolu… Okej, Vladan popełnił jeden błąd, który skończył się golem. To był mecz ze Śląskiem Wrocław, w którym niepotrzebnie wyszedł za pole karne. Nie doszedł do piłki i nie zdążył odbudować pozycji. Ale praktycznie każde jego wyjście jest bezbłędne. A jeśli chodzi o grę nogami, nie przypominam sobie jego zagrania, z którego stworzyłaby się poważna szansa dla przeciwnika. Jeśli już, zdarzyło się to raz. Przy czym trzeba wtedy wrócić do oczekiwań Rakowa w kwestii budowania gry przez bramkarza. One są duże i obarczone ryzykiem. Być może na tę jesień patrzy się przez pryzmat liczby straconych goli, natomiast w naszej wewnętrznej klasyfikacji sztabu trenerskiego to zawodnik, który za rundę jesienną otrzymał najwyższą notę z całego zespołu. To najlepsza runda Vladana, odkąd gra w Częstochowie.

Nie jest to oczywista teza, choć na pewno Vladan dalej jest na wysokim poziomie, mimo kilku błędów, takich jak choćby w rywalizacji z FC Kopenhagą, po której sam do siebie miał pretensje.

Trzeba zaznaczyć, że liczba sytuacji, w których Vladan jest włączony w fazę bronienia, w rundzie jesiennej przynajmniej podwoiła się…

Z czego to wynika? Chodzi o gorsze działanie defensywy?

Po pierwsze, mieliśmy historyczny awans do pucharów, więc graliśmy co trzy dni. Taka objętość meczów była dla nas czymś zupełnie nowym. Sam fakt, że meczów było dwa razy więcej, miał znaczenie, a dochodzą jeszcze inne czynniki, które się przenikają. Choćby intensywność, której uczymy się jako klub. Po drugie, mieliśmy sporą rotację w formacji obronnej spowodowanej kontuzjami, co premiowało naszych przeciwników. Po trzecie, ich jakość była wyższa, a Vladan i tak był drugi w liczbie i skuteczności interwencji wśród bramkarzy w fazie grupowej Ligi Europy. On nie osłabił swojego nazwiska. On je wzmocnił.

Sahinović to potencjał na następcę Kovacevicia? Są między nimi podobieństwa?

Poza tym, że pochodzą z tego samego klubu, faktycznie podobieństwa są, jeśli chodzi o somatykę. Mają bardzo dobry profil budowy ciała i motorykę, która pasuje do pozycji bramkarza. To coś, co jest niewytrenowalne. Z tym się rodzisz albo nie. Warto wokół tego budować elementy specjalistyczne. Mając na uwadze transfer Vladana i jego historię rozwoju, klub stwierdził, że warto podążyć podobną drogą i zwiększyć prawdopodobieństwo powtórzenia tego sukcesu.

Czy dzisiaj Raków ma gotowego bramkarza nr 2, który mógłby wskoczyć do składu i spełnić oczekiwania?

Jesteśmy przygotowani na różne scenariusze. Na pewno mogę powiedzieć, że w tym klubie nie ma szans na przypadek i zaskoczenie. Mamy więc zabezpieczenie na sytuację, w której Vladan odejdzie.

Przejdźmy do Legii. W przeszłości przez wiele sezonów odpowiadał trener za system szkolenia w Legii, był koordynatorem i trenerem bramkarzy w rezerwach. Szkolił pan takich chłopaków, jak Radosław Majecki, Cezary Miszta, Mateusz Kochalski, Jakub Szumski, Gabriel Kobylak, Jakub Ojrzyński czy Kacper Tobiasz. Czy można powiedzieć, że w jednym miejscu przewinęło się tak wielu młodych i ciekawych bramkarzy, że któryś zwyczajnie mógł się zmarnować, bo było za ciasno?

Przede wszystkim uważam, że w piłce nie ma ludzi nieomylnych. Szczególnie, gdy pracuje się z młodymi ludźmi, przy których ważną rolę odgrywa masa czynników, czasami niezmierzalnych. A trening to jedna z dwudziestu rzeczy składających się na to, czy dany zawodnik rozwinie swój potencjał, czy nie. Kluby coraz częściej podchodzą do tematu tak, żeby nie wyciągać zbyt młodych chłopców ze swoich środowisk przez aspekty emocjonalne. Często takie zmiany zaburzają pewność siebie. Mam przykład z Maćkiem Kikolskim, który teraz jest wypożyczony z Legii do GKS-u Tychy. To spory talent, z którym można wiązać duże nadzieje. Ale ja go odrzuciłem z akademii, gdy miał 12-13 lat. Okazało się, że potem obrał ścieżkę mniejszych klubów, finalnie lądując w Miedzi Legnica. Przyszła pandemia i treningi indywidualne, więc Maciek przyjechał z powrotem do Warszawy, bo szkoły i internaty były zamknięte. Odezwał się z pytaniem, czy jest opcja, żeby razem popracować. Pamiętam, że jak zobaczyłem go na pierwszym treningu, złapałem się za głowę z myślą „Jak ja tego chłopaka mogłem wypuścić z Legii?”. Ale to taka przenośnia, bo prawdopodobieństwo, że w ten sam sposób rozwinąłby się w Legii, na tamten moment było niewielkie. Byli bowiem inni, którzy bardziej się wyróżniali i dawali większą nadzieję. Najprawdopodobniej okazało się, że Maciek po prostu potrzebował innego środowiska, w którym mógł być liderem, żeby się rozwinąć, a później wrócić do Legii.

Jeśli chodzi o mój okres w Legii, zawsze starałem się wyprzedzać o jeden krok sytuację, która może mieć miejsce. Budować struktury drużyn tak, żeby nie było za ciasno i żeby nie blokować bramkarzy. Polegało to na tym, że zawsze w danym zespole byli młodzi bramkarze, którzy w razie braku miejsca wyżej zawsze mogli mieć opcję grania niżej. A więc, jeśli do rezerw schodził bramkarz z „jedynki”, ten z rezerw schodził do CLJ-ki najstarszej i tak dalej. Starałem się też subiektywnie określać, którym zawodnikom jest najbliżej do pierwszego zespołu. Ich traktowałem priorytetowo w kwestii minut.

A czy błędów da się uniknąć, mając taki system? Absolutnie nie. Tym bardziej że tamten okres był złoty. Podczas mojego okresu pracy w Legii sześciu bramkarzy trafiło na ścieżkę zawodową: albo do pierwszego zespołu w Ekstraklasie, albo poprzez transfer. Pod tym względem uważam, że udało się zrobić coś dobrego.

Nawet w pierwszym zespole jest ostatnio ścisk – Tobiasz, Hładun, Miszta. I tutaj wcale nie jest łatwiej o uniknięcie błędu w zarządzaniu.

To prawda, choć za to już nie odpowiadam, więc niezręcznie jest mi się do tego odnosić. Ja na pewno cieszę się, że był taki moment w Legii, kiedy na czterech bramkarzy w pierwszej drużynie czterech pracowało ze mną. Mówię o tym okresie, zanim ktoś decydował się na wypożyczenie – to byłli Tobiasz, Miszta, Kobylak i Kochalski. W pewnym momencie zrobił się kłopot bogactwa i trzeba było napisać chłopcom różne ścieżki rozwoju, nie wnikając już, jak to się później kończyło.

Z rozwoju którego bramkarza trener był najbardziej zadowolony?

Czy ktoś miał aż tak inny rozwój od reszty, żebym go teraz wyróżniał? Raczej nie…

Mówi się dużo o Kacprze Tobiaszu. To bardzo medialna postać, ale można odnieść wrażenie, że jest przehajpowany.

Kacper to też fajna historia, bo najpierw został odpalony z Legii, a potem ściągnąłem go z powrotem. Nie znałem go wcześniej, a zobaczyłem na treningu i od razu powiedziałem dyrektorowi Zielińskiemu, że ten chłopak musi zostać z nami, bo ma talent i jest wszechstronnie uzdolniony. A do tego ma też bardzo wysoki poziom inteligencji. Dziś na pozycji bramkarza to kluczowe. Łamiemy stereotyp: na bramce musi stać inteligentny zawodnik. Już nie wystarczy ładnie się rzucać i daleko kopać.

Generalnie bycie w Legii i szybkie wejście do pierwszego składu to ogromne zderzenie, do którego potrzeba właściwych ludzi wokół. Mam nadzieję, że Kacper teraz takich ma. To nieprawdopodobne wyzwanie, żeby unieść taką historię własną i fakt bycia „jedynką” w takim wieku, gdzie walczysz z oczekiwaniami i porównaniami właściwie codziennie. Takie wyzwania też będą selekcjonować bramkarzy w Legii. To znaczy: możesz mieć super jakość, ale nie poradzić sobie mentalnie. A wracając do reszty chłopców, ze wszystkich jestem zadowolony. Każdy ma coś wybitnego i to pokazuje, że aby coś osiągnąć, nie wystarczy być dobrym we wszystkim. Musisz być w jakimś elemencie bardzo dobry albo wybitny. To będzie wyróżniać cię w środowisku.

Wcześniej w Legii często było tak, że w składzie „jedynką” był bramkarz zaawansowany wiekowo. A za nim ten jeden młody, który miał się rozwijać i dostawać pojedyncze mecze. To właściwa filozofia?

W Legii w sumie od niedawna jest sytuacja, w której na „jedynkę” bierze się pod uwagę młodego zawodnika. Tak naprawdę dopiero Radek Majecki to przełamał, był prekursorem, swoją postawą torując drogę następnym. Po wyjściu w świat Fabiańskiego czy Boruca była taka dziura, kiedy pierwsi i drudzy bramkarze byli doświadczeni. Myślę, że to wiążę się z pewnym pytaniem i tym, czy klub jest w stanie sobie coś przekalkulować. Bo normalnym jest, że młody bramkarz będzie popełniał błędy. Ale pytanie, czy konsekwencje w postaci straty kilku punktów to coś, na co klub z dużymi oczekiwaniami chce sobie pozwolić? Weźmy Legię i Raków – kluby walczące o najwyższe cele. Czy takie kluby stać na błędy związane z rozwijaniem zawodnika na tej pozycji przez cały sezon? Jeżeli tak i to jest przekalkulowane, okej. Oczywiście dorosły i ukształtowany bramkarz nie jest żadnym gwarantem, ale prawdziwe jest stwierdzenie, że młody człowiek uczy się na błędach, a młody bramkarz… no, lepiej, żeby szybko się uczył.

Z drugiej strony nie powiedziałbym, że 40-latkowie w postaci Malarza czy Boruca byli game-changerami.

Pracujemy z ludźmi, dlatego nie masz gwarancji, że wgrany program za kwotę X da ci więcej niż inny. Opieramy się na kalkulacji. W teorii jesteś w stanie się zabezpieczyć, ograniczyć ryzyko, budując przed młodym bramkarzem doświadczoną formację defensywną. Jeżeli tego nie robisz, szukasz innego rozwiązania, idąc w stronę doświadczonego golkipera, który często jest mocny w szatni i potrafi kontrolować swoje emocje w sytuacjach stresowych. I na przykład nie panikuje, gdy mecz układa się nie po twojej myśli. Tutaj są różne składowe znacznie wykraczające poza formę sportową. Dlatego też klub jasno musi określić sobie ścieżkę, jaką chce podążać, a ona nie skupia się tylko na doborze samego bramkarza, tylko na zespole, który stoi przed nim.

A ściąganie i stawianie na Boruca broniło się pod kątem czysto sportowym?

Trudno o jednoznaczną odpowiedź przy takim klubie jak Legia i takiej postaci jak Boruc. Pytanie, czy klub było stać na nieskorzystanie z jasnej deklaracji Artura, że chce wrócić. Nie chodzi tylko o piłkę. To naturalne. Szczególnie przy dużych klubach bardzo istotna jest kultura wokół nich, o którą trzeba dbać, to DNA. Gdybyś mnie spytał o możliwość sprowadzenia Artura Boruca, nie powiedziałbym ci, że bym tego nie zrobił. Myślę, że bym go sprowadził.

W takim razie czy Artur Boruc z tamtego okresu mógłby być w ogóle rozważany jako pierwszy bramkarz Rakowa?

Pomidor (śmiech). Żartuję oczywiście, nie ma sensu tego analizować, bo nigdy by do tego nie doszło, w pierwszej kolejności przez to, że Artur z pewnością chciał grać konkretnie dla Legii.

Zahaczmy jeszcze o Wisłę Kraków, w której trener pracował w sezonie spadkowym. Ciekawą mnie kulisy rotacji między Kieszkiem a Biegańskim. Wątpię, że dobrze posłużyła zespołowi w walce o utrzymanie w Ekstraklasie.

Żeby zacząć ten temat, trzeba odnieść się do fundamentalnej kwestii, jaką była sprzedaż Mateusza Lisa po pierwszej kolejce sezonu. Nie było decyzji na 100%, ale wydawało się klarowne, że Mateusz z nami zostaje. My ściągaliśmy wtedy Mikołaja Biegańskiego z myślą, że to prospekt do rozwoju, nie zawodnik do wejścia tu i teraz. Mikołaj nie miał wchodzić na głęboką wodę, choć jak na swój młody wiek, był bardzo ogranym bramkarzem. Graliśmy jednak mecz w sobotę, a w niedzielę Mateusza już nie było w klubie. Trafiła mu się intratna propozycja pod względem długości kontraktu. Z punktu widzenia sportowego też go rozumiałem, bo chciał iść dalej. Ale dla klubu to był problem, bo trener Gula zaczynał skład od Lisa, który miał swój prime time. Nie dość, że był świetny jakościowo, to jeszcze dojrzał jako facet i dużo dawał szatni. Mogę więc powiedzieć, że nie został nam wyrwany jeden ząb, tylko cztery z przodu – nie tyle w kontekście obsady bramki, ale funkcjonowania całej defensywy i właściwej komunikacji. Zostaliśmy więc na początku sezonu z Mikołajem i bez dużego wachlarza możliwości, jeśli chodzi o ściągnięcie innego bramkarza. Akurat Paweł Kieszek był bez kontraktu i chciał wrócić do kraju, ale był też bez treningu. Cały proces był przyśpieszony. Mieliśmy dosłownie pracę z pacjentem na otwartym sercu.

A pokusa stawiania na Biegańskiego była pewnie duża przez wzgląd na przepis o młodzieżowcu, tylko że takie wrzucanie na głęboką wodę nieczęsto wychodzi dobrze. Wystarczy teraz spojrzeć na Klebaniuka, a Biegańskiego też to trochę dotknęło. Mówiąc kolokwialnie, młodzi często jadą na wieku i optymizmie, a nie na stabilnej formie.

Ja nigdy nie byłem i nie będę zwolennikiem tego przepisu. Bez względu na pozycję na poziomie piłki zawodowej, w której klub wyznacza i realizuje cele, powinniśmy grać składem, który sami wybieramy. Nie może być czegoś takiego, że ktoś z zewnątrz mówi „musisz to i to, wybierz sobie kogoś z tej grupy”. To krzywdzi też drugą stronę. W ocenie trenera młody zawodnik może nie być jeszcze gotowy, ale przez przepis musi wchodzić na boisko. Nagle dostaje jeden, dwa, trzy dzwony, bam bam, psychicznie zabity. Spada, idzie na wypożyczenie, nie odbudowuje się, biorą następnego. To mój ogólny wniosek, nie dotyczący konkretnie Mikołaja.

Dlatego w tym zarządzaniu bramkarzami wciąż mamy duże rezerwy. Tak jak powiedziałem wcześniej: klub musi być świadomy ryzyka przy podejmowaniu decyzji, która może kosztować np. 6-8 punktów na rundę. A kiedy jest świadomy, musi też wziąć to na siebie i chronić chłopaka, który w dużym klubie może zostać zmiażdżony przez presję i kibiców. Wtedy powinieneś też wiedzieć jako klub na podstawie kalkulacji, że on jest gotowy, żeby grać. Jeśli czujesz, że tak nie jest, pomagasz popełnić mu sportowe samobójstwo. I nieważne, że on chce, że zapiera się, że da radę. Dziecko – bo 19-latek wchodzący do bramki w seniorskiej piłce to dziecko – nigdy nie będzie w stanie w realny sposób szacować zagrożeń. „Dotknę tego palnika, niech mnie poparzy, idę…”

I dochodzi jeszcze sportowego ego.

I taki ktoś też nie powie „Trenerze, nie czuję się gotowy”. Nie, każdy chce skorzystać z szansy, ale rolą klubu i trenerów jest to, żeby określić, czy to odpowiedni moment i właściwe środowisko na szansę. Moim zdaniem młody bramkarz powinien przejść konkretną liczbę etapów, jaką jest ścieżka poprzez wypożyczenia do mniejszych klubów. Na przykładach Majeckiego w Stali Mielec czy Miszty, który z jednej strony trafił do Radomiaka, a z drugiej na pewno znacznie lepiej można było nim zarządzić i efektywniej przygotować do zaplanowanej roli w Legii. Założenie samo w sobie było dobre, ale powrót po jednej rundzie? Według mnie za szybko. Później Legia miała trudny okres i dostawał bomby, aż w końcu został kozłem ofiarnym. Szkoda mi tej sytuacji. Liczę, że w najbliższych latach przebije się do „większego” grania, bo dla mnie ten chłopak może być absolutnie wybitny…

Miszta? Aż tak dobry?

Bardzo dobry. Dla mnie to chłopak, który spokojnie może być „jedynką” Legii. Być może, gdyby w tamtym okresie więcej rzeczy wokół piłki mu sprzyjało, Legia miałaby naturalną kolejność: Miszta, a potem Tobiasz. Czarek to jak najbardziej potencjał na fajny transfer i duże granie. Legia powinna to dostrzegać.

WIĘCEJ WYWIADÓW NA WESZŁO:

Fot. Newspix

W Weszło od początku 2021 roku. Filolog z licencjatem i magister dziennikarstwa z rocznika 98’. Niespełniony piłkarz i kibic FC Barcelony, który wzorował się na Lionelu Messim. Gracz komputerowy (Fifa i Counter Strike on the top) oraz stały bywalec na siłowni. W przyszłości napisze książkę fabularną i nakręci film krótkometrażowy. Lubi podróżować i znajdować nowe zajawki, na przykład: teatr komedii, gra na gitarze, planszówki. W pracy najbardziej stawia na wywiady, felietony i historie, które wychodzą poza ramy weekendowej piłkarskiej łupanki. Ogląda przede wszystkim Ekstraklasę, a że mieszka we Wrocławiu (choć pochodzi z Chojnowa), najbliżej mu do dolnośląskiego futbolu. Regularnie pojawia się przed kamerami w programach “Liga Minus” i "Weszlopolscy".

Rozwiń

Najnowsze

Francja

Puchary się oddalają. Lens Frankowskiego przegrywa z Marsylią

Piotr Rzepecki
0
Puchary się oddalają. Lens Frankowskiego przegrywa z Marsylią

Ekstraklasa

Francja

Puchary się oddalają. Lens Frankowskiego przegrywa z Marsylią

Piotr Rzepecki
0
Puchary się oddalają. Lens Frankowskiego przegrywa z Marsylią

Komentarze

15 komentarzy

Loading...