Reklama

Biegała, a teraz robi wybitne zdjęcia sportowcom. „Chcę opowiadać historie” [WYWIAD]

Jakub Radomski

Autor:Jakub Radomski

01 marca 2024, 09:04 • 11 min czytania 6 komentarzy

Kiedyś sama biegała wyczynowo, a dziś pracuje m. in. dla słynnej agencji Reuters i robi wyjątkowe zdjęcia sportowe, które otrzymują nagrody w najbardziej prestiżowych konkursach. W rozmowie z Weszło Aleksandra Szmigiel opowiada o rytuałach najlepszych lekkoatletów, o zdjęciu zrobionym przypadkiem i takim, które robiła ze łzami w oczach, oraz o zawodniku, wyglądającym, jakby miał złamaną głowę. Polka mówi też, jaką naprawdę osobą jest Ewa Swoboda, z którą ma wyjątkową relację.

Biegała, a teraz robi wybitne zdjęcia sportowcom. „Chcę opowiadać historie” [WYWIAD]

JAKUB RADOMSKI: Jesteś dziś fotografem, znanym przede wszystkim z robienia zdjęć na zawodach lekkoatletycznych, ale w przeszłości sama biegałaś. Na czym dokładnie polegał twój problem, polegający na poddawaniu biegów?

ALEKSANDRA SZMIGIEL (była biegaczka, fotograf): To było coś, co przyspieszyło mój rozbrat ze sportem. Problem narastał etapami. Najpierw polegał na tym, że byłam dobra na treningach, ale nie potrafiłam przełożyć tego na zawody. Bieg na 800 m, prowadzę, do mety zostało jakieś 200 m i pojawia się we mnie fala rezygnacji. Jakby taki „dark passenger” przejmował kontrolę, wciskał mi hamulec i powodował zawahanie, mimo że tak naprawdę nie czułam się źle. Wydaje mi się, że to był pierwszy objaw wypalenia. Poszłam na terapię, miałam trzy spotkania ze świetnym psychologiem, panią Beatą Mieńkowską, która współpracowała m.in. z Otylią Jędrzejczak. Spotkania z nią uświadomiły mi, że czas szukać sobie innej drogi w życiu.

Pamiętam, jak miałam 16 czy 17 lat. Pojechałam na mistrzostwa Polski juniorek młodszych z drugim wynikiem na listach. Fakt posiadania tego drugiego czasu był okropnie stresujący dla mnie, nastolatki. Miałam jeszcze trenera, który dodatkowo podgrzewał atmosferę. Wtedy nie mówiono jeszcze tak dużo o psychologii sportu. W półfinale zaprezentowałam się dobrze, awansowałam do finału. Ale na drugi dzień byłam tak zestresowana, że ten bieg finałowy, gdy wydawało się, że mam pewny medal, po prostu nagle poddałam. To był moment, który złamał moje serce do biegania. Nie było wokół mnie kogoś, kto by mnie uspokoił i powiedział, że to dopiero początek drogi. Byłam wrażliwa, pewnie to miało wpływ na to, że czułam się z tym wszystkim nieznośnie.

Biegałaś średnie dystanse, prawda?

Reklama

Tak, 800 i 1500 m. Można powiedzieć, że średnie dystanse biegałam średnio (śmiech). Wygrywałam zawody szkolne, powiatowe, w makroregionie, wielokrotnie byłam mistrzynią Dolnego Śląska. Pochodzę z mniejszej miejscowości. Sport był dla mnie czymś wspaniałym, bo otwierał drzwi na świat. Należałam do czołówki juniorek, ale nie miałam takich sukcesów, jak moja koleżanka Angelika Cichocka, która jest z tego samego rocznika. Był czas, kiedy dobiegałam na metę 1,5 s za nią. Później ona została gwiazdą, a ja zmieniłam branżę. Nie czuję się dzisiaj spełnionym sportowcem. Zostałam mistrzynią Polski w biegach górskich, reprezentowałam nawet kraj w mistrzostwach Europy, ale nie do końca spełniłam swoje założone cele. Mimo to, mam wrażenie, że sport oddał mi wysiłek, który w niego włożyłam w moim dalszym życiu – gdy zostałam fotoreporterką sportową. Gdyby nie sport, na pewno nie byłabym tu, gdzie jestem.

To chyba moje największe zwycięstwo: że przekułam talent i pasję na zawód, który nie jest łatwy i nie jest popularny wśród kobiet, ale ja potrafiłam się w nim odnaleźć. Dzięki temu, że sama biegałam, wiedziałam, co to znaczy wychodzić na trening i rozumiałam sportowców. Czułam emocje przedstartowe i to, że ten sport to częściej przegrywanie, niż zwyciężanie. W fotografii, zwłaszcza tej lekkoatletycznej, chcę opowiadać historie o ludziach. Uważam, że powinniśmy być obserwatorami, wdzięcznymi za to, że mamy możliwość fotografowania ikon sportu.

Aleksandra Szmigiel na igrzyskach w Tokio 

Ukończyłaś studia magisterskie, dziennikarskie, na specjalności fotografia prasowa. Współpracowałaś też z serwisem bieganie.pl. Wiem, że pisałaś tam teksty i robiłaś zdjęcia. Kiedy pierwszy raz pomyślałaś, że fotografia stanie się twoim sposobem na życie?

W 2015 roku, gdy jako redaktorka serwisu bieganie.pl poleciałam na mistrzostwa świata do Pekinu. Moja pierwsza impreza tej rangi, wcześniej były tylko halowe zawody w Europie. W Chinach zobaczyłam, jak pracują najlepsi fotografowie, m.in. ludzie z Reutersa. Wtedy narodziło się moje ciche marzenie, że chciałabym kiedyś współpracować z tą agencją. Czułam, że zrobiłam w Pekinie ogromny progres jako fotograf. Jedno z moich zdjęć zdobyło później pierwszą nagrodę w prestiżowym konkursie BZWBK Press Photo.

Reklama

To była fotografia płotkarki z Australii, Michelle Jenneke. Ona była wśród innych kolorowym ptakiem, bo zawodnicy często się stresują, a Jenneke przed startem wykonywała swój taniec. Myślałam, że tego typu konkursy zazwyczaj wygrywają zdjęcia efekciarskie, tymczasem wybrano moje. Nie spodziewałam się, że ono tak ujmie jury. Już wtedy obserwacja i dostrzeganie emocji były dla mnie niezwykle ważne i zwracałam szczególną uwagę na zachowania sportowców przed startem. Po tamtej nagrodzie dostałam olbrzymiego kopa motywacyjnego.

Mówisz, że zwracasz uwagę na rytuały przedstartowe lekkoatletów. Podasz kilka przykładów?

Piotrek Lisek ma swój słynny okrzyk bojowy. Adam Kszczot zawsze przed startem łapał się za nadgarstek. Allyson Felix ma charakterystyczne wejście w bloki startowe: dynamiczne, z wyrzucaniem nóg do góry. Przez cały czas robiłam jej takie zdjęcie. Ludzie się śmieją, że powinnam poświęcić Felix osobną wystawę. No i Usain Bolt, który przed startem też pokazywał tę swoją błyskawicę.

Wspominałaś o mistrzostwach świata w Pekinie w 2015 roku. Jak pracuje się kilka dni z naderwanym ścięgnem Achillesa?

Podczas najważniejszych imprez zawsze brałam udział w biegach dla przedstawicieli mediów. W marcu 2015 halowe mistrzostwa Europy odbyły się w Pradze. Byłam wtedy świeżo po zakończeniu swojej przygody biegowej i w Czechach wygrałam bieg dla mediów na 800 m. Zbliżał się Pekin, gdzie chciałam zrobić to samo. Byłam zmotywowana, ciężko trenowałam. W trakcie treningu pojawiło się zapalenie Achillesa, ale zignorowałam je. Pekin, bieg dla dziennikarzy. Wchodzę w kolce, chciałam być profesjonalna. Leciałam po zwycięstwo, ale na ostatnich 200 m poczułam nagle, że biegnę na jednej nodze. Upadłam. Znany dziennikarz, Radosław Leniarski, wziął mnie na ręce i przeniósł do lekarza.

Mistrzostwa trwały jeszcze przez cztery dni. Monopod, czyli statyw na aparat, stał się moją laską. Opierałam się na nim jak na kuli. Dzień po odniesieniu kontuzji spóźniłam się na poranną sesję. Gdy wchodziłam na stadion, widziałam tylko plecy zawodniczek, które szykowały się na eliminacje sztafety 4×400 m. Zrobiłam fajne zdjęcie z backstage’u i parę lat później stało się coś miłego, bo zostało ono wyróżnione w konkursie World Sports Awards z okazji 25-lecia fotografii sportowej. Śmiałam się później, że było warto naderwać tego Achillesa!

A jak to się stało, że spełniłaś marzenie młodej Oli i pracowałaś dla Reutersa?

Jak już mówiłam, w Pekinie poznałam fotografów i edytorów z całego świata, w tym Pawła Kopczyńskiego, który pracuje dla Reutersa od wielu lat i dziś jest globalnym szefem działu foto. Pokazałam mu trochę swoich zdjęć. Na początku, mimo że oboje jesteśmy z Polski, rozmawialiśmy po angielsku (śmiech). Po czterech latach Paweł zadzwonił do mnie i spytał, czy nie chciałabym pracować dla Reutersa na mistrzostwach świata w Dosze. To był 2019 rok. Byłam szczęśliwa, uznałam to za coś wspaniałego, bo nagle pojawiła się możliwość realizacji marzenia.

Myślałam, jednak, że to jednorazowa sprawa. Rok później pojawiła się sprawa akredytacji na igrzyska olimpijskie w Tokio. Polski Komitet Olimpijski miał 10 miejsc dla fotoreporterów, konkurencja była spora, a z polskiej agencji, dla której działałam, zgłosił się inny człowiek i miał pierwszeństwo, bo był jej szefem. Wypadłam więc z tej dziesiątki. „To straszne, nie pojadę na igrzyska” – myślałam. Wtedy zadzwonił Paweł i znów zaproponował działanie dla Reutersa. Czułam się, jakbym przeszła z piekła do nieba. Robienie zdjęć podczas igrzysk to spełnienie marzeń dla fotoreportera.

Masz jakieś swoje ulubione zdjęcie?

Mam w sobie takie coś, że nie chcę osiadać na laurach. Wierzę, że takie jedno, wyjątkowe zdjęcie jest jeszcze przede mną. Mam jednak zdjęcie, do którego czuję szczególny sentyment, bo nikt na świecie nie zrobił czegoś podobnego. To fotografia zawodników, szykujących się do startu biegu na 3000 m z przeszkodami. Jeden z nich, Włoch, wykonuje ćwiczenie rozgrzewkowe: rozciąga sobie głowę i w pewnym momencie wygląda to tak, jakby miał ją złamaną. Uchwyciłam to. Pamiętam, że w Pekinie coś podobnego robił przed startem Krystian Zalewski, ale nie aż tak ekstremalnie. To było zabawne, insiderskie zdjęcie. Od początku wiedziałam, że jest bardzo interesujące.

Wspominałaś o swojej znajomości z Angeliką Cichocką. Znasz się też dobrze z Ewą Swobodą. Kamery uchwyciły, jak podczas Memoriału Kamili Skolimowskiej, gdy przebiegła 100 m w świetnym czasie 10,94 s, rzuciłyście się sobie w objęcia. Jaką ona jest osobą prywatnie?

Ewa to wyjątkowa postać, fenomen. Jest przede wszystkim bardzo szczera. Zawsze staję w jej obronie, bo wiem, ile musiała przejść, żeby być tu, gdzie się znajduje. Jako nastolatka była narażona na hejt. Mogła nawet zakończyć karierę, ale przetrwała ten trudny czas. Bardzo się cieszę, że jest na topie i ciągle idzie do przodu. Jej szóste miejsce na 100 m w ubiegłorocznych mistrzostwach świata w Budapeszcie to niezwykłe osiągnięcie dla białej sprinterki. Ewa pokazała, że da się namieszać w światowej czołówce. Mamy specjalną, dość bliską relację. Można powiedzieć, że wspieramy się w trudnych momentach.

Dwa lata temu Ewa pojechała na Halowe Mistrzostwa Świata w Belgradzie jako liderka tabel, ale tam zdrowie jej nie dopisało. Wierzę, że teraz, z Glasgow, wyjedzie z medalem. Zasługuje na niego jak mało kto.

Długo musiałaś ją namawiać do udziału w twoim ostatnim projekcie kalendarzowym: „Ewa Swoboda, cztery żywioły”?

Nie, a Ewa, choć nie jest modelką, wystąpiła fenomenalnie. Chodziło o to, żeby uosabiała wodę, ogień, ziemię i powietrze. Myślę, że to bardzo fajna pamiątka dla niej oraz jej fanów.

To nie był pierwszy projekt tego typu, który tworzyłaś.

Zaczęło się od projektu „(Not) ordinary girl”. Towarzyszyło mi przy nim motto, że każda zwykła dziewczyna ma w sobie coś niezwykłego, tylko musi to odkryć w odpowiednim momencie. Fotografowałam wspaniałe lekkoatletki: Joasię Jóźwik, Angelikę Cichocką, Annę Jagaciak-Michalską, Anię Kiełbasińską, Kamilę Lićwinko, Malwinę Kopron, Marię Andrejczyk i Justynę Święty-Ersetic. Jedne miały ostatnio swoje problemy, inne zakończyły już karierę albo zostały mamami. Większość ciągle walczy o swoje cele, marzenia. Zapozowały mi, żeby pokazać się jako zwykłe dziewczyny, bez makijażu, ale też pomalowane na kolor medali. Chodziło mi o ukazanie herosek w zwykłych kobietach. To nie był łatwy temat, bo dotyczył ciała sportowca, a zdjęcia były dosyć odważne. Projekt odniósł sukces, bo powstał z niego kalendarz, odbyła się też wystawa w Polskim Komitecie Olimpijskim.

Kolejny projekt to „The Calendar 2020” – tu w luźniejszym koncepcie, w biało-czerwonych barwach zapozowali mi: Piotr Lisek, Karolina Kołeczek, Iga Baumgart-Witan i Paweł Fajdek. Inny dotyczył młodych sportowców. Wyselekcjonowaliśmy grupę najlepszych juniorów, aspirujących do bycia gwiazdami lekkiej atletyki za jakiś czas. Znaleźli się w niej: Kornelia Lesiewicz, Krzysztof Różnicki, Adrianna Sułek, Pia Skrzyszowska, Angelika Sarna, Oliwer Wdowik, Klaudia Kazimierska i Mateusz Borkowski. Większość zrobiła później minima na igrzyska olimpijskie, osiągali sukcesy. Śmialiśmy się, że mieliśmy dobrego czuja.

Było też „Angels WINgs 2021”: oczywiście chodziło o „Aniołki”, czyli dziewczyny biegające na 400 m, które w igrzyskach w Tokio zdobyły srebro w swojej sztafecie i złoto w sztafecie mieszanej. Dzięki ich podejściu i zaufaniu udało się zrobić wyjątkową sesję.

Zdarza ci się być na zawodach bardziej kibicem, niż fotografem?

Nie, bo nie mogę dać się ponieść emocjom. Jako fotograf muszę po prostu obserwować zdarzenia. Kiedy w Tokio nasza sztafeta mieszana nieoczekiwanie wygrała finał, cieszyłam się i z oczu leciały mi łzy, ale wykonywałam swoją pracę. Choć bałam się trochę, że zdjęcia mogą wyjść rozmazane (śmiech). Udało się jednak sfotografować finisz i uchwycić moment, jak Kajetan Duszyński pełen emocji nakłada koszulkę na głowę.

Dopiero kiedy skończę pracę, mogę przytulać się ze sportowcami. Tak było np. z dziewczynami ze sztafety 4×400, gdy zostały wicemistrzyniami świata. Kiedy Ewa Swoboda uściskała mnie na Memoriale Skolimowskiej, myślałam trochę o tym, że generalnie my, fotoreporterzy, nie powinniśmy być w kontakcie ze sportowcami. Musimy zachować zimną głowę, nie krzyczeć podczas ich biegów: „Dawaj!”. W przypadku Ewy przynajmniej chwilę wcześniej zrobiłam jej zdjęcia.

Często zdarza się, że zagraniczni sportowcy odzywają się do ciebie w sprawie zdjęć?

Tak, bardzo. Przoduje w tym Femke Bol. To wspaniała dziewczyna, która zawsze odpisze na wiadomość. Odnosi sukcesy, wykręca niesamowite czasy, ale pozostaje normalną osoba, która w dodatku docenia moją pracę. Dobry kontakt mam też od zawsze z tyczkarzami. To chłopcy, z którymi można konie kraść. Ale wśród lekkoatletów ogólnie rzadko trafia się jakiś bufon.

Rozmawiamy tuż przed halowymi mistrzostwami świata, które w tym roku odbędą się w Glasgow. Mówiłaś, że liczysz na medal Ewy Swobody. Kto jeszcze może namieszać i stanąć na podium?

Mam nadzieję, że płotkarze, czyli Pia Skrzyszowska i Jakub Szymański. Jest jeszcze Lisek, nasz wódz. Hala zawsze mu służyła, a teraz wydaje się być w naprawdę dobrej formie. Być może ktoś jeszcze sprawi niespodziankę. Kiedyś mieliśmy więcej kandydatów do medali, ale stara gwardia, jak Kszczot czy Marcin Lewandowski, pokończyła kariery, kilka osób nie trenuje, inni odpuścili halę, bo skupiają się na igrzyskach.

Będziesz w Paryżu?

Będę. Cieszę się, że w końcu doświadczę normalnych igrzysk, bo zarówno te letnie w Tokio, jak i zimowe w Pekinie, odbywały się przy restrykcjach covidowych. Teraz szykuje się wyjątkowe święto sportu, choć boję się o organizację, bo Francuzi nigdy nie byli jej mistrzami.

ROZMAWIAŁ
JAKUB RADOMSKI

Fot. Marek Biczyk / archiwum prywatne Aleksandry Szmigiel / Instagram 

WIĘCEJ O LEKKOATLETYCE NA WESZŁO:

Bardziej niż to, kto wygrał jakiś mecz, interesują go w sporcie ludzkie historie. Najlepiej czuje się w dużych formach: wywiadach i reportażach. Interesuje się różnymi dyscyplinami, ale najbardziej piłką nożną, siatkówką, lekkoatletyką i skokami narciarskimi. W wolnym czasie chodzi po górach, lubi czytać o historiach himalaistów oraz je opisywać. Wcześniej przez ponad 10 lat pracował w „Przeglądzie Sportowym” i Onecie, a zaczynał w serwisie naTemat.pl.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Myśliwiec: Mam poczucie, że bylibyśmy w stanie wygrać, gdybyśmy grali jedenastu na jedenastu

Piotr Rzepecki
1
Myśliwiec: Mam poczucie, że bylibyśmy w stanie wygrać, gdybyśmy grali jedenastu na jedenastu

Lekkoatletyka

Ekstraklasa

Dobre wieści dla Śląska: Ruchu w pucharach nie będzie. Złe: Śląska raczej też nie

Szymon Janczyk
39
Dobre wieści dla Śląska: Ruchu w pucharach nie będzie. Złe: Śląska raczej też nie

Komentarze

6 komentarzy

Loading...