Reklama

Ig(a)rzyska, powrót Rafy, a może dalsza dominacja Djokovicia? Co przyniesie tenisowy 2024 rok?

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

29 grudnia 2023, 13:53 • 13 min czytania 4 komentarze

W teorii za nim tylko niespełna dwa miesiące przerwy, ale fanom tenisa ten okres mógł się naprawdę dłużyć. Zwłaszcza tym z Polski i… Serbii, bo rok 2024 kluczowy ma być przede wszystkim dla Igi Świątek i Novaka Djokovicia. Ale wątków do omówienia na starcie sezonu jest więcej, choćby powrót Rafy Nadala. Wybraliśmy pięć kluczowych na starcie rywalizacji kwestii. Zacznijmy od najważniejszej. 

Ig(a)rzyska, powrót Rafy, a może dalsza dominacja Djokovicia? Co przyniesie tenisowy 2024 rok?

 

Iga podwójną królową Paryża? 

Że aktualnie nie ma lepszej od niej tenisistki na mączce, wiemy nie od dziś. Iga Świątek już trzykrotnie triumfowała w Roland Garros, w dwóch pierwszych przypadkach właściwie nie dając szans rywalkom. Trzecia przyprawa była trudniejsza, a finał przeciwko Karolinie Muchovej (która, na marginesie, znów zmaga się z kontuzjami i opuści Australian Open) zapamiętamy na długo.  

W erze open – od 1968 roku – tylko trzy tenisistki wygrywały paryski turniej więcej razy. Justine Henin (4), Steffi Graf (6) i najlepsza w dziejach tej imprezy Chris Evert (7). Co jednak ciekawe, Amerykanka i Niemka nigdy nie wygrywały w Paryżu więcej niż dwa razy z rzędu, w tym więc Iga już im dorównała. Gdyby triumfowała i w 2024 roku, trzeci raz z rzędu, zrównałaby się pod tym względem z takimi tenisistkami jak Monica Seles czy Justine Henin.  

I to całkiem realna perspektywa. Co jednak bardziej istotne: Iga w tym roku do Paryża przyjedzie dwukrotnie. Najpierw na Roland Garros. A potem na igrzyska olimpijskie, turniej niezwykle dla niej istotny.  

Reklama

To z pewnością jest wielki cel. Będziemy mieć trochę czasu, żeby o tym pomyśleć przed sezonem na mączce. Teraz myślę tylko o Australii i staram się nie wybiegać za bardzo w przyszłość, gdyż sezon jest długi i wiele może się wydarzyć – mówiła niedawno Iga. Wiadomo jednak, że “widmo” igrzysk będzie ją nawiedzać wielokrotnie. Sama Polka podkreślała, że ze względu na ojca – byłego olimpijczyka – marzy o olimpijskim medalu. W Tokio nie sprostała wyzwaniu, akurat trafiło na jej gorszy okres.  

Paryż to wielka szansa. Igrzyska na mączce nie trafiają się bowiem często. Od 1984 roku – gdy sport ten wrócił do programu jeszcze jako pokazowy – tylko dwukrotnie zdarzało się, że nie rozgrywano turnieju olimpijskiego na kortach twardych: w 1992 roku w Barcelonie (mączka) i w 2012 w Londynie (trawa). W Paryżu będzie więc trzeci raz w ciągu czterech dekad. A potem? Los Angeles i Brisbane, a więc niemal na pewno znów korty twarde.  

Stąd, co oczywiste, presja na Idze będzie ogromna. A turniej olimpijski potrafi wyczerpać mentalnie i fizycznie, przekonywały się o tym największe gwiazdy. Roger Federer nigdy nie zdobył singlowego złota, nawet w najlepszej formie w 2004 czy 2008 roku. Ba, nie stał wtedy nawet na podium. Serena Williams czekała na taki sukces aż do 2012 roku i wimbledońskiej trawy, na której była najlepsza. Naomi Osaka przepadła w igrzyskach w Tokio.  

Medalu od 2008 roku i swoich pierwszych igrzysk, gdy sięgnął po brąz, nie zdobył też Novak Djoković. Stąd wiemy, jak trudne jest to wyzwanie i trzeba będzie wielkiej siły fizycznej oraz psychicznej, by mu sprostać. Iga z pewnością ma wszelkie narzędzia ku temu, by to zrobić, w zeszłym sezonie wielokrotnie pokazywała, że potrafi wychodzić obronną ręką z trudnych sytuacji, a na mączce jej o to po prostu łatwiej. 

Oby więc w Paryżu za rok dwukrotnie okazała się najlepsza.  

Reklama

Igrzyska z dodatkami czy atak na Złotego Szlema? 

Wspomnieliśmy już Novaka Djokovicia, ale musimy to zrobić ponownie. A nawet poświęcić mu kilka osobnych akapitów. Serb bowiem jest już najlepszym tenisistą w historii (co przyznaję nawet autor, fan Rogera Federera). Świadczą o tym statystyki i wszelkie rekordy, jakie Novak posiada. Świadczy długowieczność, która imponuje coraz bardziej. Świadczy sposób, w jaki ogrywa większość z młodych rywali. 

Jeśli czegoś brakuje mu w CV, to tylko złota igrzysk.  

Jego pogoń za olimpijskim medalem dokładniej opisaliśmy w tym miejscu. W skrócie: w Pekinie, jako tenisista, który dopiero co po raz pierwszy został mistrzem wielkoszlemowym (Australian Open 2008), wywalczył brąz i mógł być zadowolony. W Londynie był czwarty, pokonali go najpierw Andy Murray, a potem Juan Martin Del Potro. W Rio ponownie przegrał z Del Potro, ale tym raz w pierwszej rundzie. A w Tokio znów był czwarty, wykończony emocjonalnie po półfinałowe porażce z Alexandrem Zverevem. 

SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ

Tokio to zresztą ciekawy przypadek, Djoković walczył bowiem wówczas o Złotego Wielkiego Szlema, czyli coś, czego do tej pory w singlu dokonała tylko Steffi Graf w 1988 roku. Chodzi o wygranie wszystkich turniejów wielkoszlemowych oraz igrzysk olimpijskich w jednym roku. Niemka robiła to w nieco innej kolejności – to igrzyska kończyły wówczas jej sezon, gdy więc na nie jechała, miała już standardowego Kalendarzowego Szlema w garści. Novak przegrał w Tokio szansę na Złotego i… wydaje się, że to go zahamowało. Potem doszedł co prawda do finału w US Open, ale tam w trzech setach pokonał go Daniił Miedwiediew i Serb skończył bez Wielkiego Szlema.  

A to coś za czym, wiadomo, uganiają się wszyscy. U mężczyzn w erze open dokonał tego tylko Rod Laver i to przy pierwszej możliwej okazji, w 1969 roku. Gdy Amerykanie lądowali na Księżycu, Australijczyk grał na kosmicznym poziomie w tenisa. A potem próbowali wszyscy najwięksi i nikomu się to nie udało. Ba, Pete Sampras, przez dłuższy czas rekordzista w liczbie wygranych Szlemów u mężczyzn, nigdy nie skompletował nawet Karierowego Wielkiego Szlema, bo nie triumfował w Roland Garros.  

Djoković czterokrotnie w swojej karierze wygrywał trzy turnieje wielkoszlemowe w jednym roku. W sezonie 2011 – absolutnie przełomowym – nie miał szansy na Kalendarzowego Szlema, bo w Paryżu pewnie wygrywał Rafa Nadal. W 2015 Serb po raz pierwszy był w czterech wielkoszlemowych finałach, ale na Roland Garros zatrzymał go fenomenalny Stan Wawrinka. O 2021 już pisaliśmy. Z kolei w tym roku Novak przegrał w czterech turniejach tylko jeden mecz – finał Wimbledonu z Carlosem Alcarazem.  

Jego pogoń za Kalendarzowym Wielkim Szlemem staje się już legendarna, ale prawda jest taka, że tego mu nie potrzeba. Owszem, byłoby to osiągnięcie wielkie, dopełniające jego karierę, ale biorąc pod uwagę, jak bardzo Novak kocha grę w koszulce reprezentacji, trzeba założyć, że cenniejsze będzie dla niego złoto igrzysk. A że połączyć sukcesy w pięciu największych turniejach w ciągu roku jest niezwykle trudno, możliwe, że Djoković za główny cel obierze sobie właśnie turniej olimpijski. Zresztą już rok temu przyznawał, że myśli o nim, a swoją półfinałową porażkę w Tokio wielokrotnie analizował, by uniknąć takiej wpadki. 

Nole powalczy więc o mistrzostwo olimpijskie, a do tego dołoży zapewne wygraną w Australian Open, gdzie niezmiennie króluje, i spróbuje odzyskać odebrany mu tron na Wimbledonie. US Open to zagadka, w ostatnich latach było tam wiele niespodzianek, z kolei do triumfu w Roland Garros z pewnością zgłoszą się Carlos Alcaraz i Rafa Nadal. 

A skoro o starszym z Hiszpanów… 

Jakie będzie pożegnanie Rafy?  

Nie mamy pojęcia, na co będzie go stać i nie mamy zamiaru udawać, że jest inaczej. Rafa Nadal nie grał w końcu w żadnym spotkaniu od Australian Open 2023. Wiemy jedno: że jeśli zdołał wyleczyć wszystkie trapiące go problemy zdrowotne, to będzie groźny. To gość, który nie odpuści żadnego meczu i który w dobrej formie zdolny jest nawiązać rywalizację z każdym.  

Innymi słowy: gość, którego trzeba się obawiać. Zwłaszcza, że nie ma nic do stracenia.  

Nadal już kilkukrotnie powtarzał, że rok 2024 zapewne będzie jego ostatnim w zawodowym tenisie. Biorąc po uwagę historię jego kontuzji, wiek (na początku czerwca skończy 38 lat) i fakt, że dwukrotnie będzie mógł zagrać w wielkich turniejach na ukochanej paryskiej mączce, trudno o lepszy sezon na to, by powiedzieć “adiós!”. Oczywiście, fani chcieliby widzieć Nadala wygrywającego jeszcze choć jedno wielkie trofeum. Nie wykluczamy, że tak się stanie. Ale warto zwrócić uwagę na to, że możliwość pożegnania się na w pełni własnych warunkach to już coś, za co Rafa – o ile nic się nie zmieni – może być wdzięczny. 

Plany co do końca kariery musiał przecież zmieniać choćby Roger Federer, wielki przyjaciel Hiszpana. Nadal długo się rehabilitował, że wróci już w Australii ogłosił kilka tygodni temu, filmiki z treningów, które pojawiają się w sieci, sugerują, że jest zdrowy i gotowy do gry. Całkiem prawdopodobne, że turnieje po tamtej stronie świata potraktuje po prostu jako przetarcie, a całe swe siły włoży w sezon gry na mączce. To byłoby w końcu najlogiczniejsze rozwiązanie.  

Ale jak będzie? Nie wiemy, Rafa nie składał żadnych deklaracji. Robili to za to jego rywale, bo Carlos Alcaraz i Novak Djoković zgodnie uważali, że Nadal będzie znów niezwykle groźny. 

Zawsze spodziewam się, że będzie grać swój najlepszy tenis. Ludzie wiele razy go skreślali, ze mną też to robili. Udowodniliśmy, że się mylą. Rafa to nie ktoś, kto wróci do touru po prostu po to, by grać na średnim poziomie. On chce wygrywać tytułu, być najlepszym. Dlatego jest legendą tego sportu. Jestem pewien, że całe przygotowania odbywał z jednym celem: wygrania tytułu wielkoszlemowego – mówił Serb. 

I cóż, nie mielibyśmy nic przeciwko, żeby miał rację. Bo zobaczyć po raz ostatni wielkiego, triumfującego Rafę Nadala, byłoby fantastycznie. 

Jak wypadnie grupa pościgowa? 

Odkąd Novak Djoković wygrał pierwszy turniej wielkoszlemowy – wspomniane już Australian Open 2008 – to turnieje tej rangi zgarniało właściwie tylko pięciu tenisistów: Serb, Rafa Nadal, Roger Federer i mający po trzy tytuły Andy Murray oraz Stan Wawrinka. Na 63 tytuły, które można było w tym czasie zdobyć, wspomniana piątka ugrała ich… 57. W tym czasie przeszły one obok nosa całej generacji tenisistów, dziś już po trzydziestce, znanej dziś jako Lost Gen. To tacy zawodnicy jak Milos Raonić czy Grigor Dimitrow. Świetni, ale bez najważniejszych sukcesów w dorobku. 

Kto był w stanie wykraść Wielkie Szlemy z rąk wspomnianej piątki? Juan Martin del Potro (US Open 2009), Marin Cilić (US Open 2014), Dominic Thiem (US Open 2020), Daniił Miedwiediew (US Open 2021), Carlos Alcaraz (US Open 2022 i Wimbledon 2023). Jeszcze pół roku temu nie było to więc osiągalne poza US Open. Dziś wiemy, że się da, nawet ogrywając Novaka w finale. 

Pytanie brzmi: czy grupa tenisistów, którzy są za plecami Djokovicia, zdoła znów to zrobić? 

Właściwie ograniczyć to pytanie można by do trójki. Wiemy już, że zdolni do tego są Daniił Miedwiediew i Carlos Alcaraz. Obaj sięgając po wielkoszlemowe tytuły pokonywali Djokovicia w finale, obaj – gdy są w najlepszej formie – grają na poziomie, który im na to pozwala. Miedwiediew w 2023 miał znakomity sezon na kortach twardych, a nawet potrafił pokazać się na innych nawierzchniach, co do tej pory było rzadkością w jego wykonaniu. Carlos udowodnił, że na najwyższym poziomie grać potrafi wszędzie, nawet jeśli końcówka roku – po triumfie w Wimbledonie – ewidentnie była w jego wykonaniu słabsza.  

Do tego grona dołączyć może Jannik Sinner. Włoch w ostatnich tygodniach sezonu 2023 udowodnił, na jakim poziomie jest zdolny grać. Dwukrotnie pokonał Novaka Djokovicia w singlu (w grupie ATP Finals i w półfinale Pucharu Davisa, choć za tę pierwszą porażkę Serb zrewanżował mu się w finale) oraz raz w deblu (znów w Pucharze Davisa, w meczu decydującym o wejściu Włochów do jego finału, który potem wygrali). Jannik przełamał tym samym czarną serię, bo wcześniej z liderem rankingu po prostu nie wygrywał.  

Czy to oznacza, że zrobi to w tym sezonie ponownie? Pewnie tak, ale trudno powiedzieć, czy stać go na to w turniejach wielkoszlemowych. Na pewno bywał już tego bliski, ale wszyscy wiedzą, że gdy gra się do trzech wygranych setów, Novak to “inna bestia”. Serb doskonale wytrzymuje napięcie w takich spotkaniach, ma potężne doświadczenie z nimi związane i jest w stanie utrzymywać poziom swojej gry na przestrzeni nawet pięciu setów. Wielu młodych tenisistów tego nie potrafi. 

Niemniej, można zakładać, że jest szansa, by w tym sezonie mistrzów wielkoszlemowych było więcej. Djoković najpewniej wygra w Australii i będzie walczyć o pozostałe trzy Szlemy, Alcaraza stać na triumfy właściwie wszędzie, Daniił Miedwiediew potrafi grać na US Open, nie wiadomo, co pokaże Rafa Nadal w Paryżu. Do tego dochodzą tacy tenisiści jak Jannik Sinner, na trawie powalczyć o coś mogą mocno serwujący, jak Hubert Hurkacz (fantastycznie grał tam w tym sezonie przeciwko Novakowi Djokoviciowi), na mączce z kolei specjaliści od tej nawierzchni, choćby Casper Ruud, który już dwukrotnie gościł tam w finale. 

Jeszcze więcej niespodzianek możemy dostać na igrzyskach. A to z tego prostego powodu, że tam gra się do dwóch wygranych setów. Inny format, szybszy, w którym – tak bywa – rywale potrafią zaskoczyć nawet Djokovicia. Czy zrobią to znowu? Przekonamy się. 

Czy Aryna utrzyma poziom? 

Sezony po wejściu na szczyt bywają najtrudniejsze. Od 2010 roku wśród nowych mistrzów rok po roku tytuły wielkoszlemowe zdobywali jedynie Andy Murray (US Open 2012 i Wimbledon 2013), Stan Wawrinka (Australian Open 2014 i Roland Garros 2015, ale tu trzeba zauważyć, że Szwajcar opierał się na wystrzałach formy, nie regularnej grze na najwyższym poziomie) oraz Carlos Alcaraz (US Open 2022 i Wimbledon 2023). 

U kobiet – gdzie nowych mistrzyń było dużo więcej – ta statystyka liczy sobie…. ledwie cztery nazwiska. Sezon po sezonie najważniejsze turnieje wygrywały: Wiktoria Azarenka (Australian Open 2011 i 2012), Garbine Muguruza (Roland Garros 2016 i Wimbledon 2017), Simona Halep (Roland Garros 2018 i Wimbledon 2019, dla całej przywołanej trójki to ogólny dorobek wielkoszlemowy) oraz Naomi Osaka (US Open 2018 i Australian Open 2019, ogółem wygrywała po tytule przez cztery sezony z rzędu). Słowo uznania oddać można jeszcze Angelique Kerber, która po swoim pierwszym tytule, drugi wygrała w tym samym sezonie. Ale potem znów miała przerwę.  

Po prostu trudno jest utrzymać poziom, gdy wejdzie się na szczyt. 

W 2023 roku Aryna Sabalenka grała w turniejach wielkoszlemowych równocześnie genialnie… i stosunkowo słabo w kluczowych momentach. Owszem, w fantastycznym stylu odrobiła straty w finale Australian Open i zgarnęła tytuł. Ale na Roland Garros właściwie nie miała prawa przegrać z Karoliną Muchovą, a ta ją wyeliminowała. Na Wimbledonie powinna była zamknąć mecz z Ons Jabeur, a przegrała. A na US Open w finale po gładko wygranym pierwszym secie, w dwóch kolejnych nic nie poradziła, gdy Coco Gauff podniosła poziom swojej gry.   

Białorusince brakowało momentami tego, co rok wcześniej miała Iga Świątek na US Open – umiejętności przezwyciężenia problemów, wygrania meczów, w których po prostu nie idzie. Bo to stara, tenisowa zasada: gdy gra się wspaniale, zwycięstwa przychodzą same. Ale najwięksi mistrzowie i największe mistrzynie charakteryzują się tym, że wygrywają nawet wtedy, kiedy mają problemy. Arynie po Australii tego nierzadko brakowało. I właściwie tylko to dzieliło ją od utrzymania pozycji liderki rankingu.  

Jeśli chodzi o tenisowe “narzędzia”, Białorusinka je ma. Wymiany ustawia już serwisem, jej forehand sieje postrach, backhandu też nie ma się co wstydzić. Jeśli skutecznie przejmie w meczu inicjatywę, to najpewniej wygra całe spotkanie… o ile pozwolą jej na to nerwy. A te mogą być teraz jeszcze większe, w 2021 roku mierzyła się z tym Iga Świątek. Oczekiwania po wielkich sukcesach wzrastają, trudniej jest dorównać samej sobie, powtórzyć takie wygrane.  

Po stronie Aryny stoi to, że – w przeciwieństwie do Igi – miała cały sezon na przystosowanie się do takiej sytuacji. Polka wygrała w 2020 roku Roland Garros przełożone na końcówkę sezonu, po przerwie i wakacjach od razu wróciła do touru jako mistrzyni. Aryna przeszła przez to nieco z marszu, początkowo siłą rozpędu wygrała zresztą jeszcze kilka turniejów, potem było gorzej. Niemniej: już występowała w roli mistrzyni, a nawet liderki rankingu. 

Czy oswoiła się z nią wystarczająco, by dało jej to sukcesy w 2024 roku? Tego nie wiemy, wiele zależy też od rywalek. Nie tylko Igi Świątek, ale też Coco Gauff (dla której to też będzie rok sprawdzenia się w roli mistrzyni), Jeleny Rybakiny, Ons Jabeur i – jak to w kobiecym tenisie bywa – wielu innych, choćby młodej Qinwen Zheng z Chin, która już od dwóch sezonów powoli zmierza w stronę ścisłej światowej czołówki.  

W 2023 roku mieliśmy inną mistrzynię w każdym turnieju wielkoszlemowym. Podobnie jak w 2021, 2020 (gdy rozegrano trzy imprezy tej rangi), 2019, 2018 i 2017. Do momentu, gdy Iga Świątek w sezonie 2022 wygrała Roland Garros i US Open, trzeba było cofnąć się aż do 2016 roku, by znaleźć sezon, w którym jednej tenisistce (Kerber) się to udało. W 2024 kandydatką do osiągnięcia podobnego sukcesu z pewnością będzie między innymi Sabalenka. 

I pewnie sama właśnie tego by od siebie oczekiwała. 

SEBASTIAN WARZECHA 

Czytaj też:

Fot. Newspix 

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
4
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”
Ekstraklasa

Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Michał Trela
3
Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Tenis

Komentarze

4 komentarze

Loading...