Reklama

Hurkacz odpadł z Australian Open, ale nie ma na co narzekać

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

24 stycznia 2024, 08:24 • 10 min czytania 4 komentarze

Pięć setów walki. Świetny mecz z obu stron, do końca na styku, do końca pełen emocji. Niestety taki, który ostatecznie zakończył się porażką Huberta Hurkacza. Polak spędził na korcie długie cztery godziny, ale finalnie musiał uznać wyższość Daniiła Miedwiediewa, choć… zdobył dziś więcej punktów. Cel na ten turniej Hubert i tak jednak osiągnął, a do tego w poniedziałek wskoczy na najwyższe miejsce w rankingu w swojej karierze. Biorąc pod uwagę cały turniej – po prostu nie ma na co narzekać.

Hurkacz odpadł z Australian Open, ale nie ma na co narzekać

Hubert Hurkacz i polskie nadzieje

Wiele wskazywało na to, że Hubert Hurkacz może dziś pokusić się o wyrównanie najlepszego w karierze wyniku wielkoszlemowego – półfinału. Do tej pory udało mu się dojść tak daleko tylko na Wimbledonie w 2021 roku. Po drodze pokonał wtedy między innymi… Daniiła Miedwiediewa. To była czwarta runda, a ich pierwsze starcie. Mecz rozłożony na dwa dni, bo przerwany w czwartym secie przez opady deszczu. Zresztą świetne spotkanie, w którym Hubert przegrywał już 1:2, ale dwa ostatnie sety rozstrzygnął pewnie na swoją korzyść. A potem pokonał też Rogera Federera i zatrzymał go dopiero Matteo Berrettini.

Od tamtej pory Hurkacz ani razu nie przeszedł w turnieju tej rangi czwartej rundy. Aż do tego Australian Open.

Owszem, nieco pomogła mu drabinka i fakt, że Holger Rune odpadł wcześniej, niż się tego wszyscy spodziewali. Ale takie sytuacje trzeba umieć wykorzystać i Polak to zrobił. Dochodząc do ćwierćfinału właściwie sprostał własnym oczekiwaniom, bo rok temu mówił, że IV runda – na której się wówczas zatrzymał – nie jest szczytem jego marzeń i chce celować co najmniej w ćwierćfinał. Innymi słowy: podołał zadaniu. Ale nikt nie twierdził, że to musi być koniec. Wręcz przeciwnie – mając po drugiej stronie siatki Daniiła Miedwiediewa, Hubert zdecydowanie mógł wierzyć w zwycięstwo.

Reklama

SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ

Poza Wimbledonem grali bowiem ze sobą jeszcze czterokrotnie. Dwa kolejne starcia – też w 2021 roku – wygrywał Miedwiediew. Ale w 2022 roku nadszedł czas Huberta Hurkacza. Polak wygrał przede wszystkim ich mecz w Miami, a na kortach twardych Daniiła zawsze pokonać trudniej. Łatwo ograł też rywala w finale turnieju w Halle, ale na trawie Polak grać uwielbia, a Rosjanin wręcz przeciwnie, więc nie było to wielkim zaskoczeniem. Niemniej: statystyka jest statystyką. W bezpośrednich meczach po niemieckim starciu, Hubert prowadził 3:2. I do dzisiaj utrzymywał się taki właśnie rezultat, bo w zeszłym sezonie ani razu ze sobą nie zagrali.

A szkoda, bo ich mecze potrafiły dostarczać wiele emocji. Stąd spotkania z Miedwiediewem z jednej strony się obawialiśmy, z drugiej cieszyliśmy się na nie, a z trzeciej mieliśmy spore nadzieje, że będzie jak na Wimbledonie i Hubert pokona Rosjanina. Rosjanina, dodajmy, nieco już tym turniejem pokiereszowanego.

Daniił, tenisista zmęczony

W Australii Daniił Miedwiediew grać lubi. Zresztą nic dziwnego, korty twarde to jego świat, miejsce, gdzie czuje się najlepiej. Mistrzem wielkoszlemowym zostawał właśnie na nich, choć w Nowym Jorku. Ze wszystkich tytułów rangi ATP, jakie wywalczył, tylko dwa na dwadzieścia przyszły na innych nawierzchniach – jeden na trawie i jeden na mączce, zresztą sensacyjny, bo zdobyty w turnieju ATP 1000 w Rzymie. Pozostałych 18 to już korty twarde. Podobnie jak i 11 z 14 przegranych przez niego finałów.

W zeszłym roku w Melbourne akurat mu nie poszło. W trzeciej rundzie w trzech setach zatrzymał go Sebastian Korda – ten sam, który potem pokonał Huberta Hurkacza. Ale poprzednie dwie edycje Daniił kończył w meczach o tytuł. W 2021 roku gładko ograł go król tych kortów, Novak Djoković. W 2022, pod nieobecność Serba, wydawało się, że Rosjanin wręcz musi triumfować w meczu z Rafą Nadalem, prowadził już przecież 2:0 w setach. A potem Rafa wygrał kolejne trzy partie i w wielkim stylu triumfował w Melbourne po raz drugi w karierze.

CZYTAJ TEŻ: RAFA WALECZNE SERCE. O TENISIŚCIE WYJĄTKOWYM

Reklama

To był zresztą mecz, który go złamał.

Rosjanin był bowiem zawiedziony kibicami i sędzią. Ci pierwsi mieli mu stale przeszkadzać, drugi – nie reagować. Po meczu Daniił pogratulował Rafie, ale też miał sporo gorzkich refleksji na temat samego spotkania, a nawet tenisa jako całości.

Po raz pierwszy wziąłem do ręki rakietę tenisową, gdy miałem sześć lat. Czas tak szybko płynie. Kiedy miałem 12 lat brałem już udział w krajowych turniejach, oglądałem turnieje wielkoszlemowe w telewizji. Widziałem, jak grają wielkie gwiazdy, jak kibice je wspierają. Człowiek marzy, by tam się znaleźć. Były momenty w mojej karierze, kiedy ten mały chłopiec, który jest we mnie, przestawał marzyć, zaczynał w to wątpić, że dotrze tam, gdzie chce. […] Dziś, podczas meczu, zdałem sobie sprawę, dlaczego tak naprawdę gram w tenisa. Dziś był jeden z tych dni, kiedy mały dzieciak we mnie przestał marzyć. Nie będę wyjaśniać, dlaczego. Od tego momentu, będę grał dla siebie, dla mojej rodziny, dla ludzi, którzy we mnie wierzą – mówił wtedy.

Sporo czasu zajęło mu, żeby się z tego stanu przygnębienia wygrzebać. Sezon 2022 miał stosunkowo słaby, przebudził się dopiero pod koniec. 2023 zaczął od kiepskiego występu w Australii, ale potem grał fenomenalnie, dla rywali długo był właściwie nie do doścignięcia. Choć impet stracił w drugiej części sezonu, znów wydawał się nieco wszystkim zmęczony. Odżył w US Open, ale w finale – choć wydawało się, że jest w stanie powalczyć, a nawet wygrać – w trzech setach uległ Novakowi Djokoviciowi. A potem już niczego niezwykłego nie dokonał.

Przed tym sezonem jakby wziął pod uwagę zmęczenie. Zrobił sobie dłuższy okres przygotowawczy, po raz pierwszy w karierze nigdzie nie grał przed startem Australian Open. Jakie dało to efekty? Trudno stwierdzić. Daniił od początku turnieju miał bowiem problemy. Seta urwał mu już Terence Atmane, kwalifikant z Francji, który ostatecznie skreczował na początku czwartego seta. Nierozstawiony Fin Emil Ruusuvuori prowadził już 2:0 w setach, by przegrać 2:3. O dziwo Miedwiediew łatwo poradził sobie z najtrudniejszym na papierze przeciwnikiem – Felixem Augerem-Aliassimem. Ale już Nuno Borges, jedna z rewelacji turnieju, zmusił go do wysiłku, zabierając seta.

Przed dzisiejszym meczem Daniił miał na liczniku dwie godziny spędzone na korcie więcej od Hurkacza. A przecież Polak też grał pięciosetówkę, też tracił sety w innych spotkaniach. To tylko potwierdzało, że Rosjanin po prostu nie jest w Melbourne w najwyższej formie. A Hubert – ze swoją świetną dyspozycją serwisową, którą w poprzednich meczach na ogół imponował – miał pełne prawo marzyć o wykorzystaniu tego faktu.

Partia szachów

Zaczęło się od trzęsienia ziemi, a potem… wszystko się uspokoiło, więc Alfred Hitchcock pewnie nie byłby zadowolony. Niemniej – na sam start spotkania Daniił Miedwiediew przełamał Huberta Hurkacza. I zrobił to, co trzeba podkreślić, sposobem. O ile bowiem w poprzednich spotkaniach returnował dobre trzy metry za kortem – a po meczu IV rundy nawet pokazywał Jimowi Courierowi, przeprowadzającemu wywiady z zawodnikami, jak to robi – o tyle do Hurkacza, najlepiej serwującego zawodnika w tourze, ustawił się właściwie tuż za linią. I to dało efekt, bo kompletnie zaskoczyło Polaka.

Ale Hubi tez miał swoje asy w rękawie. Grał dużo slajsów, spokojnie wyczekiwał okazji do ataków, nie przyśpieszał gry. Generalnie: zmienił to, jak normalnie prezentuje się na korcie. Czy miało to sens? Początkowo raczej tak, Rosjanin faktycznie wydawał się nie do końca wiedzieć, co z tym fantem zrobić, bo spodziewał się zapewne, że z Hubertem będzie mógł sobie pozwolić na grę z kontrataku. Momentami w pierwszym secie obaj zresztą grali tak, jakby byli jeszcze na rozgrzewce. Powoli, spokojnie. Jak w partii szachów, w której nad ruchem mogą się chwilę zastanowić.

I o ile Daniił szybko zyskał w tej rozgrywce przewagę, o tyle Hurkacz z czasem skutecznie poprzestawiał swoje figury.

Innymi słowy: odzyskał stratę serwisu. A że potem obaj już nie planowali swojego podania oddawać, to doszło do tie-breaka. W nim niestety włączyły się Hubiemu pewne demony, które czasem u niego w tych decydujących rozgrywkach widujemy – popełnił kilka błędów, wyrzucił piłki, do których wyrzucenia nie został zmuszony. A z tenisistami takimi jak Daniił każda pomyłka waży podwójnie. Miedwiediew należy po prostu do tych graczy, którzy w kluczowych momentach rzadko cokolwiek psują. Jest doskonały w przebijaniu piłki, zamęczaniu rywala tym, że ten nie jest w stanie przeciwnika “skończyć”.

No i tie-breaka właśnie tak Rosjanin wygrał. Ale już w drugim secie stracił serwis na samym początku. I właściwie w każdym gemie, gdy podawał, miał spore problemy. Hubert za to pewnie wygrywał własne gemy, widocznie poprawił jakość serwisu, ale przede wszystkim – odbić następujących po nim. W tamtym okresie grał niesamowite wręcz zawody, trochę jakby Jan-Krzysztof Duda usiadł przy szachownicy ze świetnym, ale jednak amatorem. Przewaga wynikająca z gry po prostu musi się w takiej sytuacji ostatecznie zarysować. I tak też było na korcie. Większa liczba winnerów i mniejsza niewymuszonych błędów sprawiły, że Hubi wygrał tego seta 6:2, jeszcze raz przełamując Daniiła.

Wiedzieliśmy więc już, że to nie będzie szybkie spotkanie. Wręcz przeciwnie – obaj mieli walczyć o każdą możliwą piłkę.

Zwroty akcji jak w dobrym filmie

Trzeba też przyznać, że w drugim secie obaj się rozkręcili i nie grali już na “powolnego”, a w meczu w konsekwencji coraz częściej pojawiały się dobre, ciekawe wymiany, w których i Rosjanin, i Polak pokazywali się z najlepszej strony. Tym bardziej szkoda, że trzeciego seta Hubert jakby przespał. Łatwo dał się przełamać już na samym początku, sam nie wykorzystał kilku okazji na breaka gema później. Co jednak niepokoiło najbardziej? To że o ile w drugim secie robił swoje, o tyle w trzecim zaczął bardzo dużo psuć. Źle było zwłaszcza z forehandu, z którego regularnie piłki wyrzucał.

Owszem, to też była “zasługa” Daniiła. Rosjanin to taki tenisista, którego trzeba dobijać po trochu, zagrywając niezwykle precyzyjnie i najczęściej po kilka takich piłek w wymianie. A gdy do głosu dochodzi zmęczenie, spadek koncentracji i rywal, który nie pozwala wygrać wymiany, to błędy – co naturalne – w końcu się pojawią. I tak trzeba wytłumaczyć sobie ten gorszy okres gry Huberta, dokładając też do tego może zbyt wielką pasywność Polaka i problemy z decyzyjnością, bo Hurkacz często zagrywał piłki akurat tam, gdzie akurat stał Miedwiediew (choć trzeba też oddać Daniiłowi co jego – Rosjanin potrafi świetnie czytać kierunki zagrań).

Koniec końców, Polak przegrał seta do trzech. A w następnym natychmiast stracił podanie.

Ostatecznie zdołał się jednak z tej sytuacji wydostać. Od stanu 2:4 zmienił styl gry, zaczął więcej atakować, ryzykował. I to przyniosło efekt, nagle okazało się, że da się Daniiła zmusić do błędów. Trzeba też Hubertowi oddać, że uspokoił rękę, grał ryzykowniej, a popełniał mniej błędów niż w poprzednich gemach. Do tego widać było, że Daniił był zdenerwowany i zmęczony. Po dłuższych wymianach ciężko oddychał, korzystał właściwie z całej przerwy pomiędzy serwisami, jaką miał do dyspozycji. Nie serwował też tak dobrze, pomagał nieco Hubertowi. A ten z tego w pełni skorzystał, wygrał czwartego seta 7:5. I dał nam wielkie nadzieje na półfinał.

Niestety, nadzieje okazały się płonne, choć nie można powiedzieć, że bezpodstawne. Przez pierwszych sześć gemów Hubert grał świetnie, pewnie wygrywał swoje partie, łapał się na grę przy serwisie Daniiła. Ale w siódmym coś zawiodło, Miedwiediew lepiej returnował, Polak popełnił błędy. I nastąpiło przełamanie. Nie był to jeszcze koniec meczu, gema później Hurkacz miał nawet break pointa, walczył z całych sił o odrobienie strat. Nie udało się, podobnie jak przy 4:5, gdy Rosjanin serwował na mecz i właśnie podaniami wypracował sobie dwie piłki na wagę półfinału. Pierwszą w fenomenalnym stylu Hubert wybronił.

Drugiej nie zdołał. Daniił przy siatce zagrał świetny skrót, Polak był bez szans. I trudno nie oprzeć się wrażeniu, że jego uśmiechowi, gdy schodził z kortu, towarzyszyło poczucie niewykorzystanej szansy – wygrał przecież w tym spotkaniu więcej punktów do rywala, momentami dominował. Ale zwycięzcą został Miedwiediew. Z drugiej strony to turniej, w którym Hubert wreszcie zrobił to, czego od niego oczekujemy w turniejach tej rangi – doszedł do ćwierćfinału, w pełni wykorzystał dobry układ drabinki. Osiągnął drugi najlepszy wynik w imprezie wielkoszlemowej w karierze, po półfinale Wimbledonu 2021, a także w konsekwencji wespnie się na najwyższe miejsce w rankingu ATP. Od poniedziałku będzie ósmy, tuż za Holgerem Rune.

Innymi słowy: jest dobrze, mogło być lepiej. I szkoda tej porażki, ale narzekać? Raczej nie będziemy.

Hubert Hurkacz – Daniił Miedwiediew 2:3 (6:7(4), 6:2, 3:6, 7:5, 4:6)

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix

Czytaj więcej o tenisie:

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Amorim: To jeden z najgorszych momentów w historii klubu. Czuje się sfrustrowany

Mikołaj Wawrzyniak
1
Amorim: To jeden z najgorszych momentów w historii klubu. Czuje się sfrustrowany

Tenis

Komentarze

4 komentarze

Loading...