Podbeskidzie Bielsko-Biała za moment drugi raz w sezonie zmieni trenera. Górale zaliczą więc hattrick szkoleniowców w obecnych rozgrywkach, ale trzeba pamiętać jeszcze o innych zmianach – pion sportowy wymieniono najpierw latem, a potem zimą; z klubem pożegnał się także prezes. Rozgardiasz panujący na południu Polski jest ciężki do zrozumienia. Podobnie jak to, że ktoś na szczeblu centralnym nadal nabiera się na Dariusza Marca, który w krótkim czasie zdążył zrazić do siebie zespół, atakując podopiecznych prostackimi wypowiedziami.
Obserwujemy najbardziej abstrakcyjną walkę o utrzymanie na zapleczu Ekstraklasy od lat. Po rundzie jesiennej w jednym klubie ze strefy spadkowej zaprzęgnięto do gry tabun wątpliwej jakości kopaczy z Ukrainy. Jeden przez kilka sezonów w ogóle w piłkę nie grał, inny tułał się po ławkach rezerwowych wschodnich klubów, jeszcze inny jest w takim stanie zdrowotnym, że właściciele próbowali wmówić kibicom, że będzie grał na kontrakcie amatorskim.
Na ich nieszczęście z tego zdania prawdą okazało się tylko to, że gra jak amator.
Wszystkim z ławki rezerwowych zarządza wschodnia kamanda niezważająca na to, że aby wystawić tę bandę pozorantów, trzeba było usadzić lepszych i sprawniejszych zawodników. Nic dziwnego, że wygląda to jak wygląda, skoro nad Zagłębiem Sosnowiec unosi się swąd ukraińskiej agencji menedżerskiej, która sprowadziła do klubu piłkarzy i trenera.
Druga z ekip, która jesień kończyła w strefie zagrożonej spadkiem, za moment ponownie zwolni trenera, który w ciągu krótkiej pracy zabłysnął głównie różnymi sposobami na obrażanie swoich piłkarzy. Ciężko być zaskoczonym, że piłkarze Podbeskidzia Bielsko-Biała nie szli za nim w ogień i zbytnio go nie poważali.
Najnormalniej z tego grona wyglądała Resovia, ta sama Resovia, która zatrudniła trenera będącego od trzech lat poza zawodem (a gdyby cofnąć się do momentu, w którym Rafał Ulatowski prowadził inny zespół niż rezerwy Lecha Poznań, licznik wynosiłby siedem wiosen) i wzmocniła atak napastnikami z Luksemburga i pośredniaka — Gracjan Jaroch jesienią był bez klubu, a ostatnią bramkę zdobył w październiku 2022 roku.
I naprawdę nie ma co się z rzeszowian śmiać, bo na ten moment jako jedyni wyglądają jak zespół; zdobyli już pięć punktów.
Podbeskidzie już nie idzie. Czy w Bielsku-Białej pachnie drugą ligą?
Dariusz Marzec na wylocie z Podbeskidzia Bielsko-Biała. Nazwał piłkarzy frajerami
Zostańmy jednak przy Podbeskidziu. 54-letni Dariusz Marzec należy do grona trenerów z poprzedniej epoki. Nie chodzi tylko o wiek, on nie jest żadnym wyznacznikiem “nowoczesności” konkretnych szkoleniowców. Wystarczy spojrzeć na podejście do zawodu, w którym widać ewidentne naleciałości Franciszka Smudy — któremu zresztą asystował — oraz innych trenerów ze smudowego pokolenia. Współcześnie podejście psychologiczne i kompetencje miękkie odgrywają coraz większą rolę.
Tymczasem Dariusz Marzec, wypowiedzi wybrane.
Grudzień 2023, rozmowa z “Bielsko.info”:
– Muszę stworzyć zespół, który będzie ambitny, będzie walczył i uniesie ciężar odpowiedzialności. To nie może być drużyna wystraszonych chłopców, którzy wychodzą na boisko z nastawieniem „nie stracimy bramki, to będziemy mieli remis”.
Styczeń 2024, rozmowa z “Kanałem Sportowym” podczas towarzyskiego turnieju w Spodku:
– Brakuje niektórym zawodnikom trochę charakteru i umiejętności. Widzę zaangażowanie u młodszych zawodników i to mi się podoba, natomiast niektórzy zawodnicy, którzy są już dłużej w pierwszej drużynie, tak jakoś obojętnie grają…
Luty 2024, konferencja prasowa po meczu z Odrą Opole:
– Powiedzieć, że jesteśmy frajerami to tak, jakby nic nie powiedzieć. Nie ma odpowiedzialności u niektórych zawodników, to się ciągnie już od jesieni.
***
Motyw przewodni jest niezmienny, powtarza się także w innych sytuacjach — drużyna non-stop słyszy zarzut, który można sprowadzić do bezjajeczności. Oczywiście w pewnym stopniu może to być nawet zgodne z prawdą, w końcu Podbeskidzie snuje się w ogonie ligowej tabeli. Pytanie, czy w taki sposób w przestrzeni publicznej powinien komunikować się z nimi trener? Zwłaszcza że nie zrobił on wiele, żeby zaszczepić w zespole pozytywne nastawienie. Metody działania Dariusza Marca były, co tu dużo mówić, wątpliwe.
W debiucie, bardzo ważnym dla układu tabeli spotkaniu z Chrobrym Głogów, odsunął podstawowych zawodników. Pierwszy — i jak się później okazało jedyny — raz w sezonie w wyjściowym składzie pojawił się Mateusz Wypych (po kilku miesiącach bez gry). W ataku wyszedł zawodzący dotąd Haris Kadrić. Chrobry sprał Górali 3:0. Marzec twierdził później, że wcale nie było tak, że chciał zespołem wstrząsnąć.
– Po prostu w drużynach, które dotychczas prowadziłem, dawało to efekty. Postanowiłem dać szansę w pierwszym składzie zawodnikom, którzy dotychczas byli czasem nawet poza kadrą meczową. Oni na treningach się bardzo dobrze prezentowali, ta decyzja miała swoje uzasadnienie. W sparingu z Cracovią ci zawodnicy też się odpowiednio prezentowali, więc liczyłem, że w spotkaniu ligowym będą walczyć o każdy metr boiska. Nie mówię tu o umiejętnościach, ale o pokazaniu ambicji, by móc na dłużej zagościć w pierwszym składzie — tłumaczył portalowi “Bielskie.info”.
W tym samym spotkaniu rozpoczęły się problemy Samuela Nnoshiriego. Chłopak nowym Andresem Iniestą nie zostanie, ale tuż przed zmianą trenera zaliczył parę dobrych występów. Marzec od początku ma go jednak na celowniku. Od kiedy przejął zespół, Nigeryjczyk siedział w szafie, nie zagrał ani razu, chociaż trener zapewniał, że wcale go nie skreślił. Aż do teraz, gdy po paru miesiącach przerwy dostał dwadzieścia minut z Odrą. Wypadł przeciętnie, co trener wykorzystał jako pretekst do wyżycia się na nim podczas konferencji. Dziennikarzom oznajmił, że wyrzucił Nnoshiriego z zespołu.
– Zmianę z Samuelem nie boję się nazwać sabotażem. To, co zrobił, wchodząc na boisko… W tej chwili przesunąłem go do drugiej drużyny, nie będę czegoś takiego tolerował, że zawodnicy, którzy wchodzą, zamiast dać impuls, grają z przeciwnikiem.
Dariusz Marzec kombinował przy najróżniejszych tematach. Z Daniela Mikołajewskiego, stopera, uczynił defensywnego pomocnika. Rezerwowego bramkarza drugiej drużyny przed wejściem do bramki pierwszego zespołu zatrzymało odwołanie meczu z Motorem.
“Ziemniak”, zakład i marionetka
Zarządzanie zasobami ludzkimi nigdy nie było mocną stroną Dariusza Marca. Jego karierę trenerską ukształtował w dużej mierze awans do Ekstraklasy wywalczony ze Stalą Mielec. Czymś takim można się chwalić, na tym można długo jechać. Problem pojawia się, gdy zajrzy się za kulisy. W szatni drużyny z Podkarpacia autorytet Dariusza Marca był żaden. Piłkarze opowiadali później historie o tym, jak zebrali się we własnym gronie i postanowili, że muszą grać swoje, dociągnąć kwestię promocji do finału, bo na pomysły szkoleniowca liczyć nie mogą. Popularnym żartem był zakład — kto nazwie Marca trenerem, ten wpłaca karę do świnki-skarbonki.
Oczywiście można się zastanowić, czy zawodnicy się trochę nie zagalopowali, bo wspomniany zakład to ewidentny brak szacunku do — było nie było — ich trenera.
Nie wzięło się to jednak z niczego. Dariusz Marzec w Arce Gdynia i KKS Kalisz określany był mianem marionetkowego trenera, który dostał posadę, bo można było nim łatwo sterować, co niekoniecznie dało się powiedzieć o jego poprzednikach. Wcześniej w środowisku krążyła kuriozalna anegdota o tym, jak Franciszek Smuda potraktował swojego ówczesnego asystenta.
“Scenka z Łęcznej. Przy jednym stole siedzą najważniejsze osoby w pionie sportowym – „Franz”, jego asystent Dariusz Marzec, Zdzisław Kapka, Veljko Nikitović, Łukasz Stupka. Smuda opowiada jakąś historię, wtrąca się na chwilę Marzec, który nie zgadza się ze zdaniem swojego szefa, a Smuda… wpada w furię.
– „Ziemniak”, zamknij mordę! „Ziemniak”, ryj!!! Masz koryto, więc wpierdalaj!!!
Nastąpiła niezręczna cisza, nikt z siedzących przy stole nie wie, co powiedzieć. A „Ziemniak” (taką ksywę ma Marzec)… zgodnie z poleceniem Smudy zajął się jedzeniem.
Smuda tylko syknął: – Patrzcie, jak wpierdala. Jak świnia. Ale przynajmniej posłuszny!”
Ranking najbarwniejszych postaci XXI wieku (1-10)
Ta opowieść sprawia, że trenera Marca jest nawet trochę szkoda, nikt nie powinien być pomiatany przez swojego przełożonego. Niemniej styl zarządzania zespołem przez tego szkoleniowca jest przecież podobny. Łatwo wyjść i zwyzywać zespół od frajerów, a ile zrobiło się, żeby temu zapobiec? Przed zimą trener narzekał na jakość drużyny, przeprowadzono masę transferów. Szatnię wyczyszczono, sprowadzono sześciu nowych piłkarzy. W tym bramkarza, który jako jedyny z tego grona nie gra.
Dlaczego? Piłkarze Podbeskidzia mają teorię — ich szkoleniowiec boi się trenera bramkarzy, Mariusza Mucharskiego, który nie znosi sprzeciwu. Skoro więc stwierdził on, że zmiany między słupkami nie będzie, to zmiany nie było.
Podbeskidzie Bielsko-Biała pogrąża się w chaosie
Od początku swojej pracy w Bielsku-Białej Dariusz Marzec dostarcza zawodnikom powodów do tego, żeby nie traktowali go jak autorytet. Gdy patrzymy na Resovię, która zmieniła szkoleniowca w podobnym momencie, w zespole widać poprawę i zamysł. Nawet w spotkaniu z Góralami rzeszowianie prezentowali się lepiej, choć prawdą jest, że tlen podał im zmarnowany rzut karny. W Podbeskidziu mało co trzyma się kupy. W meczu z Odrą Opole Górale przez długi czas grali w przewadze. Mieli ogromne problemy z wykorzystaniem tego faktu, a kiedy już doprowadzili do wyrównania, osłabiona Odra błyskawicznie ponownie objęła prowadzenie i już go nie oddała.
Podbeskidzie pod jego wodzą traciło punkty z kluczowymi rywalami. Wygrało raz, po rzucie karnym w doliczonym czasie gry. W Bielsku-Białej zorientowali się już, w co wdepnęli i dni Dariusza Marca w klubie są policzone. Plotkuje się, że już najbliższy mecz z Motorem Lublin poprowadzić może asystent, Dariusz Pietrasiak. Jeśli nie, to trener wyleci zaraz po nim, bo w weekend Górale grają spotkanie ostatniej szansy z Zagłębiem Sosnowiec.
Problem w tym, że zostaje coraz mniej chętnych na to, żeby ładować się w walkę o spadek. Podbeskidzie płaci za własną tchórzliwość. Od dawna żongluje trenerami, kompletnie pudłując przy niemal każdym wyborze. Kiedy zwalniano Grzegorza Mokrego, klub odrzucił opcję wyszukania ciekawego szkoleniowca młodego pokolenia “z uwagi na zbyt trudną sytuację w tabeli”. Chciano sprawdzonego, ligowego wyjadacza, wzięto Dariusza Marca, który faktycznie trochę już w lidze widział. Czy wyszło lepiej? Bezpieczna strefa coraz bardziej bielszczanom odjeżdża.
Wszystko jest jednak konsekwencją kolejnych zaniedbań i absurdów, które mnożą się w Bielsku-Białej jeden po drugim. Niewiele zostało z klubu aspirującego do ciekawego projektu. Misję ratunkową powierzono Kamilowi Kosowskiemu i Marcinowi Kuźbie, którzy stworzyli nowy pion sportowy. Tyle że w komunikacie nie wymieniono nawet stanowisk, jakie mają piastować. Być może dlatego, że Kosowski nadal skupia się na pracy w roli eksperta w stacji telewizyjnej “Canal Plus”, więc siłą rzeczy nie angażuje się w Podbeskidzie na co dzień, nie ma go na miejscu. Podejmowanie decyzji w luźnej roli jest wygodniejsze, ale dla samych Górali – bardzo ryzykowne.
Podbeskidzie jak Januszex. Pracownik nie znaczy tam zbyt wiele
Oto w obliczu sypiących się finansów – w międzyczasie ogłoszono i wprowadzono znaczące cięcia kosztów, na których ucierpiały praktycznie wszystkie działy klubu – zatrudniono doradców ze znanymi nazwiskami. Nowy prezes, Krzysztof Przeradzki, zarządza w sposób chaotyczny, zamiast organizacji wprowadza dezorganizację. Choć Podbeskidzie do bezpiecznej pozycji traci pięć punktów i ma mecz zaległy, ciężko upatrywać w czymś światełka w tunelu. Można mówić, że u rywali się pali, ale trzeba dodać do tego słowo “też”, bo Górale dołączyli do wesołej karawany zmierzającej do drugiej ligi.
***
W ostatnich latach z zapleczem Ekstraklasy żegnały się różne kluby. Targana aferami Sandecja Nowy Sącz, pełniąca rolę spalarni publicznych pieniędzy. Skra Częstochowa miała problemy ze stadionem, była finansowym kopciuszkiem. Górnik Polkowice musiał wymyślić rozwiązanie na to, że część jego piłkarzy łączyła pracę z grą. Mimo to tegoroczny zestaw spadkowiczów może być wybitnie kuriozalny. Ukraińska kolonia z Sosnowca i prowadzone przez trzech trenerów, trzech “dyrektorów” i dwóch prezesów Podbeskidzie.
Z przykrością dla kibiców tych drużyn, ale trzeba stwierdzić – to dobrze. Dla klubów funkcjonujących w takich warunkach, miejsca na tym szczeblu rozgrywek nie ma.
WIĘCEJ O 1. LIDZE:
- Wisła Kraków w końcu wystrzeliła. Szkoda, że sobie w kolano
- Dzieciak rządzi. Lechia Gdańsk przełamuje trendy – najmłodsi walczą o awans
- Afera z piłkarzem Miedzi w Afryce. W tle policja, premia od rządu i zawieszenie
SZYMON JANCZYK
fot. Newspix